poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 32


HARRY'S POV

Wzrok. Słuch. Dotyk. Smak. Węch. Powszechnie znane pięć zmysłów. Każdego z nich używamy w codziennym życiu. Ale nauczyłem się dość szybko, że to nie były wszystkie zmysły. Był jeszcze jeden, uczucie. I nie był to taki sam zmysł jak dotyk, miękkość materiału czy gładkość powierzchni. Nie był to ten rodzaj czucia, to było w głębsze, pochodziło z twojego wnętrza. Pięć zmysłów pozwalało na poznanie wielu rzeczy, ale nie bólu. Nie miłości. Nie strachu. A szósty zmysł, zmysł uczucia, był najgorszym z nich wszystkich,  ponieważ tylko on istniał w koszmarach sennych.

Nigdy nie pamiętam dotyku, kiedy się budzę. Nie pamiętam obrazu tego, co spowodowało strach. Nie pamiętam żadnych przeraźliwych odgłosów, okropnych smaków czy brzydkich zapachów. Pamiętam tylko to uczucie. Może był to ból spowodowany biciem, dopóki skóra moich pleców była niczym innym jak plątaniną głębokich krwawych cięć. Może była to potworna tortura przeszywających każdy pojedynczy nerw w moim ciele, każdy mięsień i kość elektrowstrząsów. A może był to głębszy ból po stracie tych, których kochałem, który sprawiał, że moje koszmary były tak przerażające.

Ten który miałem dzisiaj był jak do tej pory najgorszy z nich wszystkich. Moje ciało podniosło się z materaca tak nagle, że aż zabolało, ogłuszający krzyk rozdarł moje gardło. Jedyną rzeczą, którą było słychać w ciemnościach budynku były echa krzyków szaleńców niosące się po korytarzach. Moja pierś unosiła się i opadała, a moje ciało było mokre od potu, gorące od adrenaliny płynącej w moich żyłach. Przez moment byłem sparaliżowany strachem, a moje oczy szeroko otwarte szukały choćby nikłej poświaty. Nic nie widziałem i nie miałem pojęcia gdzie jestem. I wtedy sobie przypomniałem. Wickendale. Tak, to tam byłem, W mojej celi. To był tylko zły sen. Horrory których nie mogłem zapomnieć nie były prawdziwe. A może były, ale nie w tym momencie. W tym momencie wszystko było w porządku.

- Kurwa - wydusiłem z siebie

A razem z falą - nie, cholernym tsunami - ulgi, zmysły powróciły. Mogłem zobaczyć zarys ceglanej ściany i mojej białej pościeli. Widziałem mój uniform leżący na podłodze - w tak gorące noce jak ta, w budynku, który był dodatkowo ogrzewany, nie dało się w nim wytrzymać, dlatego rozbierałem się do samych bokserek. Pod sobą czułem sprężyny materaca a na czole krople potu.  Czułem smak mojego nieświeżego oddechu i słyszałem swoje własne sapanie, z trudem mogąc złapać oddech. Czułem zapach pleśni, pokrywającej to brudne miejsce. A najlepsze z tego wszystkiego było to, że nie czułem  bólu. To był pierwszy raz, kiedy cieszyłem się z tego, że leżę w tej celi zamiast gdzieś indziej.

Byłoby znacznie łatwiej z Rose u mego boku, odpędzającą mój nieokreślony strach i sprowadzającą mnie w pełni do rzeczywistości. Ale była cały korytarz dalej. Zastanawiałem się, co teraz robiła. Czy ona też miała koszmary? Czy obudziła się pragnąc, abym był obok niej? A może miała na tyle szczęścia, aby po prostu zasnąć? Nie było możliwości, żebym się dowiedział, więc jedynym co mogłem zrobić, było oprzeć się o zimną ścianę i zacisnąć pięści na prześcieradle, strając się jak mogłem, aby już nie zasnąć.


ROSE'S  POV

Słowem najczęściej używanym, aby opisać obecny stan mój i Harry'ego była nieświadomość. Pustka, niewiedza, bycie wyłączonym. Przyciągaliśmy wręcz nieznajomość i dezorientację do siebie. Posiadaliśmy zerową wiedzę nie tylko o miłości, ale również o ucieczce.

W najbardziej intymnych zakamarkach rzeczywistości, gdzie obecność była obowiązkowa, miłość była tym, co potrzebowało najwięcej opieki. Nigdy nie zostałam oczarowana przez to mistyczne zaklęcie, a Harry  tylko raz. Ale biorąc pod uwagę okoliczności, dla nas obu uczucie to było obce. I, pomimo tego co mówili wszyscy, miłość jak do tej pory była zadziwiająco prosta.

Sam fakt miłości, powinien był mnie uspokoić, większość po prostu by go zaakceptowała i pozwoliła sobie na szczęście. Ale była jeszcze inna strona rzeczywistości.

I była nią pewność, że ucieczka była konieczna. Musieliśmy uciec z tego piekła i musieliśmy to zrobić jak najszybciej. Ale tak jak i z miłością - nie byliśmy ekspertami. Żadne z nas nie uciekło nigdy wcześniej z instytucji dla psychicznie chorych. I powiew szczęścia spowodowany naszą wzajemną miłością nie zmniejszył wcale wagi napierającego na nas problemu. Jeśli już, to jedynie ją zwiększyła. Wszystko co mieliśmy to niewyraźne cienie pomysłów, myśli, które ledwo w ogóle były myślami, o tym jak by stąd zbiec. Najpierw potrzebowalibyśmy mapy lub chociaż prostego rysunku Wickendale, żeby znaleźć ewentualne wyjście.

Ale to była jedyna rzecz, o której mogłam na początek pomyśleć. To i rozmawianie z innymi pacjentami. Mogliby rozproszyć pracowników, może dać nam jakieś pomysły, kryć nas, pomóc nam zdobyć to, czego byśmy potrzebowali. Nie byłam nastawiona do tego tematu tak cynicznie jak Harry, więc pewnie ja musiałabym mówić. Plus, znałam już większość tych osób. Wydawali się mnie lubić, w większości, więc miałam nadzieję, że nie będzie zbyt trudno.

Sądziłam, że jednym z naszych głównych problemów było to, że jak na ten moment nie czuliśmy potrzeby, aby się spieszyć. Ja widziałam jego, on widział mnie i nasze zmartwienia znikały, kiedy siadaliśmy obok siebie na plastikowych krzesłach. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, ale nie o ucieczce. A to co mnie martwiło to, że to nie będzie trwało wiecznie. Kiedy dłużej o tym pomyślałam, zdałam sobie sprawę, że musieliśmy się wydostać, zanim coś to wszystko znowu zrujnuje. Nie było co prawda śmiertelnych gróźb czy zaplanowanych lobotomii, wiszących nam nad głowami, ale to mogło się z łatwością zmienić. I lepiej było się stąd wydostać,  zanim to się stanie.

Ale do tego czasu mogłam się uśmiechać na znajomy widok Harry'ego, wchodzącego do kafeterii, która była przepełniona stołami i psychicznie chorymi pacjentami. Jego oczy spotkały moje i też się uśmiechnął. Czekałam, aż w końcu  do mnie podejdzie i cmoknie w policzek, a następnie usiądzie obok.

- Cześć - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Hej - odpowiedział i pocałował mnie szybko w usta. I zanim zdążyłam odpowiedzieć na pocałunek, przycisnął usta do mojego czoła, później nosa, później znów policzka rozsiewając pocałunki po całej mojej twarzy. Zachichotałam, a Harry szeroko się uśmiechnął i oparł rękę na tyle mojej głowy. Jego włosy jak  zwykle ułożone były w tym słodkim "dopiero wyszedłem z łóżka" stylu, jego usta były tak samo pełne i koloru wiśni jak zapamiętałam. Ale ciągle coś w nim wydawało się być...nie tak. Może chodziło o podkrążone oczy, które zwykle takie nie były.

- Dobrze spałeś? - spytałam.
- W porządku - powiedział mi, jednak jego oczy nie patrzyły w moją stronę, a jego uśmiech przygasł, jakby nie mówił prawdy.
- A ty? - spytał.  Nie chciałam na niego naciskać, a było to nieuniknione, że w niektóre noce nie będzie spał spokojnie, więc nie pytałam, tylko odpowiedziałam.
-  Dobrze, tak mi się wydaje. Czasami tylko nie mogę zasnąć. Chciałabym, żebyś był wtedy obok mnie.
-  Zaufaj mi - odpowiedział - Ja też bym chciał - Już wyciągał z kieszeni papierosa, zanim zdążył skończyć zdanie i ciągle łapałam się na tym, jak bardzo fascynowało mnie to jak trzymał go między wargami. Położył głowę na moim ramieniu, wypuścił kłąb dymu i zamknął oczy - Nienawidzę kurwa tego miejsca - westchnął. Pomimo tak prostego gestu, i tak obudził motylki w moim brzuchu. Ciężko było pomyśleć, że pod tą maską z sarkastycznych komentarzy, tak naprawdę krył widywać Harry'ego każdego dnia, nie  mogłam pomyśleć o bardziej okropnym miejscu. Był to nędzny i smutny budynek.

I wtedy Harry  zadał pytanie, na które czekałam od jakiegoś czasu.

- Więc co robimy?
- Nie mam pojęcia - powiedziałam zgodnie z prawdą - Myślę, że chyba zaczniemy od rozmawiania z pacjentami.
- Naprawdę myślisz, że to pomoże? - Nie zapytał w cyniczny sposób, tylko jakby był po prostu ciekawy.

Wzruszyłam ramionami.

- To i tak lepsze niż to co robimy teraz. Musimy przynajmniej coś robić, a to może pomóc nam zdobyć sprzymierzeńców. Mogą nas kryć, albo rozproszyć strażników, nie wiem. Niektórzy z nich mogą być tego warci.

