poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 24


MS. HELLMAN’S POV

James Robert Hellman był moim ojcem. Miał 23 lata, kiedy urodziła mnie matka. Ona miała wtedy 20 lat.

Kiedy skończyłam 16 lat zaczęła się dziwnie zachowywać. Mówiła rzeczy, które nie miały sensu. Zaczęła być agresywna w stosunku do mojego ojca i do mnie, bez żadnego powodu. Mówiła o rzeczach, które nie miały miejsca i zapominała niedawne wydarzenia. Na początku trudno było to zauważyć: tu wypowiedziane zdanie, które nie miało sensu, tam niespodziewane krzyki. Wkrótce jednak było o wiele gorzej, więc uciekłam. Zostawiłam notatkę dla mojego ojca i zniknęłam w poszukiwaniu innego miejsca do życia.

Wróciłam do domu, gdy miałam 19 lat, podczas tworzenie “projektu” przez mojego ojca. Nie znalazł on nigdzie miejsca, do którego mogła udać się moja matka, by otrzymać pomoc, więc my stworzyliśmy dla niej takie miejsce. Szpital Psychiatryczny Dla Przestępców  Wickendale. Celem było stworzenie bezpiecznego miejsca dla chorych psychicznie, by otrzymali oni odpowiednią pomoc. Dlaczego ściśle związany był z przestępcami, nie miałam nigdy pewności.

Dziesięć lat później zginął on w strasznym wypadku, a matka krótko po tym popełniła samobójstwo. Wraz z odejściem mojego ojca przejęłam stanowisko dyrektora. Miałam ukochaną siłę i władzę. Cała instytucja była w moich rękach. Ale razem z pozycją przyszła presja. Czułam, że muszę postępować tak, by mój ojciec był ze mnie dumny. Z tego powodu utrzymywałam ścisły porządek. Stałam się oczami i uszami tej placówki. Znałam każdy zakamarek, każdego pacjenta i pracownika. Upewniałam się, żeby nie było żadnych reporterów, żadnych gości, którzy nie byli rodziną, nikogo ze świata zewnętrznego, kto mógłby wpływać na to, jak rządzę.

Ale podczas tego niemal doskonałego prowadzenia Wickendale, niektóre rzeczy wymknęły mi się spod kontroli i niektórzy stawali się podejrzliwi. Zazwyczaj wątpliwości mieli pracownicy, których łatwo było zastraszyć i im zagrozić, by ich uciszyć. Ale Rose była całkiem inną historią. Wychłostałam jej chłopaka i uświadomiłam jej, jakie mogą być konsekwencje niewłaściwych działań. Ale ona dalej bawiła się w detektywa, wciąż widziała Harry’ego jako “dobrego człowieka”, wciąż chciała, by James został aresztowany i zdradzić Wickendale. A to ostatnie oznaczało druzgocącą przyszłość dla mnie.

Z gwałtownym wzrostem podejrzeń reporterów i pracowników wiedziałam, że wszelkie powłoki ochronne ustanowione w murach tej instytucji zostaną zniszczone jedna po drugiej. A jeśli Rose poszłaby na policję, wszystko by się posypało. Dowiedzieliby się wszyscy co tutaj robimy, a to byłoby zbyt wiele: marzenie mojego ojca zostałoby zniszczone i tylko ja byłabym temu winna.

Jedynym sposobem, by uniknąć takiej sytuacji, było trzymanie jej na oku, z dala od policjantów, poprzez umieszczenie jej w instytucji. Byłam świadoma, że to mogłoby tylko zwiększyć podejrzenia i wywołać więcej pytań, ale przynajmniej opóźniło to dzień, w którym mój syn byłby aresztowany.

On był wszystkim, co miałam. Wiedziałam, że coś nie było z nim w porządku od dnia, w którym się urodził. Kombinował zawsze, nawet jako dziecko. Jego zbrodnie były okropne, był seryjnym mordercą. Wiedziałam to. Ja po prostu nie mogłam się z tym pogodzić, więc ignorowałam to. Oczywiście nie akceptowała jego poczynań, ale nie chciałam być tym, kto zamknąłby go w więzieniu. Musiałam trzymać go z dala od tego miejsca. Zabójca czy nie, więzienie albo zakład dla umysłowo chorych nie było miejscem dla mojego chłopca.

To właśnie był dokładny powód dlaczego mówiłam wszystkim, że Rose była zwykłym pracownikiem. Ona zawsze się wyróżniała. Zwłaszcza odkąd zaczęła rozmawiać z Harrym. Strażnicy również zauważyli, że takie relacje pacjenta i pracownika nie były właściwe. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby zakochać się w kimś psychotycznym. W kimś, kto obdarł ze skóry trzy kobiety. Była szalona, to było jedynym wytłumaczeniem. Praca tutaj tylko pogłębiła jej szaleństwo, które w niej siedziało, aż w końcu osiągnęła swoje “totalne dno”. Kiedy próbowałam z nią rozmawiać na korytarzu, zaczęła wykrzykiwać groźby, niezwiązane z ujawnieniem prawdy o Wickendale, lecz prawdy o morderstwach. Nawet próbowała rzucić się z pazurami na moją twarz, ale dała radę tylko z jednym zadrapaniem. Pomyślałam, że lepiej będzie zatrzymać ją natychmiast. To było najlepsze miejsce dla niej, nie było żadnego sensu w odtransportowywaniu jej gdzieś indziej. Jeśli inni uwierzyliby w moją historię, a nie sądziłam, by tak nie było, to ta dziewczyna powinna być zamknięta w tej instytucji przez długi czas.

Witaj w Wickendale, Rose Winters.


HARRY’S POV

Moją pierwszą reakcją nie był smutek, nie był to lęk, nie było żadnego gniewu. Moje pięści nie były zaciśnięte i uderzenia mojego serca nie były słyszalne. Początkowo czułem absolutnie nic.

Może widok przede mną jeszcze po prostu do mnie nie dotarł, albo moje serce przestało bić. Ale byłem zbyt oszołomiony i zbyt zszokowany, by to zauważyć. Zajęło mi trochę czasu, aby przetworzyć to, co widziałem. Widziałem to, ale nie połączyłem tego jeszcze ze spójną myślą. Ona nie mogła tam być, to była halucynacja, to był sen. Straszny koszmar taki jak ten, które towarzyszą mi każdej nocy. Chciałem się obudzić, a ona powinna być wciąż w tym okropnym stroju pielęgniarskim, z włosami w ciasnym koku, siedząca przy stole z talią kart lub grą planszową, jak w każdy zwykły dzień.

Mrugnąłem i odwróciłem się, zamknąłem oczy, otworzyłem je jeszcze raz, ale Rose dalej tam była. Stała, przygryzając dolną wargę, przytrzymywała nerwowo jedną rękę drugą. Dużymi, zmartwionymi oczami przejrzała pomieszczenie. Bała się, wiedziałem to. Przypomniałem sobie, że czułem to samo, kiedy pierwszy raz się tu znalazłem. Wreszcie jej przerażone oczy spotkały moje. Były one szerokie i pełne niepokoju, tak, jakby błagała mnie o pomoc.

I wtedy to poczułem. Rzeczywistość uderzyła we mnie z impetem. Zaschło mi w gardle, a moje płuca z trudem wdychały powietrze. Ścisnął mi się żołądek, zacisnęły pięści i szczęka.  Pokój zaczął się kręcić, niekończąca się fala pytań zalała mój mózg. Ona nie mogła być pacjentem. Nie mogła. Rose nie była szalona.

A jednak była tu. Nie wiedziałem kiedy, dlaczego, jak. Nie wiedziałem, co z tym zrobić. Ale wiedziałem, że się o nią bałem. Nie obchodziło mnie to, że Rose nie mogła mnie przez to wydostać, że musiałbym tam zostać nie wiadomo jak długo. Tym, co mnie przeraziło był fakt, że wszystkie przeraźliwe rzeczy wciąż były ukryte w zakamarkach tego budynku, a Rose miała ich doświadczać. Była na to bardziej podatna niż ja. Była drobniejsza i bardziej naiwna. Nie było sposobu, by wytrzymała w tym miejscu.

Poza przerażeniem czułem również złość. Kurwa, nie mieli prawa jej tutaj zamykać. Nie była karana, nie była szalona. Rose była czysta, była niewinna. To nie było niesprawiedliwe. Wszystkiemu winien byłem ja. Gdyby nie ja, nie byłoby jej tutaj. Ale niestety była, i nic nie mogłem z tym zrobić. Mogłem tylko patrzeć na jej uniform, który oznaczał, że teraz należy do tych "szalonych", gdy usiadła przy pustym stole w kącie. Ale myśl o niej będącej pacjentem wciąż nie była spójna. Czułem się tak, jakby to była halucynacja, chociaż wiedziałem, że tak nie było. Ona po prostu wyglądała tam nie na miejscu. Jak anioł, który wylądował w piekle. Może to był kontrast pomiędzy nią i resztą pomieszczenia. Jej jasna skóra i delikatne rysy przeciwko ciemnym, brudnym ścianom za nią. Również była dużo bardziej czysta niż  wszyscy inni, była piękniejsza. I nie byłem jedynym, który zdawał się to zauważyć. Kilka pacjentów płci męskiej zaczęło przyglądać się atrakcyjnej nowej pacjentce.

Boże, jeśli tylko ktoś by ją dotknął, nie wiem, co bym mu kurwa zrobił. Z każdą osobą, która skanowała jej postać, stawałem się coraz bardziej i bardziej nerwowy. Ona po prostu tam usiadła sama, wyglądając na zmartwioną i wrażliwą. Każdy mógł do niej podejść w każdej chwili, lub przesunąć ręką wzdłuż jej uda tak, jak ja to zrobiłem wkrótce po tym, jak się poznaliśmy. Każdy z nich w łatwy sposób mógł ją zdominować.

Kurwa, nie mogłem tak dłużej. Pani Hellman mogła mnie wychłostać, ale nie martwiłem się o to. Odepchnąłem stół z małym piskiem i szybko podszedłem do Rose, by usiąść obok niej, zanim ktokolwiek inny mógłby to zrobić.

- Rose, co ci się kurwa stało? - zapytałem, zanim nawet mogła popatrzyć w górę - Dlaczego tu jesteś?
- Harry - prawie szepnęła - Nie możesz ze mną rozmawiać, nie chcę, byś znów został zraniony. Pani Hellman…
- Nie obchodzi mnie to, co pani Hellman może zrobić. Powiedz mi, co się stało.

