poniedziałek, 29 września 2014

OGŁOSZENIE PARAFIALNE

Kochani!
Nowa tłumaczka zdążyła nawalić zanim jeszcze oficjalnie nią została! Ona i jeszcze inna kandydatka miały przetłumaczyć rozdział 45 po pół i dostałam jedynie pierwszą połowę. Miała mi go dosłać do piątku, w piątek pisała, że w sobotę i od tamtej pory ani ja ani Natalia nie możemy się z nią skontaktować.
Rozdział jest 2 razy dłuższy niż każdy przeciętny, więc pozostaje kwestia: czy chcecie połowę rozdziału (najwcześniej w środę, bo mam tyle  nauki, że jtr na pewno do komputera nie siądę) i resztę w przyszłym tygodniu czy czekacie? Jak mi się uda to zrobię ankietę na blogu, a jak mi się nie uda to piszcie w komentarzach xD

poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 44

HARRY'S POV

W Wickendale aż roiło się od strażników i innych pracowników. Jak robaki żyjące w pęknięciach tynku. Gdybyśmy z Rose po prostu zaczęli biec do wyjścia, z pewnością ktoś by nas złapał. Oczywiście była szansa, że moglibyśmy ich przegonić, ale była bardzo mała. Dwójka pacjentów gorączkowo biegnąca przez korytarze pozostała by niezauważona,  tylko za sprawą cudu.
 A my nie mieliśmy cudu na zbyciu.

Ale pacjent i strażnik już nie byliby podejrzani. Więc właśnie dlatego musiałem zabić Jamesa. Uśpienie go środkiem uspakajającym może i by zadziałało, ale niestety  takowego nie posiadałem. Więc opcja B; zabić  go i zwiększyć nasze szanse na ucieczkę.  Albo przynajmniej to próbowałem sobie wmówić, jako powód mojego pragnienia, aby go zabić.

Kiedy James zachwiał się do tyłu, nie będąc w stanie zareagować  na moje pierwsze uderzenie, ból rozchodzący się po moich kłykciach był orzeźwiający. To przez to, że mój sukces oznaczał, że nasza ucieczka była coraz bliżej. To przez to, że za każdym razem, kiedy on zataczał się do tyłu. my byliśmy bliżej opuszczenia tego miejsca.

Ciągle sobie to powtarzałem. A co jeśli czułem pewne podekscytowanie i radość, wiedząc, że miałem w końcu zabić tego mężczyznę? Czułem satysfakcję z tego, że w końcu miałem się zemścić na osobie, która o mało co nie zniszczyłaby dwóch osób, które kiedykolwiek kochałem. Bawił się i zniszczył moje życie, a teraz ja zakończę jego.

Ale wciąż, mimo tych wszystkich wymówek, wiedziałem, że to nie wszystko. Oprócz potrzeby opuszczenia tego miejsca i zemsty, było coś jeszcze.

Popatrzyłem na Jamesa takiego jak był teraz, z ręką rozmasowującą szczękę. Jego oczy zrobiły się szerokie i zdezorientowane, kiedy zobaczył, że to ja przed nim stoję.

- Co... - zaczął, kiedy moja pięść uderzyła w drugą stronę jego twarzy. Moja ręka zabolała jak cholera, ale ból niemal sprawiał mi przyjemność, wiedząc, że Jamesa z pewnością bolało bardziej. Jego głowę odrzuciło do tyłu i klika kropli krwi skapnęło z jego ust. Jego ciało znów się zatoczyło, ale jego umysł działał szybko, ręka sięgnęła po małą broń przy jego pasku.  Ja jednak byłem szybszy.

Moja stopa uniosła się i wykopała ją z jego ręki, zanim zdążył ją unieść. Broń zabrzęczała o podłogę. James chwycił się za nadgarstek, aby złagodzić ból. Ale był mądrzejszy i szybko go puścił, aby się bronić oboma rękami. Wiedział co miałem zamiar zrobić i będzie próbował mnie powstrzymać. Ale ja miałem coś czego nie miał on. Miałem adrenalinę płynącą w moich żyłach i potrzebę ucieczki. Miałem swój gniew i miałem powód. Jedynym powodem dla którego walczył on, była obrona. A to nie było wystarczająco, aby mógł się uratować.

- Harry, przestań - zażądał silnym głosem - Nie chcesz tego robić. Chodź, zaprowadzę cię z powrotem do twojej celi.

Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Zaprowadzić mnie z powrotem do celi? Poważnie?

I wtedy kolejny raz go uderzyłem.

Tym razem James tego nie kwestionował, ani go to nie zaskoczyło. Tym razem zadziałał, a to nieco zbiło mnie z tropu. Jego twarda pięść uderzyła mnie w szczękę z wystarczającą siłą, abym się zatoczył. Czy on mnie właśnie kurwa uderzył? Ból mojej szczęki to potwierdził, prowokując mój gniew. Zaczął się gdzieś głęboko we mnie, gotując się. Płonący ognień wybuchł w przeciagu jednej sekundy. Po tym wszystkim co mi odebrał, po tym wszystkim co przez niego przeszedłem, co Emily i Rose przeszły, myśli, że ma prawo tknąć mnie pierdolonym palcem. Moje pięści się zacisnęły, szczęka się napięła, a mięśnie naprężyły. Spuściłem głowę i splunąłem krwią, szybko, aby zaraz odwrócić się z powrotem do Jamesa. Pieprzony James.

Podszedłem do niego i zamachnąłem się z największą siłą i prędkością na jaką mogłem sobie pozwolić. Moje knykcie zderzyły się się z jego szczęką z satysfakcjonującym chrupnięciem i mogłem poczuć jak jego kość łamie się pod naciskiem mojej pięści.

I to było ostatnie co pamiętałem. Obraz mężczyzny, który wezbrał we mnie tyle nienawiści, tyle gniewu. Ale nagle zamienił się w innego mężczyznę, który zrobił takie same złośliwe rzeczy. Nagle nie był już strażnikiem ubranym w niebieski uniform. Zamiast tego jego włosy zmieniły na ciemny kolor, jak moje. Jego postura się wydłużyła, a jego masa zwiększyła. Nie zgolony cień powstał na jego szczęce i głębokie zmarszczki zarysowały się na jego twarzy. Wydawało się, że postarzał się o 20 lat w ciągu kilku sekund.

Nagle nie był już Jamesem Hellmanem, tylko moim ojcem. Nie patrzyłem na strażnika na ponurym tle Wickendale, ale na mój stary dom za moim ojcem spitym i leżącym na kanapie. Rozcięcia na jego knykciach, potłuczone butelki na podłodze i zapałki w moich rękach. Bił moją ukochaną matkę niezliczoną ilość razy, w większości przez to, że broniła mnie. Ale zdarzało się, że jej się nie udawało, zdarzało się, że dostawałem siniaków i innych urazów. Ten potwór nie tylko krzywdził  swoją żonę, ale też jedynego syna, czasami do tego stopnia, że wymagał hospitalizacji. Wtedy po raz pierwszy i teraz po raz drugi zdecydowałem, że mam dość szpitali.