Harry usiadł prosto, zdjął rękę z jej dotychczasowego wygodnego miejsca na moich włosach, wyciągając papierosa z ust.

- Możliwe - wzruszył ramionami - Ale ty mówisz - jego oczy przeszukiwały pomieszczenie, sprawdzając jakie ma opcje - Ona - w końcu powiedział, wskazując na drobną kobietę, siedzącą samą - Jane.
- Co z nią? - spytałam.
- Chodźmy porozmawiać z nią na początek. Zacząłem z nią rozmawiać kilka tygodni temu, kiedy piekliśmy te ciasteczka i nie jest taka zła.
- Okej - kiwnęłam głową. Czemu nie?

Już mieliśmy podnosić się ze swoich miejsc, kiedy podwójne drzwi się otworzyły. Straszliwa kobieta z wyraźną szramą na twarzy weszła do pomieszczenia, a we mnie automatycznie aż się zagotowało. Pani Hellman.

Oczywiście Harry nienawidził jej o wiele bardziej, a ja nienawidziłam Jamesa najbardziej na świecie. Ale jak Harry z Jamesem, pani Hellman i ja dzieliłyśmy dość niespotykaną nienawiść, taką, która czaiła się jak potwór, czekający, aż zostanie wypuszczony ze swojej klatki. Wyglądało na to, że Harry i ja nienawidziliśmy osoby, które spowodowały więcej bólu tym, których kochaliśmy niż nam samym. To oczywiste, że Harry popatrzył z gniewem na kobietę idącą po betonowej posadzce, ale mogłam zapewnić, że mój gniew był większy. I nie byłam tak bardzo nienawistną osobą jak Harry, więc nie trzęsłam się, ani nie zaciskałam  pięści, aby powstrzymać się przed zaatakowaniem jej, jak on na widok mężczyzny stojącego pod tylną ścianą pomieszczenia, ale i tak było mi bardzo trudno powstrzymać się przed wyrwaniem z jej głowy każdego blond kudła.

Była tutaj, żeby zobaczyć się z synem, stało się to oczywiste, kiedy zaczęła iść w jego  kierunku. Ale to oznaczało minięcie mnie i Harry'ego, czego żadne z nas nie chciało. 
- Harry, ona idzie w naszą stronę - wyszeptałam, tylko po to, żeby go ostrzec, czując, że jego dłoń wciąż spoczywała na tyle mojej głowy.
- Niech idzie - odpowiedział i przygarnął mnie do siebie jeszcze bliżej. Akt buntu. Jej wzrok spoczywał na nas, na mnie dokładnie, trzymała ręce za jej plecami, a broda była uniesiona, roztaczając wokół aurę władzy i siły.

Harry zaciągnął się trucizną swojego papierosa, po czym  powoli wypuścił kłąb dymu, nie spuszczając z niej wzroku, dopóki nas nie minęła. Jej oczy powędrowały na jego ramię oplecione wokół mojego ciała i wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk,  jakby romans w miejscu takim jak to był komiczny. Po chwili odwróciła wzrok, ciągle idąc w stronę jej zabandażowanego, posiniaczonego, ciągle ledwo rozpoznawalnego syna.

Ale zanim jej oczy się od nas oderwały coś w nich błysnęło. Coś tak małego, że nie byłam pewna, czy dobrze to odczytałam. Znajdowało się to schowane tuż pod surowością jej przeszywających niebiesko-szarych oczu. Jedynym słowem, które cisnęło mi się do głowy, aby to opisać było "przegrana". Może źle to zinterpretowałam, ale może, tylko może miałam rację.

Jej plan terapii elektrowstrząsowej, aby nas złamać, powstrzymać przed powodowaniem coraz to nowych problemów nie powiódł się. Ponieważ ciągle tu byliśmy, razem ze wszystkimi naszymi wspomnieniami. I mieliśmy siebie nawzajem, mieliśmy miłość, co było prawdopodobnie czymś czego ona nigdy nie miała. Próbowała jak mogła nas złamać, ale jej się nie udało; i może właśnie to ją martwiło.

- Widziałaś to? - Harry zapytał, w jego głosie słychać było nutkę radości i podekscytowania - Jest strasznie wkurwiona.

Popatrzyłam w jego błyszczące oczy, pokiwałam głową i się zaśmiałam. Pomimo szkody, jaka została wyrządzona nam obojgu, nie mogłam nic na to poradzić, że w tamtym momencie czułam się niezwyciężona. Nie wiedziałam czego ona oczekiwała, ale na pewno nie widzieć nas razem i jakby szczęśliwych zaledwie tydzień później. Nie miała już pomysłów, jak nas ukarać i nie miała za co nas ukarać. Więc jaki miała inny wybór niż po prostu zostawić nas w końcu w spokoju?

- Ona twierdzi, że to ty jej zrobiłaś tą szramę? - zapytał Harry.
- Taa - skinęłam głową - Ale tego nie zrobiłam. - Jednak po spojrzeniu na jej zadowoloną z siebie minę, dodałam - Ale żałuję, że tego nie zrobiłam

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem i miałam nadzieję, że to usłyszała.

HARRY'S POV

Przez pierwsze pięć minut, Jane po prostu siedziała bez słowa. Jedyną odpowiedzią jaką otrzymaliśmy były spojrzenia jej czujnych, zaskoczonych oczu. Rose próbowała różnych "cześć" i "jak się masz?" i "jesteś Jane, prawda?". Na żadne z nich Jane jednak nie odpowiedziała. A ja byłem tak samo cichy jak i ona.

Ale po tych pięciu minutach nieznaczących pytań Rose wyczerpały się pomysły na to, co może jeszcze powiedzieć. Naprawdę próbowała wszystkiego, mówiła tak delikatnie i słodko, jak tylko mogła i nie dostała żadnej odpowiedzi. Patrzyła na mnie z desperacją w oczach, chociaż wiedziała równie dobrze jak i ja, że nie byłbym zbytnio pomocny.

- Harry - wyszeptała zbyt cicho, aby Jane mogła ją usłyszeć, wskazując oczami, że teraz moja kolej, żeby spróbować. Uwaga, bo coś zdziałam.

- Jane? - spytałem. Popatrzyła na mnie, nie zmieniając swojej zgarbionej pozycji,  przez swoje opadające na twarz, przypominające siano włosy, ale nic nie powiedziała. - Jane, pamiętasz mnie? Rozmawiałem z tobą parę tygodni temu, kiedy piekliśmy ciasteczka?

 Rozważała moje słowa przez moment, po czym powoli kiwnęła głową, co było i tak więcej niż którekolwiek z nas by się spodziewało. Popatrzyłem na Rose pytająco, ale ona patrzyła na Jane. Co do cholery miałem teraz powiedzieć?

- Pamiętasz moje imię?

Znów skinęła głową. Już miałem powiedzieć coś innego, ale wtedy odezwała się cichym szeptem:

- Harry.

Rose odwróciła się do mnie zaskoczona i pokiwała głową, aby zachęcić mnie do kontynuowania.

- Dobrze - uśmiechnąłem się - Więc, uh... jak wyszły twoje ciasteczka? - To było cholernie głupie pytanie, ale dość proste, takie na które może byłaby w stanie odpowiedzieć.

- Dobrze - powiedziała. Kurde, ta dziewczyna była strasznie cicha. Musiałem się bardzo wysilić, żeby usłyszeć od niej chociaż jedno słowo.
- Jak smakowały? Nikt nie oddał mi moich, więc nie miałem nawet okazji ich spróbować. - To była najprawdopodobniej najgłupsza konwersacja, w której kiedykolwiek uczestniczyłem i z jakiegoś powodu czułem potrzebę mówienia do niej jakby miała siedem lat. Ale ciągle powtarzałem sobie, żeby tylko sprawić, żeby mówiła cokolwiek. Rose mnie zastąpi za sekundę, ale jak na razie to ja musiałem utrzymać "rozmowę".

- Dobrze - odpowiedziała znowu - Były słodkie.
- To dobrze - pokiwałem głową. Nie miałem pojęcia, co do cholery powiedzieć. Nie było już nic, o czym mogliśmy rozmawiać, oprócz pytań, które Rose już zadała. Więc posunąłem się do czegoś bardziej ryzykownego i to miało sprawić, że Jane albo zacznie mówić, ale jeszcze bardziej zamknie się w sobie.
- Um... - zacząłem zbierać słowa i układać je w pytanie - Tamtego dnia, pamiętasz o czym rozmawialiśmy?

Tamtego dnia, kiedy Rose droczyła się ze mną i dręczyła mnie wyglądając tak cholernie seksownie nawet w tym ohydnym niebieskim uniformie, tego dnia kiedy pobiłem Jamesa i tego dnia, w którym zostałem ukarany w sposób, o którym nie jestem w stanie nawet pomyśleć. Ten dzień krył jeszcze jedną tajemnicę. Ponieważ to wtedy zawołałem Jane po imieniu, a ona popatrzyła na mnie dzikimi oczami. Zażądała ze strachem, żebym jej powiedział od kogo znam jej imię. Wciąż nie wiedziałem czemu, a ten jej strach bardzo mnie zaciekawił.

Jane wyglądała na lekko zaskoczona moim pytaniem, więc kontynuowałem:

- Znałem twoje imię, bo usłyszałem je gdzieś już wcześniej. Znałem je zanim mi powiedziałaś.

Jej oczy otwarły się szerzej, ale ciągle wytrzymywała moje spojrzenie.

- Zapytałaś mnie skąd je znałem i wydawałaś się zmartwiona.
- Tak - opowiedziała kiwając głową - Bałam się, że on ci powiedział. Bo on to zrobił, prawda?
- Kto?- spytałem. Nie odpowiedziała i tylko rozglądnęła się wokół nerwowo. Jej drobne ciało stężało. - Jane, kto?

