poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 10

                                              Cementeries of London - Coldplay


Czułam się zarówno zdenerwowana jak i podekscytowana, kiedy zakładałam na siebie skromną czarną sukienkę, jakieś pół godziny przed tym jak James miał się zjawiać, żeby zabrać mnie na kolację. Kelsey usiadła na moim łóżku, uderzając stopami o jego ramę, podczas gdy dawała mi modowe wskazówki. A przynajmniej to właśnie miała robić. Ale tak samo jak ja nie mogła uwolnić swoich myśli od Harry'ego. Wydawało się, że nie byłam jedyna, której umysł prześladowany był przez jego piękną twarz.

- Nie łapię tego - narzekała - On nie chce mi nic powiedzieć, nie mogę go w żaden sposób złamać. Zawsze wydaje mi się, że gra w jakąś grę, jakby był ciągle krok do przodu i po prostu nie mogę go rozgryźć. Ale kocham to - wyjaśniła, posyłając mi uśmiech - Jest wyzwaniem.

Zaśmiałam się tylko na jej popapraną logikę, chcąc zmienić temat. Harry wydawał się zajmować każdą moją myśl i potrzebowałam od tego odpocząć. Przynajmniej dzisiejszego wieczoru.

- W każdym razie, co myślisz? - zapytałam, mając na myśli mój strój. Była to tylko sukienka i balerinki, nic zbyt szykownego, ale też nic zbyt zwyczajnego.
- Jest idealnie - powiedziała z pewnością w głosie - Jamesowi się spodoba.

Uśmiechnęłam się nieśmiało, obracając się, aby spojrzeć w lustro. Moje włosy opadały mi na ramiona w luźnych falach i miałam na sobie minimalny makijaż, aby sprawiać wrażenie, że nie starałam się wyglądać perfekcyjnie, chociaż to nie była prawda. Nie byłam na prawdziwej randce od bardzo dawna, więc czułam się bardzo podekscytowana. Jednak kiedy siedziałam tak z Kelsey, coś innego nie mogło opuścić mojego umysłu. Ciekawość. Nie taka niewinna ciekawość, ale straszliwa ciekawość, która zmuszała mnie aby uzyskać odpowiedzi, pomimo tego, że bałam się je poznać.

Mimo wszystko musiałam zapytać. A teraz, gdy byłyśmy z Kelsey same wydawało się nie być na to idealniejszego momentu.

- Mogę cię o coś zapytać? - odezwałam się. Kelsey skwapliwie skinęła głową, prawdopodobnie myśląc, że moje pytanie będzie dotyczyło mody lub randek.

- Znasz Cynthię Porter, prawda? - głos Harry'ego dudnił mi w głowie, mówiąc abym sobie odpuściła, ale go zignorowałam.
- Rose, dlaczego o tym rozmawiamy? Powinnaś być skupiona na tym, żeby się dziś trochę zabawić, a nie na pracy.
- Odpowiedz mi, Kelsey - zażądałam - Ostatnio zachowywałaś się dość dziwnie i chcę wiedzieć o co chodzi.

Kelsey westchnęła patrząc na podłogę.

- Nie znam Cynthii, okej? Przestań o nią pytać, brzmisz jakbyś zwariowała.
- Tak mi powiedziano - wybełkotałam - Ale to wciąż nie wyjaśnia dlaczego się tak dziwnie zachowywałaś.

A skoro nie znasz Cynthii, to dlaczego nie powiedziałaś tego od razu, kiedy pytałam cię parę dni wcześniej, pomyślałam, ale nie powiedziałam na głos.

- Nie zachowywałam się dziwnie - zaprotestowała.
- Owszem, zachowywałaś, zmieniałaś temat za każdym razem, kiedy zaczynałam mówić o Cynthii i ciągle masz taki wyraz twarzy, jakbyś coś ukrywała.

Kelsey wzięła głęboki oddech i spojrzała po pokoju, jakby bała się, że ktoś mógł podsłuchiwać.

Przeczekałam kilka chwil niezręcznej ciszy, podczas gdy ona wydawała się rozważać, czy zdradzić mi prawdę.

- No dobrze - poddała się - Rose, ale cokolwiek zrobisz nie możesz tego nikomu powiedzieć.
Skinęłam nerwowo głową. W końcu miałam się czegoś dowiedzieć.

- Okej...cóż...Myślę, że coś dziwnego dzieje się w Wickendale.
- Co masz na myśli? - zapytałam.
- Ja...ja myślę, że tam... - Kelsey zaczęła mówić, jednak przeszkodziło jej pukanie do drzwi. Oczywiście James musiał przyjść akurat teraz. Świetne wyczucie czasu, nie ma co.

Dźwięk ten musiał wyrwać Kelsey z jej nastroju do wyznań, bo jej wyraz twarzy powrócił do jej zwyczajowego podekscytowanego uśmiechu.

- Już tu jest! - wykrzyknęła, jakby nasza poprzednia konwersacja nie miała w ogóle miejsca.
- Ugh - jęknęłam, nie z powodu przybycia Jamesa, ale bardziej z powodu jego wyczucia czasu. Dlaczego był tak wcześnie?
- Zgaduję, że już czas, żebym się zbierała, powodzenia! - powiedziała, zanim otworzyła szeroko drzwi do mieszkania. Ominęła Jamesa witając go szybkim "cześć" i kontynuowała swój bieg korytarzem. Dokończymy tą konwersację później, obiecałam sobie, czy będzie tego chciała czy nie.

Akceptując fakt, że rozwikłanie zagadki Cynthii Porter będę musiała odłożyć na później, powitałam Jamesa z uśmiechem na ustach. Miał na sobie ciemne eleganckie spodnie i białą koszulę na guziki. Materiał opinał jego niesamowite ciało.

- Witaj, Rose - powitał mnie - Wyglądasz ślicznie.
- Dzięki, ty też nie najgorzej - powiedziałam mu, a moje policzki natychmiast stały się gorące, kiedy zdałam sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałam na głos. James popatrzył  w dół i zaśmiał się skromnie, jeśli śmiech mógł w ogóle być skromny.
- Jesteś gotowa do wyjścia? - zapytał. Skinęłam głową, zatrzaskując za sobą drzwi i podążając za nim.
- Przepraszam, że jestem tak wcześnie, chcę tylko, żebyśmy dotarli na miejsce o czasie, żeby nikt nie zajął naszego stolika.
- W porządku - powiedziałam - I tak już byłam gotowa.

Kontynuowaliśmy pogawędkę przez całą drogę do restauracji, w większości rozmawiając o pogodzie i jego samochodzie. Właściwie to nie był jego, jak mi powiedział, był jego brata. James tylko go od niego pożyczał. Rozmawialiśmy też trochę o pracy i pomyślałam, żeby poruszyć temat Cynthii, aby sprawdzić, czy James mógłby być jakoś przydatny mojej sprawie, ale zdecydowałam, że to zły pomysł. Tak jak powiedziała Kelsey, musiałam się dziś trochę zabawić.

I taki właśnie miałam plan - zabawić się, pomyślałam, gdy parkowaliśmy samochód. Jedyne legalne miejsce parkingowe było kawałek od restauracji, więc musieliśmy tam dojść na nogach. Lecz kiedy wysiadłam, zobaczyłam mężczyznę w czarnym płaszczu stojącego na chodniku. Powodem dla którego zwróciłam uwagę na tę postać, była jej tajemniczość. Kaptur miał zarzucony na głowę, jego twarz niewidoczna była w ciemnościach nocy, kiedy stał oparty o ścianę budynku niemal zlewając się z otaczającymi go cieniami. Pomyślałam, że to trochę dziwne, że się tak ukrywa, ale nie zdążyłam o tym pomyśleć, bo James i ja zaczęliśmy iść w kierunku restauracji.

Próbował raz jeszcze  zaoferować mi swoją kurtkę, ale odmówiłam. Ostatnim razem nie pamiętałam, żeby ją oddać przez tydzień, a poza tym nie było wcale tak zimno. Przez większość czasu szliśmy w ciszy zakłóconej jedynie odgłosami zatłoczonych londyńskich ulic, powoli cichnącymi kiedy dzień gasł i spowijała je ciemność. Podświadomie popatrzyłam przez ramię, tylko po to aby potwierdzić niepokojące przeczucie, że ktoś idzie za nami wzdłuż ulicy, żałując, że to zrobiłam.
Ponieważ on tam był. Parę kroków za nami, wystarczająco daleko, żeby spowijały go cienie, ale wciąż mogłam dojrzeć jego sylwetkę. Mężczyzna, który stał wcześniej, tam gdzie parkowaliśmy.

Serce podskoczyło mi w piersi, gdy zwiększyłam tempo, ale postanowiłam się uspokoić. Ostatnio ciągle robiłam się nerwowa, przez wszystko co się działo. Może ten mężczyzna po prostu zmierzał w tym samym kierunku co my.

Ale kiedy tak szliśmy, wciąż mogłam usłyszeć jego kroki. Nie odważyłam się jednak zerknąć za siebie. Skręciliśmy za róg, James ciągle mówił, ale nie skupiałam się zbytnio na konwersacji.
Mężczyzna również skręcił.

- James? - zapytałam nagle, przerywając mu.
- Tak?
- Jak daleko jeszcze do restauracji?
- Tylko kawałeczek - oznajmił wskazując na szyld kilka budynków dalej.

Skinęłam pragnąc jak najszybciej się tam dostać. Nie chciałam denerwować Jamesa mężczyzną, który mógł potencjalnie nas śledzić, ponieważ to mogło być nic takiego. Miałam po prostu niepokojące przeczucie. Mogłam niemal czuć go za sobą, idącego w równym rytmie ze mną i Jamesem, jak lew idący za ofiarą.

Byłam niezmiernie szczęśliwa, kiedy weszliśmy przez drzwi do ciepłego budynku. Odwróciłam się i popatrzyłam przez szybę, lecz nie zobaczyłam nikogo na zewnątrz. Może sobie poszedł, pomyślałam. Lub chociaż postanowił nie śledzić nas aż do środka. Dzięki Bogu.
Nieco się odprężyłam, wiedząc, że teraz jesteśmy bezpieczni. Jeszcze raz, to pewnie było nic takiego. Westchnęłam z ulgą, wracając do rzeczywistości, podczas gdy James i ja zajmowaliśmy nasze miejsca przy stoliku na tyłach.

Zamiast zamartwiać się, uważnie przyglądnęłam się menu w poszukiwaniu czegoś, co zaspokoi mój burczący brzuch.

- Rose? - zapytał James, odkładając swoje menu, aby popatrzeć mi w oczy.
- Tak?  - spytałam, patrząc na niego i zdając sobie sprawę, że prawie w ogóle się  cały ten czas do niego nie odzywałam. Poczułam się winna, że nie uważałam na to co mówi, po tym jak był tak uprzejmy, żeby zabrać mnie na kolację. Zgaduję, że mój umysł był po prostu gdzie indziej.

- Wszystko okej? Wydajesz się trochę cicha - powiedział.
- Przepraszam, tak, wszystko okej. Jestem po prostu zdenerwowana - odpowiedziałam uśmiechając się nieśmiało. To prawda, byłam zdenerwowana, ale prawdopodobnie nie z tego powodu, o którym myślał.
- Dlaczego miałabyś być zdenerwowana? - zastanowił się.
- Nie wiem, po prostu nie byłam na prawdziwej randce od jakiegoś czasu - Albo dlatego, że ktoś nas śledził przez całą drogę.
- Nie przejmuj się - James się uśmiechnął, jakby mu nieco ulżyło - Ja też nie. Szczerze to właściwie to nie mam pojęcia co robię.
- Nic nie szkodzi  - zaśmiałam się - Ja też nie. Nie rozumiem jak ludzie mogą tak po prostu chodzić na randki i zachowywać się jakby to była najpowszedniejsza rzecz na świecie. Ja zawsze jestem niespokojna.
- Dokładnie! - wykrzyknął James - Nigdy nie wiem o czym rozmawiać. Przysięgam, jestem najgorszą osobą do chodzenia na randki. Cały czas się jąkam i jestem beznadziejny w wybieraniu miejsca.

Lubiłam Jamesa. Naprawdę. Był taki uroczy.

- Nie, naprawdę podoba mi się ta restauracja. Plus, nie możesz być gorszy ode mnie - spierałam się - Te kilka randek na których byłam - kompletnie je zrujnowałam.
- Naprawdę? - zapytał - Myślałem, że masz spore doświadczenie w randkowaniu. Na pewno cały czas ktoś cię gdzieś musi zapraszać.
- Nieee, nie bardzo - potrząsnęłam głową.
- To naprawdę zaskakujące - powiedział James z zuchwałym uśmiechem na ustach - Ale serio, kiedyś chciałem dziewczynie otworzyć drzwi, a ona stała za mną, więc kiedy je otworzyłem, one uderzyły ją w twarz. Mocno. Skończyło się na tym, że musieliśmy jechać do szpitala.

Wybuchłam śmiechem nie mogąc nic na to poradzić. Cała restauracja odwróciła się w naszą stronę w poszukiwaniu źródła hałasu. Zakryłam ręką usta starając się uciszyć mój chichot.

- Przepraszam - powiedziałam - Nie powinnam się śmiać.
- Nic nie szkodzi - powiedział James chichocząc razem ze mną.
- Założę się, że to przebiję - powiedziałam mu.
- Serio?

Skinęłam.

- Jak? - zapytał
- Nie powiem ci, to naprawdę żenujące.
- Och daj spokój. Ja powiedziałem ci moją historię - James zaprotestował z tym prześlicznym uśmiechem rozświetlającym jego rysy.

Westchnęłam, nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę miałam zamiar mu powiedzieć.

- Okej, okej, niech ci będzie. Kiedyś byłam z chłopakiem, którego lubiłam w kinie. W samym środku dramatycznej sceny ja...ja, um...no...puściłam bąka. Wszyscy na sali usłyszeli i wiedzieli, że to ja, a chłopak więcej się do mnie nie odezwał.

James wybuchł histerycznym śmiechem, a ja dołączyłam do niego, nie mogąc nic na to poradzić.

- Nie mogę uwierzyć, że ci to powiedziałam - wykrzyknęłam. Zdążyliśmy opowiedzieć sobie jeszcze kilka naszych randkowych horrorów, dopóki jedzenie nie nadeszło. Później konwersacja składała się z "to jest niezłe" i "to jest pyszne", między kęsami smacznej kolacji.

Ale w końcu nasza randka musiała dobiec końca, kiedy skończyliśmy nasze dania i czekaliśmy na kelnerkę, która miała przynieść nasz rachunek.

- Dziękuję, że zgodziłaś się zjeść ze mną kolację, Rose - powiedział James, po tym jak przełknął ostatni kawałek swojego kurczaka
- Nie ma sprawy, świetnie się bawiłam.
- Ja też - uśmiechnął się - Ale ja uh...chciałem o czymś z tobą pogadać - powiedział mi poważnym tonem.
- O co chodzi? - zastanawiałam się.

Rozejrzał się na boki, jakby ktoś mógł podsłuchiwać, prawie jak Kelsey dwie godziny temu.

