poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 15


Weszłam do kafeterii Wickendale z jeszcze bardziej zagmatwanymi myślami niż zwykle, kręciło mi się już w głowie od Jamesa i Harrego. Spędzanie czasu z Jamesem było idealne i nasz pocałunek też, więc czemu wyobraziłam sobie wtedy usta Harry'ego? Czemu nie mogłam po prostu pobyć z Jamesem bez ciągłego myślenia o nim? Wszystkie te pytania wirowały mi w głowie i nie mogłam zebrać ich do kupy. Toczyła się we mnie wewnętrzna walka, gdzie jedna moja część chciała być dobra, a druga błagała o pozostanie po stronie diabła.

Ale sam fakt, że nawet brałam pod uwagę drugą opcję mnie przerażała, bardzo. Ale Harry miał w sobie coś, co przyćmiewało logiczne i moralne postrzeżenia, jakie miałam i zajmował każdą moją myśl. Był jak infekcja, rozprzestrzeniał się we mnie i nie chciał zostawić w spokoju.

A jeżeli już mowa o diable, był tam, kiedy weszłam do wielkiego pomieszczenia. Siedział już przy naszym stoliku, z potarganymi lokami odgarniętymi do tyłu odsłaniając tym samym swoje cudowne rysy, a w swoich czerwonych ustach trzymał przygasającego papierosa.

- Wcześnie jesteś - przywitałam go, siadając obok.
- Ta, wypuścili nas trochę wcześniej z tej pieprzonej grupowej terapii, bo Janise miała załamanie i próbowała udusić ochroniarza. W sumie to było nawet śmieszne - uśmiechnął się głupawo, wypuszczając dym.
- Nikomu nic się nie stało? - spytałam.
- Niestety nie. Szkoda, bo chciałbym dla odmiany zobaczyć tu jakąś akcję.

Wywróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu na jego cyniczny humor. Podświadomie rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy nie brakuje jakichś ochroniarzy ze względu na incydent, który opisał Harry, ale  było ich pełno w całym pomieszczeniu i wyglądali dobrze. James też, na którego wzrok się natknęłam, kiedy się rozglądałam. Posłał mi uroczy uśmiech, a ja go odwzajemniłam machając mu zanim wróciłam wzrokiem do Harry'ego. Patrzył to na mnie to na James z niemalże zabawnym wyrazem obrzydzenia na twarzy.

- Wiesz Rose, że nie mogę kontrolować z kim się spotykasz, ale mogłabyś nie robić maślanych oczu do osoby, którą gardzę w mojej obecności?
- Gardzisz? To chyba trochę za mocne słowo, nie sądzisz?

Harry wzruszył ramionami, ciągle poirytowany.

- Wiesz już, że James jest niewinny. Skoro nikogo nie zamordował to czemu go tak bardzo nienawidzisz?
- Po prostu go nienawidzę - odpowiedział krótko, opierając się o krzesło, by po chwili wyciągnąć z ust papierosa i wypuścić kłąb dymu - Czyli co, poszliście wczoraj na ten festyn, tak?
- Tak - powiedziałam ostrożnie, w obawie, że rozmowa może wymknąć się spod kontroli. Poczułam nagłe ukłucie wyrzutów sumienia na wspomnienie o pocałowaniu James, ale natychmiast odepchnęłam je od siebie. Powinnam móc całować się z kim chcę, nie byłam przecież przywiązana do Harry'ego.
- I jak było? - dopytywał, próbując brzmieć nonszalancko.
- Fajnie - odparłam krótko.
- Rose, możesz mi powiedzieć. Próbuję tylko nawiązać rozmowę - powiedział znowu wzruszając ramionami. Starał się zachowywać naturalnie w stosunku do tej całej sytuacji, ale wiedziałam, że chciał usłyszeć więcej.

Westchnęłam, stwierdzając, że nie ma nic złego w podzieleniu się z nim szczegółami naszej "randki". Powinnam mu powiedzieć też o pocałunku? Obawiałam się jego reakcji, ale z jakiegoś powodu poczułam, że powinien wiedzieć. I część mnie chciała, żeby wiedział.

To mogło brzmieć głupio, ale mój związek z Jamesem był jedyną rzeczą, którą miałam na Harry'ego. On mógł mnie bez problemu prowokować albo drażnić, nawet tylko muskając mnie opuszkami palców czy szepcząc mi do ucha swoim ochrypłym głosem. Ale ja nic nie miałam na niego. Poza tym. To coś z Jamesem, cokolwiek to było, mogło być moim jednym sposobem na ustawienie Harry'ego do pionu. A na samą myśl o tym, jak jego szczęka uwydatniała się, gdy ją mocno zaciskał, jak naprężał mięśnie pod gładką skórą, czułam się lepiej. Głupie i trochę samolubne, wiem, ale nic nie poradzę.

- No, wykrawaliśmy w dyniach - zaczęłam.
- Ale ubaw - prychnął, ale żartobliwie.
- Zamknij się - uśmiechnęłam się - Poszliśmy też na diabelski młyn. I my, uh... pocałowaliśmy się - mówiłam, a słowa przechodziły mi przez gardło ciężej niż powinny. Spojrzałam na Harry'ego i przekonałam się, że stało się to, na co liczyłam. Całe jego ciało się spięło, oczy nabrały nieco ciemniejszego odcienia szmaragdu.

- Oh - to wszystko, co powiedział. Wiedziałam, że gdzieś głęboko Harry ciągle miał przeczucie, że to James jest mordercą, chociaż było to mało prawdopodobne. Te podejrzenia spowodowały pewnie to, że nie chciał, żebym była z Jamesem, ale było coś jeszcze, czego nie mogłam odczytać. Gdybym go nie znała, powiedziałabym, że był... zazdrosny.

- I coś poza tym? - zapytał.
- Nie - pokręciłam głową - poszliśmy na jeszcze kilka przejażdżek, a potem odwiózł mnie do domu.

Harry tylko pokiwał głową, małe linie między jego brwiami ciągle były widoczne. Nie przerywał ciszy, żeby ciągnąć dalej rozmowę, a ja nie wiedziałam, co mam jeszcze powiedzieć. Więc milczeliśmy. Jedyny hałas robili inni pacjenci, a najbardziej jedna kobieta siedząca kilka stolików od nas, cicho powtarzając "muszę się wydostać, muszę się wydostać, muszę się wydostać".

Nie rozmyślałam nad nią długo, bo inni pacjenci często robili to samo. Więc starałam się znaleźć nowy temat.

- A tak w ogóle, dowiedziałeś się czegoś w tej całej sprawie pod tytułem "Cynthia może być testem naukowym"? - spytałam.
- Nie, nie za bardzo - Harry pokręcił głową - W sumie nie za dużo się temu przyglądałem. A ty?
- Ja też nie - powiedziałam - Nie wiem nawet od czego zacząć.

W tym momencie kobieta zaczęła mówić głośniej i szybciej.

- Muszę się stąd wydostać!

Tym razem Harry zwrócił na nią uwagę, patrząc w jej stronę podejrzliwie.

- Wszystko z nią w porządku? - zaciekawił się. I wtedy, jak na zawołanie, wstała.

- Muszę się stąd wydostać! - pisnęła, zwracając na siebie wszystkich uwagę - Muszę wyjść! Wypuście mnie! - jej głos był ochrypły i przepełniony strachem, gdy zacisnęła pięści. Harry przekręcił się, nie wiedziałam, czy żeby pomóc czy pooglądać.

Mizernie wyglądająca dziewczyna chwyciła krzesło, na którym siedziała i rzuciła nim, a wszyscy dookoła niej podskoczyli.

-WYPUŚĆCIE MNIE! - wrzasnęła, uderzając pięścią w stół z każdą sylabą - DŁUŻEJ JUŻ NIE ZNIOSĘ.

Z drugiej strony dojrzałam, że trzyma coś między palcami, ale nie wiedziałam, co to.

- WYPUŚCIE MNIE! - krzyknęła znowu, zrzucając tacę z jedzeniem ze stołu.
- Trzeba jej podać coś na uspokojenie - powiedziałam, właściwie do siebie, wstając szybko i podbiegając do niej. Jej ciemne włosy były poplątane, a jej duże szare oczy i to, jak na mnie patrzyła mnie zaniepokoiło. Sama bym sobie z nią nie dała rady, za bardzo była roztrzęsiona i rozwrzeszczana.

- Niech ktoś mi pomoże! - zawołałam, wzywając do siebie któregokolwiek z ochroniarzy. Ku mojemu zdziwieniu, Harry był przy mnie pierwszy, chwytając kobietę za ramiona i przytrzymując je za jej plecami, zanim zdążyła zareagować. Szarpała się, ale on był zbyt silny.

Sięgnęłam szybko do kieszeni wyciągając strzykawkę z lekami uspakajającymi, które zawsze przy sobie nosiłam, chociaż rzadko używałam. Nawet przy mocnym uścisku Harry'ego ciągle za bardzo się szarpała, żebym mogła jej bezpiecznie wstrzyknąć leki. Więc byłam bardzo wdzięczna, kiedy James i inny ochroniarz, którego imienia nie pamiętałam wreszcie się ruszyli, żeby pomóc.

- Puść, już jesteśmy - powiedział do Harry'ego nieznany mi ochroniarz, pouczając go, jakby był małym dzieckiem, które zrobiło coś, czego nie powinno. Pewnie było im głupio, że pacjent pomaga uspokoić drugiego. Ale myślę, że wszyscy już teraz wiedzieli, że Harry nie był jak reszta.

Jego jasne oczy spotkały moje i na chwilę zapomniałam, gdzie jesteśmy i jak niebezpieczna jest ta sytuacja, zupełnie zatracona w ich szmaragdowym odcieniu. Zdawało się, że poprzez wzrok pyta o pozwolenie, czy zgadzam się, żeby puścił. Przytaknęłam, wiedząc, że ochroniarze dadzą sobie radę.

- Harry, już jesteśmy - powiedział znowu ochroniarz. Harry zrobił, co mu kazał i puścił ją, żeby ochroniarze mogli ją przejąć. Ale zanim James i ten drugi zdążyli ją złapać, wyślizgnęła się podnosząc to, co miała w ręku. Odwróciła się, kiedy próbowali złapać ją za ramiona, żeby z powrotem nad nią zapanować. Lecz najpierw uniosła rękę i krzyknęła "WYPUŚCIE MNIE!", a ja wreszcie zobaczyłam, co trzymała. Długi, zardzewiały gwóźdź. Jednym ruchem cisnęła nim w klatkę Harry'ego przesuwając po jego skórze, a brązowy gwóźdź pokrył się ciemną czerwienią jego krwi. Wciągnęłam powietrze, kiedy twarz Harry'ego wykrzywiła się w bólu. Ochroniarze wreszcie ją złapali. James wyrwał jej pokryty czerwoną cieczą gwóźdź z ręki i rzucił nim o ziemię. Chociaż strasznie chciałam zaopiekować się Harrym wiedziałam, że muszę najpierw zająć się osobą, która wyrządziła mu krzywdę.

Oboje trzymali jej ręce za plecami, tak jak przed chwilą Harry. We dwóch mogli powstrzymać ją od wyrywania się. Kiedy wreszcie była usztywniona mogłam przycisnąć strzykawkę do jej szyi, a lek wpełzł w jej żyły natychmiastowo ją uspakajając. Jej oddech powoli się wyrównywał i osunęła się w ramionach Jamesa.

- Dobra, zabierzcie ją do Lori - zarządziłam tak spokojnie, jak mogłam.

Oboje przytaknęli, a James pokusił się, żeby na chwilę na mnie spojrzeć.

- W porządku? - spytał.
- Tak - powiedziałam, tylko trochę roztrzęsiona. Skinął i ruszył, aby zaciągnąć ją w stronę pokoju pielęgniarek. Mogłam wreszcie skupić się na Harrym. Trzymał rękę na krwawiącym torsie, ale nie wyglądało, jakby doznał poważnych urazów.

- Wszystko okej? - zapytałam, podeszłam, żeby obejrzeć ranę.
- Ta, jest dobrze - odparł, a w jego głosie nie było ani strachu ani bólu ani nic. Był bardzo twardy, nie fizycznie, ale psychicznie. Był przy mnie pierwszy i pomimo tego wypadku pozostawał spokojny i wiedział dokładnie, co robić. W sumie był niesamowity.

- Chodź - westchnęłam - Pójdziemy to oczyścić - położyłam rękę na jego plecach i zaprowadziłam go do pokoju pielęgniarek, zachowując dystans między Jamesem i tym drugim. Miałam nadzieję, że nie będzie już więcej takich incydentów w kafeterii, a jeżeliby były to modliłam się, żeby tych kilku pozostałych ochroniarzy dało sobie radę.