W tamtym momencie byłem jednocześnie w teraźniejszości i przeszłości. Zapalałem zapałki i uderzałem głową Jamesa w ścianę. Rzucałem dymiący płomień na poplamiony t-shirt odrażającego mężczyzny, podczas gdy rzucałem ciało strażnika na podłogę.

Ale byłem też gdzieś jeszcze, w jakimś miejscu, które nie było ani w przeszłości ani w teraźniejszości, ale gdzieś we mnie. Byłem podekscytowany. Byłem przepełniony radością. Wszystkie ich błędy, wszystkie ich niewybaczalne czyny, wszystkie ich chore przestępstwa znikały w palącym ogniu i tryskającej krwi. A to wszystko dzięki mnie.

W obu miejscach przyglądałem się temu co zrobiłem. Mój ojciec krzyczał i rzucał się, podczas gdy jego skóra płonęła, szkody już były nie do naprawienia. I James leżał nieprzytomny na podłodze. Jego szczęka była zmasakrowana, a jego nos złamany. Jego szyja skręcona była pod pod nieregularnym kątem, ciemna krew sączyła się dodając grozy całemu obrazkowi.

Jakaś część mnie, z którą nie do końca było dobrze dało o sobie znać przez usatysfakcjonowany uśmiech.  Tatuś był martwy, tak jak i piękny chłoptaś James, w końcu poczuli ból na jaki zasłużyli.

W końcu powróciłem do rzeczywistości, nie do końca świadomy co zrobiłem,  ale całkiem pewny, że James nie żył. Chwyciłem go za ręce, ciągnąc go razem z krwią i połamanymi kośćmi, aby go ukryć.


ROSE'S POV

Ze zdenerwowania aż było mi niedobrze. Dosłownie. Mój żołądek zaczął się skręcać, a mnie zaczęło mdlić. Każdy najcichszy dźwięk sprawiał, że podskakiwałam i każda sekunda była bardziej stresująca. Liczyłam minuty, do powrotu Harryego, co wydawało się wiecznością.  Moja ręka chwyciłam róg biurka, na którym leżały dwie torby, aby uspokoić moje przeczucie. Żeby czymś zająć moje myśli, po prostu patrzyłam na torby.

Dzięki Bogu za pomoc Kelsey i Lori, bo to one nas w nie zaopatrzyły. W każdej znajdował się zestaw ubrań, trochę pieniędzy, niezbędne rzeczy, jak szczoteczka do zębów, tampony dla mnie, butelki z wodą i jakieś jedzenie. Sporo rzeczy jak na dwie nieduże torby, ale nie narzekałam.

To na co narzekałam, to powrót Harryego, który zajmował mu strasznie dużo czasu. Kiedy on tu do cholery dotrze? Minęło co najmniej 20 minut i nie chciałam dłużej rozmyślać nad tym, że Harry właśnie kogoś mordował.

Nagle drzwi się otworzyły. Poskoczyłam, nie wiedząc kto za nimi stał. Moje serce uderzało w mojej piersi i na moment stanęło, kiedy  zobaczyłam uniform strażnika, łącznie z czapką, którą mało który pracownik nosił. Ciemny niebieski kolor był nie do pomylenia. Strażnik, który przyszedł, aby zepsuć nasz plan.

Ale moje serce zwolniło, a moje ręce przestały się trząść. Bo te wystające spod czapki loki, wysoka muskularna postura i podekscytowany uśmieszek, nie mógł należeć do nikogo innego. I nikt inny nie mógł wyglądać tak seksownie w jednym z tych okropieństw.

- To jest niesamowite - oznajmiłam nie myśląc. Harry zatrzasnął drzwi za sobą i podszedł do mnie. - Wyglądasz zupełnie jak strażnik. Z wyłączonymi światłami, nikt się nie połapie.
- Taki był nasz cel, kochanie - powiedział z uśmieszkiem na ustach. Nie mogłam nic na to poradzić tylko go odwzajemnić. Wszystko jak na razie szło jak po maśle i trochę mi ulżyło. Zabicie Jamesa, żeby dostać uniform było łatwiejsze niż myślałam.

Ale musiałam zapytać:
- Więc ty...uh - zaczęłam.
- Tak - Harry odpowiedział cicho - Jest martwy.

Oh. W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza. Ale tylko na chwilę, bo nie mieliśmy czasu na zmarnowanie.
- Chodź - powiedział Harry. Zanim skończył popatrzył na stół, zauważając paczkę papierosów i zapalniczkę leżącą obok pakunków, zapewne kolejna przysługa od Kelsey lub Lori. Z uśmiechem wrzucił papierosy do torby, a zapalniczkę do kieszeni. - Trzymaj torby za plecami w ten sposób - kontynuował - Chwycę cię za nadgarstki od tyłu, tak, że będą niewidoczne, zwłaszcza w ciemności.

Skinęłam, robiąc to co powiedział. Pozwoliłam mu chwycić mnie za nadgarstki za moimi plecami, podczas gdy ja chwyciłam torby i umieściłam je między nami.. Jeśli ciągle nie będzie prądu, a torby i twarz Harryego pozostaną w cieniu, powinno nam się udać wymknąć bez zbędnych pytań. Dwoje pacjentów było niebezpieczeństwem, ale strażnik eskortujący pacjenta, było niebezpieczeństwem, którym ktoś już się zajął.

- Gotowa? - zapytał. Pokiwałam głową, wiedząc,  że nic nie mogło mnie już przygotować na to co miało się wydarzyć. - Dobrze, po prostu bądź spokojna i rób to co ja. Niedługo będziemy z dala od tego miejsca, Rose, obiecuję.

Jego głos był pocieszający i mu wierzyłam. Ale to nie powstrzymało fali strachu, która uderzyła we mnie, jak tylko opuściłam gabinet Kelsey. Wkroczyłam w mroczne korytarze Wickendale. Harry w przebraniu, a ja w moim zwykłym uniformie, narażona na spojrzenia każdego kogo mogliśmy minąć.

Po godzinach studiowania bogatej w detale mapy, ruszyliśmy bez zastanowienia przez dobrze nam znane zakręcające korytarze w stronę Oddziału C. Każdy krok wydawał  się wiecznością, jakbyśmy szli po ruchomych piaskach.

Skręciliśmy za róg i tam, na końcu korytarza był jakiś pracownik. Potrzebowałam teraz podnoszących na duchu słów Harryego, ale nie mógł mi ich zapewnić. Nie widziałam jego twarzy, jedynym dowodem na to, że ciągle tam był było ciepło bijące od jego ciała i wysuszone dłonie wokół moich nadgarstków. Ale tak jak zawsze znalazł sposób, żeby mnie pocieszyć, lekko pocierając kciukiem moją dłoń, jakby chciał mi powiedzieć, żebym szła dalej. Więc tak zrobiłam.