Rozejrzała się nerwowo, jakby bała się czegoś. Nie mogłem jej rozgryźć. Jej oczy zatrzymały się na czymś, co znajdowało się daleko.

- Rose - powiedziałem cicho - Rose, spójrz na mnie.

Sięgnąłem po jej rękę pod stołem, a kiedy jej dotknąłem, jej oczy w końcu popatrzyły na mnie. Były one mieszanką niebieskiego i zielonego, żaden kolor nie dominował bardziej od drugiego. Były pełne obaw, ale były spokojniejsze niż wcześniej.

- Będzie dobrze, obiecuję. Po prostu powiedz mi, co się stało.

Pomimo mojego gniewu i strachu, starałem się zachować spokój. Dla niej, bo wiedziałem, że czuje ona to samo, tylko sto razy mocniej. Wkurzanie się zwiększyłoby tylko jej stres.

- Lori zobaczyła moje siniaki na nadgarstku zrobione przez Jamesa i zapytała o nie… byłyśmy same w pokoju, więc powiedziałam jej, co on zrobił kilka dni temu i myślę, że pani Hellman to podsłuchała. Wtargnęła do pokoju i zapytała mnie, czy mogłybyśmy porozmawiać na osobności. Więc wyszłyśmy na korytarz i ja… Ja powiedziałam jej o tym, co zrobił James i o tym, ze chcę iść na policję.
- Kurwa, Rose - westchnąłem.
- Wiem, wiem. To było głupie. Ale pomyślałam, że poczuje zagrożenie, albo chociaż rozważy to, co jej powiedziałam. Nie wiedziałam, że zamknie mnie w pieprzonym zakładzie psychiatrycznym!

Pokręciłem głową z dezaprobatą, zgadzając się z Rose. Pani Hellman nie tylko broniła swojego syna, ale posunęła się  aż do zamknięcia jej w psychiatryku tylko dlatego, że ktoś chciał iść z tym na policję.

- Cholera, co my teraz zrobimy? - zapytałem, właściwie samego siebie.
- Nie wiem - powiedziała Rose, w jej głosie słychać było porażkę - Przepraszam, Harry. Jestem totalną idiotką. Powinnam wyciągnąć stąd ciebie, a zobacz gdzie teraz jestem. Nie ma sposobu, żebym mogła ci teraz pomóc, a to nie jest sprawiedliwe w stosunku do ciebie, bo zasługujesz na coś lepszego niż to…

Przerwałem jej, kiedy jej głos się załamał i łzy zaczęły spływać po policzkach.

- Już dobrze, to nie twoja wina. Nie mogłaś wiedzieć, że ona może zrobić coś takiego.

Rose kiwnęła głową, ale gdy mrugnęła, pojedyncza łza opadła na jej policzek. O wszystko płakała, ale wciąż uważałem ją za silną. Znosiła wszelkie emocjonalne sytuacje bez ani żadnej skargi, przeforsowała to nawet, jeśli się bała.

- Chodź tutaj - wymamrotałem, puszczając jej rękę po to, by objąć ramionami jej drobne ciało. Tym razem nie było żadnego wahania, ponieważ obróciła się i oparła o mnie, wtuliła twarz w moją klatkę piersiową, a jej ręka spoczywała na moim torsie. Rozejrzałem się, żeby sprawdzić czy strażnicy się nam nie przyglądają, a nawet jeśli to robili to nie wyglądało na to, żeby ich to obchodziło. To zapewne nie była duża sprawa, biorąc pod uwagę to, że oboje byliśmy psychiczni i nie miało znaczenia co robiliśmy. Wszyscy i tak uważali nas za szalonych.

- Harry? - zapytała.
- Tak?

Ton jej głosu się zniżył, brzmiał prawie jak szept.

- Boję się.

To było wszystko, co czułem ale nie chciałem tego mówić.

- Nie bój się. Obiecuję, że znajdziemy wyjście. Ale do tego czasu będę cię chronić ryzykując życiem, jeśli będzie trzeba, Rose. Straciłem już raz Emily, nie mogę stracić ciebie.

Czułem jej głowę na moim ramieniu, ale nie powiedziała nic. Znając ją, pewnie wciąż płakała.

Ostatecznie odsunęliśmy się od siebie, nie chcąc przykuwać uwagi strażników, ale wciąż trzymałem jej rękę pod stołem. Zauważyłem, że Rose nie miała na sobie kajdanek, co było dziwne, ponieważ w pierwszym tygodniu lub w pierwszych dwóch tygodniach pacjenci zawsze mają je założone. Ale Rose nie miała. Prawdopodobnie dlatego, że pani Hellman wiedziała, że była ona nieszkodliwa i nie chciała marnować na nią pary.

Nie było mowy, żeby uszło jej to na sucho. Rose i ja i tak wiedzieliśmy, że opuścimy Wickendale w taki czy inny sposób i wrzucimy jej tyłek do więzienia.

Drzwi kafeterii otworzyły się, sprawiając, że zauważyłem, że inny strażnik wszedł do pomieszczenia. Zazwyczaj nie przyglądałbym się mu tak uważnie, ale ta szczególna osoba wyróżniała się wśród innych. To nie był po prostu zwykły strażnik. To był James.

I kiedy stanął ponownie przy ścianie, uśmiechając się z wyższością, przyglądając się Rose, zrozumiałem, że chronienie jej było naprawdę konieczne.
______________________________________________________

Mamy coś nowego. Dowiedzieliśmy się czegoś o pani Hellman. Stwierdzam, że babka łatwego życia nie miała. Co nie usprawiedliwia jej idiotycznego zamknięcia Rose.
Nie mogę się doczekać, jak przeczytacie kolejne rozdziały :D
+Czy tylko ja nie mogę doczekać się weekendu majowego? ~Anita

Siemka! Ja w końcu wolna, ale teraz trza średnią 1,25 z chemii poprawić xD Planuję powrót jakoś na początku czerwca, nie umrzyjcie z tęsknoty!:P
Zadawajcie pytania na asku, bo uwielbiam na nie odpowiadać! Tylko błagam, nie ciągle "kiedy rozdział?", bo mnie szlag trafia. Kocham was!! ~Magda

hejjj mam nadzieję, że wszystkim egzaminy poszły w miarę, a teraz każdy bierze się za poprawianie ocen, jak na przykład magda hahaaa. a w ogóle to ja tutaj dzisiaj wchodzę i widzę 599 OBSERWUJĄCYCH O LUDZIE, DZIĘKI WIELKIE ASDFGHJKL ILY. tho liczba obserwujących nie ma się wcale do komentarze :(( komentujcie, bo ya know jak bardzo uwielbiamy je czytać hihi x rozdział dzisiaj wcześnie, bo od dzisiaj zmieniam plan i mam na godzinę później. możliwe, że od tej pory, jak wszystko pójdzie po mojej myśli to rozdziały będą przed 7:30 :)  ~natalia :)x

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 23


Chociaż wiara jest często wystawiana na próbę i ważona na szali naszych serc powodując strach, my ciągle się zastanawiamy. Choć wydawałoby się, że nasze obawy o to, że możemy utonąć pod ciężarem miłości były tak duże, jak katastrofy na morzu, my zawsze szukaliśmy pomocy.  Każdy człowiek boryka się z miłością. Jest ona naszą największą mocą lub największą słabością. Pod jej uwodzicielskim wpływem możemy się rozwijać, lub łamać. Kiedy ciało jest zmęczone cierpieniem, a płuca z trudem łapią świeże powietrze, by uzupełnić utraconą siłę, kruszone są nadzieje i rozdrabniana jest siła. Bez względu na to, jak twardy wydaje się człowiek, pod skórą są uczucia miłości i słabości.

Te zasadnicze uczucia sprawiają, że dusze są kruszone i serca łamane. Czasem nawet do tego stopnia, że się zmieniamy, ponieważ nawet najgorsi przestępcy i najbardziej szkodliwe czarne charaktery mają słabe punkty. Pomimo zdrowego rozsądku każdy z nas może stać się psychotyczny, możemy poczuć, jak szaleństwo wypełnia nasze żyły. Nie możemy nic zrobić i nie możemy ukryć tego, jak ciemność pochłania nasze dawne światło, które chowa się w cieniu strachu. Nie zdarza się to każdemu, a przynajmniej nie w takim stopniu. Tylko ten, który widział jak mroczny jest świat, co spowodowało jego okrucieństwo, poddawany jest tej niestabilności psychicznej. Ale wszyscy w jakimś sensie dotykamy "totalnego dna". Nieważne czy jesteśmy psychotyczni, czy nie.

Wraz z zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym przyszła niepewność, kiedy to "totalne dno" może się pojawić. To może stać się teraz, kiedy moje plecy wciąż są obandażowane, a nadzieja związana z ucieczką wygląda na coraz bardziej możliwą każdego dnia. Biorąc pod uwagę moje nudne otoczenie, ponurość i strach przed miejscem, w którym mieszkałem, może to być moim największym problemem. Albo może być jeszcze gorzej?

Większość czasu spędzałem śpiąc w mrocznych zakamarkach ponurej celi, ale mógł w końcu nadejść taki dzień, w którym sen nie będzie chciał się pojawić. Mógł kiedyś nadejść czas, w którym spędzałbym długie wieczory skulony w kłębek mamrocząc, kołysząc się w przód i w tył lub dołączyłbym do reszty pacjentów, krzyczących i próbujących się wydostać z grubych metalowych prętów, które trzymały ich noc po nocy.

Do tego dnia, choć miałem nadzieję, że nigdy on nie nadejdzie, mój umysł był spokojny, wraz z wcześniej wspomnianym snem. Sny mogły zmniejszyć prawdziwość bólu i zmniejszyć obecne mury. Mogły one być przyjemnymi myślami, takimi jak wspomnienia o pójściu do zoo z mamą lub lody czy śmiech, albo Rose Winters z jej długimi, układającymi się w luźne fale włosami. Ale sny mogą być również koszmarne, podobnie jak te podczas pobytu w Wickendale, na przykład ja w moim łóżku, kiedy jestem już stary i słaby lub pobity na śmierć przez strażników, czy jedzony przez potwory znajdujące się w cieniu rzuconym wzdłuż cementowej podłogi.