Nie dostałem znów żadnej odpowiedzi, a ona skuliła się ze strachu. Po tym jak gwałtownie potrząsnęła głową z szeroko otwartymi oczami, popatrzyła z powrotem na swoje kolana w ciszy. Stało się oczywiste, że nie miała zamiaru odpowiadać na więcej pytań.

Spojrzałem na Rose, w celu zbadania jej reakcji, po jej poradę, ale ona nie przysłuchiwała się już konwersacji. Była odwrócona na krześle, patrząc na przód kafeterii. I nagle zdałem sobie sprawę, dlaczego się nie odzywała od jakiegoś czasu.

Widziałem dużo zła wchodzącego przez te drzwi, dużo złych  mężczyzn i kobiet. Ale kiedy najmniej się tego spodziewałem, jeden mężczyzna wszedł do pomieszczenia, nawet gorszy niż pani Hellman i jej szarada trenowanych małp w policyjnych mundurach. Nie, ten mężczyzna był ubrany w uniform pacjenta. Był ogromny i muskularny, z tatuażem węża obok lewego oka. Był tylko odległym wspomnieniem, zmartwieniem,, które znajdowało się na samym dole listy, tak nisko, że było praktycznie niewidoczne. Byłem w szoku, naprawdę, widząc go stojącego naprzeciwko nas w tamtym momencie. Ponieważ wpędziłem go w śpiączkę. Tej nocy, kiedy wysiadł prąd i znalazłem go trzymającego drobne ciało Rose w swoich wielkich łapach. Pamiętałem uczucie grzmocenia jego głową o ścianę, ale najwidoczniej nie zrobiłem tego wystarczająco dobitnie.

I teraz był z powrotem, wybudzony ze śpiączki. Tym razem jednak, Rose nie była pracownicą, która mogła po prostu pójść do domu albo zawołać po pomoc. Tym razem była pacjentką. I pomimo tego, że ja spędzałem z nią dużo czasu, było też wiele godzin, w których mnie przy niej nie było, były godziny, w których nie byłem w stanie jej obronić.

Więc teraz Norman, ogromny łysy facet, który próbował zgwałcić jedyną osobę, na której mi zależało, wrócił. Dodajcie go do listy moich i Rose, nigdy niekończących się problemów w Wickendale.

                                                                                               
Przepraaszamy, że tak późno!!! Męczyłam się dziś cały dzień z tym rozdziałem i zmęczyć go nie mogłam. Nie wiem czemu... Serio, głowa mnie już od komputera boli... ~Magda

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 31

W pokoju panowała cisza. To była pełna lęku i niecierpliwości cisza. W powietrzu wisiało coś przytłaczającego, kiedy czekałem na Rose. Poza dźwiękiem jej unoszącej się i opadającej w płytkich oddechach klatki piersiowej, pokój wydawał się martwy. Lori stała nieruchomo przy ścianie i nic nie mówiła. Ale Rose niedługo się obudzi i przerwie ciszę. A przynajmniej łudziłem się i modliłem, że tak będzie. Wyglądało na to, że moja nadzieja przegrywała walkę z niepewnością, bo czułem, że się powoli wybudza. Siedziałem na małym plastikowym krześle przy łóżku, trzymając jej dłoń, która zaczynała się ruszać. Jej powieki nieco się zaciskały, a jej wargi drgały co jakiś czas, jakby o czymś śniła.

Może przesadzałem z tym siedzeniem przy niej przez cały czas. Wiedziałem, że to było po prostu przez to, że nie jadła i nie piła zbyt wiele w ciągu ostatnich kilku dni. Lori wyjaśniła mi, że to musiał być główna przyczyna jej  zasłabnięcia. Nie zauważyłem, żeby nie jadła nic podczas lunchu, a podczas śniadania i kolacji się z nią nie widywałem. Więc nie za bardzo mogłem stwierdzić, czy jadła czy nie. Najwyraźniej jednak nie.

Byłem zbyt zajęty sobą, próbując poukładać swoje myśli, żeby choćby zapytać jej, jak się ma. Dla niej też to musiało być trudne, powinienem był zapytać ją czy wszystko w porządku, powinienem był bardziej zwracać na nią uwagę. Wiele rzeczy powinienem był i nie powinienem był robić.

Dlatego dzięki myśli, że nie troszczyłem się o nią, tak jak powinienem był, przeczuwałem, że gdy Rose się obudzi nie będzie mnie tu chciała; że zagrzebie się z powrotem w pościeli i schowa przed moim dotykiem. W sumie nie miałbym jej tego za złe. Mój wybuch był całkiem niepotrzebny i nie powinien mieć w ogóle miejsca. Ale ja nad tym nie panowałem, to nie byłem ja. No może byłem to ja, nie mam zamiaru próbować się od tego wywinąć, ale ja nie chciałem. Coś dziwnego wpełzło do moich myśli, coś nieludzkiego torowało mi drogę do własnego rozumu. Przypływ energii, impuls i cały ten obłęd, który zbierał się we mnie nie mógł być już dłużej tłumiony w tym stanie, w jakim znajdowałem się wcześniej. Więc owszem, to była moja wina, ale nie panowałem nad tym.

Ale widok przerażonej twarzy Rose, jak opadała bezsilna na podłogę płacząc, w pewnym sensie wywołało jeszcze większy ból niż chłosta czy elektrowstrząsy. Na dłuższą metę to ból psychiczny był głębszy od tego fizycznego. Ponieważ moje ciało było silne i mogło znieść ból, jakiego mój umysł nie był w stanie.

Przynajmniej miało to jeden dobry skutek. Przez to, w jak ciężkim szoku byłem wszystko do mnie wróciło. Zaczęło się od prostego uczucia - zmartwienia połączonego z wielkim poczuciem winy. A potem już poszło gładko. Przypomniałem sobie, jak ważna jest Rose i dlaczego tu byłem. Moje prawdziwe "ja" dało o sobie znać wraz z przytłaczającym lękiem przed skrzywdzeniem Rose. Nagle wróciło do mnie każde uczucie, jakiego doznałem będąc z nią i z innymi. Przypomniałem, sobie jak smakuje ból, nienawiść, namiętność i miłość.

Szok wyrwał mnie z ruchomych piasków, po jakich stąpałem wewnątrz siebie, a obraz wreszcie był już przejrzysty. Znowu czułem się sobą. Jedynie z nieco większym poczuciem winy.

Drzwi się otworzyły, ale nie spojrzałem w ich kierunku.

- Cześć, Grace - odezwała się Lori.

Głos drugiej z pań był cichy, niemalże jak szept, jakby bała się mówić.

- Cześć. - powiedziała. Widziałem ją już kilka minut wcześniej, więc nie musiałem się odwracać, by dowiedzieć się, jak wygląda. Miała dość prostą urodę, wyglądała na 20-30 lat. Miała rzadkie, cienkie blond włosy i bladą cerę. To nowa pomocnica pielęgniarek, która przyszła na miejsce Rose, ale niczym nie mogła się równać z pięknością leżącą obok mnie.

Usłyszałem, jak ktoś kładzie tacę na blacie albo stoliku, więc znaczyło to, że Grace udało się przynieść nam nieco jedzenia oraz wody. To dobrze, przyda się Rose, kiedy tylko się obudzi. A może obudzić się w każdej chwili.

Przez te chwile wszyscy czekaliśmy. Ja, bo się martwiłem, a one, bo nie miały nic innego do roboty.

W ciągu zaledwie trzech minut oczy Rose zaczęły się powoli otwierać. Zanim zdążyła się rozejrzeć zacisnęła powieki i wyjęła swoją dłoń z mojego uścisku, żeby je przetrzeć.

- Mmm... - jęknęła.

Jej duże niebiesko-zielone oczy otworzyły się szeroko, a potem powędrowały po kolei na Lori, Grace i na końcu na mnie.

Przyglądałem się jak wszystkie moje obawy powoli zostają wcielone w życie, kiedy odsunęła swoje ciało z dala ode mnie, na ile tylko wąskie łóżko mogło jej na to pozwolić.

- Jak się czujesz, Rose? - zapytała Lori podchodząc do niej. Grace szła z jedzeniem tuż za nią. Przesunąłem się z krzesłem na bok, żebym nie wchodzić im w drogę podczas pracy.

- Dobrze - odparła Rose - Trochę mi się kręci jeszcze w głowie.
- Proszę, to pomoże - powiedziała Lori, wręczając jej niewielką miskę z niebieskiej tacy, jaką przyniosła ze sobą Grace. Rose przytaknęła i zjadła część tego, cokolwiek jej tam dali. Krzywiła się, ale jadła.

- Co się stało? - spytała biorąc kolejną łyżkę.
- Zemdlałaś w kafeterii, wygląda na to, że z niedoboru jedzenia i picia.  Jesz ty coś ostatnio w ogóle?

Rose zastanawiała się przez chwilę.

- Chyba nie... Nie myślałam o tym, po prostu... teraz tyle się dzieje i jakoś mi się... zapomniało, no nie wiem - na jej twarzy wymalowała się konsternacja, jakby sama nie rozumiała, o co jej chodziło.

-  Dobra, dojedz to i w przyszłości jedz regularnie. Wiem, że tutejsze jedzenie nie jest zbyt smaczne, ale znowu zasłabniesz, jeśli nie będziesz jadła. Mówię poważnie, to już drugi raz w ciągu dwóch tygodni.

Strasznie chciałem się odezwać, powiedzieć coś, ale nie wiedziałem, co. A przynajmniej nie w obecności Lori i Grace.

Wyglądało na to, że zapomniano, że tu jestem, bo przez następne siedem minut Lori rozmawiała ciągle z Rose, która w między czasie jadła tę paćkę i popijała ją wodą. W sumie ulżyło mi, że nikt nie zadawał mi pytań albo nie patrzył znacząco. Ale nie zostałem całkowicie odsunięty. Raz na jakiś czas Rose zerkała w moją stronę, a potem od razu odwracała wzrok. Może też chciała ze mną porozmawiać, tak bardzo ja ja chciałem porozmawiać z nią, ale oboje powstrzymywaliśmy się ze względu na pracownice.