Dotarliśmy do mini szpitala w niecałą minutę. Lori wyglądała na zaskoczoną, kiedy weszliśmy wszyscy w piątkę.

- Co się stało? - spytała wstając od biurka zmartwiona.
- Był mały... incydent - odpowiedziałam. Opowiedziałam Lori każdy szczegół z załamania pacjentki.

Dwóch ochroniarzy pomogło Lori posadzić ją na szpitalnym łóżku na tyłach pokoju, a potem wrócili do kafeterii.

- Dobra, leki powinny działać, dopóki nie wrócę. Muszę o tym powiadomić panią Hellman i psychiatrę, zajmiesz się Harrym?

Spojrzałam na jego wysoką sylwetkę obok mnie, jego klatka piersiowa ciągle była zakrwawiona.

- Tak, zajmę się nim - skinęłam.

Lori podziękowała mi, a potem wyszła, zostawiając mnie z Harrym na osobności. No może poza nieświadomą Molly leżącą kilka łóżek dalej.

- Możesz tu usiąść - powiedziałam wskazując na łóżko z białą pościelą stojące obok mnie. Usiadł na skraju cienkiego materacu, a ja przesunęłam krzesło Lori naprzeciwko niego.

- Musisz, um, zdjąć swój... no - mówiłam, pokazując na jego niebieski kombinezon. Jego pełne usta wykrzywiły się w uśmieszek, kiedy jego długie palce zaczęły odpinać guziki uniformu. O cholera.

Odwróciłam się do szuflad z przyborami, biorąc rzeczy do oczyszczenia rany, żebym nie musiała oglądać, jak materiał powoli odsłaniał jego tors. Nie zniosłabym tego. Wzięłam więc wodę utlenioną, gazy, igłę z nićmi i wszystko inne, czego mogłabym potrzebować, by uniknąć wgapiania się w jego anielskie ciało.

Ale wiedziałam, że będę musiała w końcu na niego spojrzeć, chociaż byłaby to dla mnie tortura. Kiedy wreszcie się do niego aż sapnęłam na widok jego ciała, kombinezon zaciągnięty był do pasa, pozostawiając wszystko powyżej nagie i wyeksponowane. Rozcięcie na jego skórze rozpraszało mnie trochę od piękna jego ciała, na które aż się śliniłam. Miał opaloną skórę, wystające obojczyki, a jego klatka piersiowa była szeroka i umięśniona. Jego mięśnie brzucha były idealnie opalone, każde zaokrąglenie było pięknie ukształtowane na jego długim torsie. I chyba moją ulubioną częścią jego ciała była głęboka linia V ciągnąca się od jego ud i znikająca pod ubraniem. Jakby to mnie niewystarczająco powalało na kolana, jego ramiona także wyglądały jak wyrzeźbione przez anioły, naprężone mięśnie odznaczały się pod skórą. Był prawie jak jakiś grecki bóg.

Przełknęłam ślinę wygrzebując się z pożądliwych myśli, które zaczynały się wkradać w mój umysł. Podeszłam i usiadłam na wprost niego, odkładając przybory obok. Harry przyglądał mi się z uśmieszkiem, zadowolony z mojej reakcji.

- Dobra, teraz to trochę przeczyszczę - uświadomiłam go, starając się jak najprofesjonalniej - Może trochę zapiec.

Wylałam trochę wody utlenionej na gazę i przycisnęłam ją do jego krwawiącej rany. Zassał powietrze i skrzywił się się zaciskając oczy.

- Przepraszam, przepraszam, wiem, że boli, ale wytrzymaj jeszcze chwilę.

Przytaknął i powoli otworzył oczy, wypuszczając powietrze, gdy ból stopniowo odpuszczał.

- Muszę zapalić - powiedział, wyciągając z kieszeni papierosa. Szczerze to nie wiem, czemu pacjenci i pracownicy mogli palić w budynku, ten smród mnie odpychał. Poczułam jak jego klatka piersiowa powoli się uniosła, kiedy zaciągał się papierosem.

- To, co zrobiłaś było niesamowite - powiedział Harry, zbijając mnie tym z tropu.
- Ja? - spytałam - Nic takiego. Ale dzięki.
- Nie, naprawdę. Nie bałaś nie i bardzo dobrze do zniosłaś. Znacznie lepiej niż James, ta cipa.
- Hej! - upomniałam go, uderzając w ramię, a on się zaśmiał - Przecież pomógł... w końcu.
- No może - wzruszył ramionami uśmiechając się i ukazując dołeczki - Ale serio, to było niesamowite.

Spojrzałam mu w oczy pełne aprobaty. Uśmiechnęłam się do niego, a cholerny rumieniec znowu wkradł mi się na policzki. Opuściłam wzrok i dalej czyściłam jego ranę, nie mogąc już dłużej patrzeć w jego piękne oczy.

- Też byłeś niesamowity - powiedziałam - Nie znam zbyt wielu seryjnych morderców, którzy zachowaliby się jak ty - zażartowałam.
- Ta - odparł Harry, spoglądając na swój tors. - A propos... minął już ponad miesiąc, Rose.
- Co? - podniosłam na niego wzrok, marszcząc brwi zdezorientowana.
- Znaczy nadszedł już czas. Znasz mnie wystarczająco dobrze, jaki jest twój werdykt? - spytał, unosząc delikatnie kąciki ust. Wtedy przypomniałam sobie naszą rozmowę, która odbyła się wiele tygodni temu. Spytał mnie, czy uważam, że jest winny czy nie, a potem dał mi miesiąc, żeby podjąć decyzję. I teraz, wyglądało na to, że musiałam zdecydować.

Byłam świadoma, że Harry mógł najzwyczajniej mnie okłamać, gdy już bym mu powiedziała, ale z jakiegoś powodu wiedziałam, że by tego nie zrobił. Czułam, że chciał, żeby ktoś znał prawdę.

Najoczywistszym wyborem byłoby powiedzieć, że jest winny. Jest w psychiatryku dla obłąkanych kryminalistów, na litość boską. Ława przysięgłych zdecydowała o jego winie i najrozsądniej byłoby im uwierzyć. Był opanowany i spokojny, jakby wiedział, jak potoczy się każda sprawa. Był inteligentny i miał w sobie ciemną stronę, która sprawiała, że wiedziałeś, że nie niósł ze sobą nic dobrego. Na pierwszy rzut oka każdy mógł przypiąć do niego etykietkę "winny i zdolny do morderstwa".

Ale ja widziałam w nim więcej. Widziałam to światło w jego oczach, gdy mówił, widziałam te dołeczki przy jego uśmiechu, gdy się śmiał, widziałam troskę, gdy uratował mnie od Normana i pomógł mi z Molly. Nie był obłąkany, a przynajmniej nie tak typowo, jak większość by pomyślała.

Przeleciałam oczami po jego sylwetce, kiedy sklejałam do kupy ostateczną decyzję. Zawsze podchodziłam z dystansem do uwierzenia, że może być niewinny, zawsze zakładałam, że sąd miał rację.

Ale siedząc tutaj teraz, przyglądałam się jego potarganym lokom, jego różowym, pełnym wargom i jego błyszczącym szmaragdowym oczom, które sprawiały wrażenie, jakby płonęły. Widziałam papierosa, który zwykle wystawał z jego rozwartych ust, chmury dymu kłębiące się wokół. Widziałam też że, za jego oczami kryła się wiedza i mądrość wyjątkowo duża jak na kogoś jak on. Był mroczny, tak, był też onieśmielający. Przerażał nawet najgorszych pacjentów, wydawał się zdolny do zmanipulowania i strasznie zdeterminowany. Harry mógł być wszystkim naraz, niebezpieczną mieszanką.

Ale nie był mordercą.

- Jesteś niewinny - odparłam wreszcie. Kiedy powiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że wiedziałam to od początku.
______________________________________
HEJKA MISIE. co u was? jak wam się podoba rozdział? macie wreszcie swojego ukochanego Harry'ego hahaaaaaaaaaaaa (: kolejny rozdział wiele wam ujawni, więc bądźcie cierpliwi!!xx

jedna z naszych czytelniczek zrobiła nam taki filmik, który mam nadzieję, że obejrzycie. jeszcze raz dziękujemy @AnnaAbob93 i zapraszamy na jej blogi
lost-harry-styles.blogspot.com (zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=CnFQuWalRL4)
uwierz-w-ducha.blogspot.com,
ppo-drugiej-stronie-lustraa.blogspot.com



  jeżeli chcecie, żeby wasze prace w zakładce to proszę tweetujcie je z tagiem #PsychoticPL, ale koniecznie DOPISUJCIE, ŻE TO WY ZROBILIŚCIE, bo musimy mieć pewność, że nie jest to ściągnięte z innej strony!! wysłałam natalie, autorce psychotic linka do zakładki z fanartami, więc miejmy nadzieję, że przekopie się przez interakcje i zobaczy haha. dzisiaj dodała nowy rozdział, więc myślę, że ma niezły rozpierdol w mentions od czytelników. próbowałam wysłać dm, ale się nie chciało idk weird. ~natalia :)x

1. AKSHDUJSA HARRY BEZ KOSZULKI
2. Kocham ten filmik po prostu!
3. W następnym rozdziale wielkie rzeczy, jest w moim top 3 ulubionych rozdziałów:3
Magda

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 14

Coś złowrogiego wisiało w październikowym powietrzu, a temperatura spadała coraz bardziej. Jeszcze niecałe pół godziny temu leżałam zwinięta w kulkę pod kołdrą czytając, teraz tak bardzo marzyłam, by pod nią wrócić. Ale już obiecałam Jamesowie, że pójdę z nim na ten festyn i musiałam się zacząć szykować.

Był to Halloweenowy festyn, który organizowano co roku o tej porze. Zawsze był tam konkurs na najlepsze przebranie, wykrawanie dyni, przejażdżki, nawiedzone lasy i takie tam. Na ogół podobały mi się tego typu festyny, szczególnie, że październik był moim ulubionym miesiącem. Poza tym moje urodziny, Halloween, kolorowe liście na drzewach, idealna pogoda na noszenie swetra razem z zapachem wieczornych ognisk czyniło tą porę cudowną.

Ale tegoroczne Halloween wydawało się zdecydowanie mniej ważne przy tym wszystkim, co miałam na głowie. Moje życie wydawało się straszniejsze niż jakakolwiek nawiedzona chatka. Ale przydałoby mi się trochę rozerwać, więc stwierdziłam, że dam temu szansę. Może być fajnie.

Starałam się myśleć o wszystkich pozytywach, jakie może przynieść ze sobą ten wieczór mając nadzieję na wykrzesanie z siebie odrobiny zadowolenia. Ale moja głowa była pełna, znowu, od zupełnie innych myśli. Myśli o Harrym.

Z każdą minutą spędzoną w jego towarzystwie wydawałam się coraz bardziej w nim zatracać. Na samą myśl o jego reakcji na tą tabliczkę czekolady, którą mu dałam, jego nieziemskim uśmiechu i zaraźliwym śmiechu robiło mi się cieplej na sercu. Oplótł mnie wokół siebie i wydawało się, że nie jestem w stanie uwolnić się z jego uścisku. Wiedziałam, co Harry ze mną robił i czułam, że on też to wiedział. Może przez przypadek, a może celowo. Ale coś się za tym kryło.

Pragnęłam go i to było jasne od samego początku. Przy jego idealnych wielkich dłoniach, pełnych wargach i boskiej sylwetce, nie mówiąc już o jego ochrypłym seksownym głosie, to było wręcz niemożliwe nie pragnąć go. Zwłaszcza z jego perwersyjnymi komentarzami, które rozgrzewały moje policzki za każdym razem.

Ale to nie wszystko. Był inteligenty, może nawet inteligentniejszy niż ochroniarze czy pielęgniarki. Nigdy nie był zbity z tropu czy zaskoczony, zawsze wiedział więcej niż powinien. Był też pewny siebie, w taki sposób, że wymagało to zawsze uwagi i posłuszności od innych, ale nie był przy tym zarozumiały i arogancki.

Ale po przeciwnej stronie do tej pozornie ciemnej, w jego dołeczkach kiedy się uśmiechał krył się pewien urok, który powodował coś więcej niż tylko fantazje erotyczne. Bywał tak cudownie urzekający, że z każdą chwilą lubiłam go coraz bardziej.