Ale przynajmniej sny sprawiały, że mogłem przez chwilę żyć gdzieś indziej, być kimś innym. Mógłbym zostać w moich snach i być szczęśliwym na zawsze, jeśli byłoby to możliwe. Nawet gdybym wiedział, że nie są prawdziwe wolałbym żyć we śnie, niż będąc obudzonym, ponieważ moje świadome myśli były jeszcze mroczniejsze niż najgorsze koszmary.

Z dnia na dzień, jak moja nuda stawała się coraz większa, a moje myśli zaczęły się przepychać do świadomości, bałem się, że w końcu mój świat snów i rozsądek się roztrzaskają, a ja będę miał tego dość. Bałem się, że moje utrzymujące się "totalne dno" i moja granica wytrzymałości zbliży się niepostrzeżenie, a ja zmienię się w jeszcze bardziej obłąkaną wersję siebie. Zazwyczaj byłem pewny siebie i obojętnie spokojny, ale te cechy powoli nikły, gdy moje serce zaczynało walić na widok bata, a ja przesiąkałem obawami o to, że ktoś, kogo kocham mógł zostać oddalony ode mnie. Uderzyło mnie uczucie chęci zabicia, a jeśli James byłby tam tego dnia, nie miałem wątpliwości, że mógłbym to zrobić. Te chęci nie należały do normalnych, chęci morderstwa. Ale ja nie mogłem ich kontrolować i wiedziałem, że ucieczka z Wickendale była jedynym sposobem, by je zatrzymać.

Miałem nadzieję, że Rose uda się mnie stąd wyciągnąć, była ona moją ostatnią nadzieją. A jeśli nie, to chciałem by chociaż tu została. Zaczęła być ona jedyną rzeczą na której mi zależało, a ja potrzebowałem jej bardziej niż kiedykolwiek. Mogła tu zostać, ponieważ nie wydawało się, żeby James był gdzieś blisko, a ja wtedy wiedziałem, że była bezpieczna i szczęśliwa. Było to egoistyczne, wiem, ponieważ zasługiwała na więcej niż Wickendale, ale nie mogłem jej pomóc i miałem nadzieję, że nie zostawi mnie tutaj samego.

Była naiwna i zawsze chciała wszystko wiedzieć, ciągle zadawała pytania i początkowo piekielnie mnie to irytowało. Po prostu uważałem, że była gorąca i się nudziłem. Ale potem zdałem sobie sprawę, że była po prostu ciekawska, była zafascynowana wszystkim tym, czego nie wiedziała. Od początku również słuchała tego, co miałem do powiedzenia. Większość osób ignoruje mnie i nie chce poświęcić dla mnie sekundy, ale ona poświęciła dla mnie swój czas. Była troskliwa i mądra. Zbyt mądra. Było w niej również trochę ognia, mam na myśli to, że chciała ująć seryjnego mordercę na własną rękę.  To co mnie do niej przyciągnęło, jak sądzę, to właśnie jej ogień. A podczas godzin, które razem spędziliśmy uświadomiłem sobie, że zapomniałem jakie to uczucie być zakochanym i tęskniłem za nim.

ROSE'S POV

Przerażające wydarzenia, które miały miejsce w domu Jamesa zaledwie kilka dni temu nie przestawały odtwarzać się w mojej głowie. Wspomnienia były chwilami wygaszane, ale wciąż nie mogłam całkiem pozbyć się tych myśli. Nigdy nie byłam tak przerażona w całym moim życiu, a paraliżujący i wstrząsający szok płonął stale w moim umyśle. A tym, co było równie przerażające był fakt, że zniknął od tego czasu, a miejsce jego pobytu nie było znane.

Równie zagadkowa była jego matka. Pani Hellman była bezlitosna i zła, ale może nie do tego stopnia, by uczestniczyć w obdzieraniu ze skóry tych kobiet. Prawdopodobnie nie była ona świadoma jego straszliwych działań i nie wiedziała, co on robi. Przy jej ścisłym porządku i nietolerancji nie mogłaby zaakceptować tego, że jej syn morduje  kobiety. Ale wciąż nie chciałam być tym, kto miałby jej o tym powiedzieć, ponieważ nie sądziłam, by poszło to dobrze. Miałam złe przeczucie, że jeśli nie uwierzyłaby mi w oskarżanie jej syna o morderstwo, mogłabym zostać zwolniona. Więc kiedy skończyłam rozmawiać z Kelsey, wróciłam do gabinetu  Lori, co było wszystkim, co mogłam zrobić. Zapytałam się już o Cynthię i niewiele mogłam zrobić w sprawie aresztowania Jamesa dopóki nie skończyłam pracy. Musiałam więc po prostu wykonywać swoje obowiązki.

Kiedy weszłam, zobaczyłam Lori siedzącą na krześle odwrócona twarzą do pacjentki, która, jak mi się zdawało, nazywała się Abigail. Ubrana była w uniform, a blond włosy opadały jej na twarz. Trzymała igłę w jej przedramieniu, podając jej jakiś lek. Był też jeden strażnik stojący pod ścianą, zapewne ten, który przyprowadził tutaj Abigail.

- Dobrze, to wszystko - powiedziała Lori, wyciągając igłę z ręki dziewczyny. Sięgnęła po bandaż i umieściła go na niewielkiej ranie.
- Możesz zabrać ją z powrotem do celi.

Strażnik zastosował się do jej słów i złapał pacjentkę za ramię, kiedy ja zeszłam mu z drogi, podchodząc do Lori.

- Przepraszam, spóźniłam się - przeprosiłam.
- W porządku, kochana.

Uśmiechnęłam się i usiadłam po przeciwnej stronie biurka, gotowa do pracy, wyciągając stos papierkowej roboty, z którą miałam ostatnio zacząć pomagać Lori. Wzięłam długopis i zaczęłam pisać bezsensowne informacje, począwszy od pacjentów na lekach kończąc. Byłam około trzeciej strony, gdy odezwała się Lori.

- Więc, jak się masz, Rose?

Zadawała mi to pytanie codziennie, ale nie przeszkadzało mi to.

- W porządku, tak mi się wydaje. Po prostu dużo się teraz dzieje - powiedziałam szczerze.

Skinęła głową.

- Co takiego?

Wiedziałam, że właśnie próbuje nawiązać rozmowę, ale to, o co pytała było zbyt skomplikowane do tłumaczenia.

- To długa historia, uwierz mi.
- Czy ta długa historia obejmuje to, co stało się z twoimi nadgarstkami?

Spojrzałam na nią zmieszana i zaskoczona.

- Widziałam je wczoraj i zmartwiłam się nimi, ale nie miałam zbyt wiele czasu, by zapytać.

Odłożyłam długopis, którym pisałam i spotkałam się z jej miękkimi, pokrytymi zmarszczkami oczami. Po jej wczorajszym zachowaniu wiedziałam, że była godna zaufania. Gdybym powiedziała jej, co się stało, nie miałabym podstaw do obaw, że może komuś powiedzieć. Może być nawet w stanie pomóc mi zdecydować, co z tym zrobić. Dodatkowo, to chyba dobrze, że poza mną ktoś jeszcze wiedział o niewinności Harry’ego.

- Cóż - zaczęłam - ja… był pewien incydent.

Lori dała mi znak, bym kontynuowała.

- Znasz tego strażnika, Jamesa? - spytałam.
- Oh, tak. Syn pani Hellman, tak? To uroczy chłopak.

Prawie roześmiałam się na jej komentarz.

- Tak, też tak myślałam. Poszłam któregoś wieczoru do jego domu i na początku wszystko było w porządku. Ale potem przyparł mnie do ściany i chwycił za nadgarstki, co spowodowało te siniaki.

Lori westchnęła, jej oczy wydawały się zmartwione.

- Naprawdę? Dlaczego? Co się stało?
- Tę cześć jest trochę trudniej wytłumaczyć. W zasadzie to przyznał się do rzekomych przestępstw Harry’ego i powiedział, że to on obdarł ze skóry te kobiety, a następnie chciał zrobić ze mnie swoją kolejną ofiarę, ale uciekłam zanim zdążył mnie zranić.

Starałam się powiedzieć to najkrócej jak tylko mogłam, nie chcąc przeżywać na nowo przerażających szczegółów. Nie ma sensu ciągnąć całej historii, kiedy można po prostu powiedzieć wszystko na raz. Prawdopodobnie dla Lori było to zbyt dużo do przyjęcia, biorąc pod uwagę to, że milczała dosyć długo. Wyglądała na zamyśloną, kiedy patrzyła na biurko znajdujące się przed nią. A ja czekałam i czekałam, a ona milczała bardzo długo, zanim w końcu się odezwała.

- Pracuję w Wickendale od dawna i znam doskonale osoby chore psychicznie. Zawsze moja intuicja mówiła mi, że Harry nie jest szalony. W jakiś sposób wiedziałam, że nie mógł on skrzywdzić tych kobiet.

Skinęłam, cicho dziękując Bogu za mądrość Lori.

- Po prostu nie mogę uwierzyć, że James jest tym, kto to zrobił. Rose, musisz iść z tym na policję.

Lori ledwo skończyła zdanie, gdy drzwi zaskrzypiały podczas otwierała i trzecia osoba dołączyła się do rozmowy.

- Iść na policję z czym?

Jad w twardym głosie natychmiast spowodował, że przeszły mnie dreszcze i od razu wiedziałam, kto to był. Odwróciłam się i zobaczyłam panią Hellman w drzwiach, potwierdzając moje podejrzenia.

- Rose, powinnaś jej powiedzieć. To poważna sprawa - Lori szepnęła do mnie.
- Powiedzieć mi, co? - zapytała pani Hellman.

Cóż, zgadywałam, że tak naprawdę nie miałam już wyboru.

- To jest, uh… To ma związek z pani synem.

Pani Hellman zrobiła jeszcze bardziej surową minę i zmrużyła oczy. W tym momencie zrozumiałam, że wiedziała ona o obrzydliwych czynach swojego syna, ponieważ zamiast zdezorientowania na jej twarzy można było zobaczyć złość.

- Chodź ze mną Rose. Porozmawiajmy na osobności.

Moim obowiązkiem jest wypełnianie jej poleceń, więc podążyłam za nią. Zatrzymałyśmy się  w pobliżu gabinetu, nie oddalając się zbyt daleko, ale pani Hellman upewniła się, że  nikt nas nie widzi, zanim zaczęłam mówić.