Musiałem dać jej szansę, żeby mogła coś powiedzieć.

- Lori? - odezwałem się, gdy taca została już opróżniona.

Wszyscy zwrócili nagle oczy ku mnie, jakby zdziwieni, że tu jestem.

- Tak? - odparła
- Czy moglibyśmy z Rose zostać na chwilę sami?

Lori spojrzała na nią pytająco, ale Rose odwróciła się w drugą stronę z twarzą nie wyrażająca żadnych emocji. Lepiej będzie dla Lori, jeśli od razu się zgodzi. Przecież wie, że może mi ufać.

- Jasne - odpowiedziała niepewnie i posłała Rose ostatnie spojrzenie - Chodź, Grace.

Grace wyglądała na zdziwioną. Zastanawiała się pewnie, jakim cudem Lori ufa dwojgu psycholi na tyle, żeby zostawić ich samych w pokoju pielęgniarek. Tak czy inaczej, obie opuściły pomieszczenie. Wydawało mi się to ciągle niezbyt bezpiecznie, żeby zacząć mówić, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się za nimi. Ale nawet po tym nie odezwałem się od razu.

ROSE'S POV

Siedzieliśmy w ciszy. Wpatrywałam się w swoje kolana, tak jak Harry. Byłam spięta i nie wiedziałam, w jakim był teraz stanie, nie wiedziałam, czy znowu nie wybuchnie. Pamiętam, że sekundę przed tym jak odpłynęłam zauważyłam na jego twarzy szok, troskę i zdezorientowanie, jak mógł do tego dopuścić. Miałam tylko nadzieję, że to znaczyło, że był świadomy tego, co zrobił. Może był, może wrócił. Nie dałam sobie jednak po raz kolejny całkiem temu uwierzyć. Chciałam być pewna zanim zachłysnę się złudną nadzieją.

- Czuję się znacznie lepiej - powiedziałam cicho nie patrząc w jego stronę - Więc chyba powinnam już iść.

Wstałam z łóżka, ledwo zbierając w sobie siłę. Harry zrobił to samo.

- Nie. - powiedział - Czekaj, ja...
- Zobaczymy się jutro. - przerwałam mu. Byłam zmęczona i chciałam po prostu położyć się w swojej celi. Porozmawiałabym z nim później. Obchodziłam właśnie łóżko, próbując przedostać się do drzwi, ale w mgnieniu oka znalazł się przy mnie.

- Rose, poczekaj. - złapał delikatnie moje ramię i przyciągnął do siebie. Nie protestowałam, ale nie patrzyłam mu też w oczy. Moje plecy były przyciśnięte do zimnej ściany, a on znajdował się kilka centymetrów ode mnie, więc wpatrywałam się po prostu w jego szyję, ramiona i tors. - Proszę, spójrz na mnie.

Zdecydowałam się wreszcie popatrzeć w jego delikatne, zielone oczy. Zachwiałam się nieco dostrzegając, jak intensywnie się wpatrywał.

- Przepraszam. - powiedział - Kurwa, przepraszam. Przepraszam, za to, że mnie złapali, że mnie ukarali, że nie pamiętam. Za wszystko. Ten tydzień był chujowy i dla mnie i dla ciebie, a wszystko to moja wina. Ale już wróciłem, przysięgam na Boga. Wszystko sobie przypomniałem.

Jego oczy przewiercały dziurę w moich doszukując się odpowiedzi.

- Skąd mam mieć pewność? - spytałam. Chciałam się upewnić, że już po wszystkim i nie spanikuje jak ostatnio.
- Nie wiem. - westchnąłem - Ale kiedy zobaczyłem cię w tym stanie, jak się mnie przestraszyłaś... to mnie wybudziło z transu. Nie mam pojęcia, jak ci to udowodnić, ale musisz mi uwierzyć.

Widziałam to w jego jasnych oczach i słyszałam to w jego zdesperowanym głosie. To nie jest zachowanie typowe dla psychopaty po terapii elektrowstrząsowej, to było zachowanie typowe dla Harry'ego. Jego oczy nie były w żaden sposób przyćmione, a w jego głosie nie było ani trochę zawahania. Mówił prawdę, byłam tego pewna.

Ale najwyraźniej Harry nie zauważył tego w moim wyrazie twarzy, bo znowu zaczął mnie przekonywać.

- Musisz mi uwierzyć, Rose, bo myliłem się - powiedział - W sprawie Emily; że to ją kocham. Nie wiem, może to dlatego, że jestem samotny, może bo się boję, może naprawdę kogoś teraz potrzebuję, a może dlatego, że ty jako jedyna uznałaś, że jestem wart jakiejkolwiek kurwa uwagi. Ale to ty, Rose. To w tobie jestem zakochany.

Gapiłam się na niego z totalnym zaskoczeniem i trwogą, tylko tyle byłam w stanie zrobić. Zakochany. Harry, chłopiec, który został skrzywdzony przez ojca, nastolatek, który stracił pierwszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek pokochał, mężczyzna, którego wszyscy się bali, był zakochany we mnie. Gdy wpatrywałam się tak w jego oczy, z nieco zamazanym widokiem przez napływające łzy, wiedziałam, że czuję to samo.

- Kocham cię. - powiedziałam trzęsącym się głosem. Nigdy w życiu nie byłam czegoś tak pewna. Nie, że "ja też go kochałam". Nie byłam też zakochana, ta myśl nie przyszła wraz z tym, jak mi to powiedział. Tak po prostu było, niezależnie od tego, co on czuł, ja kochałam Harry'ego.

Zamknął oczy i z ulgą oparł czoło o moje. Ujął moją twarz w dłonie, a ja położyłam na nich swoje. Nasze usta powoli się spotkały, dzieląc się czułym, delikatnym pocałunkiem. A potem następnym. Moje ręce wplątały się w jego włosy, przyciągając go bliżej do siebie, gdy jego wargi stawały się coraz bardziej stanowcze i namiętne.

To uczucie zawładnęło mną i pochłonęło każdy centymetr mojego ciała z pewną szczerością. Od teraz on był mój, a ja byłam jego.

Kiedy Harry oderwał się ode mnie, uśmiechał się szeroko ze szczęścia, a ja nie mogłam ukryć własnego uśmiechu. Oplótł mnie ramionami i mocno mnie przytulił. Oparłam głowę o zgięcie  jego szyi, a jego głowa spoczęła na mojej. To było jeszcze lepsze niż pocałunek. Oboje pragnęliśmy siebie naprawdę poczuć, być jeszcze bliżej, choć nie było to raczej możliwe z Lori czekającą za drzwiami.

Harry wziął mnie więc na ręce jak pannę młodą.

- Harry, co ty wyrabiasz? - zachichotałam. Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i podszedł do łóżka kładąc mnie na pościeli.

Zanim zdążyłam o cokolwiek spytać wdrapał się obok. Ścisnęliśmy się na niewielkim materacu, leżąc na bokach, twarzami do siebie. Harry przycisnął wargi do moich i raz jeszcze pocałował mnie powoli, rozkoszując się cudowną chwilą.

- Oddałbym wszystko, żebym tylko mógł się z tobą teraz kochać - wyszeptał - Ale pewnie by nas przyłapali.

Uśmiechnął się delikatnie, nie tak zadziornie, bardziej poważnie niż kilka dni temu podczas pieczenia ciasteczek.

- Spokojnie, niedługo się stąd wydostaniemy. - powiedziałam patrząc w jego iskrzące się zielone oczy.
- Musimy. - przytaknął - Ale do tego czasu chyba tu utknęliśmy.
- Tak jakby. - nasze twarze znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od siebie, więc oboje szeptaliśmy
- Ale tym razem będzie inaczej. - zapewnił mnie - Tym razem postaram się jak mogę, żebyśmy byli tu szczęśliwi. Wiem, że na raj to to nie wygląda, ale możemy stworzyć swój własny.

Skinęłam i uśmiechnęłam się na jego słowa.

- Zamknij oczy. - wyszeptał nagle, szczerząc się jak dzieciak. Jego powieki opadły i nie zadając żadnych pytań zrobiłam to samo. - Chcę, żebyś sobie coś wyobraziła, dla mnie, dobrze?

Przytaknęłam, chociaż wiedziałam, że tego nie widzi.

- Wyobraź sobie, że leżysz na delikatnym, ciepłym piasku. Nad tobą znajduje się piękne niebieskie niebo pełne białych pierzastych chmur.

Niemal słyszałam uśmiech w jego głosie, jak malował w naszej wyobraźni ten obrazek. Zachwyciło mnie to, że ktoś, kto tyle przeszedł może być tak optymistyczny i radosny.

- Słońce ogrzewa twoje policzki. Słyszysz szum mieniących się w promieniach fal - powiedział i zaśmiał się trochę - Jesteś na pięknej plaży, w piękny dzień. Jest idealnie. Ale to nie ma żadnego znaczenia. Liczy się to, że jestem tu z tobą, to że jesteśmy razem. Ty masz mnie, a ja mam ciebie i to jest prawdziwym rajem.

Otworzyłam oczy, a on zrobił to samo. Zdałam sobie sprawę, jak prawdziwe były jego słowa. Nie potrzebowaliśmy wyimaginowanego obrazka naszej przyszłości, żeby spróbować być szczęśliwymi. Musieliśmy po prostu starać się jak mogliśmy, żeby być szczęśliwymi teraz.

- Kocham cię. - powiedziałam. Czułam potrzebę, żeby to powtórzyć, żeby wiedzieć, że mi odpowie tym samym także tym razem.
- Kocham cię. - wyszeptał łagodnie. Zamiast w usta, pocałował mnie słodko w czoło. Jeden z najgorszych dni spędzonych tutaj zamienił się w najlepszy. Dałam ulecieć złu i zachowałam dobro, dając szansę temu dniu. Ale jak Harry z resztą powiedział, to nie miało teraz znaczenia. Znaczenie miało to, że Harry miał się dobrze, był zdrowy i był ze mną.