Ale pewna myśl wracała ciągle do mnie i kuła jak cierń. Zrobił coś Jamesowi, przez co James bał się go bardziej niż wcześniej. Chociaż miałam szczęście dostrzec jego jaśniejszą stronę, ciągle pozostawała w nim ta druga, która wydawała się dominować. Strona, z której emitowała ciemność, złowrogość sprawiając, że ludzie się go bali. To była ta strona i ta jego inteligencja, które sprawiały, że byłam skłonna uwierzyć, że był zdolny do morderstwa. I nie tylko za morderstwo był zesłany do tej instytucji, ale za morderstwo niewinnych kobiet, które obdarł ze skóry, a potem zamknął w piwnicy Wickendale.

Skoro to nie James, kto inny mógł to być? Thomas? Brian? Może nawet Kelsey? Lori?

Żadne z tych opcji nie wydawały się prawdopodobne, ale wszystko mogło być możliwe w tej sytuacji. Harry miał w sobie coś co przyciągało kłopoty i został już uznany za winnego przez sędziego i sąd. Ale jednak, znowu coś tu zgrzytało. Nie wiedziałam co, ale coś zgrzytało. Bo jeżeli naprawdę uwierzyłam, że Harry był winny, czemu ciągle przy nim byłam? Czemu tak chętnie siedziałam z nim codziennie przez prawie dwie godziny, skoro myślałam, że jest zimnokrwistym zabójcą? Jeżeli bym wierzyła, że obdarł ze skóry trzy kobiety, nie grałabym z nim w gry planszowe i karty, które zwykle i tak odchodziły w zapomnienie przy naszych rozmowach. A widziałam, jak na mnie patrzyli ochroniarze. Krzywili się na moją wyraźną sympatię do Harry'ego. Wiedzieli, że to złe śmiać się i obcować z taką osobą jak on. Ale bez względu na wszystko ciągle wracałam. Bo coś mnie do niego ciągnęło.

Zanim zdążyłam rozszyfrować, co to dokładnie było, rozległo się kilka puknięć o drewniane drzwi do mojego mieszkania. Potrząsnęłam głową, żeby odgonić poprzednie myśli otwierając drzwi, by ujrzeć osobę, która może odciągnie mnie od tego rozmyślania.

- James! - przywitałam się, gdy zgniótł mnie w uścisku.
- Hej, Rose - odparł z szerokim, zapierającym dech w piersiach uśmiechem - Gotowa?
- No - skinęłam - Muszę tylko wziąć torebkę, wejdź jak chcesz.

Kiedy tylko wszedł do mojego nędznego mieszkania poszłam do sypialni. Upewniłam się, czy James mnie nie widzi i pobiegłam przed lustro, by jak najszybciej poprawić włosy. James zawsze przyjeżdżał tak wcześnie i nie dawał mi szansy, żeby zrobić się na bóstwo, co i tak w moim przypadku nie dawało za wiele. Ale nie wydawał się taki, którego obchodziłby wygląd ze względu na to, jak zwyczajny był. Ale i tak chciałabym wyglądać pociągająco.

Zaraz po tym, jak poprawiłam moje włosy najlepiej jak mogłam w 60 sekund, chwyciłam torbę i wróciłam do pokoju, gdzie James cierpliwie czekał na kanapie.

- Przepraszam, już jestem gotowa - powiedziałam powoli idąc w stronę drzwi, nie chcąc, żeby dłużej przyglądał się mojemu zagraconemu mieszkaniu.
- Nie ma problemu, i tak byłem wcześnie - odpowiedział, otwierając mi drzwi, a potem wyszedł za mną na zewnątrz

***

Dotarliśmy na festyn w niecałe 15 minut, znajdując miejsce parkingowe i czekając, aż James kupi bilety przez około 5 minut. James znowu dał mi swoją kurtkę, bo zauważył, jak drżę przez chłodne powietrze. Wziął mnie też za rękę i splótł nasze palce, kiedy wchodziliśmy. Pomarańczowe i fioletowe światła rzucały blask na cały rozległy teren, plącząc się między kolejkami i stolikami. Młode dziewczyny w spódniczkach* brykały z nastoletnimi chłopcami z ulizanymi do tyłu włosami śmiejąc się. Bary szybkiej obsługi i stoiska z przekąskami porozrzucane były po całym festynie.

- Więc co chcesz najpierw robić? - zapytał mnie James łagodnym głosem, gdy przechodziliśmy obok diabelskiego młyna. Przeleciałam wzrokiem po licznych atrakcjach na ten wieczór, próbując znaleźć coś dla nas. Nic nie wydawało mi się interesujące dopóki moje oczy nie spoczęły na pewnie jednej z najnudniejszych rzeczy świata.

- Może wykrawanie dyni?

James spojrzał na mnie dziwnie. Pewnie spodziewał się czegoś fajniejszego. Ale przytaknął tylko na mój wybór.

- No to wykrawanie w dyni.

Podeszliśmy do dużego stołu, przy którym stała kobieta w pomarańczowej kamizelce. Miała bladą cerę oraz jasne włosy związane w kucyka.

- Witam - przywitała się.
- Cześć - odpowiedział James, a ja posłałam jej mały uśmiech.
- Witajcie na stoisku do wykrawania dyń. Wybierzcie dynię, jaką chcecie i zacznijcie wykrawać! Mamy też książkę z wzorami, jeżeli potrzebowalibyście inspiracji. Uważajcie tylko, żeby narzędzia do wykrawania nie wyszły poza stoisko i wrzucajcie wnętrze dyni do kosza - powiedziała nam.
- Dzięki - skinął James, a kobieta poszła na drugą strony stolika, żeby posprzątać po poprzednich gościach.

Razem z Jamesem byliśmy tu teraz sami. To stoisko nie było chyba zbyt popularne.

- Co tu zrobić? - spytał mnie James.
- Nie wiem. Zrób coś prostego, jakąś buźkę. Albo nietoperza.
- Czemu? - zapytał, chyba urażony - Myślisz, że nie dałbym sobie rady z czymś trudniejszym?
- Nie wiem - powiedziałam z uśmiechem - Nie wyglądasz na artystę.
-  Rose, czy ty podważasz moje umiejętności plastyczne? Tak się składa, że jestem wyjątkowo utalentowanym wykrawaczem dyń.
- Czyżby? - prowokowałam go.
- Mm hmm. Jeszcze ci pokażę - powiedział, biorąc książkę z pomysłami i przeglądając kartki - Ah ha! - krzyknął nagle - Zrobię to.

Pokazał mi stronę z kształtem twarzy goblina skomplikowanie wyrysowaną na papierze. Wyglądała na trudną do narysowania, a co dopiero wyrzeźbienia.

- Okej, to ja też - oznajmiłam

James się cofnął, udawał nawet zszokowanego na moje słowa.

- Czy ty mi rzucasz wyzwanie?
- Może - uśmiechnęłam się.
- Dobra, no to przekonamy się kto zrobi lepszego goblina, tak? - powiedział.
- Stoi. - odparłam, a potem zabraliśmy się do pracy. Na początek wykroiliśmy dziurę na górze, ale potem na nieszczęście przyszło nam wyciągać paćkę ze środka. Nie znosiłam tego, było takie brejowate i okropne.

- To jest obrzydliwe - skomentowałam.
- Co, w sensie, że to? - zapytał James. Obróciłam się, ale zanim zdążyłam zauważyć kawałek pomarańczowej papki leciała już w moją stronę, lądując na moich ciemnych włosach.
- FU! - krzyknęłam, zdejmując z siebie kawałek dyni i rzucając nim w niego. Zaśmiał się, strzepując go z siebie, a potem wrócił do wykrawania. Ale to nie był jeszcze koniec. Bo gdy tworzyliśmy nasze straszne gobliny, popychaliśmy swoje dynie i szturchaliśmy w ręce, żeby zniszczyć nawzajem swoje dzieła. Dzięki Jamesowi się śmiałam, a mój stres znikał, gdy z nim byłam. Zwłaszcza kiedy tak się ze mną przekomarzał i chichotał bez powodu.

- Skończyłem - podsumował, cofając się o krok, żeby podziwiać swoje dzieło
- Ja też, jeszcze tylko ostatni kawałek - powiedziałam, gdy przejeżdżałam po ostatniej linii.
- Dobra, koniec. Pokażmy je sobie na trzy czter. - zaproponowałam.
- Okej, gotowa? - spytał, a na jego ustach uformował się uroczy uśmiech.

Przytaknęłam, a potem zaczęliśmy razem odliczać.

- Trzy... Czte... try! - odwróciliśmy razem ciężkie owoce, nie mogąc doczekać się swoich prac. Spojrzałam na jego dynię, potem na niego i w tym samym czasie wybuchnęliśmy śmiechem.

Obie dynie były beznadziejnie, wyglądały jakby ktoś przypadkowo po nich przejechał, a to, co mogło być uśmiechem równie dobrze można było postrzegać jako ucho. Żadne z nas nie miało talentu do wykrawania.

- Chyba oboje przegraliśmy - zachichotałam.
- Liczą się chęci - wzruszył ramionami. Kiedy skończyliśmy się śmiać wyrzuciliśmy swoje dynie, żeby nikt nie mógł ich oglądać. Odeszliśmy od stoiska z wykrawaniem i ponownie złapaliśmy się za ręce znowu idąc po trawie i szukając następnego zajęcia.

- Teraz ty wybierasz - powiedziałam. James przygryzał dolną wargę w koncentracji rozglądając się dookoła.
- Może diabelski młyn?

Nie przepadałam za wysokościami, ale James był dzisiaj taki miły i zapłacił za mój bilet. Postanowiłam więc zakasać rękawy i skinęłam zgadzając się.

Weszliśmy do kolejki i usiedliśmy blisko siebie tak, że nasze kolana się ze sobą stykały. Ciągle trzymaliśmy się za ręce. Kolejka ruszyła zabierając nas ze sobą w górę. Słyszeliśmy delikatny podmuch wiatru, hałas festynu cichł, a chłodne powietrze nas smagało.

- Dzięki, że dzisiaj ze mną poszłaś - powiedział James, przerywając dźwięk wiatru.
- Nie, to ja dziękuję, że mnie zaprosiłeś - odparłam - Świetnie się bawię.
- Ja też.

A potem zapadła cisza. Wiedziałam, że powinnam go teraz zapytać, chociaż bałam się odpowiedzi. Ale wzięłam głęboki wdech, wyprostowałam się i zmusiłam do zadania pytania.

- James, czy Harry cię kiedykolwiek skrzywdził? Znaczy, czy coś ci zrobił albo groził? Czy coś w tym stylu?

James na początku nie odpowiadał, myśląc chwilę nad odpowiedzią.

- Cóż, bardzo jasno się wyraził, że chce, żebym się trzymał od ciebie z daleka. Ale na pewno nie będę tego robił - uśmiechnął się. Wypuściłam powietrze, a kamień spadł mi z serca, że James nie miał nic przeciwko rozmawianiu na ten temat. To znaczyło, że do niczego poważnego między nimi nie doszło, prawda? A jeżeli Harry zrobiłby coś Jamesowi, powiedziałby mi, co nie?
- Harry bywa trochę straszny.
- Ta - zaśmiał się - trochę tak. Ale nie będę się przez niego trzymał od ciebie z daleka. Za bardzo cię lubię.

Uśmiechnęłam się delikatnie na jego słowa, a moje serce przyśpieszyło.

- Dzięki - powiedziałam - Też nie jesteś najgorszy.

James szturchnął mnie, a ja go popchnęłam figlarnie, nie mogąc powstrzymać głupiego uśmiechu.

- Ale serio, dzięki, że mnie dzisiaj zaprosiłeś - powiedziałam.
- Nie ma sprawy - odparł - Fajnie jest.

Przytaknęłam w odpowiedzi. Odwróciłam głowę i zdałam sobie sprawę, że jesteśmy teraz na szczycie kolejki, nie aż tak wysoko, jak mi się wydawało. Noc była oświetlona światłami festynu.

- I dlatego kocham październik. Pogoda jest idealna i drzewa wyglądają ślicznie.
- Wiem - odpowiedział James zgadzając się ze mną.
- No bo popatrz tylko na ten krajobraz - ciągnęłam - Jest zdecydowanie piękny.
- Ty jesteś piękna - powiedział, prawie szeptem. Nie byłam pewna, czy chciał to powiedzieć na głos, ale powiedział. A gdy się odwróciłam w jego stronę, delikatny rumieniec być widoczny na jego policzkach, pomimo ciemności. Poczułam ogromną potrzebę pocałowania go. Więc to zrobiłam.