Krok za krokiem i kobieta była zaledwie kilka metrów od nas. Czułam jak zaniepokojenie Harryego mieszało się z moim własnym. Ale niepotrzebnie, bo minęła nas, nawet na nas nie zerkając. Uff.

Potem znowu, kilka korytarzy dalej. Minął nas strażnik, rzucając sceptyczne spojrzenie. Nikt nie rozpoznał Harryego w czerwonym, przytłumionym świetle, myśląc, że po prostu zabierał mnie do mojej celi i wykonywał swoje obowiązki. Moje ramiona się coraz bardziej rozluźniały za każdym razem jak mijał nas jakiś pracownik. Plan Harryego działał i mogłam sobie tylko wyobrazić ile byśmy się musieli ukrywać i biegać, gdyby nie on. Więcej osób goniło po korytarzach, starając się ogarnąć to szaleństwo, które się tu odbywało, kiedy nie było prądu, niż przypuszczałam.

Jedną z tych osób był Brian. On mógł się domyśleć. Bo znał mnie i znał Harryego i wiedział co planowaliśmy. Jego oczy się zmrużyły, kiedy usiłował w mroku dojrzeć twarz Harryego. Tak, wiedział.

Oboje z Harrym zaczęliśmy panikować. Ale Brian się nie zatrzymał. Popatrzył na Harryego i wiedział, że coś tu nie grało, ale i tak nas minął. Jakby wiedział, że puszczenie nas, było tym co powinien był zrobić. Zawsze wiedziałam, że go lubię.

Chciałam zapytać Harryego, co on o tym myślał, ale nie mogłam ryzykować. Plus, zbliżał się do nas kolejny strażnik. I nie był Brianem.

- Hej - powiedział do Harryego, jakby oskarżał go, że robi coś złego. Cholera cholera cholera cholera cholera. - Co robisz?

Strażnik nie wyglądał znajomo. Widać było, że był kimś ważnym. Może szefem ochrony. Ale może nie znał Harryego. Może tylko upewaniał się, że ten nieznany mu strażnik robił to co do niego należało. Tak czy owak moja pierś unosiła się i opadała bardzo szybko i adrenalina płynęła mi w żyłach.

- Zabieram tą pacjentkę z powrotem do jej celi, proszę pana - Harry odpowiedział gładko - Wybiegła z terapii grupowej, kiedy światła zgasły.

Byłam pod wrażeniem Harryego pewności siebie.  Ale jeszcze mi nie ulżyło. Mężczyzna posłał mu ostre spojrzenie, jakby widoczne cechy Harryego były znajome i próbował je sobie przypomnieć. Ale kilka chwil później skinął głową.
- Dobrze, dzięki.
- Nie ma problemu, proszę pana - odpowiedział Harry. I minęliśmy się. Westchnęłam z ulgą i moje ramiona się zrelaksowały. Harry uścisnął moją rękę na część naszego małego zwycięstwa. Ale na to było jeszcze za wcześnie.

Bo parę chwil później kroki mężczyzny ucichły. Zatrzymał się. Harry zaczął iść szybciej, popychając mnie przed sobą.
- Poczekajcie chwilę - strażnik krzyknął za nami i miałam wrażenie, że jednak rozpoznał Harryego. - Hej! - krzyknął znowu i zaczął iść w naszą stronę szybkim krokiem.

Harry i ja zaczęliśmy biec.


HARRY'S POV

Kurwa. Cholera. A niech to.

Wszystko szło zgodnie z planem, aż do teraz. Ale ten cholerny kutas strażnik musiał to zepsuć. Nie mógł po prostu nas minąć, albo poczekać sekundę, aż skręcimy za róg, zanim zdecydował się nas gonić.

Ale nie mieliśmy zamiaru się poddać. Moglibyśmy biec ze wszystkich sił. Nie miałem zamiaru odpuścić sobie naszego planu, całej naszej nadziei i naszego desperackiego pragnienia, aby się stąd wydostać dla tego cholernego pracownika. Ale był zaskakująco szybki, a moje słabe płuca były zlepione czarną smołą z dymu papierosowego. A krótkie nogi Rose, razem z brakiem prawdziwego jedzenia i ćwiczeń, przez to gówniane miejsce, też już nie wyciągały. Ten strażnik z kolei był szybki.

Szybszy niż przypuszczałem. Kiedy jego ręka chwyciła moje ramie, moje serce się zatrzymało. Kurwa.

Obrócił mnie do siebie, a moje ręce straciły kontakt z nadgarstkami Rose. Nie miałem pojęcia skąd się wzięła ta igła w jego rękach, ale prawdopodobnie z jego kabury pełnej narzędzi tortur. Nie byłem nawet świdomy tego, że ją trzymał dopóki jej czubek nie został wbity  w moje ramię, a ja byłem za wolny, aby temu zapobiec.

Ale szybko doszedłem do siebie. Oczywiście byłem mężczyzną, który sprawiał większe zagrożenie niż Rose, więc w pierwszej kolejności musiał się uporać ze mną. Był nadal zdziwiony nią, bo mogła biegać wolna po korytarzach. Odwrócił wzrok od mojego ramienia tylko na moment, aby popatrzeć na nią i rozszyfrować dokąd zmierzała. Błąd.

Uznałem jego nieuwagę za okazję, szybko pozbywając się igły z mojej ręki i zatapiając ją w jego szyji, zanim się obejrzał. Sięgnął do kabury, ale wymierzyłem pięść w jego szczękę i rzuciłem go na ziemię. I już go nie było.

Ale około połowy leku znalazło się w moim krwiobiegu.
- Harry! - zawołała Rose - Wszystko w porządku?
- Rose, idź. Musisz się stąd wydostać.
- Co? I zostawić cię? Nie ma takiej opcji, Harry - oznajmiła.
- W moim organizmie już i tak są usypiacze, zaraz odpłynę. Ty musisz iść dalej, Rose.
-  Nie zostawię cię tu! - powiedziała, jej oczy już szkliły się od łez przez cały ten stres. Ból w jej głosie na samą myśl, przekonał mnie, że rzeczywiście nie miała zamiaru stąd odejść, nieważne co bym powiedział.

- W porządku - westchnęłam, moje powieki już robiły się ciężkie. - Wejdź do tego schowka. Idź i schowaj się.

Wiedziałem, że niedaleko był mały schowek na miotły po drugiej stronie korytarza. Za daleko, żebym sam tam doszedł.

- Ale ty...
-  Rose musisz mi zaufać. Idź tam i poczekaj na mnie, znajdę cię. Obiecuję, że jak się obudzę, znajdę cię. Po prostu tam zostań - poinstruowałem.

Było ciężko jej to zaakceptować, widziałem. Ale nie było innego wyboru. Nie mogła mnie sama tam zawlec, a ja nie byłbym w stanie tam dojść, zanim nie odpłynę, a ona nie mogła tu zostać i ryzykować wszystko nad czym tak ciężko pracowaliśmy przez mój głupi błąd.