Lecz wtedy coś do mnie dotarło. Spojrzałam na Harry'ego z szeroko otwartymi oczami. O czymś zapomnieliśmy.

- Co? - spytał zaniepokojony

Rzuciłam wzrokiem na drzwi, a potem znowu popatrzyłam na niego.

- Nie powinniśmy pozwolić Lori tu wrócić?

Z tymi słowami oboje wybuchliśmy śmiechem. Taka szczęśliwa nie byłam już dawno.
__________________________________
hejjj! :) nie mam za wiele do powiedzenia w tej notce oprócz tego, że jaram się, bo już 27 jest zakończenie asdfghjkl, a 28 moje urodziny asdfghjkl. i jeszcze chciałam tylko podziękować @veryhappyyyy za pomoc w tłumaczeniu rozdziału, luv y'all. ~natalia :)x

A ja chciałam powiedzieć, że to jest właśnie ostatni rozdział z mojego top 3 hihi:3 I piszcie na asku, bo czasami zdarzy mi  się nie zauważyć jakiegoś komentarza, za to na asku odpowiadam na wszystko;) No i zakończenie roku yayayayayayayayay
PS Pożegnałyśmy się z Anitą i wracam ja~Magda

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział 30


HARRY’S POV
Po bardzo wyczerpujących psychicznie dniach, które trwały mniej więcej tydzień, doszedłem do wniosku, że jednak nie traciłem zmysłów, jak wcześniej sądziłem. Byłem tylko nieco zdezorientowany przez wir okropnych wspomnień i zamglonej rzeczywistości. Myślałem, że tracę zmysły, podczas gdy po prostu ja byłem w nich zatracony. Ale pokrywający je pył powoli był ścierany, a nieład porządkowany. Z każdą mijającą sekundą, w której patrzyłem na Rose i jej absolutnie ohydny uniform wspomnienie powracało. To było jakby jedno spojrzenie na jej usta i nagle przypominałem sobie jak je całowałem w ciemnej celi, kiedy jeden jedyny raz było w niej tylko nas dwoje. Gapienie się na ten okropny niebieski uniform przypominało mi  o niej noszącej jeszcze gorszy, spłowiały biały z za krótkimi rękawami i dziwnym kroju. Ale pamiętałem też, że dekolt wycięty był ciut za bardzo, a brzeg był nieco zbyt krótki, co sprawiało, że nie wyglądał na niej aż tak szpetnie. Pamiętałem jej oczy, kiedy patrzyłem w nie, aby sprawdzić jak podziałały na nią moje słowa.  Pamiętam jak ukazywały szok, strach, zdezorientowanie, radość, uwielbienie  i tak dalej.

A wraz z wspomnieniami o niej przychodziło więcej wspomnień z jej udziałem i więcej wspomnień z udziałem tamtych wspomnień. Wkrótce powróciłem do stanu, który niemal można było nazwać normalnością. Niemal. Jednak wciąż coś było nie tak.  Coś w najgłębszych zakamarkach mojego umysłu, nękające moje myśli, szczypiące uczucia i impulsy. Jakby pozostałość prądu, który przeszył moje ciało wnikała w moje nerwy, nawiedzała moje mięśnie. Ciągle czułem ten nerwowy dreszcz, jakbym zaraz miał wsiąść na przerażający roller-coaster, z tym wyjątkiem, że ten dreszcz był bardziej złowrogi. I czułem bardziej zaniepokojenie niż podekscytowanie.

Ale wszystko było w porządku, bo wiedziałem, że ta okrutna kara będzie miała efekty uboczne. I byłem w stanie poradzić sobie z nagłymi falami dziwnego strachu, ponieważ przynajmniej pamiętałem. Pamiętałem Rose i wszystko co pomiędzy nami było, wszystko co czułem kiedy byłem z nią. Pamiętałem też Jamesa i moją nienawiść do niego. Nie wspominając jego potwornej mamuśki. Także obrazy mojej rodziny przedzierały się do moich myśli, jednak lepiej było, aby te odeszły w niepamięć.

Wszystkie kawałki układanki w końcu zaczynały do siebie pasować. Ale kilku z nich wciąż brakowało; jak przypadkowe anonimowe impulsy. I koszmary. Koszmary były najgorsze. Upiorne obrazy moich najgłębszych lęków. Z wyjątkiem tego, że w tych koszmarach nie wiedziałem nawet, co było tym strachem. A fakt, że nie wiedziałem co mnie prześladowało sprawiał, że były one jeszcze straszniejsze.

Gorzej było kiedy koszmary stawały się bardziej jasne. Śniłem o rzeczach, o których bałem się nawet pomyśleć. Więc stwierdziłem, że lepiej tego nie robić i zamiast tego zapaliłem papierosa, wsuwając go między zęby. Oh tak, teraz było w porządku. Naprawdę musiałem pozbyć się tych cholernych rzeczy, wiedziałem to. Po prostu nie dzisiaj. Dziś sprawiało mi to zbyt dużą przyjemność.  

Oparłem tył głowy o ścianę, siadając na sprężynowym materacu z nogami przyciśniętymi do piersi. Kłąb dymu rozpłynął się w powietrzu. W końcu pozostały tylko ciemne poplamione ściany i obrazy z przerażających koszmarów kłębiące się w mojej głowie.