Ale nie wiem czemu, kiedy nasze usta się zetknęły wyobraziłam sobie twarz Harry'ego.
                                                         
*(poodle skirts, noszone w latach 50.)
____________________________
TAK WIEM WIEM, ŻE NIENAWIDZICIE TEGO ROZDZIAŁU, JAMESA ANI NICZEGO W TYM STYLU I ŻE DLA WAS JEST ZA MAŁO HARRY'EGO HAHA. ale pomyślcie o tym, że tak ma być! to musi wywoływać w was jak najwięcej emocji, najwięcej skrajnych. a co jest skrajniejsze od nienawiści i miłości? może to nie na taką skalę dotyczy fanficów, ale widzę, jak piszecie jacy jesteście wkurzeni i jak bardzo się cieszyliście z rarry moments. każdy to przeżywa i to jest dobre. teoretycznie magda miała tłumaczyć ten rozdział, ale uznała, że nie wyrobi psychicznie i tak oto jestem tu ja hahaaaa. wszyscy wiedzą, że jestem dziwna, bo james nie sprawiał mi żadnych problemów. zawsze myślałam, że to byłoby za proste - ten z pozoru grzeczny to potwór, a ten niby zły to ten aniołek lol. mam ochotę wam napisać wypracowanie, ale nikt nie czyta notek to się nie będę produkować i zanudzać hahaaaaa.

DO RZECZY ((ODTĄD TO JUŻ MOGLIBYŚCIE PRZECZYTAĆ, KORONA WAM NIE SPADNIE, THANKS))

 bardzo proszę, żebyście zajrzeli do nowej zakładki z waszymi pracami. wysyłaliście nam edity i rysunki, dlatego postanowiłyśmy zebrać je w kupę i pokazać. jeżeli macie coś jeszcze to piszcie nam na twitterze z tagiem #PsychoticPL. upominajcie się, bo my chętnie je umieścimy w zakładce i myślę, że inni też chętnie popatrzą :)
 przypominam też o twitterach bohaterów, są na nich codziennie i jest niezła beka, więc macie wszystkie po prawej stronie. poza harrym oraz rose, nie zapominajcie o jamesie, kels i pani hellman, bo oni też siedzą na twitterze, a zauważyłam, że mają mniej followers :((( i jakby ktoś jeszcze nie wiedział to rozdziały w każdy poniedziałek. ~natalia :)x

I UWAGA UWAGA założyłyśmy aska specjalnie na potrzeby tłumaczenia, więc jak macie jakieś pytania to piszcie właśnie tam! Kocham was ~Magda



notka wyszła dzisiaj długa, a pewnie i tak nikt nie przeczyta for fuck's sake ;-;
co myślicie o rozdziale? #loveyoutothemoonandback ~natalia :)x

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 13

((nie wiem, czy wybrałam dobrą piosenkę, ale uznałam, że rozdział jest trochę weselszy i można byłoby wybrać coś weselszego, a że kocham JT to padło na niego hihi. jeżeli chcecie coś bardziej wpędzającego w klimat to polecam też drugą))

Harry świdrował mnie wzrokiem, ale z jego ciemnych oczu nie mogłam nic wyczytać. Na pewno był zły, to wiedziałam. Z jakiegoś powodu czułam się winna, jakbym została przyłapana na zdradzie i nie mogłam dojść do tego, na które z nas Harry był bardziej zły.

- Cześć Rose - powiedział bez krzty życzliwości, kiedy zauważył, że zorientowałam się, że tu jest - James - skinął na ochroniarza.

Ułyszałam, jak James przełyka ślinę, gdy Harry go przywitał. Wyglądał na przerażonego.

- Wrócił już Brian? - spytał Harry
- Ciągle jest chory - wydusił z siebie potrząsając głową.
- No cóż, fajnie będzie wracać razem do celi, co nie? - odparł Harry z sarkazmem. Jego szczęka była zaciśnięta, a uśmiech sztuczny. Właściwie bałam się o Jamesa, kiedy zauważyłam to napięcie między nimi, jeszcze gorsze niż przedtem. Czy Harry zrobił coś wczoraj Jamesowi? Nie było żadnego śladu na jego ciele, więc pewnie nie. Ale coś zdecydowanie między nimi zaszło. Muszę zapytać później o to Harry'ego.

Stojąc tak pomiędzy nimi czułam się jak grzesznica. James był moją szczęśliwą ucieczką, a Harry zaborczym mężem. Tak naprawdę nie zrobiłam nic złego, ale jakoś tak właśnie się czułam. I bałam się, że Harry mógłby się wyżyć na Jamesie, jeżeli spuszczę z nich oko.

Musiałam ich bacznie obserwować, jeśli nie chciałam, żeby Jamesowi stała się krzywda. Wydawał się zdecydowanie przyjaźniejszy niż Harry i znacznie prościej było mu zaufać. Był milszy i ciepły, a poza tym atrakcyjny. Miał ujmujący uśmiech, a śmiech nawet dwa razy bardziej. Spędzanie czasu z Jamesem było zawsze takie...proste i kochałam każdą minutę w jego towarzystwie.

Ale Harry był zupełnie inną historią. Był poplątaną zagadką, w którą się zatracałeś i chciałeś więcej niż tylko poukładać puzzle. Był jak anioł ciemności. Był onieśmielający i mądry, ale to nie wszystko. Był w nim jakiś promyk, który starał się chyba głęboko ukrywać, ale ja zauważyłam przebłyski tego światła przez jego ciemną zasłonę.

- Dobra, chodźmy już lepiej, zanim ktoś nam zajmie stolik - powiedziałam, kiedy zorientowałam się, że żadne z nas się nie poruszyło, a napięcie budujące się na naszej ciszy nie odpuszczało. To była głupia wymówka, ale na szczęście o nic nie pytali.

Wymienili jeszcze ostatnie spojrzenia zanim Harry zwrócił się do mnie.

- Ty prowadzisz - powiedział pozwalając mi iść przed nim. Posłałam jeszcze Jamesowi przepraszający uśmiech i poszłam do naszego stolika. W momencie, kiedy usiadłam od razu zrobiłam długi wydech.

Harry zajął swoje miejsce chwilę później. Obejrzał się za siebie, pewnie żeby sprawdzić, czy James mógłby go usłyszeć.

- Co ja ci kurwa mówiłem, Rose? Mówiłem ci, żebyś trzymała się od Jamesa z daleka, a teraz pójdziesz sobie z nim na jakiś jebany festyn?

- Harry, uspokój się. Trochę ciszej - zażądałam - I przestań tak przeklinać.
- Mogę przeklinać kiedy mi się kurwa podoba, dziękuję - odparł, bez dwóch zdań próbując mnie wkurzyć.
- A ja mogę spędzać czas z Jamesem kiedy mi się podoba, dziękuję - odgryzłam się.

Harry otworzył usta, żeby się odezwać, ale podniosłam rękę, żeby go uciszyć.

- I jeżeli dałbyś mi dokończyć - mówiłam dalej - Wiedziałbyś, że James nie może być zabójcą, więc nie ma powodu, żebym trzymała się od niego z daleka.

Brwi Harry'ego zetknęły się w zakłopotaniu albo gniewie, nie byłam pewna.

- Czemu? - spytał, ciągle surowym tonem.
- Bo nie było go nawet w kraju, kiedy te ciała zostały zabite. Pojechał do Ameryki na urodziny.
- I skąd to niby wiesz? - zapytał. Ciągle tego nie kupował.
- Pani Hellman mi powiedziała - odpowiedziałam pewnie

Wydawało się, że zabrakło mu słów, kiedy próbował przetrawić nowe informacje. Niemalże widziałam, jak jego myśli błąkały się po jego głowie, gdy szukał sposobu na podważenie mojej teorii.

- Skąd wiesz, że to nie przykrywka? Mógł powiedzieć Pani Hellman, że był z Ameryce, a potem ukryć ciała, kiedy myślała, że wyjechał.
- Słuszna uwaga - zgodziłam się - Ale nie zapominajmy, że mówimy o Pani Hellman. Myślę, że zanim pozwoliłaby komukolwiek wziąć tydzień wolnego, dokłądnie przyjrzałaby się tej sprawie. Poza tym, jeżeli jacyś pracownicy widzieliby go tu tamtego tygodnia, domyśliliby się, że coś jest nie tak.

Harry westchnął, patrząc w dół na swoje kolana w porażce. Jakby chciał, żeby James był mordercą.

- Będziesz przynajmniej ostrożna? - spytał.
- Pewnie - wzruszyłam ramionami - Ale nie ma powodu.

Harry podniósł wzrok, i kiedy jego oczy spotkały znowu moje, wciągnęłam głośno powietrze widząc ich intensywność. Byłam wdzięczna, że siedziałam, bo w przeciwnym razie ten jadeitowy kolor na pewno zwaliłby mnie z nóg.

- Rose, mówię poważnie. James może nie jest zabójcą i może teraz tego nie rozumiesz, ale on coś knuje. I cokolwiek to jest, muszę wiedzieć, że będziesz ostrożna.

Już kiedyś odbyliśmy podobną rozmowę, a w brzuchu znów poczułam motylki od jego troski o mnie. Przy tym, jak nie spuszczał ze mnie wzroku, a kolor jego oczu zapierał mi dech w piersi, mogłam tylko skinąć w odpowiedzi.

- Dobrze.
- Ale Harry? - spytałam, znajdując wreszcie głos.
- Tak?
- Postaraj się go nie zabić, okej? - mówiłam serio, ale Harry tylko zachichotał. Wyciągnął papierosa i wsadził go między wargi, podpalając, a potem powoli wydmuchując dym, jak zwykle uwodzicielsko.

- Więc, jakie plany na dzisiaj? - zapytał, chmury szarości podążające za jego słowami.

Nie byłam zbyt zadowolona z reakcji Harry'ego, ale uznałam, że lepiej zejść z tematu Jamesa, bo dodałoby to tylko oliwy do ognia. Więc krążyłam myślami, w jakie gry moglibyśmy zagrać, żeby czas nam zleciał. Moglibyśmy zagrać w karty, chociaż gra poszłaby pewnie w odstawkę, może w Zagadkę...

- Poczekaj tu, muszę coś załatwić - powiedziałam Harry'emu i wstałam zanim mógł cokolwiek powiedzieć, a potem poszłam szybko w stronę drzwi.


HARRY'S POV

Siedziałem tam i czekałem, aż wróci Rose. Zastanawiałem się, co mogłaby musieć załatwić. Cokolwiek to było, miałem nadzieję, że się kurwa pośpieszy. Bo ludzie zaczynają się gapić. Albo może zawsze się gapili, ale nigdy nie dostrzegłem. Tak czy inaczej, patrzyli się na mnie. Ale nikt nie patrzył mi w oczy, bo gdy tylko ja spojrzałem w ich stronę od razu odwracali wzrok. Ochroniarze udawali, że też nie patrzą, gdy inni pacjencji odwracali wzrok, jakbym był Bazyliszkiem i nie mogliby spojrzeć mi w oczy, bo by umarli.

Bali się mnie i tak miało być. Było co prawda tylko kilku, którzy wytrzymywali mój wzrok, gdy na nich patrzyłem. Ci pewnie byli najtwardsi z grupy. Ale nawet żaden z tych nie podszedłby albo się do mnie odezwał.

Chociaż cieszyłem się, że byłem największym postrachem tego oddziału, po prostu zastanawiałem się czemu. Czemu ci przestępcy bali się mnie? Nie żebym narzekał, ale nie wydaje się, jakby ktoś kto też morduje, ktoś kto też zabija miałby powód, żeby się mnie bać. Byłem zupełnie taki, jak oni, a przynajmniej tak zadecydował sąd. Dlaczego więc obawiali się zabójcy, jeżeli mieli takie same charaktery? Ale wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że oni nie uważali się za szurniętych. Oni myśleli, że są normalni, prawda? Wszyscy ci ludzie byli przekonani, że mają logiczne wytłumaczenie na swoje zbrodnie. Dlatego byli szurnięci. Zaciekle zaprzeczali, chociaż fakty były oczywiste. Stwierdzono, że są zwariowani, bo nie widzieli prawdy, nie widzieli, że są potworami.

I to mnie rozbiło. Pomyślałem, jebać to, będę cieszył się swoją "niepoczytalnością". Jeżeli ludzie myślą już o tobie w najgorszy możliwy sposób, co masz do stracenia?

Ale nagle te myśli przerwał powrót Rose. Przyszła i trzymała coś za plecami, ale nie wiedziałem co. Jej ciemne włosy były założone za ucho, jej drobną sylwetkę opinał zwyczajny biały uniform. A na jej ustach widniał podekscytowany uśmiech. Nigdy nie widziałem nic piękniejszego.

Myślałem, że od razu pokaże mi, co tam ma, ale była uparta.

- Co ty tam masz? - spytałem wreszcie, gdy się nie odzywała.
- Zgadnij - powiedziała. Serio, chciała ze mną pogrywać?

Wzruszyłem ramionami, nie mając pojęcia.