- O mordercę w instytucji.

Westchnęłam naprawdę nie chcąc o tym rozmawiać. To była ostatnia rzecz, o którą się chciałam teraz martwić.

- Posłuchaj, Rose, po prostu chcę, żebyś uważała. Zależy mi na tobie i nie chcę, żeby stała ci się krzywda.

Skinęłam.

- Oczywiście, że będę uważać, James. Dlaczego tak się niepokoisz, myślisz, że wiesz kto to może być?

Popatrzył w dół na stół, unikając kontaktu wzrokowego.

- Mam kilka pomysłów. - powiedział tak cicho, że niemal szeptem
- Kto? - zapytałam zaczynając się już martwić.
- Cóż, trochę nad tym myślałem - powiedział wolno, jakby niechętnie - I może to zabrzmieć nierealnie na początku, ale jestem prawie pewny, że wiem kto zamordował tamte kobiety.
- Kto? - powtórzyłam nie mogąc dłużej znieść oczekiwania.

James popatrzył na mnie, a moje oczy w końcu spotkały jego.

- Myślę... myślę, że to był Harry.


_______________________________________________
Ugh w końcu udało mi się przetłumaczyć ten rozdział, jakoś mi w ogóle nie szedł. Jak dla mnie, jako wiernej przeciwniczki Jamesa od samego początku, był nawet nudniejszy od tego, w którym Harry był w izolatce xD
Nie podawajcie nam już swoich nazw, żeby was informować, bo tak jak napisałyśmy w poprzedniej notce - nie jesteśmy już w stanie tego robić. Niestety niektóre osoby notek nie czytają...
Iiii jak wam się podoba mój wybór piosenki?;3 Wiem, że niektórym przeszkadza słuchanie w trakcie czytania, ale warto sobie przesłuchać już nawet po przeczytaniu, bo są to piosenki, które kojarzą się z tym opowiadaniem. Jak macie jakieś propozycje, to piszcie!
Kocham was wszystkich baaaaardzo 

PS Może jakaś mała niespodzianka będzie z okazji urodzin Hazzy, ale nic nie obiecuję :3 ~Magda

  jak wam się podoba randka z Jamesem? CHYBA TYLKO JA JAK BYŁAM NA TYM MOMENCIE TO SIĘ JARAŁAM, NIKT OPRÓCZ MNIE NIE LUBIŁ JAMESA lol
+JUŻ TO PISAŁAM NA TWITTERZE, ALE TAG #PsychoticPL JEST DLA CZYTAJĄCYCH TŁUMACZENIE, WIĘC NIE SPOILERUJCIE, PROSZĘ, ILYx ~natalia :)x

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział 9

Cynthia Porter. Tak się nazywała. Znałam Cynthię Porter, rozmawiałam z Cynthią Porter, lubiłam Cynthię Porter. Miałam wspomnienia z nią związane, mimo że było ich tylko kilka, wciąż jednak były to wspomnienia. Była pacjentką instytucji. Bywała nawet w gabinecie Lori na co miesięcznych kontrolach.

Jedynym problemem było to, że nie istniała.

Albo przynajmniej tak twierdziła pani Hellman. Taka była jej teoria sprzed paru dni.


Kiedy poszłam zapytać Lori czy Cynthia powinna była mieć operację, wydawała się jej nie pamiętać, ale powiedziała, że się starzeje i ma pewne trudności z zapamiętywaniem niezliczonej ilości pacjentów przebywających w instytucji. Jednak twierdziła, że w ostatnim tygodniu nikogo nie posłała na żaden zabieg. W takim razie co stało się z Cynthią?

Ponieważ Lori nic nie wiedziała, udałam się do biura pani Hellman, aby dowiedzieć się czegoś na temat zaistniałej sytuacji. Zawsze się denerwowałam, kiedy z nią rozmawiałam. Nie tylko dlatego, że była moim szefem, ale dlatego, że była generalnie bardzo onieśmielającą osobą z tą swoją protekcjonalną postawą, jakby była od wszystkich lepsza. Była zaskoczona widząc mnie przechodzącą przez próg jej gabinetu i jeszcze bardziej zaskoczona, kiedy powiedziałam jej co się stało. Zapytałam ją o tajemniczego pracownika i o to co stało się z Cynthią, a taka była jej odpowiedź:

- Pacownikiem, którego widziałaś musiał być Thomas, właśnie został tu przeniesiony z drugiego piętra. Jest całkowicie nieszkodliwy. A jeśli chodzi o dziewczynę, to musiało ci się coś pomylić. Wiem o wszystkim co się dzieje w Wickendale i tak jak powiedziała Lori, w ubiegłym tygodniu nie przeprowadziliśmy żadnej operacji. Jesteś pewna, że Thomas nie wchodził tam sam? Na przykład po przybory czy coś? - jej wyraz twarzy jak zawsze był protekcjonalny, a jej głos przypominał skrzeczenie starej wiedźmy.
- Nie, napewno miał ze sobą pacjentkę. Dlatego mnie to zaintrygowało - wyjśniłam - Nie rozumiem, dlaczego to się stało i jestem zaniepokojona.

Pani Hellman westchnęła zirytowana.

- Powtórz, jak się nazywała się ta pacjentka.
- Cynthia Porter.

Kiedy tylko te dwa słowa opuściły moje usta, coś się zmieniło. Po twarzy pani Hellman przemknęła jakaś emocja, której nie byłam w stanie zidentyfikować. Mogło to być zdenerwowanie lub nawet zaniepokojenie. Ale po żadnej z tych emocji nie było już śladu, a jej wyraz twarzy już sekundę później wrócił do zimnego i onieśmielającego. Nie odzywała się przez chwilę, jakby zbierała myśli, aż w końcu popatrzyła mi prosto w oczy.

- Musiało ci się coś pomylić, Rose. Nie mamy żadnej pacjentki, która nazywałaby się Cynthia Porter.

Poczułam jak moje czoło marszczy się z dezorientacji, spowodowanej jej oświadczeniem. To nie może być prawdą.

- Pani Hellman, nie chcę się z panią nie zgadzać, ale owszem, jest taka pacjentka. Rozmawiałam z nią kiedyś, widziałam ją kilka minut temu.

Pani Hellman nie przestawała się ze mną kłócić. Ciągle zaprzeczała istnieniu Cynthii, co było kompletną bzdurą. Opisałam jej ją, aby pobudzić jej pamięć, jednak bezskutecznie. Starałam się być jak najbardziej uprzejma dla mojej pracodawczyni, jednak moja cierpliwość była na wyczerpaniu.

W końcu uciekłam się do zażądania, aby sprawdziła w aktach czy takie nazwisko tam figuruje.

- Niech pani popatrzy w akta, jej nazwisko tam jest; musi być - powiedziałam. A to, co zrobiła wkurzyło mnie do granic możliwości. Poprostu mnie wyśmiała, ale był to protekcjonalny śmiech pełny pogardy, tak jakby było jej mnie żal.
- Rose, moja droga, wiem o wszystkim co dzieje się w Wickendale. Ja jestem dyrektorem, mam oczy i uszy w każdym zakątku tego miejsca. Znam każdego pracownika, każdego pacjenta. I mogę cię za pewnić, że nie ma tu nikogo o nazwisku Cynthia Porter. Musiało ci się przewidzieć. Dobrze się czujesz? - spytała bez cienia pewności w głosie.

Co do cholery? Kłamała, musiała kłamać. Nie było mowy, żeby Cynthia była tylko wybrykiem mojej wyobraźni. Nie.Było.Mowy. Widziałam ją, Lori ją widziała. Lori poprostu nie pamięta...

- Muszę iść - powiedziałam - Przepraszam za zajmowanie pani czasu.

Szybko stamtąd wyszłam i zaczęłam biec korytarzem. Biegłam i biegłam, nie będąc pewna dokąd zmierzałam. Tego było dla mnie za wiele. Coraz więcej stresu, wkradało się do mojej już zagmatwanej głowy i teraz jeszcze to. Może naprawdę popadałam w szaleństwo? Lub pani Hellman kłamała z jakiegoś niewyjaśnionego powodu? I co do cholery stało się z Cynthią? Czy ona rzeczywiście mogła wcale nie istnieć?

Nie. Oczywiście, że istniała. Nie mogłam sobie tego tylko wymyślić. No bo była w gabinecie pielęgniarek. Lori i ja obie z nią rozmawiałyśmy. Chyba że to też sobie wymyśliłam? Nie, pomyślałam znowu, po raz dziesiąty. Nie jestem kurwa szalona. Te wspomnienia były prawdziwe.

Ale w takim razie dlaczego pani Hellman kłamała? Cóż, jakikolwiek miała powód, było to lepszą alternatywą niż świadomość, że mam urojenia. Tak czy owak, cały ten stres i wszystkie te wydarzenia tak się na mnie odbiły, że pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam.


Wymiotowałam częściej niż każdy inny człowiek, zwłaszcza gdy byłam zestresowana lub zmartwiona. Nawet będąc tu parę dni później, pytania wciąż kłębiły się w mojej głowie. Chciałam sprawdzić czy chociaż James pamiętał Cynthię, ale tamtego dnia Kelsey odwoziła mnie do domu, więc nie miałam szansy z nim porozmawiać. A następnego dnia James był chory i kolejnego miał wolny dzień, więc nie miałam w ogóle okazji zapytać go o Cynthię.

Zapytałam za to Kelsey, ale za każdym razem unikała odpowiedzi i zmieniała temat, co było dość dziwne, ale przyzwyczaiłam się ostatnio do jej podejrzanego zachowania i nie chciałam, żeby czuła się jakbym ją przesłuchiwała, czy coś. Próbowałam też rozmawiać z innymi pacjentami o wydającej się zaginąć Cynthii Porter, ale nie udzielili mi zbyt wielu informacji. Jak do tej pory, nikt o niej nie słyszał.

Rozpaczliwie chciałam się czegoś dowiedzieć. I jedyną osobą, która mogła mi pomóc, był ktoś kogo najmniej spodziewałam się prosić kiedykolwiek o pomoc. Ktoś inteligentny, kto wydawał się zawsze być o krok do przodu. Ktoś kto na szczęście miał być dziś wypuszczony z izolatki.
I tym kimś był Harry.


HARRY'S POV
- To są kurwa jakieś żarty! - zaprotestowałem - Byłem zamknięty w ciemnym pokoju, sam przez cały tydzień, bez żadnego kontaktu z innym człowiekiem, normalnej łazienki, a nawet zmiany ubrań i teraz, kiedy w końcu mnie wypuścili z tego piekła na ziemii, nie mogę sobie nawet zapalić pieprzonego papierosa?
- Przykro mi, Harry. Nie można tutaj palić, musisz zaczekać, aż wyjdziesz - Kelsey oznajmiła po raz trzeci, wskazując na znak z napisem "Zakaz palenia". Przywlekli mnie tu prosto z izolatki, nie pozwalając nawet wziąć prysznica. Westchnąłem tylko ze zirytowania i potrząsnąłem głową.
- Musiałem srać do dziury w ziemi!
- Więc powiedz mi, Harry - powiedziała nie marnując czasu i ignorując moją uwagę - Jest coś o czym chciałbyś dziś porozmawiać?
- Nie.
- Nic cię nie dręczy?
- No nie.
- Nic co chciałbyć z siebie wyrzucić?
- Nic.

Teraz była jej kolej na zirytowanie.

- Okej, zacznijmy od innego pytania. Jak ci minął dzień?
- Jak minął twój?

Ewidentnie jej irytacja rosła, choć starała się to ukryć.

- Dobrze, ale zapytałam pierwsza.
- Dobrze.
- Posłuchaj, Harry - westchnęła - Przychodziłeś tu praktycznie co tydzień i nie zrobiliśmy narazie żadnych postępów.
- Nie mój problem - powiedziałem.
- Taa, ale to mój problem. Staram się tylko wykonywać swoją pracę, a ty mi tego nie ułatwiasz, odpowiadając jednym słowem. Nie martw się, nic z tego co mówisz nie jest nagrywane, a mi nie wolno tego nikomu powtarzać. Więc pozwolę ci wybrać co, ale musisz mi coś powiedzieć. Cokolwiek.
- Dlaczego tak ci zależy? - spytałem - Cokolwiek nie powiem, to i tak nic nie zmieni. Możesz zapisać cokolwiek w tym swoim notesiku, zdiagnozować mnie jak tylko chcesz, wrzucić mnie do szufladki z nazwą jakiej tam chcesz choroby psychicznej, a to i tak kurwa nic nie zmieni. Ciągle tu będę i ty tu ciągle będziesz, więc jaki to ma sens?
- Chodzi o to, żeby ci się polepszyło - odpowiedziała - Jesteś tutaj, ponieważ twój adwokat był na tyle sprytny, żeby usprawiedliwić twoje postępki niepoczytalnością, bo inaczej dostałbyś wyrok śmierci. Więc jeśli uda nam się udowodnić dyrektorce, że nie jesteś już szalony, może wziąć pod uwagę wypuszczenie cię stąd przed siedemdziesiątką.

Cóż, jeśli było cokolwiek czego pragnąłem, było to opuszczenie Wickendale. Więc może powinienem dać temu całej terapii szansę. Jutro.

- Czy mogę już iść? - spytałem - Naprawdę potrzebuję prysznica.

Kelsey tylko westchnęła z zirytowania i przegranej.

- Niech ci będzie, idź. I tak do niczego byśmy nie doszli.
- Dziękuję! - powiedziałem rozdrażniony. W końcu. Kiedy tylko wyszedłem z jej gabinetu, Brian chwycił mnie za ramię. Brian był moim głównym ochroniarzem. Zawsze szedł obok, upewniając się, że nie obedrę ze skóry więcej ludzi. Co było dosyć komiczne, bo przewyższałem go wzrostem. Nie miałby ze mną szans. Jednak nigdy nie próbowałem go obezwładnić, ani nic takiego, bo wiedziałem, że może to tylko doprowadzić do wychłostania mnie albo ukarania w jakikolwiek inny sposób. Więc zamiast tego tylko gadałem pierdoły, żeby go wkurzyć jak tylko mogłem. Ohh, jak ja kochałem go wkurzać. To była tak naprawdę moja jedyna rozrywka w tym chorym miejscu.

Ale to działało w obie strony, ochroniarze też mnie wkurzali. Byli wszędzie. Jeden w gabinecie Kelsey, kilka w kawiarence, kilka w "pokoju do zajęć dodatkowych", gdzie codziennie robiliśmy jakieś pierdoły, typu pieczenie czy malowanie. Zawsze jeden śledził cię kiedy szedłeś do łazienki, jeden kiedy szedłeś na obiad. Byli wszędzie. A jeśli nie ochroniarz, to ktoś inny pilnujący cię w każdym momencie. Żeby cię oceniać, mając nad tobą złudne poczucie wyższości. Gdziekolwiek bym nie odwrócił głowy, zawsze był tam jakiś pracownik.

I na dodatek każdy z nich mógł być mordercą.