ROSES’S POV

Jedyna osoba, którą miałam w tym smutnym miejscu powoli wracała do siebie. Jego pełny uśmiech znów rozświetlał jego twarz. Patrzyłam jak jego puste oczy z każdym dniem wypełnia blask. Harry był tak blisko stania się znowu Harrym. Oczywiście wciąż zadawał pytania, a zdezorientowanie było wciąż obecne, kiedy marszczył czoło, ale jego zdania były płynne. Znów mówił tym znajomym czekoladowym tonem i nawet powiedział kilka sarkastycznych komentarzy.
Z początku na miejscu spokoju, była ogromna dziura, widząc że jedyna osoba, która mogła mnie pocieszyć nie była do końca sobą.  Ale w im więcej gier planszowych graliśmy, im więcej gier karcianych mu pokazywałam, im więcej zmuszał mózg do myślenia tym bardziej wydawało się, że wszystko mu się rozjaśnia. Im więcej rozmawialiśmy, tym mniej jego zdania zmieniały się w jąkanie lub nonsens. I osiągnął takie postępy w tak krótkim czasie, co ciągle mnie było dla mnie zaskoczeniem. Razem z  jego postępami dziura została załatana, a ja znów odnajdywałam spokój i pocieszenie w jego obecności.  Harry dochodził do siebie, a złowrogi plan pani Hellman na zniszczenia nas, nie działał.
Jeszcze nie, podpowiadała mi moja podświadomość, ale przegoniłam tę myśli jak tylko się pojawiła. Harry już prawie całkiem wyzdrowiał w ciągu ostatniego tygodnia i mogło mu się tylko poprawić. Nie pogorszyć. A przynajmniej nie aż tak, żeby usatysfakcjonować panią Hellman.
Moje myśli potwierdziły się, kiedy wszedł do pomieszczenia z małym uśmieszkiem na jego malinowych ustach. Jego ciemne loki były w swoim zwykłym nieładzie i zaczesane do tyłu, podskakując lekko, kiedy  szedł w kierunku stołu. Nie mogłam powstrzymać własnego uśmiechu, kiedy już koło mnie usiadł.
- Cześć – powiedziałam.
- Hej – odpowiedział.
- Jak się czujesz? – to było zawsze moje pierwsze pytanie. Potrzebowałam być na bieżąco z jego postępami.
- Właściwie to dużo lepiej – powiedział.
- To dobrze – oznajmiłam.
- Taa, myślę, że w ogóle czuję dużo więcej. Czuję, jakby, nienawiść i złość i miłość. Znowu. Czuję... więcej skrajnych emocji.
- Miłość? – powtórzyłam jak echo, nie będąc w stanie się powstrzymać.
Harry powoli kiwnął głową, jego zielone oczy gapiły się na coś niewidzialnego.
- Tak. Pamiętam to uczucie. Nie pamiętam za bardzo w stosunku do kogo, ale wiem, że ktoś taki był.
Moje serce zatrzepotało w piersi, kiedy to powiedział i poczułam coś w środku... Czy to mnie kochał? Czy Harry mnie kochał?
Nie zadałam pytania na głos, chcąc aby sam do tego doszedł. W końcu połączy to uczucie z konkretną myślą i przypomni sobie; Miałam tylko nadzieję, że będzie to myśl o mnie.
Ale kiedy nad tym rozmyślałam, Harry wydawał się przejść na inny temat.
- Kto to? – spytał, wskazując głową w kierunku stolika na skos od nas. Na krześle przy nim siedziała kobieta nie dużo starsza ode mnie z włosami w jasnobrązowym kolorze sięgającymi ramion. Ciężko było stwierdzić z tej odległości, ale wydawało mi się, że jej oczy były koloru jej włosów. Jej skóra także była ciemna. Była dużo bardziej opalona niż chorobliwie białe twarze otaczających ją osób.
- Nie mam pojęcia – powiedziałam – Myślę, że jest nowa.
Kobieta siedziała wyprostowana i czujnie rozglądała się na boki, nie tyle ze strachu, co z ciekawości. Nigdy wcześniej jej nie widziałam.
- Oh – Harry powiedział w odpowiedzi – Wygląda inaczej niż reszta.
To było prawdą. Jej włosy były czyste i nie skołtunione. Nie wyglądała na smutną, przestraszoną czy złą jak reszta pacjentów; po prostu na zaciekawioną. Nic o niej nie wiedziałam, z wyjątkiem tego, że kiedy Harry i ja znowu zaczniemy rozmawiać z pacjentami, ona będzie pierwszą z którą spróbujemy nawiązać znajomość.
Ale zanim to zrobimy, chciałam poczekać kilka dni dłużej, dopóki nie będę pewna, że Harry całkowicie wyzdrowiał. Nie chciałam ryzykować namieszania mu w głowie jeszcze raz.
Wychodziło jednak na to, że Harry mieszał mi w głowie bardziej niż ja jemu.
- Emily! – wykrzyknął nagle.
- Co? – spytałam, cicho się śmiejąc.
- Pamiętam już kogo kochałem. Emily, kochałem Emily. To stąd pamiętam to uczucie.
O właśnie. Emily. Jak mogłam zapomnieć? Kochał Emily. To było głupie myśleć, że wcześniej mówił o mnie. To znaczy, wiem, że dużo razem przeszliśmy, ale tak naprawdę znaliśmy się zaledwie od kilku miesięcy. Jego wspomnienie miłości pochodziło od Emily. Kochał ją bardziej niż cokolwiek innego na świecie i w sekundzie, w której wspomniał miłość, powinnam była zgadnąć, że mówił o niej. Nie kochał mnie, po prostu bardzo mnie lubił. Emily była tą, którą kochał. Pomimo tego, że było to oczywiste i  nie powinno mnie to było dotknąć i tak poczułam się jak balon, z którego uleciało powietrze.
- Tak – zgodziłam się, tylko trochę zawiedziona – Naprawdę ją kochałeś.
- Kochałem, prawda? – powiedział uśmiechając się, szczęśliwy ze swojego małego zwycięstwa. Ale ten uśmiech zblaknął i Harry popatrzył w dół, jego aura natychmiast się zmieniła, wyrażając smutek – Ale ona odeszła – powiedział, tym razem nie jak pytanie, ponieważ znał już odpowiedź.
- Tak – powiedziałam smutno. Kłuło mnie w sercu, kiedy na niego patrzyłam. I kiedy myślałam o Emily też. Mogłam sobie tylko wyobrażać jak wyglądała ich miłość i musiało być to okropne dla Harry’ego, kiedy myślał jak się skończyła.
- Chcesz coś do jedzenia? – spytałam, desperacko pragnąc zmienić temat. Nie mogłam znieść jego pogrążonego w smutku wyrazu twarzy ani sekundy dłużej – Znaczy, wiem, że nie lubisz tutejszego jedzenia, ale jeśli jesteś głodny to…
- Jestem – przerwał mi – Nie jadłem dziś śniadania.
- Okej, w takim razie chodź – wstałam z mojego krzesła, a Harry zrobił to samo, wlekąc się za mną, kiedy szłam w kierunku małego okienka „kuchni”, w którym panie „kucharki” zwykle wręczały nam nasze tace z papką i trudnym do zidentyfikowania mięsem. Harry stanął kawałek dalej, wyraźnie dając do zrozumienia, że ja mam wziąć jego tacę. Zwykle nie miał ochoty na lunch, więc dziwnie się tak tu z nim stało. Czułam się nieswojo.
Ale kiedy taca została napełniona, odwróciłam się i już miałam udać się w kierunku naszego stolika, wtedy go zobaczyłam. Dziwne uczucie, które wisiało w powietrzu nie było spowodowane przeze mnie czy Harry’ego, ale przez niego. Przez cały tydzień byliśmy wolni od tego potwora i nie byłam pewna, czy wciąż był żywy. Ale Harry i ja widzieliśmy go teraz, niestety, ale to bardzo żywego. Nie zupełnie pełnego energii z kołnierzem na szyi i złamanym nosem, ale wciąż żywy. Dopiero co wszedł i stanął pod ścianą, zaczynając rozmowę z innym strażnikiem. Jakby nigdy nic się nie stało.
W momencie, kiedy Harry go dostrzegł, jego aura się zmieniła. Był wkurzony. Ale wtedy odwrócił się w moją stronę, ciągle zły, chociaż nie byłam pewna czy wiedział dlaczego był zły. James spowodował gniew, ale ciągle nie wydawało mi się, żeby Harry zdążył już połączyć przyczynę gniewu z Jamesem. Ponieważ nie gapił się na Jamesa i nie wypluł potoku wyzwisk skierowanych do jego osoby tak jak zwykle; był po prostu zły.
- Zmieniłem zdanie, nie chcę tego – powiedział – powiedział, patrząc na jedzenie.
- Harry, powinieneś coś zjeść…
- Nie chcę tego – powtórzył znowu, z trochę większą stanowczością. Ale ja sama byłam głodna, a on prawdopodobnie potrzebował czymś się podładować.
- Pozwól mi to tylko odnieść do stolika i…
- Powiedziałem, że tego nie chcę! – Harry krzyknął, unosząc ręce i wytrącając mi tacę z rąk, a ta załoskotała o betonową posadzkę. Totalnie mnie to zaskoczyło i cofnęłam się do tyłu, prawie pod samą ścianę.
- Harry uspokój się – poprosiłam cicho.
- Nie mów mi kurwa żebym się uspokoił – powiedział gniewnie. Do tego czasu wszyscy zdążyli już odwrócić głowy w naszym kierunku, w ciszy oglądając show – Powiedziałem, że tego nie chcę, Rose!
- Okej – odpowiedziałam – Nie szkodzi, po prostu usiądźmy z powrotem.
- Wszyscy się na mnie gapią – powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu. Z trudem powstrzymywałam łzy, kiedy patrzyłam jak cała nadzieja, którą zebrałam w sobie przez ten tydzień wyparowała, Harry pękł.
- Przestańcie się gapić do cholery! – krzyknął. Za jego plecami zobaczyłam dwóch strażników powoli zmierzających w naszą stronę – Nie prosiłem się o to! Nie chcę tu być! Jestem kurwa niewinny, cholera jasna!
Wykrzykiwał zdania do otaczającego nas morza ludzi. Wszystko przez co przeszedł przez ostatnie miesiące, w końcu się na nim odbiło, aż cały wrzał od gniewu. Odwrócił się sfrustrowany i uderzył w ścianę z tak ogromną siłą, że aż nią zatrząsł. Ale czy był tego świadomy czy nie, miejsce, w którym jego pięść złączyła się ze ścianą, było zaledwie centymetry od mojej głowy.
Rozpłakałam się ze strachu i upadłam na podłogę, bojąc się tego co mógł jeszcze zrobić. Prawie mnie uderzył. Objęłam głowę dłońmi i zaczęłam płakać jeszcze bardziej, ale Harry się nie ruszał. Nie było słychać, żadnego odgłosu poza moim pochlipywaniem, ciężkim oddechem Harry’ego i brzęczeniem kluczy śpieszących w naszą stronę strażników. Usłyszałam ich zbliżające się kroki i uniosłam głowę, ale moje oczy nie patrzyły nigdzie indziej tylko w szmaragdowe oczy Harry’ego. Były szerokie i zszokowane, zszokowane jego własnym zachowaniem. Patrzył na mnie w horrorze malującym się na jego twarzy, z ustami lekko rozchylonymi.
- Rose – powiedział miękko, jego głos zniżył się do niemal szeptu. A potem tylko potrząsnął głową w niedowierzaniu, patrząc to na mnie, to na swoje zakrwawione knykcie. Nagle wyglądał na takiego zagubionego, zaniepokojonego i przestraszonego – Rose, ja… - ale zabrakło mu słów, aby skończyć zdanie.
I tak nie miał szansy go skończyć, bo dwóch strażników chwyciło go pod ramiona, jeden wbił igłę strzykawki w jego szyję po raz drugi w przeciągu dwóch tygodni. Zanim lekarstwo całkiem go odurzyło, popatrzył na mnie z żalem jeszcze raz, kiedy strażnicy odciągali go w przeciwnym kierunku. Jednak tym razem mała część mnie, chciała, żeby sobie poszedł.
Co do cholery właśnie się stało?
Otarłam łzy i spróbowałam wstać, ale poczułam się słabo. Jakby moje kolana zmiękły i zawróciło mi się w głowie. Nagle już nie byłam w stanie utrzymać swojego ciężaru. Czułam, że mdleję. Upadłam do tyłu, a moje oczy się zamknęły, moja głowa uderzyła o twardą posadzkę, sekundę przed tym jak wszystko spowiła ciemność.
_________________________________
Tak więc przetłumaczyłam dla was rozdział, siedząc nocami, bo mam tak dużo roboty w szkole (rekrutacja do LO halooo), ale miałam dość chamskich komentarzy. Jak już wiecie opóźnienie nie było spowodowane przez nas, zdarzają się i być może zdarzą się jeszcze takie sytuacje, ale ja jeszcze raz proszę o nie pisanie takich niemiłych komentarzy, bo aż odechciewa się tłumaczyć ~Magda

wtorek, 10 czerwca 2014

OGŁOSZENIE

OKEJ TU BARDZO WKURZONA MAGDA A W TYM POŚCIE TROCHĘ WAS ZBESZTAM, A TROCHĘ PRZEPROSZĘ, OK?