- Zgadnij! - zażądała znowu. Byłem poirytowany i jednocześnie szczęśliwy, że pokazała mi swoją figlarną stronę. Poddałem się i zdecydowałem zagrać. Myślałem, co to mogłoby być. Ale wtedy przypomniałem sobie naszą wczorajszą rozmowę i zakład.

- Czy to tabliczka czekolady? - zapytałem. Kiedy jej uśmiech tylko urósł, wiedziałem, że mam rację. Do jasnej kurwy. Moje serce biło szybciej i szybciej, gdy powoli wyciągała ręce zza siebie. Im więcej srebrnego błyszczącego papieru widziałem tym bardziej robiło mi się słabo.

Wiem, że to było głupie, tak się jarać tabliczką czekolady, ale nie masz pojęcia, jak to jest. Byłem zmuszony codziennie jeść najobrzydliwsze jedzenie bez żadnego smaku. Zwyczajna kupka czegoś podobnego do ryżu i woda, która smakowała jak kauczuk. Prawie zapomniałem, co to smak.

Czułem, jakby mój język nie zetknął się ze smakiem od lat. To było nie do opisania, jak bardzo nie zwracamy uwagi na taki małe rzeczy. Smak, czyste ubrania i prywatność były małymi rzeczami, które stanowiły ogromną część naszego życia, choć ich prawie nie dostrzegaliśmy. Po prostu ich oczekiwaliśmy.

Ale w Wickendale były luksusem, tylko na specjalne okazje. A tutaj Rose, dała mi coś, co wydawało się w tamtej chwili najważniejsze, czekoladę. Przysięgam, gdybym nie był facetem oczy puchłyby mi teraz od łez. Uśmiechnęła się szeroko na moją reakcję kładąc słodycz na stoliku tuż przede mną. Zanim go otworzyłem po prostu musiałem podbiec do Rose.

I nic mnie to kurwa nie obchodziło, że James patrzył, w sumie miałem nadzieję, że patrzył. Nie obchodziło mnie, czy wpakuję się przez to w kłopoty albo co ktoś pomyśli. Oplotłem ją ramionami i podniosłem tak, że jej stopy były tuż nad ziemią. Kiedy obróciłem ją w ramionach krzyknęła z zaskoczenia i śmiała się, gdy tak krążyliśmy. Nie mogłem być szczęśliwszy, że przyniosła mi tą cholerną czekoladę, cały dygotałem z radości.

- Harry, ludzie się gapią! - zaśmiała się, nie brzmiąc raczej poważnie. Odstawiłem ją wreszcie na ziemię. Policzki niemal bolały mnie od uśmiechu.

Byliśmy kilka stóp od siebie, kiedy rozejrzała się dookoła, żeby sprawdzić, czy wszyscy patrzyli. A patrzyli. Miała zarumienione policzki, gdy zdała sobie sprawę z tego, że przytuliła przed nimi psychopatę. Ale ciągle się uśmiechała.

- Jebać to co sobie myślą - powiedziałem, zauważając jej zażenowanie. Jej uśmiech tylko poszerzył się na moje słowa, a rumieniec powoli bladł. Jej oczy patrzyły w moje w ten sposób, w jaki patrzono na mnie tylko raz, dawno temu. Jej oczy wyglądały właściwie na pełne uwielbienia...uwielbienia w stosunku do mnie. Z pewnością mnie nie kochała, nie byłem nawet pewny, czy mnie lubiła, ale to w jej oczach podpowiadało mi, że jednak jakaś jej cząstka być może. Może to był tylko przebłysk ciekawości albo błaha fascynacja. Ale tak czy inaczej, to nie była część planu. Ona nie była częścią planu. Ale była tutaj teraz i nie wiedziałem za bardzo, co z tym zrobić.

Więc na razie nie zrobiłem nic, tylko z powrotem usiadłam przy stoliku.

- Rose, serio, to jest najlepsza rzecz na świecie. Wielkie dzięki - powiedziałem, wracając myślami znowu do czekolady. Usiadła obok mnie i patrzyła, jak rozrywam papier jak dziecko, które otwiera świąteczny prezent.

- To nic takiego - wzruszyła ramionami.

Nie wiedziałem, co się stało potem, czy miało to jakieś znaczenie, czy nie. Byłem kompletnie pochłonięty przez świat czekolady. Kiedy łakocie dotknęły moich kubków smakowych zadrżałem od ich wspaniałości. Słodycz i drogi smak całkiem mnie wypełniły, kontrastując z obrzydliwym jedzeniem serwowanym tutaj. Było obleśne i szare i okropne. Ale to, to było dobre. To było jak znalezienie anioła w środku piekła, ale na trochę mniejszą skalę.

Pozwoliłem sobie zatracić się w smaku, pochłaniając tabliczkę zanim zdążyłem się zorientować. Ale ku mojemu przerażeniu, ten cudowny smakołyk musiał się kiedyś skończyć. Spojrzałem w dół i go nie było, zjadłem to w przeciągu kilku sekund. Rose ciągle mnie obserwowała z uśmiechem.

- Naprawdę lubisz czekoladę - powiedziała, stwierdzając to, co było oczywiste.
- Mmmm - wymamrotałem w potwierdzeniu, zlizując resztki czekolady z palców - To było lepsze niż seks.

Rose zaśmiała się tylko na mój komentarz, pewnie przyzwyczaiła się już do moich niestosownych uwag.

- Serio, wielkie dzięki - pochwaliłem.
- Nie ma problemu. Zasłużyłeś, musiałeś się naprawdę postarać skoro mnie pobiłeś - wyszczerzyła się.

Lubiłem ją. Była niewinna i naiwnie ciekawska, ale miała w sobie iskrę, która nigdy nie przestawała przyciągać mojej uwagi. I nawet pomimo tego, że potrafiła być bez przerwy upierdliwa, nie mogłem prosić o lepszego towarzysza przy piekielnej przejażdżce, jaką było Wickendale.

ANONYMOUS' POV


Przeszedłem/am obok drzwi do kawiarenki, żeby wziąć coś z innego pomieszczenia, nie sądząc, żeby coś specjalnego mogłoby się tam dziać. Ale kiedy rzuciłem/am okiem i zobaczyłem/am to, co tam było musiałem/am się lepiej przyjrzeć.

Bo oni tam byli. Wysoki chłopak oplatający ramionami dziewczynę i kręcący się razem dookoła, zatraceni w śmiechu. Nigdy nie widziałem/am czegoś takiego - pacjenta i pracownika chichoczących razem jakby byli najlepszymi przyjaciółmi. I nie powinienem/nam czegoś takiego widzieć.

Takie rzeczy nie dzieją się zwykle bez powodu. Relacje pracownik-pacjent powinny być czysto zawodowe. Ale między nimi zdecydowanie było coś więcej. Coś, co mogło skończyć się problemami. I nie mogłem/am temu wybrykowi pozwolić zrujnować instytucję. Więc musiałem/am to zniszczyć. Musiałem/am przeszkodzić temu, co rodziło się między nimi.

I to właśnie zamierzałem/am zrobić.
_________________________________
hej. co u was? mam nadzieję, że dobrze :) ja jestem na skraju wytrzymania. myślałam, że nie dam rady przetłumaczyć na dzisiaj tego rozdziału, bo stało coś, co mnie bardzo dotknęło. jestem naprawdę załamana i w beznadziejnym stanie po przepłakaniu tego całego czasu. przepraszam magdę, jeżeli musiała dużo po mnie poprawiać. teraz jest już może nieco lepiej. mam nadzieję, że wam się podoba. dziękujemy za wszystko ♥

KOCHANIE TY MOJE CZEMU NIC NIE MÓWIŁAŚ?! I nie, nie musiałam wcale dużo poprawiać:)
Wgl to jak myślicie, kim może być anonim hm? I czy reakcja Harrego na czekoladę nie była przeurocza? Mam wrażenie, że pół rozdziału dotyczyło tylko i wyłącznie opisu czekolady i tego jakie budziła w nim emocje xD czy tylko mnie uderza ironia tego jak Harry zachowuje się jak dziecko, jednocześnie klnąc jak szewc?:P Do następnego! ~Magdzia:3
PS Wybór soundtracku tym razem Natalia, nie ja. Jak wam się podoba??

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 12



HARRY'S POV

Nie mogłem w to uwierzyć. Za kogo on się w ogóle uważał? Tylko dlatego, że był strażnikiem nie znaczyło, że mógł tak do mnie mówić. I zachowywać się jakby Rose była jego własnością, jakby mógł mi mówić, co mogę i czego nie mogę robić jeśli o nią chodzi. To było wkurwiające. To, że byli na jednej randce, jeszcze nie znaczyło, że ona do niego należała. Ale nie tylko to, co powiedział mnie wkurzyło. Wkurzył mnie fakt, że udawał niewiniątko, podczas gdy tak naprawdę był po prostu tchórzem. Udało mu się nabrać Rose, ale ja wiedziałem swoje. I wiedziałem też, że moje podejrzenia nie były jeszcze wystarczającym dowodem, tak jakbym sobie tego życzył, jednak coś z całą pewnością było nie tak.

Nawet jeśli nikogo nie zabił, to na pewno coś knuł. Byłem tego pewien. Za to moja pewność, że to on był mordercą powoli słabła. Rose miała rację - nie miałem żadnego dowodu jego winy. Po prostu go nienawidziłem. James był tylko jedną z wielu możliwości. To mógł być pracownik z innego piętra. To mógł być ktoś kogo kompletnie przeoczamy.

Ale James ciągle mnie wkurzał, czy był mordercą, czy nie.

Był tylko jednym z wielu powodów, dla których nienawidziłem tego miejsca. Musiałem się wydostać z Wickendale, tego byłem absolutnie pewien. Nie mogłem zostać tu do końca życia. W końcu znajdę jakieś wyjście. Na pewno. Ale jak na razie będę musiał jakoś wytrzymać. Będę musiał znieść horrory zamknięte w tym budynku: ochroniarzy, gówniane jedzenie, bród, denerwujących terapeutów. I kto wie, może będę musiał przejść terapię elektrowstrząsową albo chłostę czy coś. Znaczy już mnie raz wsadzili do izolatki, więc...

Ale dopóki nie znajdę jakiegoś wyjścia, musiałem pozostać tym kim byłem. Musiałem pozostać człowiekiem, którym byłem kiedy tu przyjechałem, człowiekiem, który obdziera ze skóry kobiety; w przeciwnym wypadku z pewnością bym się załamał. Musiałem pozostać najbardziej niebezpiecznym pacjentem w tej instytucji.

Wickendale było piekłem, a ja musiałem być diabłem.



JAMES' POV

Wracałem do kafeterii z sercem dudniącym w piersi jak młot. Nie mogłem uwierzyć, że poddałem się sile Harry'ego. Nikt nie może powiedzieć, że Harry go nie przeraża, ale myślałem, że sam sobie z nim poradzę. On był cholernie silny i miał w sobie gniew, który mogłeś niemal poczuć jak z niego wypływał niebezpiecznymi falami.

Ale to co powiedziałem było trochę niestosowne i mogłem sobie wyobrazić, dlaczego Harry tak bardzo mnie nienawidził. Po prostu martwiłem się o Rose i chciałem, żeby trzymał się od niej z daleka. On był niebezpieczny i nie chciałem, żeby stało jej się coś złego. Może myśleć, że Rose jest naiwna ufając mi, ale on przecież nie słyszał naszych rozmów. Nie było go z nami, jak wracaliśmy razem do domu, kiedy co chwilę słychać było jej piękny śmiech. Nie było go, jak poszliśmy razem na kolację i dzieliliśmy się naszymi wstydliwymi randkowymi historiami śmiejąc się jak idioci.

I nie chciałem, żeby się w to mieszał, a szczególnie w negatywny sposób. Ale nie mogłem nic na to poradzić, że rozmawiają, to był wybór Rose, nie mój. Więc jak na razie będę po prostu musiał nie spuszczać go z oczu i pilnować, żeby nie zrobił niczego, co mogłoby ją w jakikolwiek sposób zranić. Albo kogokolwiek innego.

Ale nawet jeśliby wymknął się spod kontroli, mam złe przeczucie, że nie dałbym rady go zatrzymać.



ROSE'S POV 

Weszłam przez bramę Wickendale następnego ranka z jednym celem - dostać dzień wolny. Pracowałam 12 godzin dziennie 5 dni w tygodniu, bo oszczędzałam na samochód i lepsze mieszkanie i miałam już dość. Wiem, że miałam weekendy, ale te wydawały się zbyt krótkie i mijały w mgnieniu oka. Ledwie starczały, aby odetchnąć od tej szalonej instytucji i jeden dzień wolny byłby nie lada orzeźwieniem.