- Obiecujesz? - spytała.
- Obiecuję. Zaufaj mi.

Pokiwała głową, łza skapnęła jej po policzku. W tym momencie moje powieki opadły, a ja osunąłem się na podłogę. Rose chwyciła mnie zanim w nią uderzyłem.

- Kocham cię  - powiedziała w pośpiechu. Jej małe dłonie otoczyły moją twarz i pocałowała mnie szybko, ale tak namiętnie, że niemal wybudziło  mnie to z mojej otępienia.
- Też cię kocham - wyszeptałem  jak już się odsunęła. I w końcu wiedziałem, że mnie posłuchała, bo poczułem brak jej ciepła. Zobaczyłem zamglony obraz Rose biegnącej do schowka z dwoma torbami w rękach. W oddali słychać było kroki kolejnego ochroniarza.

I to była ostatnia rzecz jaką pamiętałem, zanim wszystko spowiła ciemność.

                                                                                                              
OMG ALE EMOCJE ASJDNSDKCASJCADFCIUAFD Myślicie, że im się uda??????? Piszcie bo coś mało komentarzy ostatnio i tak smutno:(
Z rzeczy organizacyjnych: następny rozdział będzie o wiele dłuższy i w całości przetłumaczony przez dwie kandydatki na nowe tłumaczki. Jeszcze nwm jak to rozstrzygnę, może zrobię ankietę czy coś, zobaczymy.
A Psychotic na wattpadzie już będzie naprawdę niedługo! Zostało pare rozdziałów do wrzucenia, tylko ciągle nie mam czasu tego skończyć, wiecie szkoła, te sprawy... ~Magda

No cześć wszystkim tu znowu XYZ robi korektę :D mam nadzieję, że podoba się rozdział i nie ma wielu błędów ;)
jak dla mnie jest ksdfhbjshfbsajfbna tyle filsów haha a to dopiero początek :) xx

poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział 43

bardzo ważna notka, więc przeczytaj, bo będą zmiany

Kurwa.

Dzisiaj uciekamy. Dzisiaj kurwa uciekamy ze Szpitala Psychiatrycznego dla Przestępców Wickendale. To ten moment. Czekałem na ten dzień odkąd mnie tu zamknęli i właśnie nadszedł. Cały czas miałem oczywiście wielką nadzieję, że wreszcie zwiejemy, ale to wydawało się zbyt wspaniałe, żeby mogło być prawdziwe.

No i byłem kłębkiem nerwów. Nie denerwowałem się zbyt często, ale teraz chłodny, stanowczy Harry trząsł się ze strachu. Złe myśli i powątpiewanie gromadziły się w mojej głowie wraz z obawą. Od podekscytowania aż skręcało mnie w żołądku, a zdenerwowanie ulatywało ze mnie w postaci potu. Wraz z Rose doszlifowaliśmy każdy szczegół, ale to nie znaczyło wcale, że nie ma skazy czy dziury w naszym planie. A jeśli coś rzeczywiście pójdzie nie tak i ona ucierpi, przysięgam, że...

Potrząsnąłem głową nim posunąłem się za daleko z moimi myślami. Nic jej się nie stanie, bo na to nie pozwolę. Wyciągnę nas stąd oboje. Ale to przekonywanie wcale nie ukoiło moich nerwów. Ani to, że to Rose ma zrobić pierwszy krok. To znaczy, po tym jak Lori wyłączy zasilanie. Bo to ona ma klucze. To ona pierwsza opuści swoją celę i będzie błądziła w ciemnościach korytarzami samotna i bezbronna.

Wstałem. Musiałem się czymś zająć, nie mogłem siedzieć cały czas na krawędzi łóżka. Zacząłem chodzić w tą i z powrotem przeciągając dłonią po włosach. Co, jak ktoś ją dostrzeże zanim nawet dobiegnie do mojej celi? I nie będę w stanie nic z tym zrobić?

Kurwa, muszę się uspokoić. Gdyby tylko Lori mogła zrobić już, co ma do zrobienia, żebym nie musiał przez tyle czasu o tym rozmyślać. Ale byłem zmuszony siedzieć tu i odliczać minuty do akcji, powtarzać sobie w głowie plan i wymyślać nowe problemy, jakie mogą stanąć nam na drodze. Część pierwsza: Lori wyłącza prąd, Rose otwiera swoją cele, a potem wypuszcza mnie, ja załatwiam Jamesa, kiedy Rose zabiera nasze torby. Potem się znowu spotykamy. Moja głowa była tak przepełniona innymi myślami, że nie dałem rady przetworzyć reszty punktów. Takich, jak na przykład, bycie sam na sam z Rose. Albo co jak jakiś strażnik czy inny pracownik stanie nam na drodze. Jak błądzenie po tym budynku. Takich, przez które wahałem się, czy naprawdę powinienem opuszczać miejsce, gdzie podobno pomaga się wariatom.

I wtedy światła zgasły.

ROSE'S POV

To, że byłam zdenerwowana było niedopowiedzeniem. Trzęsłam się, było mi niedobrze, nie byłam w stanie głęboko oddychać. Nie spieprz tego, powtórzyłam sobie znowu. Zbyt długo stawiałam sobie za cel wydostanie stąd Harry'ego i musiałam to wreszcie uiścić. Kto wie, jakie byłyby konsekwencje niepowodzenia.

Klucz spoczywający w mojej kieszeni wydawał się za ciężki, jak gdyby całe moje nerwy i strach ciążyły na tym kawałku metalu. Zerkałam co chwilę na zamek za kratami, które oddzielały mnie od świata i wyobrażałam sobie jak go już odblokowuję. Przypominałam sobie drogę do celi Harry'ego, jakbym odtwarzała w kółko jedną taśmę, aż do znudzenia. Wyobrażałam sobie, że siedział teraz w swojej celi równie poddenerwowany jak ja. Założę się, że trzymał między wargami papierosa, a brwi miał ściągnięte. Może siedział podrygując nogą, może chodził w kółko.

Nie powinnam sobie tym zaprzątać głowy, bo miałam lepsze rzeczy do roboty, ale nie mogłam się doczekać, aż stąd wyjdziemy i będziemy ze sobą tak, jak chcieliśmy. Jeśli stąd uciekniemy, będę mogła poczuć silne ciało Harry'ego, jego gładką skórę, jego wspaniałe usta i piękne dłonie. Oczywiście były też inne powody, dla których chciałam uciec, ale z całym tym stresem i przerażeniem tęskniłam za czymś, co by sprawiło, że zapomnę.

Ale najpierw będziemy musieli się z tym zmierzyć. Będziemy musieli przezwyciężyć zadanie, które wywoływało u mnie wielki strach i ogromne zdenerwowanie. A wiedziałam, że im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Ale mimo wszystko, bałam się momentu, w którym wysiądzie prąd. Bo wtedy będę już zmuszona to wcielenia w życie bardzo ryzykownego, bardzo niebezpiecznego planu, który nie obejmował jedynie mnie, ale także mężczyznę, którego kochałam. To przesądzi o naszej przyszłości i dalszym naszym życiu, i wszystko to spoczywało na mnie. Ale luzik.