ROSE'S POV
Wszedł do kafeterii 15 minut spóźniony z burzą wilgotnych loków na głowie i Brianem uczepionym jego lewej ręki. Ale pracownik natychmiast puścił Harry'ego wolno, kiedy tylko weszli do pomieszczenia i stanął obok innych ochroniarzy pod ścianą. Harry dołączył do mnie bez eskorty czy kajdanek, ale fakt ten nie przeraził mnie tak bardzo jak jeszcze tydzień temu. Nie wiem czemu myślałam, że pojawi się z podkrążonymi oczami, skórą pokrytą warstwą brudu i może tłustymi, wysuszonymi włosami?

Ale wyglądał jak zupełna przeciwność, tego co sobie wyobrażałam, kiedy zajął puste miejsce na przeciwko mnie. Jego pełne usta i wystające kości policzkowe były pociągające jak zwykle.
Zaskakując mnie kolejny raz, wydawał się być pięknniejszy z każdym dniem. I zawsze miał w sobie taki blask, zwłaszcza w porównaniu do innych pacjentów. Kilka górnych guzików jego uniformu było rozpięte, ukazując gładką, opaloną skórę. Jego przenikliwe spojrzenie rozbłysło, kiedy spotkało moje po raz pierwszy od tygodnia. I nienawidziłam tego, ale naprawdę tęskniłam za tymi oczami. Zobaczenie ich po raz pierwszy od wielu dni było...pokrzepiające.

Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył przez moje pytanie.

- Znasz Cynthię Porter?
- Również miło cię widzieć, Rose - powiedział ze swoim zwyczajowym uśmieszkiem na ustach, przysuwając się bliżej do okrągłego stolika.
- Cześć. Znasz ją czy nie? - naciskałam, chcąc uzyskać odpowiedź jak najszybciej.

Harry uniósł rękę w geście mówiącym "daj mi sekundę", a następnie potarł oczy. Czekałam niespokojnie, kiedy wyciągał papierosa i zapalniczkę z kieszeni. Wsadził go pomiędzy zęby, zaciągając się nim tak długo jak pozwolił mu na to jeden oddech.

- Powtórz, kogo? - zapytał.
- Cynthię Porter. Jest pacjentką. Ciemne blond włosy, ciemne oczy. Prawdopodobnie koło trzydziestki.

Pomyślał jeszcze chwilę marszcząc czoło, jakby próbował sobie przypomnieć.

- Nie, nie wydaje mi się - oznajmił w końcu po około minucie, a papieros zatańczył na jego wargach kiedy mówił - Czemu?

Cholera, czyli jej nie znał. Był moją ostatnią nadzieją, co niby miałam teraz zrobić?
Westchnęłam, rozważając w myślach czy powinnam powiedzieć Harry'emu o całej tej sytuacji. Będąc pacjentem, mógłby być w stanie mi pomóc ustalić, co się działo, lepiej niż ktokolwiek inny. Poza tym, czułam, że mogłam mu ufać trochę bardziej, po tym jak uratował mnie przed Normanem. Więc powiedziałam mu wszystko.

- No więc, jest pewien pracownik, imieniem Thomas, który od niedawna pracuje na tym piętrze i widziałam jak zabierał Cynthię na salę operacyjną, pomimo tego, że nie wymagała żadnego zabiegu.
- Myślisz, że on może być mordercą? - Harry nagle zapytał. Moje brwi uniosły się w zaskoczeniu, musiał wiedzieć, że przypuszczano, że mordercą był ktoś z pracowników. Zgaduję, że kiedy ma się tydzień na nie robienie niczego poza myśleniem, dochodzi się do pewnych wniosków.
- Nie, nie sądzę. Bo później poszłam zapytać Lori, głównej pielęgniarki i ona nie mogła sobie przypomnieć Cynthii. Więc potem spytałam dyrektorki, pani Hellman i ona twierdziła, że nie ma tu nikogo o tym nazwisku. A teraz nawet ty jej nie pamiętasz, więc generalnie jest tu pacjent, którego tylko ja pamiętam i nikt inny. I jeśli pani Hellman jest w to zamieszana, to Thomas raczej nie jest mordercą.
- Czekaj - przerwał mi Harry - Więc mówisz, że ta Cynthia została zabrana na salę operacyjną przez Thomasa, chociaż wiesz, że nie powinna była wcale tam być, więc wypytywałaś o nią ludzi i nikt nie wie kim ona jest?

Skinęłam, zdjąc sobie sprawę jak szalenie to brzmiało.

- Widziałaś tą Cynthię od tamtej pory?
- Nie - odpowiedziałam.
- Więc po prostu zaczynasz wpadać w obłęd?
- Nie! - zaprotestowałam - Nie wpadam w obłęd, muszę poprostu odnaleźć ją albo kogoś kto ją pamięta.
- Ale o to właśnie chodzi - powiedział Harry - Nikt poza tobą jej nie pamięta. Więc pewnie jesteś szalona.
- Nie jestem szalona! - powiedziałam trochę za głośno. Harry wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, zafascynowany całą sprawą - Coś stało się Cynthii i ja muszę się dowiedzieć co.

Skinął głową, starając się nie roześmiać.

- Cóż, jedyna alternatywa jest taka, że ten Thomas może być zabójcą, a Cynthia była kolejną z jego ofiar. Ale w takim razie dlaczego dyrektorka i główna pielęgniarka go kryły? Rose, to nie ma sensu.
- Wiem - westchnęłam - Dlatego nie mam pojęcia co się dzieje. Nie wiem już co robić.
- Gdybym był tobą poprostu bym to przeczekał. Zobaczył czy Cynthia się jeszcze pojwi. A jeśli nie, nie martwiłbym się o to i nie mówił nikomu. To nie twój problem, a nie chcesz, żeby ludzie myśleli, że jesteś psychopatką. Uwierz mi, to jest do dupy.

Skinęłam tylko głową, potrzebowałam nieco odpoczynku od tego wszystkiego. Jeszcze trochę i bym zwariowała, jeśli już nie byłam szalona.

- Pewnie masz rację, może powinnam po prostu to zignorować.

Harry skinął, a wilgotne loki spadły na jego inteligentne oczy.

- A tak w ogóle - zmieniłam temat - Jak było w izolatce?
- Okropnie - powiedział - Miałem wrażenie, że minęły lata, nie dni. Miałem strasznie dużo czasu, żeby pomyśleć, wiesz?
- Taa - zgodziłam się. Zawsze za dużo o wszystkim myślałam i wiedziałam jak to jest być uwięzionym sam na sam z własnymi myślami.
- O czym myślałeś? - spytałam. Wiedziałam, że było to dość osobiste i wścibskie pytanie, ale nie mogłam się powstrzymać. Uwielbiałam słuchać jak mówił i zawsze pragnęłam wiedzieć o nim więcej i więcej. To był jeden z moich największych koszmaów, a zarazem największych marzeń - aby rozwikłać tajemniczą zagadkę, jaką był Harry Styles.

Ucieszyłam się, kiedy odpowiedział bez żadnych oporów. Wyglądał jakby mu wręcz ulżyło mogąc się komuś wygadać.

- O wszystkim właściwie. W większości o ciałach, które znalazłem. To uh...zobaczenie tego na własne oczy trochę mną wstrząsnęło.

Studiowałam jego mocne, ale zarazem delikatne rysy twarzy, w poszukiwaniu choćby cienia wahania w jego oświadczeniu. Nie powinno to tak nim wstrząsnąć, biorąc pod uwagę, że sam był seryjnym mordercą. Ale jego oczy były zdystansowane, jakby wspominał tamto wydarzenie. I nawet przez sekundę nie widziałam żadnej zmiany w jego zmartwionym wyrazie twarzy.

- A co do tamtej nocy - zaczęłam - Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek była w stanie wystarczająco ci podziękować za to, co dla mnie zrobiłeś. To było niesamowite.
- To nic takiego - powiedział mi, starając się nie dopuścić do siebie kompelemntu.
- Nie, to nie było "nic takiego". Harry, uratowałeś mnie przed zgwałceniem. Nie jestem w stanie ci wystarczająco podziękować.
- Naprawdę, nie ma sprawy. Cieszę się tylko, że zdążyłem na czas. I że przeze mnie ten kutas jest w śpiączce - uśmiechnął się.

Pomimo tego, że ta jego wprawiająca w śpiączkę siła była onieśmielająca, nie mogłam powstrzymać się przed wybuchnięciem śmiechem na jego komentarz.

- Przykro mi poprostu, że musiałeś iść przez to do izolatki - powiedziałam.
- Szczerze, to to nie było aż takie złe - zapewnił mnie - Myślę, że najgorszą częścią nie robienia nic przez tydzień, było zdanie sobie sprawy z tego, ile rzeczy ci brakuje, za iloma tęsknisz - powiedział, mając na myśli rzeczy, które miał poza Wickendale. I po raz kolejny wyobraziłam sobie, jak by to było być na jego miejscu, nie będąc w stanie nigdy opuścić tego budynku.
- Za czym tęsknisz najbardziej? - zapytałam nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Ale Harry nie wydawał się mieć nic przeciwko.
- Za wszystkim - powiedział po prostu - Za tymi małymi sprawami, o których normalnie byś nie pomyślał. Za byciem w stanie wybrać co chcesz zjeść na każdy posiłek, robić każdego dnia, ubrać to co chcesz. Po prostu za możliwością wyboru - skinęłam, pochłaniając każde słowo wypowiedziane jego głębokim głosem. Kochałam kiedy mówił w ten sposób, nie arogancki i wulgarny, ale kiedy mówił mi o tym co naprawdę czuje - Tęsknię za moimi przyjaciółmi, rodziną - kontynuował - Oh i za frytkami, Boże tak tęsknię za frytkami. Tęsknię za moim psem, moim łóżkiem. Za grami zręcznościowymi, telewizją, sportem, piwem...seksem.

Moje serce przyspieszyło, przez sposób w jaki wypowiedział ostatnie słowo, jego głos był wolny i senny, więc brzmiało to bardziej jak pomruk. Mogłabym przysiąc, że zrobił to specjalnie, kiedy jego zielone oczy skanowały moje ciało.

Nagle w mojej głowie pojawił się obraz Harry'ego pochylonego nade mną. Jego naga skóra błyszczała od potu, kiedy urywane jęki wydobywały się z jego ust. Ale nieczysta myśl była natychmiastowo oddalona, kiedy trzecia osoba dołączyła do stolika.

Harry i ja unieśliśmy głowy i zobaczyliśmy Jamesa w pełnym mundurze stojącego nad nami.

- Oh witaj James - Harry go powitał z udawaną grzecznością - Właśnie ominęła cię nasza rozmowa o seksie i zdrowiu psychicznym Rose.

Przewróciłam oczami, ignorując jego komentarz.

- Cześć, James - uśmiechnęłam się do niego.
- Hej - uśmiechnął się szerzej - Chciałem tylko sprawdzić czy u ciebie w porządku, nie wróciłaś wtedy z powrotem do kawiarenki i od tamtej pory nie miałem okazji z tobą pogadać.
- Oh tak, przepraszam za tamto. Lori uh... Lori mnie zatrzymała w holu i potrzebowała, żebym zrobiła dla niej kilka rzeczy - skłamałam.
- Oh okej - odpowiedział James. Wyglądał jakby chciał zostać i pogadać, ale wyraz twarzy Harry'ego pod tytułem "czy możesz już sobie pójść" sprawił, że zmienił zdanie. Ale zanim się oddalił, odwrócił się i zapytał:
- Ciągle jesteśmy umówieni na kolację w piątek, prawda?
- Tak - skinęłam głową. Przez to wszystko co się ostatnio działo, całkiem zapomniałam, ale teraz, kiedy mi przypomniał, byłam bardzo podekscytowana.
- Fajnie - uśmiechnął się.
- Fajnie - zaśmiałam się. Na twarzy Jamesa pojawił się najsłodszy uśmiech, zanim odwrócił się i wrócił do swoich obowiązków. Zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie powinnam zrobić to samo, ale rozmowa z Harrym była dużo bardziej ineteresująca niż siedzenie tu i udawanie, że się pracuje, kiedy tak naprawdę nie robiło się zupełnie nic. O wilku mowa, kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam, że się na mnie gapi swoimi hipnotyzującymi oczami. Patrzył to na mnie, to na Jamesa z zamyślonym wyrazem twarzy.
- Więc wy dwoje teraz ze sobą śpicie?
- Nie! - natychmiast zaprotestowałam, zszokowana jego pytaniem - Jesteśmy tylko przyjaciółmi, Harry, na miłość boską.

Harry zachichotał na moją reakcję, ukazując w pełni swoje dołeczki. I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie ważne jak bardzo kochałam uśmiech Jamesa, nigdy nie będzie on porównywalny z oszałamiającym blaskiem uśmiechu Harrego.

                                                                                                      
I jest wasza upragniona dziewiąteczka!! Jak się podobało; jak myślicie co się stało z Cynthią i jak czujecie się na myśl o randce Rose z Jamesem? Piszcie w komentarzach albo na tt z tagiem #PsychoticPl, bo ja po prostu uwielbiam czytać wasze teorie itp. itd. i się jarać ahdajsdksdcx.
Pierwsza bardzo ważna sprawa: NIE DAMY RADY JUŻ INFORMOWAĆ TYLU OSÓB! Nie sądziłyśmy, że tak szybko uzbiera się tyle osób do informowania i nie jesteśmy w stanie tego robić przy takiej ilości. Więc od tej pory pamiętajcie, że rozdziały pojawiają się w każdy poniedziałek wieczorem. Informacje o nowym rozdziale będą pojawiać się na moim koncie, koncie Natalii, kontach Harrego i Rose (macie tam z prawej xD) oraz w tagu #PsychoticPl.
Druga sprawa: pomyślałam czy nie chcielibyście, żeby dodawać do każdego rozdziału jakąś piosenkę, która kojarzy się z Psychotic? Bo ja np. uwielbiam sobie robić playlisty do opowiadań i mam już jedną z Psychotic :3 piszcie czy to dobry pomysł czy nie, bo nie wiem xD jakby co to do tego rozdziału proponuję "Monsters" - Imagine Dragons. Jak macie jakieś sugestie co do tego jakie piosenki pasują do tego opowiadania to też piszcie (tu czy u mnie na tt), bo ja chętnie wzbogacę moją playlistę ;3
I DZIĘKUJEMY ZA PONAD 100 OBSERWATORÓW!! KOCHAMY WAS WSZYSTKICH BAAAARDZOOOOO!!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rozdział 8

- Izolatka? Żartujesz sobie? - krzyknęłam zdecydowanie za głośno jak na tak małe pomieszczenie, jak ten bar.

Kelsey odpowiedziała przytakując z uśmieszkiem, gdy wzięła łyk CocaColi.

- To nie fair! Jak długo tam zostanie? - spytałam nadal zbyt głośno
- Nie fair? - huknęła - Rose, Harry walnął czaszką Normana o ścianę, przez co zapadł w śpiączkę!
- Tak, ale uratował mnie przed zgwałceniem! Albo i gorzej, kto wie, co ten chory potwór mógł mi zrobić - broniłam go
- Okej, po pierwsze ścisz głos, wszyscy się gapią. A po drugie dlaczego go tak bronisz? Przynajmniej nie został wychłostany albo posłany na elektrowstrząsy. Nic mu nie będzie, to tylko tydzień.