Ale na samą myśl o rozmowie z panią Hellman denerwowałam się. Po tym jak skłamała na temat Cynthii, bałam się w ogóle z nią zobaczyć. Nie była dobrą osobą, doskonale to wiedziałam. Z jakiegoś powodu miała sekrety nawet przed pracownikami, co nie było dobrym znakiem. Jedyną osobą, która mogła wiedzieć co ona tak desperacko próbowała ukryć był Thomas. 

Ale naprawdę chciałam mieć dzień wolny i proszenie o niego nie wyrządziłoby dużej szkody. Więc podeszłam do jej gabinetu wcześniej, jakieś 10 minut przed rozpoczęciem mojej zmiany. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się pani Hellman siedząca za swoim biurkiem i rozmawiająca przez telefon.

- Nie, nie chcę tu żadnych reporterów. Możesz jej powiedzieć, żeby sobie znalazła inną instytucję, ponieważ nie mam zamiaru wpuścić jej do Wickendale i to jest moje ostateczne słowo.

Osoba po drugiej stronie linii coś powiedziała, ale nie mogłam dosłyszeć co.

- Świetnie, cieszę się, że doszłyśmy do porozumienia. Do widzenia - powiedziała pani Hellman zanim się rozłączyła. Jej oczy powróciły do dokumentu, który leżał przed nią na biurku nie zwracając kompletnie uwagi na moją obecność.

Weszłam do gabinetu i wtedy, zaalarmowana dźwiękiem moich kroków, popatrzyła na mnie znad swoich papierów.

- Mogę ci jakoś pomóc, Rose? - zapytała.
- Tak - skinęłam - Zastanawiałam się czy może mogłabym dostać dzień wolny. Ostatnio bardzo dużo pracowałam i miałam nadzieję, że mogłabym dostać jeden w przyszłym tygodniu.

Jej oczy powróciły do dokumentów. Wydawała się wręcz znudzona rozmową. Był to wyraz twarzy całkowicie przeciwny do tego, kiedy Harry na ciebie patrzył skupiając się wyłącznie na tobie, jakby twoje słowa były najważniejsze na świecie. Jego jadeitowe oczy zawsze były uważne i skupione.

- Z jakiej to okazji? - w końcu spytała obojętnym tonem.

Starałam się wymyśleć jakąś wymówkę, przeszukując mój umysł w poszukiwaniu sensownego powodu. Aż nagle zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście w przyszłym tygodniu miało miejsce dość ważne wydarzenie. W przyszłym tygodniu były moje urodziny, prawie całkiem o nich zapomniałam.

- Kończę 21 lat.
- Naprawdę?

Skinęłam.

- Wszystkiego najlepszego - powiedziała uprzejmie. Na jej ustach nie uformował się nawet najmniejszy uśmiech. Podziękowałam w odpowiedzi i dałam jej chwilę na przemyślenie - Sama nie wiem, Rose - powiedziała w końcu - Pozwoliłam ostatnio zbyt dużej ilości osób na zrobienie sobie wakacji i nie jestem pewna czy stać nas na to, żeby ktoś jeszcze brał urlop. Ciągle przysyłają nam nowych pacjentów i będziemy potrzebować twojej dodatkowej pomocy - oznajmiła - W dodatku James wziął sobie wolne na cały tydzień na początku sierpnia i...
- Dlaczego James wziął sobie tydzień wolnego? - zapytałam, zanim mogłam się powstrzymać.
- Miał w planach jakąś wielką wyprawę urodzinową, pojechał z przyjaciółmi do Ameryki czy coś w tym stylu - powiedziała - Ale dał mi znać miesiąc wcześniej, a nie tydzień - mówiąc to, pomimo tego, że siedziała na krześle, miałam wrażenie, że patrzy na mnie z góry. Sierpień był prawie dwa miesiące temu, mniej więcej wtedy Harry przybył do instytucji. Uspokoiłam się nieco, po tym jak przestraszyłam się, że urodziny Jamesa mogły być niedawno, a ja o nich zapomniałam. To było zanim tak dobrze się poznaliśmy, więc nie czułam się winna, że o nich nie wiedziałam.

Ale coś jeszcze stało się na początku sierpnia. Czułam, że było to coś ważnego, ale nie mogłam sobie przypomnieć co.

Więc odsunęłam od siebie tę myśl, koncentrując swoją uwagę znowu na swojej szefowej. 

- Nie ma problemu. Przepraszam, że pani przeszkodziłam - powiedziałam, zanim odwróciłam się, aby wyjść z jej gabinetu. Nie odezwała się już słowem i trochę mnie to wkurzyło. Serio nie mogła mi dać dnia wolnego w moje urodziny? Serio?

Ale w sumie to i tak nie miało znaczenia. Miałam większe zmartwienia. A wkurzanie się i tak nic by nie wskórało. Więc zamiast tam wrócić i zażądać przerwy od tego szaleństwa, czyli dokładnie tego co chciałam zrobić, poszłam do gabinetu Lori, żeby zacząć dzień.

Powitała mnie uśmiechem i pogawędziłyśmy sobie chwilę, zanim moja zmiana oficjalnie się zaczęła. Lori zawsze była taka miła i byłam wdzięczna za każdy dzień, w którym miałam szansę pracować z kimś takim jak ona, a nie jako na przykład asystentka pani Hellman.

Przynosiłam przybory i pomagałam w naprawianiu ludziom złamanych kości, czyli to co zawsze. Zegar tykał, a ja odliczałam sekundy do mojej przerwy od bandażowania samookaleczających się pacjentów i rozdawania tabletek na ból głowy.

A dla mnie przerwa oznaczała zobaczenie się z Harrym. Teoretycznie to nie była przerwa, moja prawdziwa przerwa na lunch była po tej jego, ale dla mnie zawsze była to ucieczka od codziennych nudnych obowiązków. Tak bardzo różnił się od ludzi, których do tej pory poznałam. Sama jego obecność była tak elektryzująca, że przy nim ożywałam. Czyniło go to niemożliwym do opisania, a jednocześnie nie do zapomnienia. Czy zabił ludzi czy nie, to nie zmieniało faktu, że mógł kogokolwiek tak opleść sobie wokół palca, aby zwabić go w swoją ciemność i wiedziałam, że byłam jedną z tych osób. Przecież nie mogłam przestać o nim myśleć nawet teraz, kiedy powinnam być skupiona na pracy.

Ale nie musiałam już dłużej pracować, bo zostałam odesłana do kafeterii. Wreszcie.

Szłam korytarzami, aż w końcu weszłam przez drzwi do dużego pomieszczenia. Moje oczy natychmiast znalazły nasz stolik, ale zanim mogłam wejść głębiej, poczułam lekki ucisk dłoni na moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Jamesa stojącego za mną z małym uśmiechem na ustach.

- Cześć.
- Hej - przywitałam go.
- Um...ja tylko się zastanawiałem...to znaczy, świetnie się ostatnio bawiłem, więc uh, chciałem wiedzieć czy może nie zechciałabyś gdzieś ze mną wyjść jeszcze raz? - zapytał.

Byłam nieco zaskoczona jego pytaniem, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Zgaduję, że z jakiegoś powodu nie spodziewałam się, że mnie znowu gdzieś zaprosi.

- Gdzie byśmy poszli?? - zastanowiłam się.
- Może na festyn w sobotę - powiedział, ale jego sugestia zabrzmiała bardziej jak pytanie.

Bałam się od razu powiedzieć "tak", kiedy głos Harry'ego zabrzmiał w mojej głowie ostrzegając mnie, abym była ostrożna. Nawet pomimo tego, że wątpiłam w to, że James mógłby skrzywdzić choćby muchę, lepiej było dmuchać na zimne, niż dać się zabić. Nie chciałam skończyć jako jedno z tych ciał...

Ciała! To właśnie kojarzyło mi się z początkiem sierpnia. Dopiero teraz zaskoczyło, przypomniałam sobie Kelsey mówiącą mi o nich. Powiedziała, że ofiary, których ciała znaleziono w piwnicy były zabite na początku sierpnia. Jakiś sądowy naukowiec przyszedł i je zbadał, dochodząc do wniosku, że zgon miał miejsce około trzeciego sierpnia. James nie mógł być mordercą skoro nie było go w mieście przez cały tydzień. Odetchnęłam z ulgą, a myśl o pójściu z nim na festyn stała się dużo bardziej kusząca.

- Oczywiście, że pójdę - uśmiechnęłam się.
- Super - również się uśmiechnął.
- Super - odpowiedziałam, ciesząc się, że nie będę się już musiała martwić o Jamesa. Może jeśli powiem Harry'emu, przestanie się cały czas zachowywać jakby chciał go zabić. A jeżeli mowa o Harrym, gdzie on się podziewał?

Odwróciłam głowę i niemal podskoczyłam zaskoczona obecnością Harry'ego. Stał zaledwie parę kroków ode mnie, jakby dopiero co wszedł.

Ale patrząc na niego teraz, jego pięść zaciśnięta, czoło zmarszczone w gniewie, mogłam powiedzieć, że słyszał całą naszą rozmowę. I nie był zadowolony.

                                                                                            
DZIĘKUJEMY  ZA PONAD 100 TYSIĘCY WEJŚĆ I AŻ 250 OBSERWATORÓW!!!!!!
Jesteście po prostu niesamowici, aż brak mi słów, żeby wyrazić jak jesteśmy wam wdzięczne i jak bardzo was kochamy i jak bardzo się cieszymy, że spodobała wam się nasza praca oraz to opowiadanie.
To jest taki prezent specjalnie z okazji 100tys, wejść, wiemy, że mieszamy i że rozdziały powinny pojawiać się w poniedziałki i od tej pory już raczej tak będzie.
Jak wam się podobało POV Jamesa?? Dalej uważacie, że jest mordercą?? Komentujcie, piszcie w tagu, bo uwielbiam czytać to co piszecie!! ~Magda

ASDFGHYJUHGFSDFGHJKLFGHJKJDFGHJKLDFGHJKSDFGHKRFDTYJK45YUIKJUYUTYRTSEDCVPOOIIUJYHGFCV BNM,OIUYTRSDXVB NOIUJHYGFD ~natalia :)x

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 11

Poczłapałam swoim niewyspanym cielskiem ciemnymi korytarzami, szurając stopami. Ledwo szłam, byłam strasznie wyczerpana. Przez przerażające teorie Jamesa nie spałam pół nocy, a mój umysł zaplątał się w niekończących się przypuszczeniach i wytłumaczeniach.

To, co przedstawił mi James miało sens. Harry rzeczywiście wydawał się być zawsze o krok do przodu i od tak wiedzieć, co się za czym kryło. Był tak bystry, jak i silny. Wiedział o pewnych sprawach, pomimo że siedział zamknięty w celi przez większość dnia. Podczas burzy znalazł piwnicę wręcz za szybko. A jeżeli naprawdę zamordował jeszcze więcej kobiet niż myślałam, jak lepiej odciągnąć od siebie zarzuty niż udawać tego, który jedynie natknął się na ciała?

Poza tym, wyglądał na takiego, który mógł opanować sztukę manipulacji. Mógł jakoś zastraszyć albo skłonić ochroniarza, żeby dał mu klucz. Mógł nawet współpracować z Thomasem. Sam jego protekcjonalny ton, jakby miał coś na ciebie sprawiał, że wyglądał na zwyrodnialca. Tak czy inaczej, był mordercą. Nie żeby wcześniej nie obdarł kobiet ze skóry.

Wszystko, co wyjaśnił mi James w drodze do domu z naszej randki, każde zdanie miało sens. Im więcej mówił, tym bardziej zaczynałam myśleć, że mordercą wcale nie był żaden pracownik.

Ale tak bardzo jak bym chciała wierzyć, że znaleźliśmy już zabójcę, tak coś tu nie grało. Coś nie pasowało. Nie w Jamesa teoriach, ale w Harrym. Coś w tej całej sytuacji było nie tak. Moja intuicja kłóciła się z moim sumieniem, część mnie wierząca, że to był Harry i część mnie, która wiedziała, że jakimś sposobem to nie był on.

Więc teraz krążyłam umysłem tam i z powrotem, próbując dopasować wszystkie te zdarzenia. Potrzebowałam odpowiedzi. Odpowiedzi na temat Cynthii, odpowiedzi na to, czemu Kelsey tak dziwnie się zachowywała i odpowiedzi na to, czy Harry był zabójcą czy nie. A kogo lepiej o to zapytać, jak nie samego Harry'ego?

Wiem, że to było pewnie głupie, bo mógł obrać mnie później na swoją następną ofiarę, jeżeli by wiedział, że go podejrzewałam. Ale jakoś się nie bałam. I już mnie to nawet nie obchodziło. Chciałam tylko wiedzieć, co było grane. Weszłam więc do kafeterii, a moje oczy przeleciały po pokoju w poszukiwaniu wysokiego chłopaka o pełnych ustach.

