niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 41


Wyglądało na to, że setki pracowników i pacjentów podchodziło sceptycznie do Harry'ego. Wszyscy denerwowali się w jego obecności, i nie bez powodu. Zdarzyło mu się zrobić parę złych rzeczy. Kłamać, zabijać, kraść i łamać zasady. Nie obdarł ze skóry żadnej kobiety, ale to nie oznaczało, że był zupełnie niewinny. Z wielu bezowocnych sesji terapeutycznych nauczyłam się jednego - nie ufać mu. Jego zawiły umysł krył coś ciemnego. To, czy był dobry, czy zły należało do kwestii spornych. Ale istniała różnica między byciem dobrym a dobrym dla Rose.

Był wyjątkowo zaciekły. Czasem było to jego wadą podsycającą gniew i nienawiść, ale czasem miało to dobre skutki, na przykład przy zakochiwaniu się w Rose. Więc dlatego, i tylko dlatego zdecydowałam się pomóc im obojgu. Pomogę mojej najlepszej przyjaciółce zbiec z tego miejsca z  mężczyzną, który już od jakiegoś czasu jest częścią planu, z nadzieją, że Harry się o nią zatroszczy.

-To nie będzie proste.
-No nie pierdol. - wybełkotał Harry.
-Musimy wymyślić, jak uwolnimy was z waszych cel. Potem będziecie musieli minąć strażników, następnie przedostać się na Oddział C, a potem do tunelu. Nigdy nikt tego nie zrobił.
-Tak, bo nikt nie miał po swojej stronie ciebie, prawda? - spytała Rose - No bo ci, którzy wcześniej próbowali uciec nie mieli pomocy pracowników czy innych pacjentów.
-Racja. - zgodziłam się
-Możemy wam dać klucze i załatwić wszystkie niezbędne rzeczy  - wtrąciła Lori zanim zdążyłam coś dopowiedzieć.
-Możesz wyłączyć zasilanie. - oczy Rose zaświeciły się.
-I zorganizować nam broń. - dodał Harry

Każdy pomysł dodawany do moich i Lori obowiązków był większym obciążeniem. Będę musiała przemycić Harry'emu i Rose wszystkie potrzebne materiały, nie dając się przy tym złapać i nie wylatując z pracy, a to wywierało na mnie ogromną presję. Przecież samo to małe zebranie było wystarczająco ryzykowne. Nie dalibyśmy rady wszystkiego zharmonizować, gdyby nie to, że pani Hellman była na szczęście nieobecna. Bez dwóch zdań, nie spotkalibyśmy się w moim gabinecie pod jej nadzorem. Ale najwyraźniej nawet diabeł choruje.

Skoro więc jej nie było, wykorzystaliśmy to. No może po części dlatego, że była chora, a po części dlatego, że Harry bardzo nalegał. Rose na pewno nie zostałaby odprowadzona na salę w najbliższym czasie, ale wyglądało na to, że sama myśl o jej operacji doprowadzała go do czystego szaleństwa. Ze dwadzieścia razy pytał, jak uciekną, więc razem z Lori zaciągnęłyśmy ich tutaj.

-Ma ktoś jakiś zeszyt czy coś? - spytała Rose.

Sięgnęłam do mojego biurka, pociągając klamkę od szuflady. Chwyciłam blok kartek i wręczyłam Rose, która podziękowała po ciuchu, otwierając go.

-Tak więc potrzebujemy planu. - wymamrotała do siebie, zakładając kosmyk włosów za ucho i coś bazgrząc. Rzuciłam okiem na Harry'ego i zauważyłam, jak przygląda jej się z troską, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że pomimo tego, ile nas od siebie różniło, jedno mieliśmy wspólne. Oboje znaliśmy los Rose, jeśliby tu została i oboje baliśmy się, że przeobrazi się on w rzeczywistość. Oboje czuliśmy silną potrzebę wydostania stąd kogoś, na kim nam zależało. Choć panika Harry'ego i jego troska przerastały moje to i tak oboje to czuliśmy. Stało się to oczywiste, dzięki zmartwionym wyrazom twarzy oraz krótkim spojrzeniom, jakie posyłali sobie nawzajem podczas naszej małej narady.

-Najpierw odetnę zasilanie. - odezwała się Lori. Stała przy biurku, opierając się o nie, ja siedziałam na blacie, obok niej, a Harry i Rose zajmowali miejsca na dwóch krzesłach przed nami.
-Okej. - zgodziła się Rose, dopisując. - Ale to tylko dla odwrócenia uwagi, co nie? Zamykają teraz wszystkie cele ręcznie po tym, co stało się ostatnio, więc jak się wydostaniemy?
-Może jedna z was załatwi nam zapasowe klucze? - zapytał Harry

Lori westchnęła. Była to dla niej gehenna i opierała się temu, bo nie mówiła zbyt wiele. Ale nie miałam czasu spytać jej czemu.