Sapnęłam i wzięłam do ręki moją gorącą herbatę. Chyba miała rację, izolatka to chyba najprzyjemniejsza z tortur.

- Ale tak czy inaczej, - zaczęłam - to, co zrobił Harry było niesamowite, nieważne jak jest psychiczny albo obłąkany.
- Ta, a propos - powiedziała Kelsey - Możliwe, że nie jest tak bardzo psychiczny, jak nam się wydawało.
- O czym ty mówisz? - zastanowiłam się, zbliżając do niej zaciekawiona.
- Wiesz, że Harry wyszedł wczoraj z celi i znaleźliśmy go w pobliżu piwnicy? - głos Kelsey zniżył się do szeptu, nie chcąc, żeby ktoś ją tu usłyszał 

Przytaknęłam.

- No bo podczas, gdy nie było prądu on tam zszedł.
- Do piwnicy? Po co?
- Nie wiem do końca, ale nigdy nie zgadniesz, co znalazł.

Wpatrywałam się w nią, czekając na dalsze wyjaśnienia.

- Znalazł trzy martwe ciała.
- Że co?! - krzyknęłam znowu.
- Tak, ale one nie były po prostu martwe, były obdarte ze skóry. I te ciała były zbyt świeże, by uznać je za kolejne ofiary Harryego, ktoś inny to robi.

Szczęka mi opadła. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Tego było za wiele.

- Okej, okej, co to konkretnie oznacza? - zapytałam, próbując to sobie poukładać w głowie.
- To oznacza, że ktoś, kto ma powiązania z Wickendale ciągle zabija kobiety. Ktokolwiek ukrył tam te ciała przez cały czas to on był mordercą. Harry może być niewinny.
- Tak - zgodziłam się - Albo ktoś mógł pójść w ślad Harryego i on ciągle może być winny. Tego nie wiemy na pewno.
- Właśnie, tak twierdzi pani Hellman. Ona ciągle uważa, że jest winny, policja tak sam. - Kelsey przytaknęła

Więc ta nowa informacja tak naprawdę nic nie zmienia. Harry ciągle był za kratkami, nie żebym chciała, żeby było inaczej. Poza tym, że zabójca ciągle był na wolności, nic właściwie to nie wniosło do sprawy.

- Rose, chyba nie bierzesz tutaj pod uwagę kluczowego wniosku.
- Jak to? - spytałam, obawiając się odpowiedzi.
- Ciała zostały ukryte w piwnicy Wickendale
- Tak, i co? - spytałam, ciągle nie mogąc zrozumieć, dlaczego to jest tak ważne.
- Więc osoba, która schowała tam te ciała, najprawdopodobniej morderca, ma klucze do instytucji! - powiedziała głośno Kelsey próbując podkreślić swoje słowa - A jedynymi osobami, które mają klucze są pracownicy. Rose, ktoś z kim pracujemy jest mordercą.

O kurwa.

Nagle w barze zrobiło się za gorąco, zbyt duszno. Potrzebowałam powietrza. I potrzebowałam też, żeby to się teraz nie działo, jutro muszę wrócić do pracy. Dzisiaj miałam wolne, ale za niecałe 12 godzin musiałam wrócić do instytucji, wrócić do Wickendale, gdzie zabójca mógł mnie capnąć w każdej chwili.

To nie mogło się stać. Może powinnam się po prostu zwolnić.

- Ale sensacja, co? - powiedziała Kelsey ukrywając szczery uśmiech
- Sensacja? Kelsey, to okropne! Nawet trochę nie panikujesz?
- Niezbyt - wzruszyła ramionami - To znaczy, nie wydaje mi się, żeby wybrano na kolejną ofiarę pracownika, to zbyt ryzykowne. Poza tym, teraz, kiedy ma na karku policję, może nawet nie być kolejnej ofiary.

Przytaknęłam. Miała rację.

- Tak, a tym pracownikiem może być ktoś z Oddziału C albo innej części instytucji. Mogą nas nawet nie znać - powiedziałam, dodając kolejnych argumentów.
- Właśnie - przytaknęła - Dlatego się tym nie martwię.

Westchnęłam tylko, próbując odpędzić strach. Kelsey miała rację, pewnie nie miałam, czym się martwić. A przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam.

- Dobra, będę się zbierać - powiedziałam. potrzebowałam pobyć teraz sama i przetrawić wszystko.
- Okej, odwiozę cię.

Zwykle sprzeciwiam się jej propozycjom, ale biorąc pod uwagę tę nową informację, z chęcią się zgodziłam. Poza tym na dworze było zimno i to była ulga nie musieć iść pieszo, kiedy śnieg tak sypał.

Kiedy zapłaciłyśmy i wyszłyśmy z niewielkiego baru wsiadłyśmy do forda Kelsey. Całą drogę pod moje mieszkanie gadała o swoim nowym chłopaku, Marvinie, a ja udawałam, że słucham, choć nie bardzo mnie to interesowało.

Zawsze mi się w niej podobało to, jaka jest odważna, taka spokojna w każdej sprawie. Jakby niczym nie powstrzymywany morderca w tym samym budynku co my, był codziennością. Takie rzeczy były dla niej emocjonujące, uwiebiała dramaturgię.

Ja wręcz przeciwnie - nie bardzo. Byłam przerażona. Gdy Kelsey w kółko nawijała, w duchu wysnuwałam najgorsze scenariusze o jutrzejszym dniu w pracy. Większość kończyła się ze mną obdartą ze skóry w jakimś schowku.

Wszystkie sceny mojego morderstwa odgrywające się w moich myślach, zostały jednak naszczęście przerwane, kiedy Kelsey wjechała na parking przy moim osiedlu. Szybko jej podziękowałam, pobiegłam do mieszkania, otworzyłam drzwi i rzuciłam się na łóżko.

Tak dużo wydarzyło się w ciągu minionych dwóch dni, że potrzebowałam po prostu czasu na przetrawienie wszystkiego. To było chore. Znaczy, najpierw zaczęłam jakby lubić Harry'ego, a przynajmniej nie nienawidzić go tak bardzo jak wcześniej. I nagle wszystko jakby wybuchło, prawie mnie zgwałcono, ale Harry mnie uratował, a ja zdałam sobie sprawę, że wcale go tak nie nienawidzę. Jego pomoc okazała się może trochę zbyt agresywna niż myślałam, ale przy najmniej mi pomógł. A potem pani Hellman zobaczyła nas obejmujących się. Po tym, jak jej wyjaśniłam, co się stało wydawała się zmienić zdanie i poszła zamknąć innych pacjentów na klucz. Ale tym razem, dzięki Bogu, dała mi do towarzystwa Jamesa. I kiedy już odeszłam słyszałam, jak mówi "A teraz, Harry, ustalimy dla ciebie karę".

Tydzień izolatki nie był chyba taki zły. To na pewno lepsze niż chłosta albo elektrowstrząsy, tak jak mówiła Kelsey. Wreszcie miałam dzisiaj wolne, przerwę od tego obłędu. I kiedy zaczynałam z tego korzystać dowiedziałam się o mordercy pracującym w Wickendale. Uroczo.

Ale Kelsey miała rację, pewnie nie musiałam się martwić. Ktokolwiek był zabójcą raczej nie wybierałby kolejnej ofiary z instytucji, to byłoby zbyt oczywiste i mogłoby pozostawić za dużo poszlak. Będzie dobrze. Prawda?


- Harry! - pisnęłam ze szczęścia. Nie mogłam uwierzyć, że wreszcie wrócił do domu. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie był, ale pamiętałam, że długo go nie było. I zapamiętałam też, jak bardzo za nim tęskniłam. Tęskniłam za nim w każdej minucie, każda moja kość bolała od pustki, którą tylko on mógł wypełnić. Nie byłam nawet w stanie wyjaśnić ulgi, jaką poczułam, kiedy wrócił. To było jak pyszny deser, jakby wreszcie spadł deszcz, jakbym miesiącami nosiła na plecach wielki ciężar i teraz mogłam go w końcu z siebie zrzucić.

Moje nogi zareagowały jako pierwsze, zabierając mnie w dół po schodach werandy bez chwili namysłu. Widziałam go, jak stał tam z torbami z jego długiej i nieznanej mi podróży w rękach. Był tak ładnie ubrany, w niebieską koszulkę z guzikami i podwiniętymi rękawami tuż nad jego łokciami. Miał na sobie ciemne niebieskie jeansy i skórzany pasek. Dobiegłam do niego w ciągu kilku sekund. Byłam tak cholernie szczęśliwa, że ilość mojego własnego szczęścia prawie mnie miażdżyła.

Nie marnując czasu, wskoczyłam na niego oplatając go nogami w pasie i rękoma wokół szyi. Chyba go tym zaskoczyłam, bo oboje przewróciliśmy się na trawę. Siedziałam na nim okrakiem, kładąc ręce na jego torsie. Wpatrywał się we mnie z czarującym uśmiechem, głębokimi dołeczkami w policzkach, gdy wreszcie zaczął się śmiać. Jego oczy lśniły i wydawał się mieć w sobie blask, którego nie byłam w stanie opisać. Wyglądaliśmy dokładnie tak samo, oboje szczęśliwi jak nigdy.

- Kochanie, tak za tobą tęskniłem - prawie wyszeptał, kiedy przyłożył dłoń do mojego prawego policzka. Jego ciepły kciuk kojąco pocierał skórę. I tak siedział przez chwilę, po prostu patrząc na mnie. Wreszcie widząc mnie po tak długim czasie. Ale potem nam się to znudziło i przycisnęłam swoje usta do jego. Jego usta były roześmiane i tak niesamowicie pełne i delikatne, idealnie pasujące do moich. Nasze języki współpracowały ze sobą z łatwością, jakby wcześniej wiele razy mnie całował. I chciałam, nie, potrzebowałam więcej, potrzebowałam czuć go jeszcze bliżej. Chciałam poczuć jego gładką skórę przy swojej i kosztować tych czerwonych ust, ale nie dostąpiłam tego przywileju.

Bo potem delikatnie zsadził mnie z siebie i wstał, poprawiając się, zanim wyciągnął do mnie rękę. Chętnie złapałam go, szybko splatając nasze palce.
- Chodź tu - powiedział Harry - Muszę ci coś pokazać -  jego uśmiech był odurzający, a oczy ciągle kryły ten błysk. Poszłam więc za nim, pomimo że moja podświadomość mi to odradzała. Nie puścił mojej ręki, dopóki nie doszliśmy do ogródka z huśtawką.

Stałam na przeciwko niego, kiedy trzymał ręce za plecami, kryjąc coś za swoim ciałem. Spojrzałam na niego wyczekująco, a jego uśmiech urósł. Ku mojemu zaskoczeniu, wyciągnął w końcu przed siebie przedmiot, pozwalając mi zobaczyć go w pełnym świetle.

To był ogromny nóż kuchenny. Jego uśmiech nagle nie był już tak piękny, zmienił się w diabelski. I jego oczy, te oczy już nie błyszczały, lecz były obłąkane, oszalałe.

-Niespodzianka - uśmiechnął się, zanim przyłożył mi nóż do gardła rozcinając je.


Nagle usiadłam mokra od potu, trzęsąc się z zimna, ale też gorąca. Od wszystkiego naraz. Dziwny sen. Oddychałam ciężko, ciągle ubrana w ciuchy z wczoraj, chyba w nich zasnęłam. Spojrzałam na zegarek na ścianie, była piąta rano. Nie wyglądało na to, żeby jeszcze udało mi się zasnąć, bo byłam już rozbudzona. Mogłam już zacząć szykować się do mojej okropnej pracy.

Wzięłam więc w tym czasie prysznic, pozwalając wodzie odprężyć moje spięte mięśnie. Kiedy skończyła się ciepła woda, wyszłam spod prysznica i ubrałam się. Zrobiłam sobie dobre śniadanie i pooglądałam chwilę telewizję dla zabicia czasu. Lubiłam, kiedy miałam czas rano wypocząć, to mi znacznie bardziej odpowiadało niż pośpiech i wybieganie z mieszkania w ostatniej chwili, jak zawsze.

Jednak w końcu, szybciej niżbym sobie tego życzyła zegar wybił 7:30 i musiałam udać się do pracy. Droga wydawała się krótsza niż zazwyczaj. Stwierdziłam, że to musi być wina cieplejszego powietrza. Szybko dotarłam do instytucji, przez całą drogę myśląc o śnie z Harrym. Znaczy, ja wiedziałam, że to był tylko sen, ale część tego snu wydawała się prawdziwa. Ta część na końcu, kiedy mnie zabił była przerażająca, ale z drugiej strony pocałunek nie był.

I tylko to krótkie wyobrażenie, jak to jest go całować, tyle wystarczyło, by mój rozum zaczął błądzić. Jeśli ten nieprawdziwy pocałunek z mojej wyobraźni był tak wspaniały, prawdziwy musiałby być bardziej niż cudowny. Mogłam je sobie teraz wyobrazić, jego wargi. Były tak niewiarygodnie pełne, doskonale wypełniające jego usta w kształcie serca. I miały tak głęboki odcień różowego. Jakimś cudem zawsze wyglądały na połyskujące od jego nawyku ciągłego przejeżdżania po nich językiem; nigdy nie były popękane. Zawsze wyglądały miękko i soczyście. Tak samo to, jak mówił; jak jego usta układały się dobierając wolno każde słowo, kiedy mówił.

Ale to nie tak, że moja tęsknota za jego pocałunkiem miała jakikolwiek wpływ na moje uczucia względem niego. Po prostu był niezaprzeczalnie pociągający, wszystko w nim, zaczynając od jego wysokiego, szczupłego ciała po jego mruczący, zachrypnięty głos. Ale to był tylko wygląd, nie byłam w stanie nawet próbować zrozumieć jego charakteru. To, że uratował mnie przed Normanem zmieniło moją opinię o nim. To znaczy, na początku się go bałam, potem brzydziłam się nim, ale już się nie brzydzę. I powiedziałabym, że go może nie szczególnie lubię, ale wcale go nie nienawidzę. To były dość dziwne odczucia i sama nawet ich nie rozumiałam.

Harry chodził mi po głowie przez cały dzień, sprawiając, że czas szybciej mi płynął. Tak naprawdę, mogłam myśleć tylko i wyłącznie o nim, żeby nie zaprzątać sobie głowy pracującym w instytucji mordercą.

Ale myślałam o nim zwłaszcza podczas lunchu, który wydawał się bez niego taki pusty. Nie było nic do roboty poza siedzieniem tam i pilnowaniem innych pacjentów. Przywykłam do rozmowy z Harrym podczas tych dwóch godzin, a teraz nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym siedzieć tam cały czas bezczynnie.

- Hej - usłyszałam głos gdzieś zza mnie odrywając mnie od wyobrażenia sobie chłopaka z kręconymi włosami. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego Jamesa.
- Część - uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi, zaskoczona jego widokiem
- Wyglądałaś na znudzoną, więc pomyślałem, że mógłbym wpaść na pogawędkę.
-Dzięki - odparłam

Po prostu przytaknął, ciągle się uśmiechając. Oparł się plecami o ścianę, jak ja i spojrzał na morze obłąkanych przed nami.