Ale niczego nie znalazłam, tylko tłum postaci przypominających zombie, którymi byli inni pacjenci. Musiał się znowu spóźnić. Usiadłam przy stoliku, który nieoficjalnie został uznany za nasz. Położyłam głowę na złożonych rękach i pozwoliłam sobie nieco przymknąć oczy. Odpocznę tylko dopóki nie przyjdzie. Żeby trochę się uspokoić, pomyślałam o wczorajszej nocy i trosce Jamesa, kiedy wyjaśniał mi swoje teorie po zapłaceniu za naszą kolację. Kamień spadł mi z serca, gdy po wyjściu nie zauważyłam żadnego prześladowcy śledzącego nas. Ktoś, kto to robił, prawdopodobnie sobie poszedł. Pomyślałam też o tym, jak się z Jamesem przytuliliśmy, kiedy mnie podrzucił do domu i przypomniałam sobie jego zapach podobny do zapachu cynamonu. Z tymi uspokajającymi myślami wystarczyła tylko chwila, żebym odpłynęła do krainy snów. Na wpół śpiąco podniosłam gwałtownie głowę, gdy usłyszałam, że ktoś przyszedł.

- Cynthia - odezwał się ochrypły głos Harry'ego, wyrywając mnie ze snu - Cynthia Porter - jego ciemne brwi niemalże stykały się, gdy intensywnie myślał przysuwając swoje krzesło do mnie.
- Tak? - spytałam, przecierając oczy - Co z nią?

Mrugnęłam parę razy dla przebudzenia, wpatrując się w Harry'ego w oczekiwaniu. I kiedy tak skanowałam jego sylwetkę, mogłam przysiąc, że przystojniał z sekundy na sekundę. Im dłużej na niego patrzyłaś tym bardziej cię pochłaniał, zwodził do jego ciemnego świata i sprawiał, że nigdy nie chciałaś już go opuścić. Masywne mięśnie widoczne były pod jego skórą, ciągle gładką i opaloną, chociaż nie widziała słońca od miesięcy. Jego włosy były kępą rozczochranych loków odgarniętych do tyłu odsłaniając jego fascynujące oczy i pełne wargi.

- Przypomnij mi, jak ona wyglądała - poprosił.

Ziewnęłam.

- Ciemne blond włosy, około trzydziestki, brązowe oczy chyba. A co?

Harry spojrzał na mnie poważnie, wydawał się pogrążony głęboko w myślach.

- Wydaje mi się, że ją pamiętam.

To mnie rozbudziło.

- Na prawdę? - zapytałam, tym razem żywiej.
- Ta. Jest bardzo szczupła, prawda? Zawsze ma te wory pod oczami? - odpowiedział.
- Tak! - wykrzyknęłam - To ona! Dzięki Bogu, już myślałam, że zwariowałam.

Harry zachichotał na mój zachwyt, uwydatniając głębokie dołeczki w swoich policzkach.

- Wiesz, trochę ją przypominasz - droczył się - Cholera, spałaś w ogóle ostatniej nocy?
- Nie - zamarudziłam, potrząsając głową - Nie mogłam spać...

Harry otworzył szeroko oczy, patrząc na mnie z zaskoczeniem.

- James nie dawał ci spać, co? - zasugerował
- Nie! - zaprotestowałam, odwracając głowę, by ukryć rumieniec wkradający się na moje policzki - Nic takiego nie miało miejsca.
- Kłamiesz - ciągnął jeszcze bardziej ochrypłym głosem niż zwykle - Założę się, że cię przeleciał, prawda?

Wpatrywałam się po prostu w ścianę, nie dając mu satysfakcji z zobaczenia znowu rumieńca pojawiającego się na jego słowa na moich policzkach. Był śmielszy niż zwykle, zaskakując mnie swoim dosadnym słownictwem. I jakby tego było mało, podskoczyłam, kiedy poczułam go znacznie bliżej niż myślałam. Jego usta ledwo dotykające mojego ucha.

-Nie powiem, że nie jestem zazdrosny - wyszeptał, a jego gorący oddech wzbudził we mnie dreszcze. Poczułam, jakby całe moje ciało się paliło. Harry był tak seksowny, jego obecność przyciągała każdego dookoła. Ale to było za wiele i nie miałam pojęcia, jak zareagować. Powinnam go odepchnąć i dać z liścia za jego błędne przypuszczenia, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam. Mącił mi w głowie. Raz był taki sarkastyczny, zarozumiały i prowokującym, a potem wyznawał mi swoje największe lęki i ratował mi życie. Wydawało się, jakby jego ciemna strona była fasadą, maską, która miała uchronić go przed tą brutalną instytucją. A przynajmniej taką miałam nadzieję, bo znacznie bardziej lubiłam tego drugiego Harrego.

Ciągle nie zmienił swojej pozycji, a każdy jego wydech przyprawiał mnie o mrowienie skóry na szyi i czułam słaby zapach papierosów w jego oddechu. Sprawiał, że czułam się niekomfortowo i zbyt komfortowo jednocześnie. Czekałam aż coś zrobi, cokolwiek, żebym ja nie musiała. Ale się nie ruszał.

- Zamierzasz się przesunąć? - zapytałam go
- A ty? - odparł, ciągle tajemniczo pomrukując, a ja mogłam wręcz słyszeć jak jego usta formują się w uśmieszek. Racja. Powinnam się ruszyć.
- A propos Cynthii - powiedziałam, by szybko zmienić temat, gwałtownie się od niego odsuwając. Zaśmiał się mrocznie, ale ciągle patrzył na mnie wygłodniałymi oczami i przypomniało mi się, jak pierwszy raz tutaj razem siedzieliśmy. Kiedy wędrował dłonią po moim udzie, a ja cała dygotałam ze strachu. Już się nie bałam.

Wow, to wspomnienie wydawało się takie odległe, a minęło zaledwie parę tygodni. Bardziej tęskniłam za Harrym, niż czułam do niego wstręt i nienawiść. Ale jak mogłam go nienawidzić po tym, jak uratował mi życie? No popatrzcie tylko na te jego głębokie dołeczki i piękne oczy...

- Słucham... - powiedział Harry próbując kontynuować rozmowę.
- Racja - odpowiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że byłam zbyt zajęta wgapianiem się w niego by dokończyć zdanie. Dawaj, Rose, zbierz się do kupy.
- Więc, pamiętasz ją?
- Ta - odparł - Zastanawiałem się nad tym wczoraj wieczorem i pojawiła mi się w głowie jej twarz. Chyba pamiętam, jak mówiła na tych "grupowych zajęciach", które mamy co tydzień i są cholernie głupie. Chodzimy już do terapeutów, to nie jest kurwa klub anonimowych alkoholików. Nie wiem, po co mamy siedzieć w kółku i opowiadać sobie nasze smutne historyjki.
- Ta, nie obchodzi mnie to - rzuciłam - Cieszę się tylko, że ktokolwiek ją pamięta, przynajmniej nie jestem walnięta.
- Tak, ale jak inni mogą jej nie pamiętać? Czemu tylko my? - zapytał Harry.
- Nie wiem - odpowiedziałam - Tego właśnie nie rozumiem. Po co Pani Hellman miałaby kłamać? Po co Kelsey miałaby kłamać?
- Może Pani Hellman wie kim jest Cynthia i ucisza Kelsey - zasugerował.
- Tak, ale czemu?

Siedzieliśmy przez chwilę próbując wymyślić sensowne wyjaśnienie. Jego brwi zetknęły się, gdy wpatrywał  w coś się bez celu, głęboko zamyślony jakby rzeczywiście chciał pomóc. Jeszcze przed sekundą w zasadzie mówił mi, że chciałby się ze mną przespać, a teraz, proszę, razem próbujemy rozwiązać zagadkę.

- A może... - zaczął, ciągle rozmyślając - A może ona była jakimś testem.
- Testem? - powtórzyłam.
- Tak, tak, testem.

Musiałam mieć zakłopotanie wymalowane na twarzy, bo Harry kontynuował.

- No, bo posłuchaj. Kiedy byłem w tej piwnicy i znalazłem ciała, widziałem też coś innego. Widziałem wszystkie te diagramy i obrazy ludzkiego mózgu, mnóstwo zakrwawionych łóżek szpitalnych. To było dziwne. Więc może przeprowadzają na pacjentach testy, grzebią im w mózgach albo jakoś tak. A kiedy testy źle pójdą czy coś może pozbywają się ciał i nie chcą, żeby ktoś zadawał pytania, więc Pani Hellman każe wszystkim udawać, że nigdy nie istnieli. Wiem, że to może brzmieć nieprawdopodobnie, ale tylko to mi przychodzi na myśl.

Musiałam przetworzyć to, co właśnie usłyszałam i nagle coś zaczęło mi świtać. Przypomniałam sobie, co znalazłam podczas mojej "wycieczki" kilka tygodni temu. Przypomniałam sobie, jak zobaczyłam imię kobiety i napis "test #309 pacjent 20" nabazgrany na kawałku kartki w tym pokoju zawalonym papierami. To miało sens. To by wyjaśniało cały ten problem z Cynthią i czemu widziałam te rysunki.

- Harry, chyba masz rację - powiedziałam zszokowana i wystraszona - Co jeśli przeprowadzają operacje i próbują modyfikować ludzkie mózgi czy coś?
- Wow, genialne. Szkoda, że sam na to nie wpadłem - powiedział z sarkazmem - Ale nie wiem, to tylko domysły. Poza tym, co my możemy zrobić? Nawet nie wiemy na pewno, czy to o to chodzi.

Miałam namotane w głowie jeszcze bardziej niż przedtem.

- Cóż, jestem pracowniczką, więc mogłabym się rozejrzeć i powęszyć tu czy tam. Ale ty za to jesteś po drugiej stronie. Wiesz pewnie więcej niż ja. Gromadź wszystko na ten temat i wypytuj o Cynthię albo operacje. Znaczy, jeżeli chcesz.
- Jasne - powiedział - Nie tylko ty chcesz się dowiedzieć, co się z nią stało, to kurwa dziwne, że jesteśmy jednymi ludźmi, którzy ją pamiętają.

Przytaknęłam, szczęśliwa, że jesteśmy po jednej stronie. Może mi naprawdę dużo pomóc.

- Myślisz, że te operacje mają coś wspólnego z zabójcą? - spytałam
- Nie - odparł potrząsając głową - To byłoby bez sensu, nie obdzieraliby ludzi ze skóry jak już z nimi skończą. Ale nie zapędzajmy się tak, nie jesteśmy niczego pewni.

Skinęłam. Harry był naprawdę mądry, a już na pewno jak na kogoś, u kogo podejrzewano niepoczytalność. Siedzi tu za obdarcie ze skóry trzech kobiet, a mógł zamordować nawet więcej, ale chce pomóc mi dowiedzieć się, co się stało i uratował mi życie. Jeżeli rzeczywiście zabił te kobiety, jak twierdzi sędzia i sąd, czemu nie dał mi tamtej nocy zginąć?

- A jak już mówimy o zabójcy - ciągnął Harry zanim jeszcze zdążyłam dokończyć myśl - Chciałem z tobą o czymś porozmawiać.
- Okej - powiedziałam, dając mu sygnał, aby mówił dalej
- Chcę, żebyś trzymała się z daleka od Jamesa - spojrzał na mnie poważnie, a jego oczy ciemniały z każdą chwilą wpatrywania się w moje.

Zaskoczył mnie swoją prośbą i przez przypadek powiedziałam na głos to, nad czym się zastanawiałam.

- Dlaczego?
- Myślę, że to on jest mordercą.

Czy on sobie żarty stroi? Teraz oboje myślą o sobie nawzajem jak o mordercach? Przysięgam, że mój mózg zaraz eksploduje.

- Niby czemu? - zapytałam z poczuciem, że muszę bronić Jamesa
- Nie mogę go rozgryźć. Jest zbyt grzeczny, nie kupuję tego.

Potrząsnęłam głową zdezorientowana. Pomysł Jamesa przynajmniej miał jakiś sens. Miał wytłumaczenie na to, czemu Harry mógłby być winny. Ale cała ta wymówka Harrego "Nie mogę go rozgryźć" jakoś mnie nie przekonywała.