- Cóż, nie wiem jak pani to przyjmie, ale James… on nie jest tym, kim pani myśli, że jest.
- Hmm - powiedziała z kpiącym uśmieszkiem -Więc, kim on zatem jest?
- On jest tym, który obdarł ze skóry te kobiety. Zaatakował mnie dwa dni temu, proszę  pani. Pchnął mnie na ścianę i powiedział, że będę jego następną ofiarą.

Jej uśmiech zamienił się w rozbawiony śmiech. Ona naprawdę śmiała się ze mnie. Jej arogancka wyższość była irytująca.

- Naprawdę? - spytała drwiącym tonem.
- Tak! - wykrzyknęłam -Niech pani spojrzy na te siniaki.
- Jesteś pewna, że tych siniaków nie zrobił Harry, gdy cię zaatakował?
- Harry jest niewinny i pani o tym wie! - prawie nakrzyczałam na nią -A ja zamierzam pójść z tym na policję, niezależnie od tego czy pani mi wierzy, lub nie.

Wydawało mi się, że moja frustracja dalej ją tylko bawi.

- Rose, musisz się uspokoić. Myślę, że jesteś zdezorientowana. Na pewno czujesz się dobrze?

HARRY'S POV
Stół, przy którym zazwyczaj siedziałem z Rose po raz kolejny był opuszczony. Byłem jedynie ja i jedna talia kart. Jedynymi osobami, które widziałem byli inni pacjenci i strażnicy. Rozglądając się zauważyłem, że większość strażników rozmawiało między sobą, podczas gdy pacjenci rozmawiali sami ze sobą lub z ich jedzeniem. Niektórzy nawet połączyli się w grupki i gadali bezsensownie nad gównianym jedzeniem. Prawdopodobnie nie potrafili zrozumieć, co mówił jeden do drugiego, ponieważ każdy miał swój świat, ale może po prostu potrzebowali towarzystwa.

Moje oczy powędrowały w kierunku małej, kruchej kobiety znajdującej się w kącie pomieszczenia, kiedy zauważyłem pewną zmianę. Jej głowa, która wcześniej była skierowana w dół na jej tacę, podniosła się, a swój wzrok utkwiła w głównym wejściu do kafeterii. Tak samo zrobił mężczyzna siedzący przy stole obok niej, jak i grupka przy stole obok niego. Podążyłem za wzrokiem ich wszystkich, by zobaczyć, że do pomieszczenia weszło dwóch strażników idących obok siebie. I był ktoś za nimi.

Rzadko kiedy można było zobaczyć takie wejście i było związane z nim coś dziwnego. Mogło to oznaczać tylko tyle, że przybywa nowy pacjent. Za postawnymi ciałami strażników łapałem małe przebłyski tego, kto stał za nimi. Kawałek niebieskiego uniformu, ciemne włosy na głowie, szybkie spojrzenie mówiło mi, że nie jest to ktoś wysoki. Ale wkrótce strażnicy się rozdzielili, przyłączając się do reszty swoich kolegów, stojących wzdłuż ścian. Kiedy zobaczyłem nowego pacjenta w całości, moje serce zaczęło walić mi w piersi, a oddech się zatrzymał ze złości i niepokoju.

To była Rose.
                                                                                                                                               
TADAMMMMM PLOT TWIST XDD Jakieś teorie? Ja pamiętam, że jak pierwszy raz przeczytałam ten rozdział to miałam 3646849494 teorii i myślałam, że zwariuje czekając na następny! Ale to dopiero początek *szatański śmiech*.
Wgl to wesołych świąt wszystkim, chociaż jak to będziecie czytać to już będzie prawie po xD Mam nadzieję, że dobrze je spędziliście, w gronie rodziny, odpoczęliście, bo ja niestety tak fajnie nie miałam (wpadłam tu tylko korektę zrobić i wracam do nauki)... Zazdroszczę tym, którzy wolne mają do końca tygodnia, a z tymi co piszą egzaminy łączę się w bólu!
A! I zadawajcie pytania na asku (------> tam macie po prawej xD), bo muszę mieć jakąś wymówkę, żeby sobie przerwy w nauce robić cnie (pomińmy fakt, że moja nauka składa się głównie z przerw ciiiii).
DO ZOBACZYSKA! ~Magda

Tego pewnie się nie spodziewaliście, co? Taki tam mały zwrot akcji :D
Powiem Wam, że jak to tłumaczyłam to przeżywałam to wszystko na nowo. Nie mogę się doczekać, aż dowiecie się co będzie dalej.
Życzę Wam oczywiście wesołych świąt, a właściwie to wesołego drugiego dnia świąt, bo pierwszy już za nami. Mam nadzieję, że chociaż troszkę wody dziś się polało u Was.
Dziękuję też za wszystkie pozytywne komentarze. To jest dla mnie naprawdę wielką motywacją do tłumaczenia, więc DZIĘKUJĘ. ~Anita x

ciężko było ukrywac przed wami taki zwrot akcji, jeżeli czytacie albo oglądacie edity zagraniczne. chyba się nie spodziewaliście, co? :) jak tam wasze święta? ja już jestem mokra i wszystko dookoła tak samo hahaaa. trzymajcie się, ily xx ~natalia :)x

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 22

W Szpitalu Psychiatrycznym dla Przestępców Wickendale pracowałam od  4 miesięcy i 26 dni. Osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. W sumie przepracowałam 760 godzin. Zazwyczaj były one dłużące się i ponure, jednak wydarzenia, które miały ostatnio miejsce w Wickendale wywołały uczucia, jakie nie towarzyszyły mi  nigdy wcześniej i nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek je poczuję, a przynajmniej nie myślałam, że powodem ich będzie pacjent tego szpitala. Ale czy mi się to podobało, czy nie, coś nas do siebie przyciągało i nie mogłam tego zignorować. Jeśli opuściłabym to miejsce, nigdy nie wybaczyłabym sobie zostawienia go samego. Niezaprzeczalnie coś nas łączyło, a myśl o rozstaniu jedynie ściskała mój żołądek. Więc musiałam dalej tam pracować, dopóki on nie mógł odejść razem ze mną.

Podczas tych godzin, gdy poznawałam Harry’ego, dowiedziałam się wielu różnych rzeczy. Niektóre były mało znaczące, na przykład jak najlepiej czyścić rozcięcia i zadrapania albo jak je prawidłowo zaszywać. Niektóre były banalne. Chociażby to, jak unikać zabójcy. Były też rzeczy ważniejsze. Dowiedziałam się, że zabójcą był James, pani Hellman była jego matką, a Cynthia zaginęła.

Pogodziłam się z tymi faktami, chociaż były one zagadkowe i przerażające. Wiadomo jednak, że nie było to coś, czego się obawiałam. Wiadome było również to, że mogliśmy to albo zaakceptować albo odrzucić i się nad tym nie zastanawiać. Rzeczy, które mogły nas przestraszyć były nam nieznane, chociaż było nieskończenie wiele możliwości, tak jak to, gdzie był James i co on ukrywał. Nie było go w pracy i nie miałam pojęcia, co robi.  Nie wiedziałam też, co stało się z Cynthią. Jej miejsce pobytu wciąż było tajemnicą. Nie wiedziałam, że Norman budził się ze śpiączki i jest pilnowany w sali chirurgicznej.  Nie znałam innych lekarzy i pielęgniarek, którzy byli częścią tego oddziału. Nie byłam też pewna komu, oprócz Kelsey i Harry'ego, mogłam zaufać.

Najważniejsze było to, że nie miałam pojęcia, od czego mogłabym zacząć z wydostaniem Harry'ego z Wickendale. I to była rzecz, która mnie przerażała. Planem na dziś było dowiedzenie się czegoś nowego i otrzymanie odpowiedzi na moje pytania. Miałam dość bycia bezradną i oglądania Harry'ego cierpiącego w szpitalu, kiedy na to nie zasługiwał. Więc postanowiłam, że był to dzień, w którym dostanę odpowiedzi. Nadrobiłam moje zaległości w spaniu, by być czujną i świadomą, by otrzymać i zachować najwięcej potrzebnych informacji, jakie tylko mogłam otrzymać. Zwykle ważne słowa były wypowiadane, a działania były realizowane, ale przez moją senność lub rozproszenie nie potrafiłam ich świadomie odbierać. A kiedy mówię o rozproszeniu, mam na myśli Harry'ego.

Ale z powodu zleceń pani Hellman, nie miałam możliwości być blisko niego i było to największym moim problemem tego dnia, choć nie powinno. Jednak zamiast myśleć o Harrym, Cynthia Porter była głównym obrazem w moich myślach. Przynajmniej do momentu aż zobaczyłam Thomas'a. Szedł przez duży korytarz skrzydła medycznego, który był mieszanką stołów operacyjnych, łóżek szpitalnych, leków uspokajających i dokumentacji medycznych w każdym z pokoi.

Miałam jeszcze sporo czasu do początku mojej zmiany, więc pomyślałam, że mogę z nim porozmawiać. Był moim najlepszym punktem w układaniu scenariusza ze zniknięciem Cynthii, biorąc pod uwagę to, że on przyprowadził ją na salę operacyjną przed jej dziwnym zniknięciem. Zazwyczaj nienawidziłam rozmawiać z ludźmi, których nie znałam, ale Thomas był wyjątkiem, biorąc pod uwagę okoliczności.

- Cześć Thomas – powiedziałam, zanim skrzyżował nasze drogi. Nie odpowiedział, po prostu szedł dalej.
- Thomas – powiedziałam bardziej surowo z nadzieją, że otrzymam jego uwagę.
- Co? – zapytał dość niegrzecznie.

- Um… możemy chwilę porozmawiać? Chcę cię o coś zapytać.
 
Westchnął, zatrzymując się i spoglądając na mnie, jakbym była nieznośnym dzieckiem.
- O co?  
Nie byłam pewna, jak dobrać słowa, więc powiedziałam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.

- Co się stało z Cynthią?
Jego reakcja byłaby niezauważalna, gdyby sytuacja była inna, a ja nie szukałabym czegoś podejrzanego. Ale tak nie było, a ja to zauważyłam. Przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę z lekką obawą. Z widocznym dla mnie zdenerwowaniem.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz.

Jego odpowiedź była dosyć przekonująca, ale ja wiedziałam swoje.