- Ci psychiczni pacjenci nie są wcale tak interesujący - skwitował James przebiegając wzrokiem po pokoju
- No nie są - zaśmiałam się - Trochę to nudzi.
- Wiem. Czasami to nawet chciałbym, żeby mieli jakieś załamanie, żebyśmy mieli co robić - powiedział, a ja zachichotałam
- Tak - zgodziłam się - W sumie teraz pracownicy są ciekawsi niż pacjenci, kiedy pracuje tu zabójca.
- Jak to? - zapytał. Więc nie wiedział.
- No bo - zawahałam się - Słyszałeś o tych ciałach, które znalazł Harry?
- Ta, jestem pewien, że wszyscy o tym słyszeli - przytaknął

Na pewno miał rację, Wickendale jest mało iteresujące. Niewiele się tu dzieje, poza tym, co wydarzyło się kilka dni temu, więc informacje się szybko rozniosły.

Powtórzyłam mu to, co powiedziała mi w barze Kelsey i o mordercy między pracownikami.

- O mój boże - odparł James, kiedy skończyłam - To jest szaleństwo. Myślisz, że to ktoś z naszego piętra? - wyglądał na zmartwionego albo i wystraszonego.
- Nie, raczej nie. Znaczy, to miejsce jest ogromne, musi być co najmniej trzydziestu pracowników. Będzie dobrze - powiedziałam mu, próbując jednak bardziej przekonać siebie niż Jamesa.
- Pewnie masz rację. Uważaj na siebie - odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się na jego troskę
 -Będę na siebie uważa. - odparłam. Skinął, patrząc na mnie swoimi pięknymi niebieskimi oczami. Przez chwilę, gdy tak na mnie patrzył panowała cisza. Nie niezręczna, ale też nie do końca kojąca. Po prostu cisza.
- Rose? - spytał nagle, przerywając milczenie.
- Tak?
- Um, czy masz jakieś plany na... następny piątek? - wydusił z siebie trochę zdenerwowany.

Myślałam przez chwilę, próbując sobie przypomnieć, czy mam coś wtedy do roboty. A potem uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nigdy nie mam nic do roboty. Dopiero się przeprowadziłam, gdy zaczęłam pracować tutaj kilka miesięcy temu, więc nie miałam za wielu przyjaciół poza Kelsey i Jamesem.

- Nie, nie mam planów. A co? - zastanawiałam się
- Chciałabyś wybrać się na obiad, czy coś? Albo, um, może na film? Nie musisz się zgadzać, ja tylko...
- Z chęcią - przerwałam mu. Uśmiechnął się z ulgą, a ja poczułam, jak serce trzepocze mi w piersi. Nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia z chłopakami, ale naprawdę lubiłam Jamesa. Zawsze był miły i uroczy. Więc jasne, że się zgodziłam.

- Fajnie - uśmiechnął się
- Fajnie - odpowiedziała, robiąc to samo. Chciałam zostać i pogadać z Jamesem, ale nie mogłam. Bo wtedy, oczywiście wtedy, musiałam skorzystać z toalety. Akurat wtedy.
- Um, muszę się udać do łazienki. Wybaczysz mi na chwilę?

James się zwyczajnie zaśmiał przytakując. Zachichotałam i poszłam szybko w stronę drzwi kawiarni. Zawsze psujesz atmosferę, Rose.

Szłam do toalety tak szybko, jak tylko mogłam, prawie biegłam przez budynek. Toaleta była już tuż za rogiem. Ale wtedy coś zauważyłam i zatrzymałam się nagle.

Bo w holu była Cynthia. Była pacjentką i nawet ją lubiłam, pomimo, że zamordowała swojego ojca. Była miła, jak na kryminalistkę. Ale nie była sama. Towarzyszył jej pracownik, wywnioskowałam po stroju.

Zwykle by mnie to nie zastanawiało, bo mnóstwo pacjentów było prowadzonych do różnych części instytucji. Ale ten mężczyzna oglądał się za siebie, jakby bał się czy ktoś go przypadkiem nie widzi. To przyciągnęło moją uwagę. Co on wyprawiał?

Obserwowałam ich, gdy dotarli do drzwi, których najwyraźniej szukali. Obejrzał się za siebie raz jeszcze. Na szczęście mnie nie widział, kiedy chowałam się za rogiem. Ale ja go widziałam.

Wyglądał na około 45 lat i miał chyba jasnozielone oczy, jak tak na niego przelotnie spojrzałam. Miał ciemne włosy zaczesane na jedną stronę i cięte rysy twarzy, przez które wyglądał trochę wrednie.

Przyglądałam się mu, kiedy sięgnął do kieszeni i wyjął pęk kluczy. Wszedł, gdy tylko otworzył drzwi ciągnąc Cynthię za sobą. Kiedy już byli w środku wreszcie zdałam sobie sprawę, co było za drzwiami. To była sala operacyjna.

Ale to spostrzeżenie pozostawiło we mnie jeszcze więcej wątpliwości. Żadni pacjenci nie mogli przejść operacji, chyba że za poleceniem głównej pielęgniarki. Razem z Lori decydowałyśmy o tym, jakiej operacji potrzebowali. Później zostali zabierani do Dr. Morlin, głównego chirurga. Ale nie widziałam Cynthii w pokoju pielęgniarek poza comiesięcznymi kontrolami, nie potrzebowała żadnej operacji.

Dlaczego więc ten przypadkowy pracownik zabierał ją do sali operacyjnej bez żadnej zgody? Co jeśli był mordercą? Co jeśli zakradł się do tej sali, żeby ją obedrzeć ze skóry? Przeszła mnie fala paniki, ale potem coś sobie uświadomiłam. Nie zabiłby jej w środku instytucji, gdzie ktoś mógł wejść o każdej porze. Muszę przestać wysnuwać za szybko wnioski i tylko tym siebie straszyć.

Kiedy pochodziłam do drzwi, ciągle próbowałam wyjaśnić sobie, dlaczego zabrał tam Cynthię. Przekręciłam klamkę. Ani drgnęła, więc spróbowałam po raz kolejny, kręcąc nią na wszystkie strony. Oczywiście były zamknięte, tak jak myślałam. Ale chyba warto było spróbować.

Już miałam odejść, kiedy drzwi nagle się uchyliły, przez co aż podskoczyłam. Wyłonił się zza nich mężczyzna, którego widziałam chwilę wcześniej. Czułam, jak moje serce wyrywa się z piersi, kiedy na mnie spojrzał. I nie wyglądał na szczęśliwego.

- Nie powinna tu pani by. - powiedział chłodno. Był wkurzony.
- Przepraszam, tylko się zastanawiałam, czy ma tam pan pacjentkę? Nazywa się Cynthia.
- Musisz wyjść, panienko. Przestań proszę się dobijać, to przeszkadza pacjentom - westchnął zirytowany, po czym chamsko zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Czemu mi po prostu nie odpowiedział? Kutas.

Ciągle mnie ciekawiło, co robili z Cynthią, ale ostatnią rzeczą, jakiej chciałam było go jeszcze bardziej zdenerwować. Więc pomyślałam, że najlepiej będzie, jak po prostu sobie pójdę. Mam nadzieję, że Jamesowi to nie przeszkadza, jak trochę poczeka, bo po tym, jak skorzystałam z toalety poszłam do kogoś, kto mógłby mi powiedzieć, co tu się do cholery się wyprawia.
______________________________
EDIT: DOPIERO TERAZ SKOŃCZYŁAM KOREKTĘ ROZDZIAŁU, BO NATALIA NIE SŁUCHA CO SIĘ DO NIEJ MÓWI I DODAŁA ZA WCZEŚNIE. ZA UTRUDNIENIA PRZEPRASZAMY. A teraz miłego czytania, a ja idę ją zabić.

  HEJ, a oto i rozdział ósmy yay. no to teraz się zaczyna jazda omg. POD OSTATNIM ROZDZIAŁEM BYŁO PONAD 100 KOMENTARZY!!!!!!!!!!! to jest niesamowite, jezu, mamy chyba około 150 osób do informowania o rozdziałach i tyle wejść, a jesteśmy dopiero przy ósmym rozdziale!!! cieszę się, że wam się podoba, a jeżeli macie jakieś uwagi to piszcie. oczywiście bardziej chodzi nam o formę i przekład, bo na treść nie mamy wpływu, ale z chęcią też poczytamy, co myślicie o przebiegu spraw w Wickendale asfdhjrfdsa.
  OD TERAZ MOŻECIE TEŻ TWEETOWAĆ O PSYCHOTIC Z HASHTAGIEM #PsychoticPL :) ja z chęcią postalkuję, co myślicie o tym fanfiction, a tak jest łatwiej znaleźć wasze tweety po polsku i mogłabym się z wami pojarać hihi x (JA TEŻ AHSJAUFAKS ~Magda)
  po prawej stronie macie odnośniki do twitterów rose, harry'ego, a także możecie stąd od razu tweetnąć z tagiem #PsychoticPL (:

  I MAM JESZCZE DO WAS WAŻNE PYTANIE. bo były komentarze, żeby robić akapity itp. więc ten rozdział jest napisany dokładnie w takiej formie, jak był w oryginale. podoba wam się tak i czy ma tak zostać? powiedzcie mi, jak chcecie, żeby to było, bo to nie robi mi różnicy, gdzie zrobię spację czy enter, a wam może być wygodniej czytać, więc mówcie (:

  jak wam się podoba rozdział? lubicie jamesa? xx
I SEN ROSE BYŁ AHDXGAJSDXSKC CNIE ~Magda