-To będzie ryzykowne.
-Cała ta ucieczka jest ryzykowna. - odburknął Harry.

Rose przeniosła gwałtownie wzrok na Harry'ego, a potem spojrzała na Lori przepraszająco. Ale rozumiałam w sumie, czemu tak łatwo było go wyprowadzić z równowagi.

-Damy radę. - powiedziałam.

Harry skinął delikatnie w moją stronę w podziękowaniu. Chyba naprawdę chciał się stąd zmyć jak najszybciej, ale obiecałam sobie od razu, że nie dam kluczy jemu, tylko Rose.

-Okej. - mówiła Rose - Więc Kelsey załatwi nam klucz, Lori wyłączy prąd, my otworzymy sobie cele. A jak przedostaniemy się na Oddział C tak, żeby strażnicy nie zauważyli?
-Jest taka możliwość, że załatwicie nam bronie? - oczywiście to był Harry.
-Nie. - zaprotestowała Rose - Nie będę krzywdzić niewinnych ochroniarzy.
-Niewinnych. - sapnął Harry, ale nie zaprzeczał. - Nie o to mi chodziło, tylko na wszelki wypadek.
-Mogłybyśmy to zrobić. - powiedziałam - Może scyzoryk albo coś dla was obojga, w ostateczności. - Wiem, że wiele od nas wymagali, ale jak mogłoby być inaczej? Wcześniej podchodziłam do tego sceptycznie, ale teraz zdałam sobie sprawę, że gdybym była na miejscu Rose zrobiłabym dokładnie to samo. Kiedy pomyślałam o tym, że moja najlepsza przyjaciółka mogłaby zginąć z rąk przebrzydłej pani Hellman i jej syna, zaczęłam angażować się w ten plan coraz bardziej. Dostarczę im, czego trzeba. Chociaż tyle mogę zrobić.

-Wyłączę zasilanie. - dodała Lori, choć już to mówiła - Odwrócę ich uwagę.
-Dziękuję. - powiedziała słodko Rose - To powinno pomóc, ale nie wiem, czy wystarczy. Potrzebujemy czegoś jeszcze.

Wtedy zapadła na moment cisza. Harry jeździł palcami po dolnej wardze myśląc intensywnie, Rose pukała ołówkiem w notatnik, ja stukałam dłonią o blat, a Lori patrzyła się w sufit. To jedno pytanie krążyło nam wszystkim po głowach - jak Harry i Rose wymkną się strażnikom? Roiło się tu od ochroniarzy, do tego stopnia lojalnych, że niektórzy zamieniali się w chore potwory. Nie łatwo było im umknąć, nawet po ciemku.

-No to pewnie będziemy musieli zaryzykować. - zasugerował Harry. Wszyscy od razu gwałtownie się wzburzyli.

"Co?", "To nie wypali" i "To wariactwo" rozbrzmiały w pokoju naraz.

Harry podniósł ręce w samoobronie.

-W takim razie czy ktoś wpadł na coś lepszego? Chcę stąd zwiać i to jak najszybciej. Strażnicy nie będą raczej zajęci przeszukiwaniem, skoro wszyscy inni będą zamknięci i nie będą za wiele widzieli.
- Napewno ktoś cię złapie, za dużo tu pracowników. - sprzeczałam się. Wiedziałam, że chce się stąd szybko wydostać, ale teraz to po prostu gadał od rzeczy. - Nie możecie od tak przebiec do Oddziału C mając nadzieję, że jakoś to będzie.
-Potrzebujemy czegoś więcej. - zgodziła się Rose. Harry westchnął ciężko i przejechał ręką po gęstych włosach.
-Okej, czyli co? - spytał - Jak inaczej chcecie to rozegrać?

I znowu się zamyśliliśmy. Tkwiliśmy ciągle w tym bagnie i mogliśmy jedynie czekać, aż coś nam wpadnie do głowy. Ale nagle ktoś zapukał do moich drzwi. Męski głos odezwał się zza nich.

-Przyprowadziłem Sally Miguel.

Ja pieprzę.

-Przepraszam, zapomniałam, że mam sesję. - powiedziałam, a wszyscy wgapiali się we mnie. - Postaram się o następne takie spotkanie, okej?

Rose rozejrzała się po pokoju i wstała, a Harry po niej.

-Dziękuję. - odezwała się i uśmiechnęła do mnie i do Lori, zanim oddała mi zeszyt.
-Dzięki. - wybełkotał Harry. A później oboje poszli. Zauważyłam, że jak wychodzili to strażnik na zewnątrz wyglądał na zdezorientowanego. Obserwowałam Sally, gdy wchodziła, a potem zajęła to samo miejsce, na którym jeszcze przed chwilą siedziała Rose. Słuchałam niekończących się problemów Sally, które odbijały się echem w moich uszach. Ale tak naprawdę zastanawiałam się tylko nad tym, jak do cholery mam zdobyć ten klucz dla Harry'ego i Rose.