Jako, że widzę 5466456455285 komentarzy typu "gdzie rozdział", "jesteście nieodpowiedzialne", "łamiecie obietnice", "to wasz obowiązek", "każdy ma szkołę", postanowiłam poświęcić kilka minut cennego snu, którego ostatnio udaje mi się zaznać jakieś 4 godziny dziennie, aby odpowiedzieć wam na nurtujące pytanie, jakim jest "gdzie jest rozdział?". Odpowiedź brzmi: chuj wie. Miała tłumaczyć go Anita (która warto zauważyć nawaliła drugi raz, na dwa razy), ale nie wrzuciła rozdziału na bloggera i nie można się z nią skontaktować. Natalia NAPISAŁA o tym na twitterze, więc proszę nie zarzucać nam, że was nie poinformowałyśmy, gdyż zawsze robimy to na twitterze. Argumenty typu "to jest wasz obowiązek, tak samo jak szkoła" są po prostu śmieszne. Tłumaczymy to z własnej nieprzymuszonej woli, dla przyjemności i dla was i powinniście znać nas na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że skoro nie ma rozdziału w terminie tzn że coś się stało, a nie, że leżymy do góry brzuchem z ryjcami do słońca. Przepraszam, że musicie czekać, ale niestety nie jest to zależne ode mnie ani od Natalii.
Także zażalenia do Anity. Ja jestem na nią niesamowicie wkurzona i teraz zamiast  wyciągać oceny na świadectwo na zakończenie szkoły, tłumaczę dla was rozdział. Także dziękuję za zrobienie afery, nazwanie nas nieodpowiedzialnymi, oskarżenie o łamanie obietnic i niewypełnianie obowiązków, a rozdział będzie jak tylko go skończę.

To na dzisiaj tyle.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 29


PERSPEKTYWA PANI HELLMAN

Wiele doświadczyłam w swoim życiu, cięższych czy lżejszych problemów. Od utraty pieska w wieku 8 lat po napaść z gwałtem w wieku 19 lat. Ale nic, nic nie jest gorsze niż to, kiedy widzisz swojego jedynego syna leżącego na ziemi, pobitego i potłuczonego, ledwo nadającego się do rozpoznania, w kałuży krwi. Kazałam Rosemary zabrać go od razu do szpitala, ale nie miałam chwili, żeby go odwiedzić, aż do teraz. Musiałam stłumić w sobie panikę i nieustannie chodzące po mojej głowie pytanie, czy on w ogóle jeszcze żył, i zając się moją instytucją. Tym razem lepiej się tym zająć, żeby nie dopuszczać więcej do takich wybryków. Musiałam pozbyć się wszystkich zmartwień, jakie mogły zakłócić kolejność rzeczy w Wickendale. Wygląda na to, że od teraz będę musiała prowadzić je bardziej jak więzienie niż zakład psychiatryczny, czy tego chciałam czy nie, to rzeczywiście byli kryminaliści.

Bo tym razem nie chodziło już jedynie o Wickendale. Tym razem chodziło o moje dziecko. Mojego ślicznego, problematycznego chłopczyka. Miał dwadzieścia jeden lat, a jak na swój wiek był wyjątkowo inteligentny, i mimo wszystko byłam z niego dumna. A ten potwór, Harry, pobił go niemal na śmierć. Więc oczywiste, że musiałam z tym coś zrobić. Coś, żeby mieć na jakiś czas z głowy jego i całą tą jego dziewczynę. Coś, co powstrzymałoby ich przed tym, co kombinują, cokolwiek to było. Wydaje mi się, że terapia elektrowstrząsami spisała się nieźle. Ciągle pamiętam ten cudowny moment, w którym w oczach chłopaka pojawił się szok i ból, a Rose krzyczała i płakała za drzwiami. Ta chwila dała mi siłę i przypomniała że bez względu na wszystko to ja miałam kontrolę. Oni byli zwyczajnymi pionkami w tej grze.

Chciałabym móc powiedzieć, że Harry na to zasługiwał. Chciałabym móc myśleć, że tak na prawdę to Harry obdarł ze skóry te kobiety, ale gdzieś w środku dobrze wiedziałam, że tak wcale nie było. James zawsze był inny i zawsze go broniłam i kłamałam w sprawie jego "upodobań". Nigdy się z tego nie tłumaczył, ale ja to wiedziałam. Schowałam to jednak głęboko w sobie i zamknęłam na klucz, powtarzając sobie, że mój synek był dobrym dzieckiem. Nie dawałam sobie do końca uwierzyć, że było to prawdą.

Delikatny hałas, jakim było skrzypnięcie szpitalnego łóżka, oderwało mnie od moich myśli. Łóżko stało po przeciwnej stronie od małego biurka. Po lewej stała niewielka szafka pełna przyrządów medycznych wraz z kroplówką. James leżał pod białą pościelą przede mną. Siedziałam na plastikowym krześle, przyglądając się mu. Miał na szyi kołnierz, bandaże na nosie i paczkę lodu przyłożoną do głowy, która musiała być regularnie wymieniana. Jego warga była rozcięta, a oko straszliwie podbite. Miał też dużo więcej bandaży na swojej skórze i podano mu leki przeciwbólowe, ale chyba był już przytomny.

-James - powiedziałam. Jego głowa przekręciła się na bok. Mruknął w odpowiedzi. - Słyszysz mnie?
-Tak - wyskrzeczał. Pewnie nic nie pił. - James, to co wczoraj nawyrabiałeś było zupełnie niepotrzebne. Jak mogłeś być takim idiotą?

Nie wydawał się zbyt zaskoczony, nawet nie udawał, że nie wie o co chodzi. Dokładnie wiedział, o czym mówiłam.

-Wiedziałem... - szepnął, ale urwał na moment, żeby złapać oddech. - Wiedziałem, że to zrobisz.

Teraz to ja wiedziałam, co miał na myśli. On chciał, żeby Harry go pobił, bym mogła go ukarać. Nie za bardzo wiedziałam dlaczego, ale nawet nie chciałam pytać.

-Posłuchaj, James. Cieszę się z ukarania Harry'ego prawie tak samo, jak i ty. Ale cokolwiek planujesz, to nie ty rządzisz pacjentami. Nie mieszaj już instytucji w swoje zajęcia. To zbyt ryzykowne i ledwo daję sobie z tym wszystkim radę.

Przytaknął, chociaż nie byłam pewna, czy mnie słuchał.

-Mówię poważnie. Nie utrudniaj mi tego.
-Nigdy - odezwał się ochrypłym głosem, ale ja wyczułam delikatny sarkazm w jego tonie, który zasiał we mnie niepokój. Zdecydowałam się to jednak zignorować, więc zwyczajnie położyłam na stoliku obok kwiaty które mu kupiłam.
-Zawsze mogę cię zwolnić - powiedziałam. Zaśmiał się w odpowiedzi, jednak szybko śmiech zmienił się w grymas w wyniku bólu. - A propos pracowników Wickendale, muszę wracać, żeby upewnić się, że trzymają pacjentów pod kontrolą. Zdrowiej.
-Dzięki - odparł cicho, jakby powiedzenie tego nieco głośniej mogłoby spowodować ból. Z każdym grymasem, siniakiem i bólem, jaki doznawał mój syn coraz bardziej nienawidziłam Harry'ego. Jeśli jeszcze raz wywinie taki numer mojemu synkowi albo komukolwiek innemu, przysięgam, że Wickendale uczynię dla tego chłoptasia istnym piekłem na ziemi.

ROSE'S POV

Harry żył. Chwilowe zdezorientowanie i utrata pamięci minie. Pamiętał moje imię, a także, w większości, kim jestem. Szybko wróci do siebie, jak sama Lori powiedziała, jest inteligentny. Jego mózg wszystko sobie poukłada. Wróci do mnie.

Chociaż to sobie nieustannie powtarzałam, nie za bardzo próbowałam maskować swój ból. Nie dla litości. Właściwie to starałam się jak mogę, żeby ukryć rozpacz. Harry, do którego tak się przyzwyczaiłam stał się dla mnie kotwicą, która powstrzymywała mnie przed utonięciem podczas sztormu. I pozostając bez tego Harry'ego, choćby na parę dni, panicznie bałam się, że utonę.

Wyglądało na to, że nasze role się zamieniły, bo teraz to ja musiałam pomagać jemu. Pomagać mu myśleć, uczyć się wszystkiego na nowo, przypominać sobie. Ale każde wymamrotane przez niego słowo, każde zerknięcie, jakie posyłał mi swoimi zielonymi wystraszonymi oczami sprawiało, że tonęłam jeszcze bardziej. Prawie jak wtedy, kiedy umiera członek twojej rodziny, kiedy wszystko cię zasmuca i przygnębienie bierze górę. I to nawet nie tylko u ciebie. Wisi to wtedy w całym powietrzu, ponury nastrój i apatia nie przepuszczają ani trochę światła, a ja nic z tym nie mogę zrobić. Dokładnie tak się teraz czułam i właśnie tak będę się czuła dopóki on nie wyzdrowieje.

Powiedziałam to wszystko Kelsey podczas jednej z tygodniowych terapii, powstrzymując łzy jak tylko mogłam. Choć wcale nie byłam wariatką, po prostu koniecznie musiałam z nią porozmawiać. Patrzyła na mnie z litością, milczała gdy skończyłam.

-Pani Hellman to szmata. I James tak samo - odparła.

Normalnie bym się zaśmiała, ale w tej chwili stać mnie było jedynie na "no wiem".

-Dlatego nie możesz dać im tego, czego chcą, Rose. Wystarczy, że uronisz jedną łzę, a wygrają. Oni próbują cię złamać. Dlatego James zwabił was na ten hol, dlatego Pani Hellman wybrała terapię elektrowstrząsową jako karę. Chce z was obojga zrobić szaleńców, żeby jej kłamstwa znalazły jakieś potwierdzenie w praktyce. Byście pasowali do reszty pacjentów.

Skinęłam, starając się jak mogę przyswajać sobie jej słowa.

-Cokolwiek robisz, nie dawaj im przewagi. Pomagaj po prostu Harry'emu dojść do siebie, jak mówiła Lori. Dla dobra was obojga. Myśl o tym, co będzie, kiedy on wróci do siebie, niech podtrzymuje cię to na duchu. Zanim się obejrzysz, znowu będzie tym wkurzającym, sarkastycznym, wnerwiającym Harrym.

Przytaknęłam, uśmiechając się delikatnie. Kelsey nigdy nie była fanką Harry'ego.

-Dzięki - powiedziałam. - Postaram się.