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 7

Co za ulga  wrócić do siebie. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, prawda? Uwielbiałem wdychać ten stęchły zapach mieszanki wymiocin i stóp, siadać na skrzypiącym łóżku z zakurzonym materacem, być zabarykadowanym przez wielkie automatyczne drzwi nie mając absolutnie nic do roboty. Uwielbiałem to.
Szurałem stopami o cementową podłogę, kiedy szedłem usiąść na wspomnianym materacu. Mogłem się założyć, że jeżeli zamknąłbyś zupełnie zdrową osobę w jednej z tych cel na tydzień, też by zwariowała.
Nikogo tak naprawdę tu nie leczą, stosują odrażające kary, głównie chłosty, a na dodatek nie mają nawet dobrego jedzenia. Znaczy wiedziałem, że Wickendale będzie beznadziejne, ale to przerosło moje oczekiwania. Jedyną częścią dnia, która nie sprawiała, że chciałem się zabić, były rozmowy z Rose. Była jedyną zdrową na umyśle osobą, z którą mogłem właściwie pogadać o normalnych rzeczach.
Raz próbowałem rozmawiać z tym Jamesem, ale wydawał się być przy mnie zdenerwowany. Nie wyglądał na skorego do rozmowy ze mną i musiał uważać mnie za wariata, bo odpowiadał tylko zdawkowo jednym słowem.
I zdecydowałem, że polubiłem Rose. Nie wyglądała jakby się mnie bała, a jeżeli tak było to tego nie pokazywała. Oczywiście, że była wkurzająca, ale ja nie byłem lepszy. Poza tym traktowała mnie jak normalnego człowieka, a nie psychologiczny ewenement.
To właśnie robili ci "lepsi" i "zdrowi" ludzie. Ale tak naprawdę niewiele się różniliśmy. Według mojej teorii wszyscy jesteśmy szurnięci. Wszyscy mamy w umyśle miejsca, które są ciemne i zepsute, ale niektórzy zapędzają się w nie nieco głębiej niż inni.
Nagle zostałem wyrwany z moich filozoficznych rozważań, kiedy usłyszałem echo kroków w holu. Na początku nie zwróciłem na to uwagi, bo mnóstwo ludzi przechodziło tymi korytarzami, czy to byli pracownicy, pacjenci czy odwiedzający. Ale to ich głosy przykuły moją uwagę.
- Powinnyśmy powiedzieć pani Hellman? - dosłyszałem wystraszony szept kobiety, raczej.
- Nie, a przynajmniej ja nie zamierzam - kolejna kobieta.
- Rosemary, musimy komuś powiedzieć! Może któremuś ochroniarzowi?
- Rób, co chcesz, Helen, ale ja się w to nie mieszam. To co widziałyśmy było... - wzdrygnęła się ledwo zauważalnie - To było przerażające. Nie mieszam się w to, chcę po prostu zapomnieć, że to kiedykolwiek zobaczyłam.
Usłyszałem, że się zbliżają, po czym uchwyciłem się metalowych kraty mojej celi wychylając się, żeby spojrzeć na nieznajome kobiety.
- Na dodatek w ogóle nie powinnyśmy tam schodzić. Możemy się wpakować w spore kłopoty - powiedział głos Rosemary. Były już bardzo blisko.
- No i co z tego? Nie możemy zwyczajnie milczeć - powiedziała Helen
- Daj sobie spokój! - zarządziła szorstko Rosemary - Ktoś i tak je znajdzie.
Mówiąc to, minęły moją celę. Przeszły szybko i nawet nie spojrzały w moim kierunku, więc nie mogłem zobaczyć ich twarzy.
Nie byłem w stanie powstrzymać swojej ciekawości. O czym one do cholery mówiły? Coś się działo w Wickendale, tak jak od początku podejrzewałem. Coś złego. Po prostu nie mogłem rozszyfrować, co to było. A teraz zobaczyłem te dwie pracowniczki, wystraszone z powodu czegoś, co widziały w instytucji. To tylko potwierdzało moje podejrzenia. Poza tym to jedyne nowinki, na jakie natknąłem się w ciągu ostatnich dni, więc nie mogłem się nie odezwać.
- Hej! - szepnąłem na tyle głośno, aby mogły mnie usłyszeć.
Zignorowały mnie. Powinienem się tego spodziewać, skoro pacjenci pewnie często krzyczeli do nich szalone rzeczy. Ale musiałem przyciągnąć ich uwagę.
- Rosemary, Helen! - na to się odwróciły. Jedna była dość stara, pewnie Rosemary, a druga była młodą kobietą, jakby była jej córką. Obie miały stroje pracowników i ciemne, mocno kręcone włosy.
- Czego chcesz? - zapytała chamsko Rosemary
- Co widziałyście?
- Wracaj do celi, Harry - nie miałem pojęcia, skąd znała moje imię, ale z drugiej strony pewnie od każdego pracownika wymagało się, by znał imiona wszystkich pacjentów.
- Jestem w celi - upierałem się - Po prostu powiedzcie mi, co widziałyście. O czym wy mówicie?
- Chodź Helen, idziemy - zlekceważyła mnie Rosemary łapiąc za rękę Helen i odwracając się.
Kurwa. Musiałem wiedzieć, albo ciekawość zjadłaby mnie od środka. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę i wykorzystałem informacje, jakie udało mi się zdobyć.
- Albo powiem pani Hellman, że tam zeszłyście - nie miałem pojęcia, gdzie było "tam", ale warto było spróbować.
Potwierdziły się moje przypuszczenia, kiedy obie się odwróciły podchodząc do celi.
- Kto ci uwierzy? Jesteś psycholem. Pani Hellman pomyśli, że kłamiesz - powiedziała Rosemary, chociaż wydawała się bardziej przekonywać samą siebie niż mnie.
- Jesteś tego pewna? - spytałem - Obie dobrze wiecie, że nie jestem jak reszta pacjentów. Nigdy nie byłem karany, nie miałem załamania, jestem posłuszny, stosuję się do zasad i dlatego pani Hellman mnie lubi. Mogę wam zagwarantować, że przynajmniej was o to spyta, a chyba nie chcecie kłamać, co?
Dwie kobiety wymieniły sceptyczne spojrzenia, ciągle się wahając. Chyba potrzebowały lepszego przekonania.
- Pomyślcie o tym w ten sposób. Powiecie mi, co widziałyście, a ja zatrzymam to dla siebie. Nie wpakujecie się w kłopoty z panią Hellman, a ja zostawię was w spokoju. Nikt się nie dowie o naszej małej wymianie zdań. Nikt nie będzie wiedział, co się stało, poza mną i wami. A nawet jeżeli komuś bym powiedział i tak nikt by mi nie uwierzył, jak same mówicie. No bo przecież jestem wariatem, prawda?
Po raz kolejny spojrzały po sobie niepewnie, jakby omawiały to między sobą wzrokiem.
- Okej, dobra - westchnęła w końcu Helen.
- Ona mówi - powiedziałem udając zdziwienie.
- Byłyśmy w piwnicy i my... - zaczęła, nie zważając na mój komentarz - my widziałyśmy trzy ciała... wszystkie były kobietami, chyba.
- Martwe ciała? - spytałem.
Jej przerażone oczy i drżące skinięcie było jedynym potwierdzeniem, jakie dostałem.
- Ale one nie były po prostu martwe... były obdarte ze skóry.
ROSE'S POV
Wróciłam do gabinetu Lori w znacznie lepszym humorze, pomimo okropnej pogody. Dziwne było to, że tym razem Harry wprawił mnie w dobry humor, zamiast zostawić mnie smutną i rozzłoszczoną.
Musiałam niestety przyznać, że właściwie był całkiem czarujący podczas dzisiejszego lunchu. Kiedy graliśmy w Zagadkę był taki zabawny i charyzmatyczny, tak naprawdę był w pewnym sensie słodki. W pewnym sensie. I mówiąc o nim "słodki" miałam na myśli, że nie wtrącał żadnych wrednych czy wulgarnych komentarzy.
Było w nim coś...pokrzepiającego. Był taki żywy w porównaniu do innych pacjentów. Gdyby nie był szurniętym przestępcą mogłabym właściwie rozważyć zaprzyjaźnienie się z nim.
Zostałam wyrwana ze swoich rozmyślań przez nagłe "BUM!" dochodzące gdzieś z głębi budynku.
Piekielne grzmoty nie ustawały, więc zdałam sobie sprawę, że teraz będzie już tylko gorzej. Ta burza musiała być najgorszą, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Nawet przez gruby sufit słyszałam deszcz spadający na dach. Zwykle jego dźwięk z jakiegoś powodu mnie uspakajał, ale teraz cały ten hałas był denerwujący i rozpraszający.
Dwie kolejne rundy mrożących krew w żyłach grzmotów rozniosły się po budynku, zanim dotarłam do gabinetu. Wchodząc, jak zawsze zastałam tam Lori pochylającą się nad biurkiem i zajmującą się papierkową robotą. Przeszłam obok kilku łóżek szpitalnych, aby do niej podejść. Usiadłam na małym krześle na przeciwko stolika pokrytego papierami.
- Cześć - przywitałam się
- Witaj, moja droga - odpowiedziała  nie podnosząc wzroku
- Potrzebujesz pomocy? - zapytałam
- Nie - odparła - Raczej nie będziemy mieć przez chwilę nic do roboty. Wszyscy pacjenci wrócili do cel dopóki burza nie ustanie. Pani Hellman nie chce, żeby spanikowali przez grzmoty.
Skinęłam w odpowiedzi, biorąc do rąk książkę z biurka. Zawsze zabierałam ją ze sobą do pracy w razie, gdybym się nudziła, tak jak teraz. I bardzo dobrze.
Otworzyłam tam, gdzie ostatnio skończyłam i zaczęłam czytać, całkowicie pochłonięta słowami na stronach. Wciągnęłam się w tą historię i straciłam poczucie czasu nie podnosząc głowy, dopóki nie stała się najdziwniejsza rzecz.
Światła zamigotały. Wszystko stało się czarne, potem jasne, a potem znowu czarne.
I zostało czarne. Wysiadł prąd.
Zaniepokojone spojrzałyśmy na siebie z Lori, ale milczałyśmy. Później usłyszałyśmy ten dźwięk. Jakby spadł łańcuch albo ciężkie drzwi się otworzyły. Może obydwa. A później gdzieś na korytarzu szalone krzyki.
Nie ton tego krzyku był tutaj zastanawiający. Przyzwyczaiłam się, mnóstwo pacjentów wydawało dziwne dźwięki. Lecz ten odgłos dochodził z bliska, zbyt bliska. A potem wszystko ucichło, jakby ktoś przebiegł obok gabinetu.
Co wydawało się niemożliwe, bo pacjenci byli pozamykani w swoich celach. Pomysł, że ktokolwiek uciekłby był niedorzeczny, automatyczne drzwi trzymały ich porządnie zamkniętych.
I wtedy mnie olśniło. Drzwi były automatyczne. Nie było prądu. A bez prądu drzwi nie były zamknięte. Więc pacjenci mogli teraz uciec z cel. I nie miałam żadnych wątpliwości, że to właśnie zrobili.
Odwróciłam się powoli w stronę Lori, nie chcąc usłyszeć słów, które wiedziałam, że miałam zaraz usłyszeć. W słabym czerwonym świetle awaryjnym ledwo widziałam jej rysy. Były zaniepokojone i wystraszone.
-Rose - odezwała się
-Tak? - wyszeptałam, z jakiegoś powodu bojąc się mówić zbyt głośno
-Chyba mamy problem.
HARRY'S POV
Usiadłem na krawędzi łóżka opierając  łokcie na kolanach i dłońmi obejmując głowę, jakbym walczył z zawrotami. W piwnicy tej instytucji były trzy martwe i obdarte ze skóry ciała. "Moje" ofiary zostały obdarte ze skóry, tak samo jak te. Musiały być zabite niedawno, a przynajmniej na tyle, żeby można było zauważyć, że skóra została oddzielona od mięsa.
Nie do końca wiedziałem, co to oznaczało, ale to zdecydowanie musiało coś znaczyć. Musiałem to tylko rozgryźć. Musiałem zobaczyć te ciała na własne oczy.
Ale jak do cholery miałem to zrobić? Ciała były pewnie na tyłach piwnicy. Prawdopodobnie gdzieś, gdzie nigdy nie miały być znalezione. Tak więc wymagało to nieograniczonego czasu na znalezienie ich, a właśnie tego mi brakowało.
Cholera, nie mogę się nawet wysikać bez ochroniarza odprowadzającego mnie do łazienki, żeby upewnić się, że nie zwieję. Kiedy tylko szedłem korytarzami zawsze był jakiś za rogiem, mówię o ochroniarzu. Jedyną chwilę prywatności miałem tutaj, zamknięty w celi, gdzie byłem tylko ja i ukochany materac. Gdybym tylko znalazł wyjście przez te cholerne metalowe kraty.
Nagle światła zamigotały przerywając moje rozmyślania, gdy podniosłem wzrok. Żarówka gasła i zapalała się, aż wreszcie całkiem zgasła. Na początku pomyślałem, że to tylko w mojej celi, ale potem zauważyłem ciemność na całym korytarzu i nagłe pogłośnienie się dziwnych dźwięków, jakie wydawali pacjenci.
Nie było prądu. I wtedy to do mnie dotarło. Podbiegłem do wielkich drzwi od celi, które cały czas trzymały mnie zapuszkowanego. Zrobiło mi się niemal słabo, kiedy byłem w stanie je otworzyć. Co za idealne wyczucie czasu.
Niepewnie wyszedłem z pomieszczenia na korytarz, mając nadzieję, że nie spotkam żadnych ochroniarzy. Szukałem ich wzrokiem, ale później zdałem sobie sprawę, że przy niewielkim świetle i tak nic nie dostrzegę. Jedyną rzeczą błądzącą po korytarzach było mdłe czerwone światło awaryjne rzucające straszliwą poświatę na to miejsce. Nie mogłem narzekać, przynajmniej wyrwałem się z tej okropnej celi.
Teraz więc musiałem znaleźć trzy ciała na tyłach piwnicy, gdzie nie miałem pojęcia, jak się dostać, w dodatku w prawie całkowitej ciemności. I bez bycia złapanym przez ochroniarzy.