- Harry, razem z Jamesem pracujemy i wracamy do domu prawie codziennie. Byliśmy nawet wczoraj na kolacji. Jeżeli naprawdę jest mordercą to czemu nie wykorzystał tych wszystkich okazji, które miał do zabicia mnie? Gdyby był zabójcą to już bym była martwa.
- Nawet tak nie mów, kurwa - rozkazał mi chrapliwym głosem - Posłuchaj, ja wiem, że to nie ma sensu, ale coś tu nie gra. Zupełnie, Rose. Musisz się od  niego trzymać z daleka.
- Nic nie muszę, Harry. Oczywiście, że będę ostrożniejsza przy Jamesie, ale dopóki nie dasz mi do tego prawdziwego powodu, dlaczego miałby coś takiego robić, będę się z nim przyjaźnić tak długo, jak chcę.

Harry nic nie mówił, patrzył tylko na stolik Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że nigdy nic nie jadł podczas lunchu. Chociaż mu się nie dziwiłam, tutejsze jedzenie było obrzydliwe. Zaciskał szczękę i wiedziałam, że chciał mnie przekonać, że James zabił te kobiety, ale nie miał żadnego dowodu. James nie wyglądał na takiego, który mógłby zamordować kogokolwiek, choć Harry zwykle miał rację w wielu sprawach. Mogę być trochę ostrożniejsza, ale bardzo wątpiłam w to, że coś złego mogłoby mi się przy nim wydarzyć. Tak, jak powiedziałam - gdyby miał mnie zabić, to już by to zrobił.

- Nie mówmy już to tym - powiedziałam, by przerwać milczenie - Może byśmy zagrali znowu w Zagadkę czy coś? - zaproponowałam, chociaż wydawało się to głupie grać w gry planszowe w takim momencie.

Harry wypuścił długi wydech zanim jego elektryzujące spojrzenie znowu spotkało moje i odebrało mi dech.

- Dobra, ale obiecaj mi dwie rzeczy.
- Okej, jakie? - spytałam.
- Po pierwsze uważaj na siebie. Nie chcę, żeby coś złego ci się stało, okej? Jesteś jedyną osobą, z którą mogę tu porozmawiać i jakoś przed tobą otwieram się bardziej niż przed tymi wszystkimi terapeutami. Jeżeli bym z tobą nie rozmawiał to zwariowałbym jeszcze bardziej. Potrzebuję cię, Rose.

Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy usłyszałam jego ostatnie zdanie. Pierwszego dnia, kiedy go poznałam, myślałam, że rozmawia ze mną tylko dlatego, że to była jakaś jego gierka. Jakbym była tylko zabawką. Ale po tym, jak dwa tygodnie temu uratował mnie przed Normanem doszło do mnie, że on właściwie może lubić spędzać ze mną czas. A teraz zrozumiałam, że byłam dla niego więcej niż dziewczyną do gry w karty. Byłam jedyną osobą, która z nim rozmawiała, tak naprawdę rozmawiała i traktowała jak człowieka. Gdybym odeszła nie miałby żadnego przyjaciela, żeby podzielić się z nim swoimi przemyśleniami. Zostaliby tylko terapeuci, którzy próbowali ustalić stopień jego obłąkania. Byliśmy przyjaciółmi? Wiem, że był pacjentem psychiatryka, a ja asystentką pielęgniarek, ale to nie był zwykły stosunek między pacjentem a pracownikiem. Może rzeczywiście mnie potrzebował.

Przypomniało mi się, jak raz przeczytałam, że psychopaci świetnie radzą sobie z udawaniem ludzkich emocji i to może właśnie robił Harry. Ale jego słowa brzmiały szczerze i uwierzyłam, że jego ostatnie zdanie było prawdą.

- Okej - przysięgłam - Będę ostrożna.
- Dobrze - skinął - A po drugie, musisz mi coś obiecać.

Nic dobrego z tego nie będzie.

- Jeżeli ogram cię w Zagadkę - zaczął, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Spodziewałam się czegoś trochę bardziej...poważniejszego. Mój śmiech wywołał na twarzy Harrego uśmieszek, a nastrój dramatycznie zmienił się w przeciągu kilku sekund - Jeżeli cię ogram, musisz mi coś przynieść.
- Co? - spytałam.

Kokieteryjny uśmiech pojawił się na jego ustach.

- Tabliczkę czekolady. Ostatnio nie jadam nic poza tym gównianym jedzeniem robionym z Bóg wie czego. Naprawdę dużo myślałem ostatnio o czekoladzie.
- Dobra, jasne. Mogę się za to wkopać w niezłe kłopoty, ale i tak przegrasz, więc to bez różnicy.
- Stoi - rzucił wyzwanie.



Wygrał. Każdy jego ruch był idealnie zaplanowany i w przeciągu dziesięciu minut wykonał swój ostatni ruch z największa starannością. Naprawdę zależało mu na tej czekoladzie. I opłaciło się, bo mnie ograł. Gdy prawidłowo zgadł mordercę, broń i pokój krzyknął "TAKKKK!" i nawet wstał z krzesła, jakby siedząc nie mógł się wystarczająco nacieszyć, a jego pięści zaciśnięte były w geście zwycięstwa nad jego głową. Uśmiechał się tak szeroko, że i ja musiałam. Jego głębokie dołeczki i białe zęby były oszałamiające, byłam pod wrażeniem.

- Wisisz mi tabliczkę czekolady - wyszczerzył się, gdy już się uspokoił.
- Na to wygląda - uśmiechnęłam się. Tak naprawdę cieszyłam się, że mnie pobił, bo widok jego tak szczęśliwego, był sam w sobie nagrodą. Nie wiem, co takiego było w tym uśmiechu, że chciałam widzieć go jak najczęściej, morderca czy nie.

Ale oboje przestaliśmy się uśmiechać, kiedy James podszedł do stolika. Nie wyglądał na zadowolonego, że śmiałam się z Harrym po tym, co powiedział mi wczoraj wieczorem.

- Część - przywitał się
- Hej.

Harry spojrzał na ochroniarza i nagle zesztywniał. Patrzyłam to na Jamesa to na Harrego, a napięcie  między nimi było wyczuwalne na kilometr. Oboje oskarżali się wzajemnie o bycie mordercą i nie znosili siebie do granic możliwości. Przynajmniej na to wyglądało, kiedy tak zabijali się wzrokiem. Któryś z nich był zabójcą albo żaden. To mógł być ktoś, na kogo wcale nie zwracamy uwagi albo ktoś z innego piętra. To mógł być którykolwiek pracownik Wickendale.

Ale jakoś czułam, że wcale tak nie jest. Coś podpowiadało mi, że zabójca jest w tym pomieszczeniu. Wydawałoby się oczywiste, że tą osobą jest Harry, ale nieskalana niewinność Jamesa była podejrzana. Lecz wcale nie najgorsza była niewiedza. Najgorsze było to, że oboje byli mi bliscy. I wtedy uświadomiłam sobie, że w tym horrorze którykolwiek przystojny mężczyzna byłby mordercą, z pewnością stałabym się jego kolejną ofiarą.

- Harry - powiedział James, a mnie zdziwiło to, że odezwał się do pacjenta, a nie do mnie.

Harry nie odpowiedział tylko patrzył na niego wściekle.

- Twój ochroniarz, Brian rozchorował się i poszedł do domu,  więc mam cię zabrać z powrotem do celi.
- Teraz? - spytał Harry.
- Tak, teraz.

O w dupę. Lunch kończył się za pół godziny, musiałam tu jeszcze zostać. Nie ma mowy, żebym mogła ich śledzić albo sama zaprowadzić Harry'ego. Na samą myśl, że ta dwójka miałaby iść razem pustymi korytarzami przyprawiała mnie o dreszcze. Mam nadzieję, że się nie pozabijają.

- Pa, Rose - powiedział Harry zanim wstał, przewyższając Jamesa prawie o pół głowy. Ochroniarz nie wyglądał na wystraszonego, pewnie raczej czuł się pewniej z pistoletem w kaburze przypiętej do paska.

Obserwowałam ich, gdy wychodzili z kawiarenki aż minęli drzwi i zniknęli mi z pola widzenia.


HARRY'S POV

Szliśmy z Jamesem opustoszałym korytarzem w stronę mojej celi. Z całej siły starałem się nie rozwalić mu tej głupiej chłopięcej twarzyczki. To nie była długa droga, ale właśnie kurwa taka wydawała się dla mnie. Przysięgam, każda minuta wydawała się rokiem, a napięta cisza wrzeszczała, brak jakiegokolwiek dźwięku ogłuszał. Ale wolałem już ciszę niż to, co powiedział James, aby ją przerwać.

- Harry, chciałem z tobą o czymś porozmawiać.

Nie odpowiedziałem, mając nadzieję, że się po prostu zamknie. Ale mówił dalej.

- Nie znam cię. Ledwo zamieniliśmy parę słów, ale widzę, że coś knujesz. I cokolwiek to jest, nie chcę, żebyś mieszał do tego Rose. Zależy mi na niej i chcę, żebyś trzymał się od niej z daleka.

Dosłownie zastygłem w miejscu, gwałtownie zaciskając pięści ze złości.

- Jaja sobie kurwa robisz? - spytałem - Jesteś taki fałszywy, James. Ty i te twoje wieczorne spacerki i romantyczne kolacyjki. Wszystkich wrabiasz. Ją wrabiasz. Ale ja tego nie kupuję. I nie jesteś po prostu fałszywy, jesteś kurwa głupi. Czemu według ciebie to ja zabiłem te kobiety? Jak miałbym to zrobić skoro jestem zamknięty w celi przez cały czas?

Chciałem zbić Jamesa z tropu poprzez moje oskarżenia, ale najwyraźniej mi się nie udało.

- Nawet tak nie mów - powiedział - Wiem, że zabiłeś te kobiety. Robiłeś takie rzeczy wcześniej. No bo przecież dlatego tu jesteś, tak?

Nie miałem odpowiedzi i nie musiałem mieć, bo James gadał dalej.

- Ja już się postaram o to, żebyś nie zrobił tego samego Rose. Jesteś chory. Jesteś obrzydliwą szumowiną i mam nadzieję, że spłoniesz w piekle za to, co zrobiłeś tym kobietom.

I na to wybuchłem. Wściekłość płynęła w moich żyłach, a moja szczęka była mocno zaciśnięta, gdy wpadłem w furię zanim nawet mogłem przemyśleć, co ja wyprawiam. Chwyciłem Jamesa obiema rękami za kołnierz i popchnąłem go na ścianę tak mocno jak tylko mogłem, a jego głowa zderzyła się z cegłami. Jego stopy ledwo dotykały ziemi. Czułem jak napinają mi się mięśnie, kiedy tak go trzymałem. Wtedy mnie to nie obchodziło. Przygwoździłem go i nie miałem zamiaru puścić, żeby wyciągnął swój pistolet. Patrzyłem mu groźnie w oczy, chcąc zobaczyć w nich strach. Bał się czy nie?

- Nigdy więcej tak do mnie nie mów - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, a mój głos był tak niski i głęboki, że mogłem czuć jak drga w mojej klatce piersiowej - Albo cię kurwa zabiję.

Uśmiechnąłem się jak najstraszliwiej, jak tylko mogłem i wtedy zobaczyłem przerażenie w jego oczach, patrząc na niego jeszcze chwilę. Pomyślałem, że mógłbym teraz odejść i nie byłby w stanie mnie powstrzymać. Ale coś mnie powstrzymywało przed ucieczką. Coś mi podpowiadało, żeby nigdzie nie iść.

Więc nie odszedłem. Puściłem go i obróciłem się, by odejść do swojej celi zostawiając go oniemiałego za sobą. Kiedy usiadłem na swoim skrzypiącym łóżku widziałem, że stoi na drugim końcu korytarza, ciągle się nie ruszając.

-Wydaje mi się, że powinien mnie pan teraz zamknąć. Dziękuję za pańską służbę.

Kiedy mnie usłyszał wreszcie się poruszył i szybko podszedł, by zamknąć drzwi do celi nie patrząc na mnie ani nic nie mówiąc. Usłyszałem kliknięcie zamka przy drzwiach i brzęk kluczy Jamesa, gdy wkładał je z powrotem do kieszeni.

Wystawiłem mu środkowy palec, kiedy szedł korytarzem, aż zniknął mi z oczu.
_______________________
HEJ!!!!!!!! rozdział jest wcześniej z okazji URODZIN HARRY'EGO ♥
MAM NADZIEJĘ, ŻE WIDZIELIŚCIE TELEDYSK DO MIDNIGHT MEMORIES WSDFGHYJUHASDF ZAJEBISTY JEST!
James dzisiaj srał pod koniec rozdziału, a Harry zachowywał się jak proper psycho haha. co myślicie? ~natalia :)x
zapraszam też tutaj xx http://blink-harry-styles-fanfiction.blogspot.com/
PS Nowy rozdział dopiero w przyszły poniedziałek, jako, że ten macie wcześniej i jest dłuższy niż zazwyczaj:*