- Posłuchaj, widziałam jak przyprowadziłeś ją na salę operacyjną kilka tygodni temu. Nie możesz oczekiwać, że tak po prostu ci uwierzę.   

- Młoda damo, naprawdę nie wiem o czym mówisz. Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc – powiedział, chociaż nie brzmiało to ani trochę przekonująco -Teraz, jeśli mi wybaczysz, mam pracę do zrobienia.

Odwrócił się i zaczął iść, ale ja jeszcze nie skończyłam.

- Co oni jej tam zrobili? Zrobili jakieś eksperymenty na jej mózgu, czy coś w tym rodzaju?

Zatrzymał się wpół kroku. Stał tak przez chwilę, po czym odwrócił się do mnie.

- Jak się o tym dowiedziałaś? – spytał, obniżając ton swojego głosu.
- Więc to prawda – powiedziałam, choć było to bardziej pytanie niż stwierdzenie. Rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy ktoś nas nie obserwuje.
- Thomas, co o tym wiesz?


Rysy jego twarzy były twarde, kiedy spojrzał na mnie. Wyglądało to tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast jego głosu usłyszałam odgłos kroków. Spojrzał na coś za mną, a ja odwróciłam się, by zobaczyć źródło dźwięków. To była pani Hellman. Szła korytarzem w naszym kierunku.

 Znów poczułam strach, zastanawiając się nad tym, co miało nadejść. Miałam nadzieję, że nie chciała mnie zwolnić lub porozmawiać ze mną o Harrym, ponieważ żadna z tych rzeczy nie wydawała się atrakcyjna.

Kiedy odwróciłam się, by spojrzeć z powrotem na Thomas’a, on był już na końcu korytarza. Jego postać zniknęła za rogiem. Nie przeszkadzała mi jego ucieczka, ponieważ dostałam od niego to, co chciałam. Nie powiedział wszystkiego, ale było to wystarczająco blisko teorii Harry’ego. Cynthia była częścią testu. Nie byłam tym nawet zaskoczona. Wickendale było straszne i to było tylko kolejnym dowodem.
- Rose, muszę z tobą porozmawiać – usłyszałam głos pani Hellman tuż obok mnie. Podskoczyłam, ponieważ nie sądziłam, że jest ona aż tak blisko. Nie czekając na moją odpowiedź, kontynuowała.
- Zakładając, że Harry wczoraj cię zaatakował, nie możesz więcej być blisko niego.

Skinęłam głową wiedząc, że jest to nieuniknione. Przynajmniej zapomniała lub zignorowała to, że całowałam się z nim wczoraj. Krzywda została już wyrządzona, a ja nie chciałam pogarszać sytuacji.
- I nie potrzebuję więcej problemów z tobą, Rose. Jesteś tu tylko z jednego powodu, a tym jedynym powodem jest wykonywanie swojej pracy. I jeśli nie potrafisz się tym zająć, nie widzę powodu, byś dalej tu pracowała. Rozumiesz?
- Tak – skinęłam głową, powstrzymując się od powiedzenia jej jakiś złośliwości. Wyszła bez słowa, a ja zostałam sama w wielkim, ceglanym korytarzu.

HARRY'S POV
Głupie kajdanki wbijały mi się w skórę z każdym moim ruchem, a moje plecy wciąż piekły jak cholera. Moje ciało było wyczerpane, a umysł zmęczony. Moje myśli były jedynym dźwiękiem wypełniającym komórkę. Podłoga była przykryta grubą warstwą kurzu, a ja zabiłem trzeciego pająka, którego zobaczyłem w przeciągu dwóch godzin.

Ale ostatniej nocy miałem jeden z najlepszych snów. Miałem swoje papierosy i miałem Rose. To wszystko, co było mi potrzebne w tym okropnym miejscu. Byłem wyczerpany, wiedziałem to. Tak samo, kiedy byłem z Emily. Znów zaczynałem tak się czuć. Ale jeśli to sprawiało, że spało mi się lepiej, nie przejmowałem się tym.

Nie miałem pojęcia, jak długo spałem, ale pięć minut po moim przebudzeniu przyszedł Brian i powiedział, że był to czas na lunch, więc stwierdziłem, że trwało to jakiś czas.

Kiedy weszliśmy do stołówki, usiadłem przy stoliku moim i Rose, ale nie było jej tam, jak zazwyczaj. Siedziała z tyłu sali w miejscu, w którym zobaczyłem ją w pierwszym dniu mojego pobytu w Wickendale. Boże, była taka piękna. Jej włosy były rozpuszczone, a ja nie byłem pewny, ale miałem wrażenie, że mój wczorajszy komentarz ma z tym coś wspólnego. Nawet stąd widziałem zielono-niebieski kolor jej oczu. Wczoraj wyglądały inaczej. Czasem przypominały kolor moich tęczówek, a innym razem były niebieskie jak ocean.

Jej oczy spotkały się z moimi, kiedy złapała mnie na tym, że się jej przyglądałem, oblizując swoje wargi i głodnym spojrzeniem skanowałem jej ciało. Robiłem to celowo. Chciałem sprawić, by się zaczerwieniła. Zostałem nagrodzony, kiedy tak się stało. Zaśmiałem się, kiedy odwróciła wzrok, uśmiechając się z zakłopotaniem i z czerwonymi policzkami. Resztę czasu spędziłem robiąc głupie miny i chichocząc, gdy próbowała powstrzymywać się od śmiechu, czasem zakrywając usta rękoma. Nie wypowiadaliśmy żadnych słów, ale nie były one potrzebne.

Ale kiedy któryś z nas zauważył przyglądającego się nam strażnika, przestawaliśmy, nie chcąc wywoływać podejrzeń, chociaż nasze czyny były nieszkodliwe. Nigdy nic nie wiadomo, a ja naprawdę nie chciałem być bity ponownie. Jeden raz był wystarczający. Ale w jakiś sposób wiedziałem, że ten incydent nie był ostatnim. Wiedziałem, że jeszcze będę musiał cierpieć.

ROSE'S POV
Po opuszczeniu stołówki, gdzie byłam świadkiem tego, jak Harry wytykał do mnie język lub poruszał dziwnie brwiami co najmniej ze sto razy, udałam się do biura Kelsey. Miałam minutę lub dwie przerwy, i modliłam się, by ona również ją miała. Wiedziałam, że obecnie z nią mieszkałam, ale chciałam z nią porozmawiać jak najszybciej, więc pomyślałam, że nie zaszkodzi zrobić tego teraz.

Kiedy zapukałam do drzwi krzyknęła tylko, bym weszła, więc stwierdziłam, że jest wolna.
Zamknęłam je za sobą i zobaczyłam ją siedzącą przy jej biurku, przeglądającą jakieś akta.

- Hej, co tam? – zapytała. Przypuszczam, że była zaskoczona moim widokiem.

Nie marnując czasu, opowiedziałam jej o mojej rozmowie z Thomasem, desperacko chcąc usłyszeć opinie kogoś innego na temat tego, co powinnam zrobić. Ale zamiast doradzenia mi, Kelsey skarciła mnie.
- Rose! Mówiłam ci, byś trzymała się od tego z daleka. Co, jeśli on powie pani Hellman o co go zapytałaś? Wiem, że to, co oni robią jest obrzydliwe, ale…
- Ale co? Oni robią eksperymenty na mózgach i zabijają ludzi! Co powinnam zrobić? Po prostu uwierzyć, że Cynthia rozmyła się w powietrzu i pozwolić im ujść z tym na sucho?

Kelsey westchnęła wiedząc, że mam rację.

- Nie wiem, Rose. Nie mam pojęcia o co tutaj chodzi, ale nie chcę być tego częścią. Zazwyczaj myślałam, że takie rzeczy są ciekawe, ale tylko w książkach. W prawdziwym życiu nie jest to czymś, w czym chcę brać udział. To jest naprawdę niebezpieczne i powiem ponownie, że nie masz żadnych dowodów. Mam tu na myśli, że to stało się z jedną osobą dawno temu i Thomas nawet ci się nie przyznał, prawda? Więc następnym razem musisz być bardziej ostrożna. Jeśli znów będziesz pytać o Jamesa, albo o to, co stało się z Cynthią, bo pani Hellman będzie chciała coś z tobą zrobić. Ona jest zdolna do wielu rzeczy, więc jeśli chcesz bawić się w detektywa, rób to  po cichu.

Westchnęłam i kiwnęłam głową. Ona miała rację, to wszystko może mnie kopnąć w tyłek, jeśli nie zrobię tego dobrze. Jeśli mogę zdobyć dowody na to, co oni robią, mogę spowodować, że to miejsce zostanie zamknięte. Ale nie mogłam nic zrobić, dopóki nie byłam tego pewna, a wyciągnięcie stąd Harry’ego było na pierwszym miejscu.

Myśląc o Harrym naszła mnie fala paniki.

- Kelsey, a co, jeśli Harry jest następny?
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Co, jeśli on będzie ‘operowany’ następny? Co, jeśli będą chcieli robić testy na nim i go zabiją?!

- Rose, nie zrobią tego. Harry jest zbyt popularny, zbyt dużo ludzi poza Wickendale o nim słyszało. To byłoby zbyt ryzykowne.
 
Odetchnęłam głęboko, czując ulgę.
- Masz rację. Przepraszam, to jest po prostu duża sprawa.
- Wiem – zgodziła się – Ale tak szczerze, to zbieranie dowodów na to, że robią te badania jest bardzo ryzykowne. Najlepiej będzie trochę poczekać i sprawdzić, czy to dalej będzie się działo. No i na dodatek, próbujesz wydostać stąd Harry’ego, więc proponuję skupić się najpierw na tym.

Skinęłam głową na znak zgody. Pomoc dla Harry’ego była na pierwszym miejscu mojej listy, a umieszczenie Jamesa w więzieniu było następne. Jeśli w jakiś sposób mogę połączyć te dwie rzeczy, to chciałabym pracować nad odkryciem prawdy o Wickendale na końcu. Może Harry i ja moglibyśmy zrobić to razem, kiedy byłby już wolny.
- Rose? – Kelsey zapytała ponownie, przerywając snucie moich planów.
- Tak?