Cóż, stawiałem czoła cięższym wyzwaniom.
ROSE'S POV
- Pójdę i zobaczę, co jest grane.
- Nie - zaprotestowała Lori - To niebezpieczne.
- Muszę znaleźć panią Hellman, nie możemy tu tak po prostu siedzieć.
- Owszem, możemy. Zwyczajnie poczekaj. Kto wie, mogą z powrotem włączyć prąd w każdej chwili.
- Możesz poczekać, ale ja idę - powiedziałam jej będąc już na nogach. Siedzenie tu w ciemnościach było straszniejsze, niż próbowanie dowiedzieć się, co robić. A poza tym, jeżeli spotkałabym jakiegoś pacjenta to wiedziałabym, jak sobie z nim poradzić. W większości przypadków.
HARRY'S POV
Odnalezienie drogi do piwnicy okazało się łatwiejsze niż oczekiwałem. Domyślałem się, że to będzie na tyłach, za magazynami i innymi gównami. Po prostu nie spodziewałem się, że to aż tak szybko namierzę. Na szczęście udało mi się.
I w ogóle bez żadnych komplikacji. Może poza małą ucieczką przed Jamesem, ale już dawno go zgubiłem, wyprzedziłem go na długi dystans, więc miałem nadzieję, że nie natknę się na niego za szybko. Albo na kogokolwiek innego.
Na korytarzu ze wszystkimi magazynami i zapleczami znajdowały się schody do piwnicy. Były jakby schowane na tyłach holu. Musiałbyś ich szukać, żeby je znaleźć, w przeciwnym razie pewnie przeszedłbyś obok, nie zauważając ich.
Stopnie były pokryte brudem, a powietrze było stęchłe, co musiało znaczyć, że nikt tu dawno nie był. Moje stopy dotykały cementowego podłoża, kiedy schodziłem na dół. Zauważyłem, że im niżej tym schody robiły się coraz bardziej zakurzone.
Po chwili moim oczom ukazało się duże pomieszczenie, które musiało być tą właśnie piwnicą. Wszystko pokryte było warstwą kurzu.
Nie było tu żadnych świateł awaryjnych, co było kolejnym dowodem na to, że to miejsce nie należało do najczęściej odwiedzanych w całym Wickendale.
Przedostawało się tam tylko słabe światło padające zza mnie, które rozjaśniało mi widok na około 2 metry, wszystko inne pochłaniała ciemność. Wiedziałam, że piwnica była duża, ze względu na pozornie rzadsze, chłodniejsze powietrze. Jeżeli miałem się rozejrzeć po tym sporym pomieszczeniu potrzebowałem nieco więcej światła. Ostrożnie wymacałem coś, co wydawało się latarką. Miałem nadzieję, że się nie przeliczyłem. Podniosłem przedmiot i odszukałem pstryczek, mocując się z nim przez chwilę zanim wreszcie mogłem przesunąć go w dół, wpuszczając do pomieszczenia strumień światła.
Dobra, to był mój nie tylko najszczęśliwszy dzień.
Oświetliłem duży pokój w poszukiwaniu czegoś, co przypominałoby martwe ciało. Przeszedłem po pomieszczeniu sprawdzając pod stołem i w kątach. Nic.
Jedyną poszlaką, jaką odkryłem był słaby obrzydliwie słodki i zgniły zapach dochodzący z tyłów. Więc tak jakby to wywęszyłem.
Mój nos zwodził mnie parę razy nakierowując na pajęczyny i stare biurka. Ale to zwodzenie doprowadziło mnie do nowego odkrycia, tego raczej niechcianego. Bo na drodze do znalezienia źródła zapachu zauważyłem dziesiątki starych szpitalnych łóżek pokrytych krwią. Dziesiątki.
Były też stare mapy, które myślę, że przedstawiały wnętrze ludzkiego mózgu. Po co do cholery im to było? I dlaczego tyle tych łóżek było zakrwawionych i czemu ich nie wyrzucili? To było kurwa przerażające.
Ale nie mogłem teraz zaprzątać sobie tym głowy. Miałem misję do wykonania i byłem zdeterminowany, aby odnieść sukces.
Szedłem w kierunku dziwnego zapachu piekącego mnie w nos coraz bardziej i bardziej z każdym wdechem. Był tak ohydny, że już prawie nie wytrzymywałem. Z trudem szedłem i ledwo dotarłem do drzwi w tylnej ścianie. To stamtąd wydostawał się ten odór.
Wziąłem głęboki wdech przez usta i powoli je otworzyłem. Widok za nimi był wystarczający, bym zachłysnął się powietrzem. W kącie tego małego zaplecza znajdowały się trzy potworne martwe ciała, prawie nie do zidentyfikowania. Wyglądały jak jakieś upolowane zwierzęta, bez skrawka skóry. Były tylko kupą mięsa
- Jasna cholera.
ROSE'S POV
Szłam wzdłuż korytarzy instytucji w nadziei, że odnajdę główny gabinet, gdzie najprawdopodobniej mogłaby być pani Hellman. Chciałam się zapytać, co możemy zrobić, żeby nie narazić się na niebezpieczeństwo i uniknąć wydostania się pacjentów z cel. Lepiej było mieć jakiś plan, niż siedzieć tam i czekać, aż to oni po nas przyjdą.
Moje kroki były zdecydowanie za głośne w stosunku do ciszy panującej na korytarzach, jakby były słyszalne na kilometr. Moim celem było bycie najciszej, jak to tylko możliwe, żeby uniknąć jakiejkolwiek konfrontacji, ale wydawało się to być niemożliwe.
Niespodziewanie przebiegł obok mnie jakiś cień. Podskoczyłam na jego widok, instynktownie chcąc od razu wziąć i zamknąć go do celi. Ale był za szybki i za daleko. Poza tym nie miałam klucza do żadnej z cel, więc nie mogłam nic zrobić. Po prostu westchnęłam i zaczęłam wolno biec. Przy tej prędkości dotarłam do głównego gabinetu w przeciągu kilku minut. Nie tracąc czasu weszłam do pokoju, ale nikogo tam nie znalazłam.
Uh, pomyślałam. Pani Hellman prawdopodobnie wyszła i próbuje wszystko ogarnąć. Nie zostałaby tutaj i nie oglądałaby tego szaleństwa dziejącego się na jej oczach. Prowadziłaby wszystkich z powrotem do ich cel. Bo jest przecież nadzorczynią. Zdecydowałam się szukać dalej i zaczęłam iść na tyły budynku. Skoro główny gabinet jest przy wejściu pewnie spotkam ją gdzieś po drodze. Szłam przez kilka dłużących się minut, aż dotarłam do holu z magazynami i zapleczami. Ciągle ani śladu pani Hellman.
Teraz już poważnie zaczynałam panikować. Mój oddech przyśpieszył jak szalony. Wszyscy pacjenci wyszli i biegali po budynku jak opętani. Nie było znaku od pani Hellman i nie widziałam za wielu ochroniarzy. Ktoś mógł mnie w każdej chwili zaatakować.
I wtedy, jakby moje dotychczasowe zmartwienia nie wystarczały, straszna myśl uderzyła mi do głowy. Co z pacjentami z Oddziału C? Czy nadal byli zamknięci w swoich celach?
Ale zanim zdążyłam o tym pomyśleć pojawiło się kolejne zmartwienie. Mężczyzna, masywny, łysiejący mężczyzna w średnim wieku z tatuażem węża przy lewym oku zmierzał w moją stronę. Był pacjentem, mogłam się zorientować po jego stroju. Nazywał się Norman, tak mi się wydawało. Usilnie starałam się zachować spokój. Szedł prosto na mnie, a moje serce uderzało szybciej i szybciej z każdym jego ciężkim krokiem. Adrenalina pulsowała w moich żyłach. Uspokój się, powiedziałam sobie. Nic złego nie może się wydarzyć.
Ale wtedy Norman zatrzymał się tuż przede mną i zdałam sobie sprawę, że gorzej być nie mogło.
- Hejka - uśmiechnął się. Zauważyłam, że brakowało mu połowy zębów i śmierdziało mu z buzi.
- Cześć Norman, chodź, odprowadzę cię do twojej celi - powiedziałam najpewniejszym tonem, na jaki tylko było mnie stać, próbując odejść trochę w stronę głównego holu.
- Nie tak szybko - odezwał się dziwnie napiętym głosem. Nie miałam żadnej władzy, gdy brutalnie popchnął mnie na ścianę. Przypomniało mi się moje pierwsze zetknięcie z Harrym, tylko że to było znacznie straszniejsze. Próbowałam się mu wyrwać, ale byłam znacznie słabsza, nawet przy takiej ilości adrenaliny. Byłam przerażona i miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Łzy nagromadziły się w moich oczach, gdy zdałam sobie sprawę, że nie mogę nic zrobić.
- Norman, przestań - nakazałam mu surowo.
- Nie ma mowy - odpowiedział. Nie zareagowałam, gdy jego ręka wepchnęła się pod mój uniform, którym na nieszczęście była biała pielęgniarska sukienka i rajstopy.
Zaskomlałam z zaskoczenia i dyskomfortu, kiedy jego umięśniona dłoń z brutalnością błądziła po moim ciele. Wymsknął mu się drżący jęk, jak mnie dotykał.
- Chciałem to zrobić od pierwszego dnia, w którym cię zobaczyłem - powiedział. Jego słowa były mroczne i groźne.
- Proszę - błagałam dławiąc się już łzami - Nie rób tego.
Nagle coś w jego szalonym umyśle pękło. Rozzłościł się i uderzył mnie w policzek. Krzyknęłam z bólu, ale stłumił go swoimi grubymi palcami.
- Ja robię, co mi się podoba - prawie wrzasnął.
Przejechał ręką w górę mojego ciała, a  jego usta wykrzywiły się w okropnym uśmiechu. Zacisnęłam oczy, nie chcąc patrzeć na jego twarz, mając nadzieję, że ktoś mi pomoże.
Nagle atmosfera się zmieniła, a dłoń Normana oderwała się od moich ust gładko i przestał jeździć swoją ręką po moim ciele. Otworzyłam oczy w momencie, gdy jego głowa gwałtowanie uderzyła w ścianę obok. Mój wzrok odnalazł w ciemnościach Harryego. Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa na jego widok. Prawie na niego wskoczyłam, żeby go przytulić.
Ale to jeszcze nie był koniec. Jego ręka popchnęła głowę Normana po raz kolejny. Jego szczęka była zaciśnięta, a oczy czarne  w furii. Ogromna siła Harryego ujawniła się, kiedy czaszka Normana chrupnęła przy zetknięciu z murem. Rzucił jego nieprzytomne i być może martwe ciało na ziemię jak śmiecia.
Potem niespodziewanie spojrzał na mnie, a jego rysy złagodniały.
- Rose, wszystko w porządku? Skrzywdził cię? - spytał z troską w głosie i błyskiem zaniepokojenia w oczach.
Nie odpowiedziałam, ale chwiejnym krokiem odeszłam od ściany, z ulgą wymalowaną na twarzy.
Wtedy nie obchodziło mnie, czy Harry był chorym psychicznie pacjentem, który mógł obedrzeć ze skóry trzy kobiety. Jedyne, co się liczyło to to, że uratował mnie od najstraszliwszym momentu mojego życia. I potrzebowałam teraz trochę wsparcia, nie ważne od kogo.
Więc podeszłam i oplotłam go rękoma w pasie. Na początku wyglądał na zbitego z tropu, ale odwzajemnił uścisk owijając swoje silne ręce wokół moich ramion.
Wetknęłam nos w materiał jego ubrania, szlochając z ulgą.
Przez chwilę pozwolił mi się wypłakać, szepcząc mi nawet "ciiii, już dobrze, już jesteś bezpieczna" do ucha. Jego dotyk, gdy łagodnie pocierał moje plecy był kojący i z minuty na minutę zmniejszał potok moich łez.
- Dziękuję - wymamrotałam w tors Harrego, wreszcie zdolna do kontrolowania płaczu.
To było okropne uczucie, świadomość, że nie masz kontroli nad własnym losem; dawanie się dotykać choremu psychicznie, sadystycznemu wariatowi, który bez dwóch zdań miał jeszcze gorsze plany wobec mnie. Byłam przerażona, krótko mówiąc. A potem zobaczenie kogoś, kto odsuwa wszystkie złe rzeczy na bok. Niezły uczuciowy roller coaster.
- Nie ma za co - odparł uspakajającym tonem. Nawet, kiedy już skończyłam łkać żadne z nas się nie odsunęło. Ten uścisk był zbyt ciepły i kojący.
Ale kiedyś musiało się to skończyć. Podniosłam głowę z torsu Harrego, zaalarmowana dźwiękiem kroków i zobaczyłam panią Hellman zmierzającą w naszą stronę. Jej oczy spoczywały na mnie, a usta były zaciśnięte.
Ona miała najgorsze wyczucie czasu.
- Proszę proszę - zadrwiła - Kogo my tu mamy?
_______________________________________
hej ludzie. ślęczałam nad tym rozdziałem i nie miałam w ogóle pomysłów, jak mam go przekładać, żeby to miało sens. wyszedł mi chyba tragicznie, ale magda go poprawiła i teraz widzę, że wygląda dużo lepiej. czasem mam taką pustkę, że aż ciężko to opisać, a czasem tłumaczenie idzie mi jak po maśle. WIĘC. ostatecznie mam nadzieję, że wam się podobało hihi. następny chyba w poniedziałek idk, nie jestem pewna, ale raczej tak. w ogóle rozdziały będą się najprawdopodobniej pojawiały co poniedziałek.
jest też taka sprawa, że zetknęłyśmy się z opowiadaniem, które łudząco przypomina psychotic. chodzi o to, że to nie nasz fanfic i to nie my powinnyśmy mieć coś do was, ale jeżeli decydujecie się na pisanie to wykażcie się proszę odrobiną oryginalności. wiem, że inne opowiadania inspirują was do pisania, tylko między inspirowaniem się a kopiowaniem jest jakaś różnica. dlatego proszę na przyszłość o więcej swoich pomysłów, bo myślę, że gdyby autorka psychotic byłaby w stanie przeczytać coś bardzo bardzo podobnego do jej fanfica, co widziałam ja to mogłaby mieć pretensje.