A wtedy, jak było planowane, światło na korytarzu zgasło. Dźwięk maszyny, który nawet nie zdawałam sobie sprawę, że słyszę, powoli cichł. Przerażająca cisza zapadła w opustoszałej ciemności. Było czarno, zupełnie czarno i ledwo cokolwiek widziałam. Moje serce zaczęło szybko bić w mojej klatce piersiowej, a ja głośno przełknęłam ślinę.

Nagle usłyszałam coś z korytarza. Wystraszone jęki, donośne krzyki i okropne wołanie rozbrzmiało we wszystkich holach.

Zebrałam się do kupy i podeszłam do drzwi. Rozejrzałam się po obydwu stronach, choć niewiele widziałam. Błądziłam dłonią po metalowym wypukleniu znajdującym się od zewnątrz drzwi i znalazłam dziurkę na klucz. Sięgnęłam czym prędzej do kieszeni znowu patrząc na boki, mimo że nie miało to większego sensu. Jak najciszej mogłam przytknęłam klucz do otwarcia. Kilka razy próbowałam, a moja adrenalina z każdą próbą wzrastała, ale w końcu usłyszałam kliknięcie.

Popchnęłam delikatnie drzwi, a one zaskrzypiały otwierając się. Ha! Tak! Żaden z pacjentów nawet nie zauważył, byli zbyt przejęci i zbyt zaślepieni w ciemności.

Nie spodziewałam się niczego innego, ale uradowanie samym faktem, że zaszliśmy tak daleko, było zarówno ekscytujące, jak i  przerażające. Ekscytujące, bo jeden z najważniejszych punktów został po części odhaczony z listy: wydostanie się z celi. Ale też przerażające, bo teraz musiałam wyciągnąć z niej8o=Harry'ego, który był kilka korytarzy dalej. A kto wie, co mnie spotka na tej drodze.

HARRY'S POV

Gdzie do kurwy nędzy podziewała się Rose? Już od kilku minut nie było prądu. Powinna już tu być na serio powinna przybiec jakieś trzydzieści sekund temu. Co jak ją złapali? Co jak ją zaciągali właśnie do pani Hellman? Lub co jak jeden z tych chorych ochroniarzy postanowił ją wykorzystać, skoro nikt nie będzie mógł nic w ciemności zobaczyć?

Torturowałem się tymi myślami ściskając mocno metalowe pręty. Byłem cały spięty, a mój oddech przyśpieszał z sekundy na sekundę. Musiałem zapalić kurwa.

Przyciskając głowę do stali, która mnie tu trzymała starałem się dosłyszeć kroki Rose. Ale ciężko było, ze względu na wrzaski, krzyki i jęki. Nagle blade czerwone światło zaczęło migotać, co mnie na początku zirytowało. Utrudni nam to ucieczkę.

Ale już kilka sekund później dziękowałem, że się paliło, bo zarysowała się w  nim figura Rose biegnącej przez hol. "Dzięki Bogu", pomyślałem, a moje napięte ramiona rozluźniły się odrobinę.

-Rose! - odważyłem się zawołać ją szeptem. Nie wydawało się, żeby ktoś zauważył, za bardzo zajęci byli tym, jak ciemność wpływała na ich umysły.

Spojrzała mi w oczy, a ja wreszcie mogłem oddychać. Szybko znalazła się przy mojej celi, a presja jaką wywierała na nią sytuacja, w której się znaleźliśmy sprawiła, że poruszała się szybciej i zwinniej. Zanim się zorientowałem majstrowała już przy zamku. Przyglądałem się i wyrównałem oddech, ale znowu przyśpieszył, gdy drzwi się otworzyły.

Oplotła mnie od razu rękami, jakbyśmy mieli to od początku zaplanowane.

-Kurwa, Rose, nawet nie wiesz, jak się martwiłem. - odetchnąłem z ulgą.
-Przepraszam - wymamrotała w mój tors.
-Nie, nic się nie stało, świetnie sobie radzisz. - powiedziałem jej, odsuwając się, by nie marnować więcej czasu. Pocałowała mnie krótko i namiętnie, jakby miało to nam dodać sił przy ucieczce. -Spotkamy się w gabinecie Kelsey, uważaj na siebie.

Rose przytaknęła i ostatni raz cmoknąłem ją w czoło nim się rozdzieliśmy. Wcale nie był to najlepszy pomysł, ale było to jedyne wyjście na tym etapie naszego planu. Poza tym, nie chciałem, żeby była świadkiem tego, co za chwilę zrobię.

ROSE'S POV

Musiałam tylko przemknąć niezauważona obok strażników dopóki nie dotrę do biura Kelsey. Zwykle było tak, że pracownicy musieli donieść pani Hellman o tego typu sytuacjach, więc pewnie większość z nich w tym momencie udawała się właśnie do niej. Co oznaczało, że raczej będą szli w przeciwnym kierunku, niż ja. Póki co jest dobrze.

Próbowałam się jakoś pocieszać w ten sposób, ale jedyne, o czym myślałam to Harry i James. Nie że nie chciałam, by James umarł, ale nie chciałam, żeby Harry kogokolwiek zabijał. Nie ważne kogo, bo odebranie życia komukolwiek nie jest powodem do dumy. A Harry aż rwał się do tego. Mimo wszystkiego, co James miał na sumieniu większość ludzi nie byłaby w stanie rzeczywiście kogoś zabić z taką łatwością i chętką jak Harry. Nie przerażało mnie to ani sprawiało, że patrzyłam na niego bardziej sceptycznie, ale po prostu tak nie powinno być.

Wyglądało jednak na to, że nie miałam wiele do gadania. To w końcu było nieuniknioną częścią ucieczki. Wolałam ignorować to dziwne uczucie niż siedzieć tu do końca życia.

Zdecydowałam się więc skupić na moim zadaniu. Wędrowałam korytarzami w stronę gabinetu Kelsey, który na pewno był otwarty. Ale znowu coś mnie tknęło i pomyślałam, że to przecież nie może być aż takie proste. Że coś pójdzie nie tak.

Weszłam do pokoju Kelsey z pewną obawą zamykając za sobą drzwi. Tu też świeciło się to czerwone światełko, dzięki czemu dojrzałam dwie małe, ale porządnie dopchnięte torby na biurku. Jedna dla Harry'ego i jedna dla mnie. Podziękowałam w głowie Kelsey i Lori, które z resztą znajdowały się teraz prawdopodobnie u pani Hellman w gabinecie. A później zaczęłam już tylko obserwować drzwi i czekać na Harry'ego, aż zgładzi, kogo miał zgładzić.