- Ok, więc nie chcę brzmieć jak twoja matka czy coś takiego, ale jest inna rzecz, przed którą chciałam cię ostrzec. Harry jest oczywiście niewinny i pójście na policję w sprawie Jamesa jest dobrym pomysłem, ale to, że Harry nie obdarł tych kobiet ze skóry wcale nie oznacza, że nie jest on niebezpieczny.
- Co masz na myśli? – zapytałam ostrożnie, jej słowa brzmiały tak, jakby były tylko wstępem do tego, co chce naprawdę powiedzieć.
- Nic, to po prostu… Nie wiem, ale coś w nic cały czas mi nie pasuje. Ktoś, kto spalił własnego ojca i dorastał w szpitalu psychiatrycznym nie jest normalny.
- Skąd wiesz, że to zrobił? – zapytałam.
- Mam jego teczkę i stare dokumenty z jego wcześniejszego pobytu. On nie był dobrym dzieckiem, Rose.

- Pracowałaś tutaj, kiedy był pacjentem? Mam na myśli czas, kiedy był tu pierwszy raz.

- Nie – odpowiedziała – Ale niektórzy pacjenci go pamiętają.
- Co o nim mówią? – zastanawiałam się.
- Nie dużo, ale jedna kobieta powiedziała, że się go bała. Powiedziała mi, że wszyscy się go bali. Był stale uspokajany i robił kłopoty.
- Oh… - To było wszystko, co potrafiłam powiedzieć, choć te nowe informacje nie zmieniły tego, co do niego czułam. Nie miałam cienia wątpliwości, że zmienił się to od tamtego czasu.
- Spójrz – Kelsey kontynuowała – wiem, że spalenie swojego ojca powinno automatycznie dawać plakietkę ‘psychopata’, ale czytałam gdzieś w jakieś gazecie, że inny chłopak zrobił to samo, kiedy miał 15 lat, lecz on poszedł do poprawczaka, a nie do szpitala psychiatrycznego. Pewnie Harry wydawał się podejrzany. Nie mówię, że nie powinnaś go stąd wyciągnąć, ale powiem to ponownie, bądź ostrożna.

Skinęłam, chociaż odrzuciłam jej słowa. Harry był zmartwionym i przestraszonym dzieckiem, nie wiedział, co robi. Nerwy, strach i ból mogą być źródłem jego ‘niepoczytalności’, którą mu przypisano.

- Ok, dzięki Kelsey. Powinnam już chyba wrócić do pracy.

Podeszłam do drzwi ale zanim wyszłam, powiedziała ostatnią rzecz.

- Po prostu bądź ostrożna, Rose. Sąd uznał go za szalonego dwa razy, musi być jakiś powód.

Chociaż starałam się zignorować jej słowa, poczułam ciarki na plecach. On nie był szalony, wiedziałam to, ale nie mogłam zaprzeczyć temu, że było w tym trochę prawdy.
I w ciągu kilku kolejnych dni miałam zobaczyć, jak szalony potrafi być Harry.
___________________________________________________________________

Czeeeść, tu tłumaczka zastępcza. To mój pierwszy rozdział który przetłumaczyłam i jestem lekko poddenerwowana jak wyszedł. No... i to chyba wszystko, co chciałam tutaj napisać.
Aaa! Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia w komentarzach pod poprzednim rozdziałem i na twitterze  @AnittaMixer. Wiele to dla mnie znaczy. Enjoy! ~ Anita x

hej, jak wam się podobał rozdział? anita świetnie się spisała i cieszę się, że mamy ją w teamie (: wyczuliście różnice w tłumaczeniach? wydaje mi się, że tego nie widać.
chciałam przypomnieć, że ostatnio nie dostajemy żadnych editów, kolaży albo rysunków, filmików z Psychotic, a przynajmniej ja ich nie widzę. jeżeli jednak zrobicie jakąś pracę to mi ją tweetnijcie @bigdirectionerr, żebym nikogo nie ominęła x jak zwykle dzięki za wszystkie wejścia i komentarze. wyjątkowo przyjemnie czytało mi się je pod poprzednim rozdziałem. było wiele długich i ciekawych, moich ulubionych. dzięki dzięki dzięki ♥ ~natalia :)x

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 21

Ciemne okręgi zarysowały się pod zmęczonymi oczami, długie włosy były poplątane i zwisały swobodnie. Wargi drżały wraz z rękoma. Łzy prawie wylewały się już na zaróżowione policzki. Delikatne rysy układały się w strach i ból. I wtedy wreszcie łzy spłynęły cienkimi strumieniami, gdy odwróciłam się od lustra zmywając swój widok. Łazienki dla pracowników i odwiedzających były dobrze utrzymane, tak jak inne publiczne pomieszczenia w instytucji. Świetnie sobie radzili z dawaniem wrażenia, jakby ten budynek traktowano tak dobrze jak pacjentów. Ale za zamkniętymi drzwiami kryły się horrory, których tylko najodważniejsi próbowali dociekać.

A ja, czy tego chciałam, czy nie, widziałam prawdziwe Wickendale. Widziałam, co to miejsce może z tobą zrobić i widziałam, co zrobiło z Harrym. Pani Hellman porozcinała batem jego skórę, a James odebrał mu prawie wszystkich, na których mu zależało. Powinnam pójść na policję od razu to może oboje, razem z Panią Hellman, byliby teraz przesłuchiwani na komisariacie, a nie krzywdzili ludzi, którzy na to nie zasługiwali. Chyba za bardzo się bałam. Bałam się, że James posunąłby się do jeszcze gorszych sposobów, żeby mnie zabić, gdyby dowiedział się, że poszłam na policję. Pozbyłby się mnie szybko, żebym nie mogła opowiadać więcej historyjek. Ale już mnie to nie obchodziło. Trzeba go było zamknąć, a nie dawać czas na zatarcie śladów.

Jutro. Pójdę na policję jutro po pracy. Nie dałabym rady iść na przesłuchanie dzisiaj. A co do Pani Hellman, nie miałam nawet pojęcia, co z nią zrobić. Mogła być zamieszana w zbrodnie Jamesa, jak wspólnik. A jak nie, to i tak chciałam, żeby ją zamknęli. Nie za samo chłostanie, skoro od dawna wiedziałam o takiej formie kary w niejednej instytucji. Ale za to, że zrobiła to Harry'emu. Bo byłam pewna, że wie, że jest niewinny. Od zawsze wiedziała. To byłoby do niej niepodobne, gdyby przeoczyła taką sprawę. Ale była tak samo zła jak jej syn. Było po niej ewidentnie widać poczucie wyższości, jakby chciała poniżać każdego, kto nie był nią. Była tak zimna jak jej błękitne oczy.

A teraz Harry został sam na sam z nią i Rosemary, skazany na męki. Chociaż tak starałam się zająć czymś innym nie mogłam rozwiać wspomnień o zakrwawionych plecach i zachrypłych krzykach. I to był tylko początek tego, co mu wyrządzały. Nie powinnam mu dawać wziąć winy na siebie. Powinnam być mądrzejsza i powstrzymać się od pocałunku to może nie wpakowalibyśmy się w takie łajno. Ale tego nie zrobiłam, a on teraz był chłostany raz za razem. Na samą myśl robiło mi się niedobrze.

I to dosłownie. Wpadłam do najbliższej toalety. Przypomniało mi się, że jeszcze kilka tygodni temu byłam w podobnej sytuacji. Matko, pracowanie tutaj mnie wykańczało, wiedziałam to. Musiałam odejść. Ale najpierw musiałam stąd wyciągnąć Harry'ego. To byłoby nie w porządku, gdybym zrezygnowała bez uwolnienia go, skazując go na wieczne cierpienie. Tylko ja znałam jego historię i pewnie tylko ja z całego Wickendale byłam zdolna w nią uwierzyć.

Spuściłam wodę i wstałam, prostując swój uniform. Kiedy już przeszłam swoje małe załamanie pozostawało pytanie, co teraz. Już próbowałam dobijać się do drzwi gabinetu Pani Hellman, kiedy ochroniarze mnie wyrzucili, ale to wcale nie świadczyło dobrze o mojej psychice, więc uznałam, że najlepiej będzie przestać. Pozostawało jeszcze iść do gabinetu Lori i zachowywać się normalnie, jakby nic się nie stało. Chyba tylko tyle mogłam zrobić. Wyszłam z łazienki po opłukaniu buzi, odświeżeniu nieco twarzy wodą i związaniu włosów w kucyk.

Droga do pokoju pielęgniarek strasznie mi się dłużyła. Miałam za dużo czasu i za dużo myśli naraz. Oczywiście myślałam głównie o Harrym. Oby tylko się jakoś trzymał. To było urocze i rycerskie z jego strony, że wziął na siebie winę za to, co się stało. Chociaż to była moja wina. Powinnam być ostrożniejsza. Ale nie byłam i teraz proszę, szurałam stopami o zimną podłogę, martwiąc się jak cholera o Harry'ego, który był właśnie chłostany i nic nie mogłam z tym zrobić.

Wreszcie weszłam do pokoju pielęgniarek. Lori siedziała tam, gdzie zawsze, przy biurku. Spojrzała na mnie, kiedy zamykałam za sobą drzwi.

-Cześć Rose - przywitała się ze mną cicho.
-Cześć - odparłam podchodząc do jednego z tych szpitalnych łóżek i siadając na jego skraju - To, uh, mogę ci w czymś pomóc?

Pokręciła głową i znowu zagrzebała się w papierach przed nią. Ta cisza była przerażająca, pewne obawy wisiały w powietrzu, jakby jakieś słowa cisnęły się na usta, ale żadna z nas nie chciała ich wypuścić.

-Wszystko w porządku, Rose? - spytała wreszcie Lori, odkładając długopis i patrząc na mnie.

Nieco mnie zaskoczyła tym pytaniem, ale od razu odpowiedziałam.

-Tak, a co?
-Oh, nie wiem. Wydajesz się trochę... rozkojarzona.

Miałam nadzieję, że nie było tego widać na pierwszy rzut oka, ale najwyraźniej każdy mógł zauważyć, że coś ze mną nie tak.