Były chwile, w których czułam pozorny spokój, jakby nadzieje na lepsze jutro ułatwiały mi przeżycie strasznego dzisiaj. Czułam się prawie całkiem w porządku. Westchnęłam, przypominając sobie jednak, że jedynym wyjściem była ucieczka. Tylko to nas mogło naprawdę uratować.

-Nie możemy tutaj zostać.
-Wiem, Rose, ja...
-Harry był już w izolatce, został wychłostany, a teraz jeszcze to. Każda kara jest gorsza od poprzedniej, następnym razem już tego nie zniosę. A kto wie, co Pani Hellman jeszcze wymyśli.
-Wiem - powtórzyła, tym razem łagodniej. Zrobiła krótką pauzę zanim dodała - Piszę się na to.
-Co? - spytałam
-Piszę się na to - powiedziała znowu. - Cokolwiek byście potrzebowali, załatwię wam to. Nie mam dostępu do wszystkich informacji w placówce, ale całkiem sporo. Mogę to wykorzystać, żeby pomóc wam się stąd wydostać, jeśli zajdzie taka potrzeba. Daj tylko znać - brzmiała tak zdeterminowanie. Świetnie było to słyszeć. Wiedziała już o wszystkich horrorach, jakie zapewniała nam Pani Hellman i jej okrutny syn, do czego w ogóle byli zdolni. Wiedziałam, że nam pomoże ale do teraz nie byłam pewna, w jakim stopniu.

-Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Za wszystko.

Skinęła patrząc mi prosto w oczy. A potem wstała i podeszła do mnie rozkładając ramiona. Wiedziałam, co się szykuję, więc wstałam. Mocno zaplotła ręce pokój mnie. Kelsey uwielbiała dramaturgię, ale tym razem to nie było to. Tym razem to było na poważnie, ze współczuciem, a ten uścisk przepełniony był zrozumieniem, jakby czuła to, co ja teraz.

-Przykro mi, że to wszystko się dzieje. Nie zasługujesz na to.

Przytuliłam ją mocniej.

-Dzięki za wsparcie, Kelsey. Naprawdę. Dużo to dla mnie znaczy.
-Nie ma za co - powiedziała uśmiechając się do mnie. Wtedy ktoś zapukał do drzwi.

-Moment! - zawołała do kogoś, kto za nimi stał. - Nasz czas minął. Pamiętaj, będzie dobrze, obiecuję. Za kilka dni wszystko wróci do normy. No może nie do normy, ale... nie ważne, wiesz o co mi chodzi. Tylko... tylko się postaraj i wytrzymaj dopóki Harry nie wydobrzeje.

-Spróbuję - odparłam, łapiąc klamkę. Nic nie obiecywałam.

Około godzinę później byłam już w kawiarence. To, co jeszcze do niedawna było moją ulubioną częścią dnia, powoli stawało się najgorszą. Ogromny pokój udekorowany plastikowymi krzesłami, oblepionymi brudem stolikami, z obrzydliwym jedzeniem i chorymi psychicznie ludźmi. Zawsze mnie to trochę obrzydzało. Ale nigdy nie zwracałam na to zbyt wielkiej uwagi. Zawsze wpatrywałam się w Harry'ego. Zawsze był w centrum mojej uwagi, a jego piękne rysy zabierały mnie gdzieś daleko stąd. I wciąż był w centrum mojej uwagi, ale teraz w nieco innych okolicznościach.

Kiedy weszłam już siedział przy stoliku, wydymając delikatnie wargi i marszcząc czoło. Jego roztrzepane loki wyglądały jak zawsze, ale coś zmieniło się w jego oczach. Były otępiałe, jakby utraciły blask. Nie tak wystraszone, jak wczoraj, ale czegoś w nich brakowało.

Usiadłam na przeciwko niego. Nie spojrzał na mnie.

-Cześć - przywitałam się. Tym razem podniósł wzrok, ale nic nie powiedział. - Jak się czujesz?

Zajęło mu to chwilę, zanim pomyślał i odpowiedział jednym słowem.

-Lepiej.
-To dobrze - powiedziałam przytakując.
-Ta. Trochę się... mi... poukładało.

Skinęłam, uśmiechając się delikatnie. Uśmiechałam się, żeby czuł się lepiej. Czułam się trochę jak nauczyciel. Denerwował mnie jego widok w takim stanie, ale wiedziałam, że przecież dla niego to musi być jeszcze cięższe niż dla mnie. Musiałam sobie po prostu powtarzać, dlaczego to robię. Harry musi wyzdrowieć.

-Chcesz pograć w jakąś grę planszową? Czy znowu karty?
-Wczoraj graliśmy w karty - zauważył. Pełne zdanie. Nie za wiele, zwyczajnie coś zapamiętał, ale była różnica.

-Tak, graliśmy. Chcesz znowu?

Pokręcił głową.

-To chcesz...
-Przepraszam - przerwał mi. Tego słowa się nie spodziewałam.
-Za co? - spytałam wpatrując się w jego oczy, które pierwszy raz od dwóch dni spotkały się z moimi.
-Za to... jaki teraz jestem - odparł. - Wiem... Wiem, że nie powinienem. Staram się. Ale ciągle dużo jest jeszcze zagmatwane.
-Nic się nie stało, Harry - zapewniłam go. Więc on także wiedział, że nie jest taki normalnie. Jeżeli ktokolwiek próbował wyleczyć Harry'ego, to był nim sam Harry. - To nie twoja wina. Wrócisz do siebie, Harry.

Przytaknął woli, znowu skupiając wzrok na swoich nogach.

-Obiecujesz?

Nie zawahałam się wtedy nawet na sekundę, bo musiałam przekonać nas oboje, że tak będzie.

-Obiecuję.
-Okej - powiedział, uśmiechając się delikatnie po raz pierwszy. Jego uśmiech był dokładnie tak samo piękny jak zawsze - Gra planszowa.

HARRY'S POV

Poszła, żeby wziąć grę planszową. Jej długie włosy spływały po plecach, a jej oczy, chociaż się błyszczały, wydawały się smutne. Może to znowu była moja wina, ale chciałem jej jakoś dać znać, że staram się jak mogę. Mam nadzieję, że to zrozumiała.

Czy my byliśmy w sobie zakochani? Na pewno była dla mnie ważna, tyle wiedziałem. Nie wiedziałem tylko w jakim znaczeniu. Odkopałem gdzieś w głowie skrawki wspomnień jej uśmiechu i słaby zarys naszego pocałunku. Może się pocałowaliśmy.

Ale była też inna dziewczyna. Blondynka. Kojące niebieskie oczy i szeroki uśmiech. Wspomnień o niej było jeszcze więcej, ale wszystkie były niewyraźne. Miałem jej imię na końcu języka... Erica? Ella? Emma?

Emily! Emily, tak miała na imię. Ale wraz z jej imieniem pojawiło się jeszcze jedno, jeszcze bardziej rozmyte wspomnienie. Albo ona mnie czymś zasmuciła, albo coś co jej się stało mnie zasmucało. Tak czy inaczej, wolałem myśleć o Rose. Bo ona była naprawdę, siadała właśnie na przeciwko. Ona była tutaj i ja tutaj byłem, to nie samo wspomnienie. To było teraz.

Starałem się jak mogłem, żeby słuchać i grac według zasad, które wytłumaczyła mi Rose, ale bez przerwy się w czymś myliłem. Czasem tłumaczyła mi od nowa, a czasem po prostu się śmiała. Nie tak chamsko, ale tak delikatnie, a później i tak znowu mi tłumaczyła.

Czułem się spokojniejszy z Rose i z myślą, że mogę jej ufać. To, co przyszło wraz ze wspomnieniem Emily... ciągle to czułem. Czułem coś obcego, coś dziwnego, co wkradło mi się do głowy.

Ale czułem też wiele innych rzeczy. Gdzieś w środku mnie siedział gniew, ale nie wiedziałem dlaczego. Chciałem zemsty. Nie byłem do końca pewny, czy jeżeli zobaczyłbym osobę, której tak nienawidziłem, poznałbym ją, ale na tę chwilę nie miałem pojęcia, kto za tym stał.

Były też inne rzeczy. Straszne rzeczy. Wplecione między migające wspomnienia i porozsypywane myśli. Przebłysk mojego ciała wyginającego się i zdartego głosu od głośnego krzyczenia. Przebłysk bólu przeszywającego moje plecy. Ciemna, brudna cela. Samotne noce i dziwne dni. Głosy, mnóstwo głosów w mojej głowie. Okropne koszmary. Odległe krzyki i dalekie wrzaski. Ciągły strach i niepokój, jaki ogarniał moje myśli. Nie wiedziałem, czy to tylko wymysł mojego zagmatwanego mózgu, czy tak rzeczywiście zawsze było. Ale bez względu na wszystko, jedna rzecz była pewna. Ja się kurwa zamieniałem w wariata.
_______________________________________
dzisiejsza notka będzie krótka, mam do powiedzenia tylko 3 rzeczy :) więc po pierwsze to przykro nam, że komentowanie spadło o połowę, a wyświetleń wcale się nie zmieniło. to znaczy, że czytacie, a nie zostawiacie komentarzy. kochani, to dla nas bardzo ważne, a wasza krytyka na pewno nam się przyda dla poprawienia jakości i stylu tłumaczenia. także pliska xx
    po drugie zachęcam do pisania w tagu #RarryMemories, odkąd Harry stracił pamięć można samemu sobie coś poprzypominać (:
   po trzecie chciałam ten rozdział zadedykować natalii, kindze i gabrysi ((wybaczcie, jeżeli pomyliłam imiona)), które prowadzą twitterowe konta harry'ego, rose oraz kelsey. wyjątkowo się do tego przykładają, bo tweetują codziennie, codziennie są na tych kontach i poświęcają im bardzo dużo czasu. BIG LOVE ♥♥♥ ~natalia :)x