HARRY'S POV

Obserwowałem Jamesa przez kilka tygodni. Niezwykle ostrożnie, odnotowując sobie wszystko w głowie za każdym razem, gdy go widziałem. Zerkałem na niego na korytarzach, podsłuchiwałem jego rozmów, zbierałem informacje od innych. Normalnie nie chce mi się patrzeć na mordę tego fiuta, ale stanowiło to nieodzowny element naszego planu. I ta odrobina wystarczała mi, by domyślać się, gdzie może się znajdować o tej porze. Od kilku godzin patrolował pewien hol, ciągle w kołnierzu ortopedycznym. Miałem tylko nadzieję, że nie szedł właśnie do biura pani Hellman, bo on, jako jej syn, wiedział pewnie, co robić w takich momentach.

Wszedłem na owy korytarz, a tam kurwa on. Nie spodziewałem się, że będzie to aż tak dziecinnie proste, ale wyglądało na to, że szczęście mi dzisiaj sprzyja. Cicho, ale też szybko podszedłem w jego stronie, nie chcąc dawać mu zbyt wiele czas na wyjęcie broni.

Udało mi się zbliżyć do jego pleców. Tak mi kurwa gładko szło, że aż się zaczynałem martwić. Może wreszcie szczęście się do nas uśmiechnęło.

Byłem szczęśliwy jak dziecko, więc dziecinnie szturchnąłem go w ramię. Gdy zdążył się obrócić wymierzyłem potężny cios w jego szczękę, aż usłyszałem pęknięcie.

Wygląda na to, że pójdzie bezproblemowo. Wiedziałem po ostatniej bójce, że nie ma ze mną szans.  A wiedziałem też, że tym razem James nie powróci.
________________________________________________
czeeeeść kochani! :) wiem, że rozdział jest niesamowicie ekscytujący i to jest to, na co się czeka, ale mam pewną wiadomość do przekazania. dla niektórych być może będzie zła, inni się może ucieszą, ale odchodzę z psychotic. to mój ostatni rozdział, który przetłumaczyłam na tym blogu, więc mimo wszystko, mam nadzieję, że wam się spodobał. mam nadzieję, że jednak większość zapamięta mnie jako dobrą tłumaczkę i administratorkę bloga. powód jest jeden i to rzecz jasna brak czasu. byłam tutaj od początku i nie powodowałam żadnych obsuwek ani nic. wyjątkiem był poprzedni rozdział, ale tłumaczy to ten sam powód, dla którego całkiem rezygnuję. jak wiecie, albo i nie, jestem aktualnie w klasie II LO i mnie zajebali robotą. w tym roku odeszły mi przedmioty przyrodnicze i mam jedynie "przyrodę", więc wydawałoby się, że mniej pracy. ale to tylko pozory, bo dostałam 8 godzin polskiego, 5 historii i 5 hiszpańskiego. nie narzekam, bo całkiem lubię te przedmioty, nie bez powodu udałam się na human, ale taki natłok godzin prowadzi do zwiększonej ilości klasówek, które nie są już porozkładane odlegle w czasie. sprawdziany z historii, niezwykle trudne, mam co dwa tygodnie, a w między czasie odpowiedź. z polskiego na sam pierwszy semestr są ok. 34 lektury, a hiszpański to wkuwanie słówek, też na częstsze niż w zeszłym roku prace klasowe. dodajmy do tego inne przedmioty, z których mam oczywiście mniej pracy, ale nie znaczy to, że nie mam jej wcale. poza tym zostałam czasowo odcięta od komputera i telefonu w tym samym czasie. nie wyobrażam sobie znaleźć w takich warunkach chwili na przetłumaczenie czegokolwiek. wiecie, że gdyby nie była to sytuacja rzeczywiście kryzysowa zostałabym. pomyślcie, przecież w tym rytmie tłumaczenia, dla mnie zostają jakieś trzy rozdziały do końca części pierwszej: psychotic. mogłabym przecież już dotłumaczyć do końca i nie zaczynać już po prostu części drugiej: chaotic. sami widzicie, że gdybym naprawdę nie miała problemów z nadążaniem w pościgu do matury wcisnęłabym tłumaczenie w czas wolny. zostawiam was jednak w dobrych rękach, bo magda potrafi zająć się blogiem, a już z tego co wiem jest kandydatka na moją zastępczynię. jak już z magdą rozmawiałam, psychotic to "nasze dziecko" i będzie mi brakowało odpowiadania na wasze pytania na asku, czytania waszych wspaniałych komentarzy, wybierania beznadziejnych piosenek, które kocham i opiekowania się estetyką bloga i obczajania, jakimi reakcjami odnośnie psychotic dzielicie się na twitterze. nigdy nie planowałam porzucania bloga, a już tym bardziej w takim momencie, bo chciałam zostać do tłumaczenia chaotic. no nic, mam nadzieję, że magda bloga beze mnie nie zapuści hahahah.

trzymajcie się, kocham was i dziękuję za wszystkie miłe słowa, jakie do tej pory zawsze od was dostawałam, będę tęsknić za tym blogiem ♥♥♥ ~natalia :)x

O BOŻE NATALIA RYCZĘ PRZEZ CB;(((((((( Nie zostawiaj mnie z naszym wspólnym, jedynym i najukochańszym dzieckiem no;( teraz jak pomyślę ile ty w to wszystko włożyłaś pracy i serca, to ja nwm jak ja sb bez cb poradzę kochana! Mam nadzieję,  że jeszcze kiedyś będziemy nad czymś razem pracować i nie zostawisz bloga tak całkiem, a przede wszystkim, że nie stracimy kontaktu!
To prawda, że mam już dwie kandydatki na zastępstwo (i już niedługo będziecie mogli coś od nich przeczytać), ale na pewno nikt nie zastąpi nam naszej wspaniałej Natalii:(( BĘDZIEMY TĘSKNIĆ!! ~ Magda
 

wtorek, 9 września 2014

Rozdział 42

HARRY'S POV
 
Zaczęło się od koszmaru.
 
Dni ciągnęły się przez przeszywające uszy krzyki, tłumione szepty szaleńców, niekończące się minuty samotności i wszystkie zbyt krótkie chwile spędzone z Rose. Spanie, śniadanie, lunch, kolacja, znów spanie z gównianymi terapiami grupowymi wmieszanymi w to wszystko. Codzienna rutyna. Wszystko mdłe i nudne. Nie działo się nic niezwykłego lub niezwykłego jak na szpital psychiatryczny. Pracownicy wykonywali swoją pracę, a pacjenci robili to co zwykle.
 
A przynajmniej tak wydawało się wszystkim, oprócz naszej małej, pełnej nadziei, czteroosobowej grupki, która na pewno zajmowała się czymś w ukryciu. Lori i Kelsey dyskretnie znosiły nam wszystkie niezbędne rzeczy z największą ostrożnością, podczas gdy Rose i ja chodziliśmy z minami pt. "To miejsce jest do dupy, szkoda, że będziemy tu do końca życia". I podziwiałem Lori and Kelsey, bo ryzykowały dla nas utratę pracy. Pomimo mojego nastawienia, naprawdę byłem im wdzięczny, a w szczególności Lori. Mimo wszystko nie mogłem zrozumieć, dlaczego były wobec nas takie lojalne.
 