I NA KONIEC MOJE ULUBIONE KONTO @RosePsychoticPL ♥ jaram się dhtsdfvlkrt, bo powstało konto rose i follownijcie je, jak chcecie ((nalegam)), a poza tym rose daje chyba follow backi hehs. nie ma jeszcze harrego, ale my się tym nie zajmujemy także no właśnie.

macie jakieś podejrzenia do tego, co będzie dalej? W ogóle to był pierwszy rozdział z perspektywy Harrego i magda mówi, że się prawie posrała, jak czytała to w środku nocy haha, a wam jak się podobał?
KOMENTUJCIE, MÓWCIE, CO MYŚLICIE, PYTAJCIE. CO TYLKO CHCECIE.


+złóżcie @gomezlly życzenia z okazji urodzin!

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 6

Szłam zimnymi ulicami, nie czując się za dobrze w drodze do pracy. Było jak zwykle chłodno i padał śnieg, ale coś innego wisiało w powietrzu, co mnie dołowało. Może to był po prostu jeden z tych dni...
Pomimo mojego beznadziejnego samopoczucia, uśmiechnęłam się, przypominając sobie wczorajszy powrót do domu z Jamesem. Był takim dżentelmenem i był zabawny na swój uroczy sposób.
W niczym nie przypominał Harryego. Był w zasadzie jego przeciwnością. James był skromny i słodki, podczas gdy Harry był zarozumiały i niemiły. James ciężko pracował na życie, a Harrego nic nie obchodziło. I kiedy zaczynałam lubić Jamesa coraz bardziej z minuty na minutę, moja nienawiść do Harrego wydawała się równie szybko wzrastać. Jakby moje zamiłowanie do Jamesa stanowiło przeciwwagę dla odrazy do Harrego.
Na myśl o nim jakieś dziwne, nieznane mi do tej pory uczucie zawładnęło moim ciałem. Cokolwiek to było, nie podobało mi się. Może to było poczucie winy albo nienawiść, nie wiem. Samo myślenie o Harrym przyprawiało mnie o ból głowy.
Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się z niej obrazu zmierzwionych włosów i czerwonych ust. Nie miałam zamiaru marnować więcej czasu na myślenie o nim.
Kiedy zbliżyłam się do budynku Wickendale, zauważyłam drogi samochód zaparkowany tuż przy kamiennych schodach. Boże, jakbym chciała mieć samochód. Oszczędzałam od jakiegoś czasu i powinnam niedługo uzbierać wystarczającą kwotę, aby sobie jeden sprawić, co zakończyłoby moje zirytowanie spacerami w brzydką pogodę każdego ranka.
Drzwi wejściowe były otwarte i zauważyłam dobrze ubraną, w beżowy płaszcz i drogie buty kobietę, która zmierzała w ich stronę. Miała kasztanowe włosy do ramion, a z twarzy wyglądała na nieco ponad trzydziestkę.
Zastanawiałam się co ktoś taki robił w miejscu takim jak to, kiedy wchodziła po brukowanych schodach. Zauważyłam, że w rękach niosła aparat. Musiała być dziennikarką.
Nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam jak zalewa mnie fala irytacji, spowodowana jej obecnością. Wiedziałam, że tylko wykonywała swoją pracę, ale większość dziennikarzy było zbyt wścibskich i zachowywali się jakby byli lepsi od wszystkich, więc generalnie za nimi nie przepadałam.
Weszłam do budynku kilka kroków za nią, powitana przez powiew ciepłego powietrza. Miałam zamiar udać się do pokoju pielęgniarek, jednak zatrzymała mnie scena odgrywająca się przede mną. Dziennikarka została zatrzymana przez panią Hellman, na której twarzy nie widać było cienia emocji, może poza zwyczajowym niezadowoleniem. Wyglądało na to, że się kłóciły, ale nie mogłam dosłyszeć ich słów przez dźwięk obłąkanych wrzasków dochodzących z głębi korytarza. Po chwili, reporterka, wyraźnie wkurzona wypadła z budynku jak burza, jeszcze po paru słowach od pani Hellman, . O co do cholery w tym wszystkim chodziło?
Zignorowałam tą myśl, stwierdzając, że pytanie pani Hellman nie było dobrym pomysłem. Więc zdecydowałam, że po prostu udam się do pokoju pielęgniarek, kiedy zauważyłam opaloną, zaokrągloną sylwetkę zmierzającą w moim kierunku.
- Kelsey! - zawołałam.
- Hej, Rose! Gdzieś ty się podziewała?
- Pracowałam - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- No to naprawdę musisz mieć masę roboty, bo mam wrażenie jakbym cię dawno nie widziała!
- Kilka dni, ale taa... - zaśmiałam się. Z Kelsey będącą zajętą swoją psychologiczną robotą w innym skrzydle i mną będącą po drugiej stronie budynku, dbającą o fizyczne zdrowie pacjentów, nie widywałam jej w pracy tak często, jakbym tego chciała. Ale w tym tygodniu rzeczywiście nie widziałyśmy się praktycznie w ogóle.
Rzuciłam okiem na zegar po drugiej stronie holu, zastanawiając się czy miałam jeszcze czas na krótką pogawędkę. Przyszłam dziś wcześniej, więc stwierdziłam, że mam jeszcze kilka minut.
- Więc co porabiałaś przez ostatnie dni? - spytałam.
- Nie wiele - powiedziała, jednak jej oczy przez moment wyglądały jakby coś ją martwiło - A ty? - zapytała, zmieniając temat.
Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się czy powinnam powiedzieć jej o Harrym, chociaż w sumie nie było o czym mówić, po prostu rozmawialiśmy ze sobą kilka razy. Tak czy inaczej i tak jej powiedziałam, opisując każdą konwersację jak najszczegółowiej. Zdecydowałam się nie wspominać o niekomfortowym momencie, kiedy ręka Harrego błądziła po moim udzie. Wspomnienie zapaliło iskrę pożądania wewnątrz mojego ciała, więc szybko odgoniłam tę myśl.
- Wow - powiedziała rozdrażnionym tonem - To nie fair!
- Um, raczej nie uważałabym siebie za fuksiarę.
- Ja tak! Zrobiłabym wszystko, żeby z nim porozmawiać i dowiedzieć się o czym myśli -powiedziała mrużąc oczy, jakby próbowała sobie to wyobrazić. Miała obsesję na punkcie tego o czym myślą szaleńcy i zawsze chciała wiedzieć, jak pracują ich mózgi, co czyni ich innymi od zwykłych ludzi i tego typu rzeczy.
- Nie widziałaś się z nim jeszcze w swoim gabinecie? - zastanawiałam się. Z reguły Kelsey widywała się ze wszystkimi pacjentami w ciągu pierwszego tygodnia po ich przybyciu.
- Oczywiście, że się z nim widziałam. Ale jest sprytniejszy niż reszta, zamknięty w sobie. Strasznie bym chciała po prostu z nim porozmawiać, żeby się przede mną otworzył. Miła i spokojna konwersacja, zamiast przesłuchania i notowania wszystkiego co powie.
- Więc tego nie rób - odpowiedziałam po prostu, a Kelsey skinęła w zamyśle - Zaraz się spóźnię, zobaczymy się potem.
- Zaczekaj, muszę ci coś powiedzieć - Kelsey powiedziała, zanim ja jeszcze zdążyłam skończyć - Ja...umm...ja... - zaczęła patrząc mi prosto w oczy, jednak zaraz rozglądnęła się na boki, jakby bała się, że ktoś ją obserwuje - Wiesz co, nie ważne. Zobaczymy się później - i po prostu obróciła się na piecie i szybko odeszła.
To było bardzo dziwne. Ciekawość o to co chciała mi powiedzieć, zjadała mnie żywcem. Ale nie miałam czasu na to, żeby pójść za nią i ją zapytać, bo bym się spóźniła. A jedynej rzeczy, której nienawidziłam bardziej niż niewiedzy, było spóźnianie się.
Dzisiejszy dzień był mieszanką nudy i masy roboty. Jednak jak zawsze poczułam ulgę, kiedy zegar wybił południe i mogłam udać się na lunch. Śmieszyło mnie to, że zawsze z niechęcią podchodziłam do kolejnych spotkań z Harrym, jednak lunch wciąż był moją ulubioną częścią dnia. Był dużo bardziej interesujący niż przynoszenie przyborów medycznych i pomaganie przy papierkowej robocie.
Kiedy tylko przeszłam przez podwójne drzwi kawiarni, moje oczy kolejny raz przeskanowały pomieszczenie w poszukiwaniu za nim. Zwykle jego urzekający wygląd łatwo dało się wychwycić w wynędzniałym, upiornym tłumie. Ale nigdzie nie było go widać, więc wzięłam do ręki talię kart ze stolika z grami i usiadłam na naszym codziennym miejscu, żeby na niego poczekać.
Nerwowo kręciłam młynka kciukami, czekając na niego, jednak szybko mnie to znudziło, jak się pewnie domyślacie. Więc porozkładałam karty na stole i dla zabicia czasu posortowałam je w kupki według numeru, a później znowu je pomieszałam. Po kilku minutach zaczęłam układać je w różne wzory, tylko żeby czymś się zająć. Byłam tu już od dziesięciu minut, a on ciągle jeszcze nie przyszedł. Gdzie on mógł się podziewać?
Jak tylko pytanie pojawiło się w mojej głowie, Harry wszedł przez drzwi.
Wyglądało to niemal jak scena z filmu. Prawie jakby jakiś blask nagle oświetlił jego postać, przyciągając uwagę wszystkich w pomieszczeniu. Wszystkie oczy skierowane były w jego stronę, jakby był jakąś gwiazdą. Tylko, że patrzyły na niego ze strachem, a nie z adoracją. Nawet najgroźniejsi pacjenci wydawali się przestraszeni, kiedy czujnie śledzili jego ruchy, jakby bali się, że nagle się na kogoś rzuci. Ale tego nie zrobił.
Zamiast tego tylko oblizał swoje pełne usta i podszedł do mnie, nie zwracając uwagi na śledzące go spojrzenia.
- Rose - przywitał mnie kiedy usiadł, czym nieco mnie zaskoczył. Po tym jak się wściekł na mnie wczoraj, część mnie myślała, że już więcej tego nie zrobi.
- Cześć Harry.
A później była tylko cisza. Nie przyjemna cisza, tylko niezręczna cisza, bo Harry nie spuszczał ze mnie wzroku. Spróbowałam zmniejszyć napięcie między nami, zaczynając tasować karty, żebym nie musiała skupiać się na tym, co powinnam powiedzieć i wyglądać na zajętą. Wzdrygnęłam się, kiedy Harry położył swoją rękę na mojej, aby mnie zatrzymać. Był to zaskakująco łagodny dotyk.
- Przestań, nie chcę grać w karty - powiedział. Już miałam go zapytać, co mamy w takim razie robić, mając nadzieję, że nie powie, że chce rozmawiać. Ponieważ, pomimo tego, że rozmawialiśmy tylko kilka razy, nie lubiłam tego, jak kończyły się nasze konwersacje. Ale na szczęście Harry wstał z krzesła i podszedł do stołu z grami. Ku mojemu zdziwieniu wybrał grę planszową i zgadywałam po głębokiej zieleni pudełka, że jest to Zagadka*. Było prawie koloru oczu Harrego, tylko bez tego zapierającego dech w piersiach błysku.
Wrócił z powrotem do stolika z pudełkiem w dłoniach. Karty i inne elementy gry obijały się o jego ścianki robiąc irytujący hałas, kiedy położył grę na stoliku.
- Zagadka?
- Jak na ironię, tak - powiedział, wyciągając na stolik wszystkie elementy. Wydawało się, że był dziś w znacznie lepszym humorze.
- Cóż, beznadziejny wybór, bo wygram, choćbyś nie wiem jak się starał - oznajmiłam.
- Na pewno? - zapytał z prowokującym uśmieszkiem na ustach.
- Tak, na pewno. Nigdy, nikomu nie udało się mnie ograć. Grałam przeciwko całej swojej rodzinie pięć razy i ani razu nie przegrałam - uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- Cóż, mogę ci tylko pozazdrościć talentu - powiedział głosem przeszytym sarkazmem - I niech zgadnę, twoja rodzina jest po prostu wesołą gromadką ludzi, obrzydliwie bogatą i pewnie wszyscy ukończyliście Harvard, albo inną szkołę medyczną z najlepszym wynikiem na roku, mam rację?
Jego przypuszczenia, dotyczące mojej rodziny nieco mnie sprowokowały, ponieważ nie mogły być dalsze od prawdy.
- Nie, właściwie to nie masz ani trochę racji. Mój ojciec pił i zostawił nas jak byłam mała, a później moja mama się zastrzeliła, ponieważ podobno nie mogła znieść bólu po jego odejściu. Więc przez trochę mieszkałam z moimi biednymi dziadkami i ledwo starczało nam jedzenia, żeby przeżyć. Harowałam 24/7, żeby tylko mieć dobre oceny, a później kupić własne mieszkanie, za pieniądze, na które również ciężko harowałam i zdobyć pracę tutaj. Więc dlaczego nie skończysz ze swoimi cholernymi przypuszczeniami i nie zajmiesz się własnymi sprawami?
- Rose, przepraszam, tak mi przykro, nie miałem pojęcia - jego wyraz twarzy był bezcenny. W jego oczach widziałam żal i współczucie, ale później przypomniałam sobie, że psychopaci są świetni w naśladowaniu ludzkich emocji, więc nie wiedziałam, czy powinnam przyjąć jego przeprosiny czy też nie.
- W porządku - wymamrotałam tylko - Ale skoro ja właśnie powiedziałam ci coś o mnie, ty musisz powiedzieć mi coś o sobie.
- No dobrze - wzruszył ramionami - Co chcesz wiedzieć?
Było tyle rzeczy, których się chciałam o nim dowiedzieć, dlatego słowa opuściły moje usta wszystkie naraz i zanim nawet zdążyłam je przemyśleć.
- Zabiłeś te kobiety? Jeśli tak, to jaki miałeś motyw? Co się z nimi stało? I bądź szczery. Gdzie dorastałeś? Masz ciągle kontakt ze swoimi rodzicami? Co twoja rodzina o tym wszystkim myśli? I gdzie...
- Woah - zachichotał, podnosząc ręce przed siebie w obronnym geście - Zwolnij, skarbie. Na początek odpowiem tylko na jedno pytanie.
Cholera. Pewnie odpowiedziałby na więcej, gdybym go nie zbombardowała wszystkimi naraz. Pomyślałam przez chwilę, nie chcąc zmarnować swojej szansy. Już miałam wybrać pytanie o to, czy był rzeczywiście winny, ale część mnie póki co nie chciała znać odpowiedzi. I wątpiłam, żeby powiedział mi prawdę.
- Okej, ale obiecujesz, że będziesz ze mną szczery? - zapytałam.
Skinął głową, złączając ręce i patrząc w moje oczy z poważnym wyrazem twarzy. W końcu wybrałam swoje pytanie, które miałam nadzieję, będzie dla niego łatwe do udzielenia szczerej odpowiedzi, ale ciągle da mi możliwość lepszego poznania osoby jaką był Harry Styles.
- Czego boisz  się najbardziej? - spytałam w końcu. Harry nie odpowiedział od razu. Zamiast tego jego czoło zmarszczyło się w zamyśleniu, kiedy wyciągał z paczki nowego papierosa i zapalniczkę z kieszeni. Nienawidzę siebie za to, ale kiedy otoczył swoimi rękami zapalniczkę i zmrużył oczy zaciągając się dymem, byłam całkowicie nim oczarowana. Bez dwóch zdań był niesamowicie seksowny.
- Dobre pytanie - wymamrotał. Papieros zwisał z kącika jego ust. Czekałam cierpliwie, kiedy powoli wkładał zapalniczkę z powrotem do kieszeni, zanim jego oczy znów spotkały moje.

- Naprawdę chcesz wiedzieć czego się boję najbardziej? - zapytał wydychając smugę wirującego dymu. Skinęłam głową, zachęcając go do kontynuowania, mając nadzieję, że przestanie mówić tak cholernie wolno i uwodzicielsko. Rozejrzał się, upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje i nachylił się w moją stronę.
- Najbardziej boję się tego, że mogę się stąd nigdy nie wydostać; że utknę tu przez resztę życia. Nie będę mieć dzieci, ani własnego domu, ani pracy, ani nawet własnych ubrań. Będę tylko siedział tu z tymi wszystkimi psychopatami, nie będąc w stanie porozmawiać z nikim innym oprócz ciebie. Będę musiał cieśnić się w brudnej celi, słuchając na okrągło krzyków i bełkotów. Odkąd tu jestem nie spałem i czuję się okropnie. To miejsce samo w sobie jest wystarczające, aby człowiek oszalał. A co jeśli tu umrę, Rose? Co jeśli ten budynek będzie jedynym co zobaczę przez następne 50 lat? Nic po mnie nie zostanie, ponieważ nie mam nic do pozostawienia po sobie. Zamiast pogrzebu będą tylko ludzie chodzący po budynku, mówiący: "Słyszałem, że ten maniak co obdarł ze skóry trzy kobiety w końcu umarł w tym szpitalu zeszłej nocy". I będą się z tego cieszyć i będzie to ostatnie wspomnienie o mnie jakie wszystkim pozostanie w głowach - psychol, który w końcu umarł. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że strach nigdy nie ustępuje, cały czas jest ze mną.

Byłam zaskoczona jego wypowiedzią, bo nie sądziłam, że będzie aż tyle mówił. I nagle poczułam współczucie. Wiedziałam, że nie powinnam, zasługiwał na coś nawet gorszego niż to, ale nie mogłam sobie wyobrazić życia na jego miejscu. Myśl o byciu zamkniętym w Wickendale do końca życia nie brzmiała przyjemnie. A co jeśli był rzeczywiście niewinny? Co jeśli musi przechodzić przez to wszystko niesłusznie? Odepchnęłam od siebie tę myśl; oczywiście, że był winny. Musiał być.
- To może zabrzmieć brutalnie, ale nie mogę powiedzieć, że ci współczuję - oznajmiłam. On tylko westchnął i popatrzył w dół wyciągając z ust papierosa i wydychając dym - Wiesz, może jakbyś spróbował zaprzyjaźnić się z innymi pacjentami, nie byłoby tak źle - zasugerowałam. Harry tylko prychnął i potrząsnął głową.
- Taa. Nie, dzięki.
- Dlaczego nie? - spytałam.
- Jaja sobie robisz? Większość z tych ludzi nie jest nawet w stanie ułożyć spójnego zdania.
- Nie prawda, dużo pacjentów nie jest tak szalonych, na jakich wyglądają. Próbowałeś w ogóle z nimi porozmawiać?
- Nie i nie zamierzam.
- Bez sensu.
- Oh daj spokój, Rose. Gdybyś była na moim miejscu nawet byś do nich nie podchodziła. Unikałabyś ich za wszelką cenę i dobrze o tym wiesz.

Cóż, to mnie uciszyło. Miał rację, gdybym była na jego miejscu najprawdopodobniej nie chciałabym zaprzyjaźnić się tu z nikim.
Zerknęłam na Harrego, ale jego oczy nie patrzyły w moją stronę, więc nie byłam w stanie nazwać ukrytych w nich emocji. Lecz nagle podniósł głowę; emocje w jego zielonych oczach okalonych długimi rzęsami, wciąż były nie do odczytania. Jego wyraz twarzy był poważny, kiedy otworzył usta, chcąc coś powiedzieć.
- Mogę być panem Greenem? - zapytał.
Wybuchnęłam śmiechem, patrząc w dół na zapomnianą grę. Oczekiwałam, że powie coś głębszego.
- Jasne - odpowiedziałam.
- Masz ładny śmiech - powiedział nagle.
- Co?
- Powiedziałem, że masz ładny śmiech - uśmiechnął się, kiedy cholerny rumieniec wypłynął na moje policzki. Nienawidziłam, kiedy tak się działo.
- Dzięki - wymamrotałam. Nie chciałam zastanawiać się nad jego komplementem i pogłębiać czerwieni moich policzków, więc popatrzyłam na figurki do gry leżące na stole i zastanowiłam się, którą wybrać, aby czymś zająć swoje myśli.
W momencie kiedy już miałam wziąć do ręki panią Scarlett i zacząć grę, rozległ się ogromny dudniący grzmot, który zatrząsnął pomieszczeniem. Harry i ja jednocześnie popatrzyliśmy w górę, pomimo tego, że niebo było zasłonięte przez sufit nad naszymi głowami.

Pacjent imieniem Damian, którego przestępstwa były mi nieznane, podszedł do małego okna w zakurzonym kącie pokoju. Patrzył na zewnątrz dzikimi oczami, pełnymi podekscytowania na myśl o tym co nadchodziło.
- Woohoo! - wykrzyknął zachrypniętym głosem, odwracając się i patrząc mi w oczy. Pomieszczenie ucichło i wszyscy podnieśli głowy, aby dowiedzieć się co było powodem jego podekscytowania - Idzie burza.
                                                                            

*gra planszowa, której celem jest odgadnięcie kto zamordował pana Boddy'iego, w której zadaje się podstawowe pytania (kto spośród gości, gdzie, jak i kiedy).

                                                                            

Taki tam noworoczny prezent dla was, mam nadzieję, że się spodoba. Dziękujemy za wszystkie życzenia i również życzymy wam wszystkiego dobrego w nowym roku. Dziękujemy też za prawie 3,5tys. wejść w niecałe dwa tygodnie!! Jesteście niesamowici, kochamy was!!:*
Wgl to piszcie jak wam się podobało, bo ja kocham to co Harry powiedział o swoim największym strachu<3 jak myślicie: jest winny czy nie? Jakie są wasze teorie co do następnych rozdziałów? Chętnie je poznamy i odpowiemy na wszystkie pytania jeśli jakieś macie (oczywiście nie dotyczącego tego co się stanie dalej, o nie, na to musicie poczekać haha). Piszcie w komentarzach, albo do nas na twitterze. Możecie też u mnie na asku ale nie wchodzę na niego za często:P
Następny rozdział w poniedziałek!