-Wszystko gra - zapewniłam ją ze swoim najlepszym sztucznym uśmiechem, żeby uniknąć dalszych pytań.
-Dobrze - powiedziała, choć chyba do końca mi nie wierzyła - Tylko pamiętaj, że możesz do mnie ze wszystkim przyjść. Wiem, że ta praca może czasem zostawić odcisk na człowieku. - Wydawało się, że mówiła ogólnie, ale sposób, w jaki to wypowiedziała mógł sugerować coś więcej. Może wiedziała, przynajmniej po części, co złego się działo tu, w Wickendale. Przez wzgląd na jej pomarszczone dłonie, zgarbione plecy, siwe włosy i przemęczone, delikatne oczy zdałam sobie sprawę, że musiała pracować tu dłużej niż ktokolwiek inny. Musi wiedzieć, jaką suką jest Pani Hellman. Kurde, może nawet wie o tych operacjach na mózgach i co się stało z Cynthią. Może nawet wie, jak wyciągnąć stąd Harry'ego. Musi mieć przynajmniej jakiś pomysł, bo, chociaż zdarzało się to rzadko, pacjenci tacy jak Harry byli już wcześniej wypuszczani. I jestem przekonana, że to widziała.

Kusiło mnie, żeby ją o to zapytać, ale siedziałam cicho. Bo gdybym zapytała musiałabym wyjaśnić całą sytuację. Nikt nie wiedział, że Harry był niewinny poza mną, i chociaż Lori wydawała się w porządku, nie byłam pewna, czy by mi uwierzyła. Poza tym, już i tak mieszkałam z Kelsey, która musiała wozić mnie do i z pracy do domu, żeby nie natknąć się na Jamesa. Nie chciałam być utrapieniem jeszcze innych ludzi. Więc uznałam, że najlepiej będzie siedzieć cicho.

-Okej, dziękuję - powiedziałam tylko.

Ale jedno pytanie wreszcie przyszło mi do głowy.

-Lori?
-Tak? - spytała, nie odrywając wzroku od biurka.
-Um, gdzie pacjenci zwykle idą po tym jak... ich wychłostają?

Tym razem popatrzyła na mnie.

-Cóż... zazwyczaj przyprowadzają ich tutaj, żeby wyczyścić rany.
-Oh. - tylko tyle mogłam wydusić. Mój żołądek zacisnął się ze strachu. Bardzo chciałam zobaczyć znowu Harry'ego, ale nie tak, nie za kilka minut. Wolałabym, by stało to się wcześniej, niż później, bo jego kara jakoś się przeciągała. Z każdą minutą węzeł w moim brzuchu się zacieśniał. Cisza i brak zajęcia zmuszały mnie do myślenia o niczym innym jak Harrym. Zerkanie na zegarek i obserwowanie każdej upływającej sekundy zdecydowanie nie pomagały mi w zabiciu czasu, ale tylko to przychodziło mi do głowy. Minęło już 15 minut odkąd wyszłam z gabinetu Pani Hellman. Wydawało się cztery razy dłużej, ale 15 minut to i tak za długo jak na ból, którego musiał doświadczać Harry.

Drzwi gwałtownie się otworzyły, aż z Lori podskoczyłyśmy, stając szybko na nogi. Brian wszedł pierwszy, a ja zebrałam się w sobie, wiedząc dokładnie, kto jest za nim.

Ochroniarz stanął z boku, kiedy wkroczył. Po raz kolejny jego wejście uciszyło wszelkie szmery i przyciągnęło wszystkie oczy oraz uwagę. To nie była jedyna rzecz, która przykuwała uwagę. Jego całokształt to robił. . Zainteresowanie budziła w innych jego uroda, wszystko w nim było skąpane w uroku i atrakcyjności. Ale tym razem nie gapiliśmy się na jego ponętny wygląd albo pewność siebie. Tym razem powodem tego była ciemnoczerwona ciecz przesiąkająca tył uniformu. To przez pot, który skleił parę kosmyków na jego czole. To przez jego przemęczone ciało i na wpół zamknięte oczy, które zwykle były jasne i pełne życia.

-Posadź go tutaj. - odezwała się Lori, pozbawionym świadomości głosem. Brian posadził Harry'ego prosto na łóżku, ale się nie odezwał. Jego oczy ciągle wpatrywały się w podłogę.

-Dziękuję - powiedziała Lori, a Brian wyszedł.
-Opatrzmy go szybko, stracił dużo krwi. - Lori się uwijała, zsuwając w dół jego uniform. Gdy materiał opadł, zachłysnęłam się powietrzem i zakryłam usta. Od przerażającego widoku zebrały mi się łzy. Straszne linie, liczne dowody tortur rozciągały się po całych jego plecach. Zaschnięta i świeża krew ciekła z głębokich cięć, a jego opalona skóra była porozrywana i zastąpiona głęboką czerwienią. Było chyba ze 30 ran.

Musiałam odwrócić wzrok, oderwać się od przyprawiającego o zawrót głowy widoku. Kiedy mrugnęłam, łzy spłynęły na moje policzki, swobodnie wymykając się z kącików moich oczu. Lori rozejrzała się, gdy doszło do niej, że wcale jej nie pomagam. Miałam zamglone oczy, ale ciągle widziałam jej podejrzliwy wzrok. Spojrzała na mnie i na Harry'ego z widoczną troską na twarzy, zanim się odezwała.

-Rose, potrzebujesz wyjść? Dam sobie radę, jeśli chcesz.

Pokręciłam szybko głową. Nie odważyłabym się zostawić go na sekundę.

-No dobrze - powiedziała. - Możesz mu podać szklankę wody?

Skinęłam i podeszłam do umywalki, napełniając jeden z małych tekturowych kubeczków. Stanie twarzą twarz z Harrym było wtedy znacznie mniej przerażające niż oglądanie go z drugiej strony. Ten widok złamał mi serce, ale też zrobiło mi się cieplej. Wyglądał na zmęczonego, a kilka włosów ciągle było przyklejonych do jego czoła. Nienaganna postura była zastąpiona zgarbieniem się. Jego loki były rozczochrane, a kilka śladów krwi widniało po bokach. Jego szeroka klatka piersiowa i umięśniony sześciopak nie pokrywała krew, było tam jedynie kilka kropel potu od wcześniejszych męczarni. Spojrzałam na jego twarz. Szmaragdowe oczy wpatrywały się w moje już wcześniej. Tak strasznie chciałam podbiec do niego i przytulic, zatopić palce w jego włosach, uspokoić i pocieszyć go jak tylko mogłam. Ale Lori na pewno nie tolerowałaby takiego zachowania ze względu na okoliczności, w jakich się znaleźliśmy, a teraz najważniejsze było jego zdrowie. Podeszłam do niego i podałam kubek nie odrywając swoich oczu od jego.

-Dziękuję - zaskrzeczał. Jego głos był ochrypnięty po poprzednim wołaniu i krzyczeniu. Kubek zetknął się z jego ustami i powoli wypił jego zawartość. To było wręcz dziwne w jaki sposób obchodziliśmy się z nim w porównaniu do innych pacjentów. Większość z nich by wrzeszczała, rzucała przedmiotami albo chlusnęła by wodą w twarz. Ale Harry, pod swoją beztroską i sarkazmem krył uczciwość i odwagę. Żaden pacjent nie był taki jak on. Byłam pewna, że Lori też to zauważyła, chociaż nic nie mówiła.

Musiałam przerwać kontakt wzrokowy z Harrym, żebym mogła skupić się na jego plecach. Zabrałam potrzebne środki i bandaże, kładąc je następnie obok niego na łóżku. Krzesła były przysunięte blisko dla mnie i dla Lori. Usiadłam przed czymś, co wyglądało jak kremowe płótno pomazane czerwonymi szramami. Pracowałyśmy w ciszy wycierając krew, oczyszczając rany i bandażując. Harry'emu co jakiś wyrwał się syk, kiedy za mocno nacisnęłyśmy albo nalałyśmy za dużo środków dezynfekujących. Choć w pokoju panowała cisza, ja i Harry chcieliśmy porozmawiać, ale nie mogliśmy ze względu na Lori. Zwykle jakieś krótkie wymiany zdań albo bezsensowne paplaniny pacjentów zakłócały spokój, ale teraz wszyscy milczeliśmy. To właśnie dało mi czas na przemyślenia i zaczęłam się nad czymś poważnie zastanawiać. Skoro Pani Hellman nie chciała, żebyśmy trzymali się z Harrym razem, czemu go tu wysłała? Wiedziała, że tu będę i wiedziała, że będę musiała pomóc czyścić jego okaleczenia. Skoro to było dla niej rzeczywiście tak istotne, by nas rozdzielić, nie pozwoliłaby mu tutaj przyjść. A jak nie, to wyrzuciłaby mnie. Ale nic takiego nie zrobiła. Wydawała się bardziej szukać powodów do ukarania niż naprawdę zapobiegać kolejnym zdarzeniom. Kurde, może ona nawet nas chciała ukarać. Może przysyłając go tutaj chciała nas jakby sprawdzić, jakby chciała, żebyśmy znowu złamali zasady tylko po to, żeby popisać się swoją władzą. Była okrutna i zimnokrwista jak jej syn, więc wcale by mnie to nie zdziwiło, jeżeli pragnęła jedynie naszego cierpienia. Jej domniemana "sympatia" do mnie nie trwała za długo, a teraz wydawałoby się, że jest wręcz przeciwnie.

Rozmyślanie o Pani Hellman i jej okrutnym panowaniu w Wickendale rozproszyły mnie nieco od zakrwawionych pleców Harry'ego, a ten widok nadal przyprawiał mnie o łzy, co wcale się nie zmieniło odkąd wszedł. Zawsze chciałam, żeby uważano mnie za silną, która potrafi przełknąć ból i iść do celu. Ale z tym całym moim wymiotowaniem i płakaniem, jasne było, że daleko mi do nieustraszonej.

Zerkanie Lori dało mi do myślenia, że moje pełne współczucia łzy i wyraźna słabość też nie przemknęły niezauważone. Ale nic nie mówiła podczas pracy. W międzyczasie, kiedy plecy Harry'ego już niemal całe były pokryte bandażami prawie przestałam płakać.

-Dobra, myślę, że to by było na tyle - podsumowała Lori, gdy skończyłyśmy - Jak się czujesz, Harry?

Odwrócił się w naszą stronę, zaskoczony, że ktoś się do niego odezwał.