A teraz mieliśmy plan, który powoli wprowadzaliśmy w życie. Był bardzo ryzykowny, bardzo specyficzny, ale mimo wszystko bardzo dobrze przemyślany. Jeśli mieliśmy nawet najmniejszą szansę na to, żeby wydostać się stąd w ciągu kilku najbliższych miesięcy, to ja jak najbardziej w to wchodziłem. Ponieważ każda sekunda w towarzystwie Rose, była przypomnieniem o tym co się może stać, jeśli tu zostaniemy. Musiałem ją stąd wyciągnąć i zrobić to szybko. Jednakże szybkość nie była czymś co mogłem w tej chwili otrzymać. Brnęliśmy przez dni z bolesną cierpliwością, jak ludzie przedzierający się przez rzekę kiedy powinni zjechać zjeżdżalnią wodną.
Do czasu koszmaru. Wszystko zaczęło przyspieszać po tym okropnym śnie.  Zaczął się tak jak cała reszta. Było zimno i ciemno i byłem całkowicie nieświadomy niebezpieczeństwa kryjącego się w cieniu. Z wyjątkiem, że tym razem zacząłem biec. Nie pamiętałem dlaczego i wszystko co widziałem to ledwo dostrzegalne kontury drzew.  Moje stopy niosły mnie w dal z powiewającym w moich włosach wiatrem , który muskał moją skórę. Biegłem i biegłem, jakbym miał ukończyć wyścig, z prędkością jaką moje płuca palacza mogły ledwo wytrzymać. Jakby impuls elektryczny transportował adrenalinę przez moje pędzące ciało. Zacząłem odczuwać podekscytowanie, mknąc po miękkiej trawie pod moimi bosymi stopami. Wiatr szumiał mi w uszach i moje serce biło w piersi, a ja ciągle przyspieszałem. Minęło sporo czasu odkąd byłem na zewnątrz; odkąd zostałem zamknięty i w tym momencie czułem się niezwyciężony.
 
Zamknięty. Mój rozentuzjazmowany umysł, zaczął zastanawiać się nad tą myślą. Zamknięty? Dlaczego miałbym być zamknięty i gdzie?
 
Wickendale.
 
Nagle sobie przypomniałem dlaczego biegłem. Moje tempo zaczęło słabnąć i mój radosny uśmiech zaczął blaknąć. O czymś zapominałem. Czegoś brakowało. Moje nogi zwolniły do truchtu. Czarne drzewa zrobiły się  bardziej przerażające, jakby przypominając mi, że byłem w niebezpieczeństwie. Zacząłem iść. Kruk przeleciał nisko nad moją głową z kolejnym  ostrzeżeniem. Moje serce wciąż waliło jak szalone w mojej piersi, ale nie z wyczerpania. Powietrze było ciężkie od smug mgły. W powietrzu wisiało coś bardzo złowrogiego. Przyprawiało mnie to o gęsią skórkę, i sprawiało, że włos jeżył się na karku.
 
Ale niechętnie brnąłem do przodu przez smugi mgły, przez trawę i przytłaczające drzewa. Droga chyliła się w dół zbocza, prowadząc do czegoś co wyglądało jak woda. Moje oczy starały się dostrzec coś przez gęste powietrze, które rozstąpiło się ukazując coś w rodzaju jeziora. Mimo to czułem, że coś jest nie tak. Ale nie mogłem zawrócić. Więc podszedłem do brzegu i stałem tam przez chwilę, wsłuchując się w dźwięki, które mogły potwierdzić moje pełne strachu przypuszczenia. Przyglądałem się blado szarym wodom, wypatrując zmarszczek na tafli wróżących pojawienie się ewentualnego drapieżnika.
 
Coś było w tej wodzie. Ciemne i wijące się jak rozlany atrament. Zdecydowałem się zrobić jeszcze jeden krok, moja stopa zanurzyła się w zimnym jeziorze. A potem jeszcze  jeden krok. I kilka następnych, dopóki obraz nie zrobił się lepiej widoczny. Były to włosy dziewczyny rozpostarte jak wachlarz. Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. I Boże nie chciałem jej obracać, żeby ujrzeć jej twarz, bo wiedziałem, że to nie była zwykła dziewczyna, ale martwa dziewczyna, źródło mojego strachu. Ale mimo wszystko moja ręka wyprostowała się i dotknęła materiału pod ciemnymi pasmami. Cofnąłem się, kiedy niechętnie odwróciłem ciało dziewczyny na plecy.
 
I wtedy zacząłem krzyczeć.
 
Przede mną w wodzie dryfowało to o czym zapomniałem, niepokojące nieznane niebezpieczeństwo. Natychmiastowo zapiekły mnie na ten widok oczy, tak że musiałem odwrócić wzrok.  Leżała tam Rose ze swoją gładką bladą cerą, czerwonymi ustami lekko rozchylonymi i pięknymi czarnymi włosami rozłożonymi na powierzchni wody, sprawiając, że wyglądała jak jakaś bogini. Ale pod tym, zaczynając od jej szyi, było to od czego robiło mi się niedobrze na sam widok. Jej skóra była obdarta z jej niegdyś pięknego ciała. Była tylko samym mięsem,  jak zarżnięte zwierzę, pokrytym czerwoną krwią.
 
Moje serce podskoczyło, wydałem z siebie okrzyk i próbowałem się odwrócić, ale mój śniący umysł mi na to nie pozwalał. Obraz pozostał. Rose, która była moją siłą, była kolejną rzeczą, jakiej nie udało mi się obronić. I moją karą było widzieć ją w takim stanie, jej piękną martwą twarz, bez życia plątanina mięśni i żył.
 
Nagle krzyki przedostały się do mojej świadomości, kiedy obudziłem się z ochrypłym krzykiem rozdzierającym moje gardło. Moje oczy szukały w ciemności Rose, tej żywej, ale odnalazły jedynie moją brudną celę.
 
Ale ulga była wystarczająca. Wiedziałem, że Rose była żywa, i że była w swojej celi, tak jak za każdym razem, kiedy te okropne sny się pojawiały. Wszystko będzie dobrze. Wiedziałem, że Rose była bezpieczna. To czego jednak nie wiedziałem, to to, że ten ostatni przerażający koszmar, zapoczątkuje naszą ucieczkę.
 
ROSE'S POV
 
Dni były nudne i nie czułam, żadnego podekscytowania czy radości,  ale nie czułam też cierpienia lub smutku. Nudziłam się już po prostu oczekiwaniem. Chciałam stąd uciec i chciałam zrobić to już, a cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną.
 
Więc, kiedy Kelsey poinformowała mnie o przełomie w naszej sprawie byłam podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, żeby powiedzieć Harryemu, niemal podskakując w drodze przez oddział. Prawdopodobnie wyglądałam na bardziej szaloną niż połowa tutejszych pacjentów.
 
Wpadłam przez drzwi i podeszłam prosto do niego, z trudem powstrzymując uśmiech. Również powitał mnie z uśmieszkiem na twarzy. Po szybkim przywitaniu i krótkim pocałunku, chciałam przejść prosto do tematu, ale Harry odezwał  się pierwszy.
 
- Jak myślisz, dlaczego one to dla nas robią? - zapytał.
- Co? - powiedziałam, zaniepokojona pytaniem.
- Dlaczego Kelsey i Lori pomagają nam uciec? Ryzykują utratą pracy i tak dalej.
- Ponieważ wiedzą, że nie zasługujemy by tu być. Kelsey jest moją najlepszą przyjaciółką i chce, żebym stąd uciekła, a Lori mówiła coś o przejściu na emeryturę, kiedy jeszcze z nią pracowałam. Może chciała zrobić ostatnią rzecz na złość pani Hellmam, zanim odejdzie.
 
Harry kiwał głową, analizując moje słowa. Zadawałam sobie to pytanie wiele razy, mając nadzieję, że to nie zasadzka; bo po wszystkim co się wydarzyło, wcale by mnie to nie zaskoczyło. Ale wierzyłam, że Kelsey i Lori naprawdę chciały nam pomóc.
 
Wykorzystałam moment, kiedy Harry zastanawiał się nad moimi słowami, aby obwieścić dobrą nowinę.
- Mam klucz - wyszeptałam.
- Masz co? - spytał, a uśmiech momentalnie zaczął formować się na jego twarzy.
- Kelsey mi go dała. Mamy plan, mamy klucz, Lori ma nasze torby z wszystkimi niezbędnymi rzeczami. Harry, jesteśmy gotowi, żeby uciec z Wickendale.
 
Jego uśmiech był największy i najbardziej olśniewający jaki u niego widziałam od jakiegoś czasu.
 
- To jest kurwa niesamowite - powiedział, przyciągając mnie do siebie w mocnym uścisku . - W końcu się stąd wydostaniemy - wyszeptał w moje ucho. Śmiałam się razem z nim, ale nie czułam tego tak jak powinnam. Nie byłam aż tak szczęśliwa. I Harry musiał to zauważyć, musiał usłyszeć nieobecność w moim śmiechu i to że jestem nieco zdenerwowana.
 
- Co jest? - spytał, odsuwając  się, aby spojrzeć mi w oczy - Coś nie tak? - Brzmiał na trochę zawiedzionego, że nie podzielam jego entuzjazmu.
- To tylko... Nie wiem, po prostu się boję. Mam wrażenie, że to nie może być takie proste, ale z kolei co jeśli jest? Policja będzie nas szukać  do końca naszego życia, Harry.
- Wiem - odpowiedział cicho. - Ale lepiej uciekać przed tym miejscem, niż utknąć w nim. Przetrwaliśmy całe gówno pani Hellman, więc najwyższy czas, żeby jej go trochę oddać.
 
Skinęłam, ale wciąż nie byłam przekonana. Nasz plan wiązał się z kilkoma niebezpiecznymi rzeczami i naprawdę nie chciałam, żeby coś poszło nie tak. Oczywiście, że cieszyłam się na myśl o wolności, ale byłam też kłębkiem nerwów.
 
- Rose, przysięgam na Boga, wydostaniemy się stąd - zabrzmiał głos Harryego, miękki i kojący. - Może i coś pójdzie źle, ale poradzimy sobie. Wydostaniemy się z tego cholernego budynku i będę cię chronił cały czas, okej??
 
Jego usta przycisnęły się do mojej skroni, szepcząc: - Będziesz bezpieczna, Rose.
 
Skinęłam, po czym niechciana łza spłynęła mi po policzku. Nasze krzesła były już i tak blisko, więc z łatwością ułożyłam głowę na jego ramieniu; moja ręka spoczęła na jego brzuchu, a jego objęła moje ramiona.
 
- A co będzie po ucieczce? - spytałam.
- Po ucieczce będziemy biec. Pobiegniemy kilka mil z dala od tego miejsca i kiedy będziemy już wystarczająco daleko, wsiądziemy do samolotu i odlecimy. Myślałem o Fiji, może Bahamach. Gdzieś za granicą, jakieś tropiki, gdzie będziemy mogli się kochać na plaży i pić pina coladę. Nikt tam nie będzie słyszał o londyńskich zbiegach i będziemy bezpieczni i szczęśliwi. Brzmi dobrze? - spytał, ocierając kciukiem pojedynczą łzę z mojego policzka.
 
Pomysł był oczywiście tylko marzeniem, ale uśmiechnęłam się tak czy inaczej. Sekrety o rzekomym morderstwie Harryego zniknęły w powietrzu jak bańka mydlana i wiedziałam, byłam pewna, że nie było lepszej osoby, z którą mogłabym uciec ze szpitala psychiatrycznego.
 
- Brzmi idealnie - zaśmiałam się.
 
Jeden ze strażników  obrzucił nas czujnym spojrzeniem, ale nie zareagował na naszą bliskość. Nikogo tak naprawdę nie obchodziliśmy, odkąd oboje byliśmy pacjentami i nie byli jeszcze świadomi tego, że niedługo miało się to zmienić.
 
- Więc kiedy według Kelsey powinniśmy wcielić nasz plan w życie? - spytał Harry.
- Jutro. Kelsey i Lori  obie są gotowe.
 
Poczułam  jak się wyprostował i westchnął.
- Cholera - powiedział. - Jutro uciekamy z Wickendale?

- Taa - powiedziałam z dużo większą obojętnością, która niż to co naprawdę czułam. Harry i ja mieliśmy się jutro wydostać z instytucji dla psychicznie chorych.

                                                                                             
                                                                                    
idk wgl mi nie szedł ten rozdział,  przepraszam;( wielkie rzeczy nadchodzą, podekscytowani?! ~Magda
Cze tu XYZ pojawiłam się tylko dziś i znikam po poprawieniu tego rozdziału. Mam nadzieję, że nie ma wielu błędów i podoba wam się ten rozdział. xx

NO WIĘC NATALIA MA JAKĄŚ  AWARJĘ I DOPIERO DZIŚ MI NAPISAŁA WIECZOREM, ŻE NIE ZROBIŁA KOREKTY I NIE WRZUCIŁA ROZDZIAŁU I NIE MA DOSTĘPU DO INTERNETU I JAKIEŚ WAŻNE SPRAWY NA GŁOWIE, WIĘC NA SZYBKO SZUKAŁAM KOGOŚ, ŻEBY TO ZROBIŁ. BEZ HEJTU PROSZĘ, SYTUACJE LOSOWE SIĘ ZDARZAJĄ CNIE, CHYBA ROZUMIECIE, SIŁA WYŻSZA JEDNYM SŁOWEM.
I jak wam się podoba korekta w wersji XYZ (kocham cie, dziekuje!!!)?? Może zatrudnimy ją na stałe jako naszą "awaryjną" tłumaczkę?? ~Magda