-Beznadziejnie, ale lepiej - jego głos już się tak nie załamywał, typowy dla niego głęboki ton powracał.
-To dobrze - Lori uśmiechnęła się, gdy wstawała podchodząc do małej szafki na tyłach. Wyciągnęła z niej coś, ale nie widziałam co to. Dopiero kiedy się odwróciła zauważyłam, że to czysty kombinezon dla Harry'ego, bo jego poprzedni był cały pokryty krwią. Podziękował jej i wziął ubranie, identyczne jak to, które miał właśnie na sobie. Wszedł za szpitalny parawan, który znajdował się po prawej stronie sali, żeby się przebrać. Ja w tym czasie wzięłam z łóżka środki i włożyłam z powrotem do szuflady. Wrócił zanim skończyłam. Wyglądał jak nowo narodzony. Mimo to nie czuł się chyba tak, jak wyglądał. Usiadł znowu na łóżku, jakby był zbyt zmęczony, by stać na nogach.

-Rose? - spytała Lori, gdy wrzucałam do kosza ostatnie śmieci.
-Tak?
-Chcesz, żebym dała wam chwilę prywatności?

Zmarszczyłam czoło ze zdezorientowania na jej słowa. Zostawić nas samych? Wiedziałam, że podejrzewała coś między mną a Harrym, ale nie pomyślałabym, żeby jej to nie przeszkadzało. Pewnie w jej oczach bujałam się w jakimś seryjnym zabójcy, tak pewnie myślała większość. Ale może Lori wiedziała więcej niż inni. Może, ale naprawdę mooże, wiedziała nawet, że Harry jest niewinny. W końcu pracowała tutaj odkąd tylko każdy pamięta. Musiała być świadkiem przynajmniej części horrorów ukrytych w Wickendale. I przypomniało mi się też, jak jakiś miesiąc temu, albo dwa, powiedziała mi, że tutejsi pacjenci niedużo się od nas różnią. Połowa nie powinna nawet być zamknięta w tym więzieniu. Tak powiedziała. Może znała prawdę.

Wreszcie mieliśmy chyba kogoś po swojej stronie. Zawsze wiedziałam, że Lori jest w porządku.

-Jeżeli to nie problem - odparłam. Delikatny uśmieszek wpełzł mi na usta z jej uprzejmości. Odwzajemniła go zanim wstała i wyszła. - Dziękuję - wymamrotałam, gdy wychodziła.

Podbiegłam, żeby szybko zamknąć duże drzwi, w końcu tym razem nie chcieliśmy być złapani przez Panią Hellman albo ochroniarzy, chociaż wątpiłam, żeby próbowali tu wchodzić. Chociaż cała ta rozmowa z Lori mnie kompletnie zdziwiła, nie mogłam się już na niczym skupić, kiedy odwróciłam się do Harry'ego. Teraz już byliśmy tylko my. Nie chcąc marnować ani trochę czasu rzuciłam się na niego oplatając ręce wokół jego szyi tak, żeby przypadkiem nie dotknąć pleców. Jęknął cicho, a ja od razu odsunęłam się od niego.

-Przepraszam, przepraszam, przepraszam - powtarzałam
-Nic się nie stało - powiedział z uśmiechem, nawet trochę jakby rozbawiony.

Ujęłam w dłonie twarz Harry'ego, upewniając się, czy przypadkiem nie wykrzywi się z bólu.

-Przepraszam cię. O Boże, Harry, tak się martwiłam, trzymali cię tam tak długo i chciałam pomóc, ale ochroniarze mnie wywalili i nie mogłam tam się dostać, siedziałam tutaj i cały czas panikowałam jak czekałam i potem chciałam spytać, czy wszystko okej, jak wszedłeś, ale Lori tu była. Wiedziałam że musiało potwornie bolec, matko, ciągle nie wierzę, że to zrobiłeś, pewnie się zwijałeś z bólu i ja...
-Rose - zachichotał Harry, przerywając mój monolog - Rose, już dobrze. - Byłam nieco zaskoczona, kiedy objął mnie wokół talii, przyciągając do siebie. - To znaczy, naprawdę bolało w chuj, ale już dobrze.
-Dobra - westchnęłam. Stałam tak w jego ramionach gładząc po lokach. Jeszcze wczoraj staliśmy tak samo, ale tym razem zatracałam się w nim znacznie szybciej. Mój sentyment do tego chłopaka, który wydawał mi się kryminalistą powoli przeradzał się w miłość. - Chyba sam nie wiesz, jaki jesteś niesamowity - powiedziałam cicho - Harry, to co zrobiłeś było wspaniałe.

Odsunął się trochę, tylko na tyle, żeby na mnie spojrzeć. Uśmiechał się delikatnie na mój komplement, ale nic nie powiedział. Drzwi były zamknięte i byliśmy sami, dlatego pozwolił sobie na złączenie naszych ust po raz kolejny. Ale ten pocałunek był jeszcze bardziej namiętny i elektryzujący niż poprzedni. Chyba przez te zamartwianie się i stres zapomniałam, jak smakują jego usta. Były takie ciepłe i pełnie, a jego język delikatnie przesuwał się po moim. Odsunął się kilka sekund później, a ja oparłam ręce o jego klatkę piersiową. Jego twarz była kilka centymetrów od mojej, ale tyle wystarczyło, żebym dojrzała jego zadowolony uśmieszek.

-Mógłbym to zrobić jeszcze raz - wyszeptał
-Co? Pocałować mnie czy wziąć na siebie winę? - spytałam tak samo cicho
-I to, i to.

A potem znów mnie pocałował.

-Oszalałeś - uśmiechnęłam się
-Każdy mi to mówi.

Musnęliśmy się ostatni raz zanim się odsunęłam. Nagle coś mi wpadło do głowy, w sumie coś dość ważnego, więc zdziwiłam się, że nie pomyślałam o tym wcześniej.

-Co? - zapytał Harry, zauważając moją minę.
-Nic, ja... po prostu właśnie sobie przypomniałam, że mam dzisiaj urodziny.
-Naprawdę? - dopytywał, tak samo zaskoczony jak i ja. Przytaknęłam, a on starał się ukryć uśmiech.
-Bez urazy, ale chujowe urodziny - zachichotał. Chyba całe to chłostanie nie popsuło mu aż tak humoru.

Zaśmiałam się z jego komentarza. To rzeczywiście powinien być dzień pełen zabawy, imprez i prezentów, a tu proszę. Zupełnie odwrotnie. Myśli o obchodach moich urodzin szybko poszły w zapomnienie, kiedy Harry cmoknął mnie w policzek.

-Wszystkiego najlepszego, kochanie.

Chociaż już nazywał mnie wcześniej "kochanie", nigdy nie mówił tego w tak czule, jak teraz. Zarumieniłam się na to słowo.

-Dziękuję - wymamrotałam.

Harry uśmiechnął się głupio z mojej reakcji i spojrzał na moją dłoń spoczywającą na jego torsie. Wziął ją i splótł nasze palce. W pokoju panowała cisza, ale nie potrzebna nam była rozmowa. Ta cisza była fajna.

Zamiast gadać, popatrzyłam mu tylko w oczy. Pod względem wyglądu, chyba najbardziej mi się w nim podobały. Czasem ich zielony odcień ciemniał, ale czasem jaśniały i nabierały lśnienia. Chociaż morze było niebieskie, to był chyba najtrafniejszy opis jego oczu, jak fale głębokiego szmaragdu. Brzmiało to tanio, ale tylko na pierwszy rzut oka widziałam wszystko, co czuł. Nawet jak próbował być twardy i nieustępliwy, jego oczy odkrywały ukrytą dobroć i miłość.

-Nie zasługujesz na to - powiedziałam, ciągle szepcząc. - Wyciągnę cię stąd, Harry.

Nie powiedział nic, tylko skinął. Wiedziałam, że chciał opuścić Wickendale bardziej niż ja.

I wtedy zdecydowałam, że ostatni raz to obiecuję. Bo jutro to zrobię. Wystarczy już tego chłostania, płakania, zdezorientowania i szukania odpowiedzi. Od jutra go stąd wyciągam. Będę rozmawiała z policją i pytała o Cynthię, aż nie odkryję prawdy. I najważniejsze, wyciągnę stąd Harry'ego.

Problem w tym, że zawsze łatwiej powiedzieć niż zrobić.
__________________________________________
AWWWWWWWWWWWWW, RIGHT? znaczy chłostanie to nie, ale potem asdfghjkl. jak wam się podobało?x powiem wam, że miałam czas od ferii, żeby ten rozdział przetłumaczyć, a wzięłam się za niego w sobotę i tak mi opornie szło, że oooo maaatko. ogólnie to nadal mi brakuje na wszystko czasu, ale pewnie głównie dlatego, że nie potrafię go sobie nawet wygospodarować. so yeah (: komentujcie, bo zawsze wszystkie czytamy i może akurat będzie nam się chciało odpowiedzieć albo coś hahaaa. ale macie 100% pewność, że na pewno zobaczymy wasz komentarz x

MAMY TEŻ PRZYJEMNOŚĆ OGŁOSIĆ, ŻE OD DZISIAJ DO BLIŻEJ NIE USTALONEGO CZASU NA NASZYM BLOGU BĘDZIE REZYDOWAĆ KOLEJNA TŁUMACZKA, KTÓRĄ JEST KONKRETNIE @AnittaMixer, WIĘC WITAMY !!!! szkoda tylko, że zgłosiło się parę osób, które wcale nie nadesłały prac ;-;

JEST TEŻ DRUGA WAŻNA RZECZ, O KTÓREJ ZAPOMNIAŁAM WAM POWIEDZIEĆ W ZESZŁYM TYGODNIU. otóż konto Jamesa już nie istnieje, a przynajmniej nie jako James. zostało niestety zhakowane. ~natalia :)x


Heej, z tej strony Anita, nowa tłumaczka na zastępstwo za Magdę. Jestem tak podjarana, że mogę tłumaczyć Psychotic, że asdfghjkl. Mam nadzieję, że moje tłumaczenia będą na wystarczającym poziomie i nikogo nie zawiodę. ~Anita x

Po pierwsze: chciałabym podziękować wszystkim za życzenia urodzinowe, by było ich tak dużo, że aż nie dałam rady na wszystkie odpisać. Kocham was!
Po drugie: żegnam się z wami na jakiś czas, gdyż mam egzaminy za 2 tygodnie i muszę się skupić na nich, więc nie mam czasu na tłumaczenie. Witamy nową tłumaczkę zastępczą i życzymy jej powodzenia! Ja wrócę jakoś w maju, ale postaram się ciągle robić korekty rozdziałów, wybierać muzykę itp., bo nie chcę całkiem porzucać mojego ukochanego dziecka jakim jest tłumaczenie Psychotic ~Magda