ROSE'S POV

Niekończące się minuty bez Harry'ego dłużyły się jak zwykle w tej instytucji. Siedziałam w mojej celi i po prostu myślałam. Mogłam jedynie spać i myśleć. Ale wreszcie nadszedł lunch, czyli jedyna część dnia, która utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach. Przedreptałam od celi do podenerwowana, bo wiedziałam, że mamy trudny orzech do zgryzienia z tą ucieczką. Ale jak to po nim było widać, Harry nie zdawał się czuć tego samego, gdy się do niego przysiadłam.

Opierał się plecami o krzesło, a ręce położył na stoliku. Miał ściągnięte brwi i wydawało mi się, że jest w rozsterce. Z jego ust wydobywały się kłęby dymu papierosowego. Ale jego wyraz twarzy złagodniał, gdy usłyszał, jak odsuwam krzesło na przeciwko niego.

-Hej - powiedział z wymuszonym uśmiechem. Poprawił się trochę na krześle i przekręcił się w moją stronę kładąc dłoń na moim udzie, jak zawsze. Ale przez te ostatnie dni coś się w nim zmieniło. Trzymał mnie ściślej, bardziej opiekuńczo. Jakby chciał się upewnić, że tu jestem i będę.

-Więc... nasz plan. - odezwałam się
-A tak. - skinął. Nasze twarze były zaledwie pół metra od siebie i to też zauważyłam. Harry chciał mnie ostatnio mieć coraz bliżej siebie.
-Lori wyłączy zasilanie. Jedno z nas otworzy kluczem od Kelsey swoją cele, a potem tą drugą. Pójdziemy tunelem, wydostaniemy się i uciekniemy. - upewniłam się. - I tu pojawia się problem. Jak miniemy strażników i przedostaniemy się na Oddział C.

Usta Harry'ego zacisnęły się w wąską linię, a on sam przytakiwał cały czas.

-Zakładając, że wszystko inne pójdzie po naszej myśli, to tak.
-Nie możemy przypuszczać, że sama ucieczka wystarczy. To byłby koszmar, jakbyśmy zaszli tak daleko tylko po to, by wrócić z powrotem do naszych cel.
-Racja. - zgodził się Harry. - Ale myślałem o tym wcześniej i mam pomysł.
-Jaki?- spytałam
-Moglibyśmy wykorzystać Mikayla albo któregokolwiek innego pacjenta i też ich wypuścić. Moglibyśmy powiedzieć jej, żeby krzyczała i zwróciła na siebie uwagę ochroniarzy, posłać ją w przeciwnym kierunku. Jak się zajmą innym pacjentem to nie będą zaprzątali sobie głowy nami.

Moje oczy nagle rozbłysły.

-Dobre. - powiedziałam. - Ale szkoda by mi było jej tak wykorzystać.
-Więc jaki miało sens to całe zbieranie aliantów? - oznajmił Harry. Nie mogłam temu zaprzeczyć. - Nie musimy od razu wcielać tego w życie, taki tylko pomysł dałem.
-No ale nawet jak to zrobimy to ciągle mogą nas zobaczyć jacyś inni pracownicy. Roi się tu od nich, wątpię, że uda nam się zwiać w ten sposób nawet z pomocą Mikayli.
-Ta.

Harry westchnął ciężko i oparł głowę na rękach. Jego wzrok błądził po blacie w głębokim zamyśleniu. Jakby ucieczka z Wickendale była absolutnie konieczna akurat teraz.

-Nie martw się. - powiedziałam, jak najłagodniej mogłam. Położyłam rękę na jego plecach i potarłam je delikatnie starając się go pocieszyć. Od razu odprężył się pod moim dotykiem. - Mamy czas, żeby to przemyśleć.

Spojrzał mi w oczy i przytaknął, ale nie wyglądał na przekonanego. Zmarszczka między jego brwiami ciągle była na swoim miejscu. Nie zwracając uwagi na strażników, którzy z resztą nie wydawali się bardzo skupieni na pracy, ucałowałam Harry'ego dokładnie w to miejsce, by się jej pozbyć. Harry poddał się wreszcie i uśmiechnął kręcąc głową. To on zwykle mnie rozśmieszał w takich chwilach, więc mogłam mu się przynajmniej w ten sposób odwdzięczyć.

Ale nagle jego uśmiech zniknął, a oczy znowu spuścił w dół. Zamilkł. Ciągle był spięty. Nie był chyba wystraszony, ale martwił się. Nigdy go takim nie widziałam.

Rozejrzałam się po stołówce i zauważyłam tę dziwną kobietę z wczoraj. Patrzyła prosto na nas. To ona nie wyjawiła mi sekretu Harry'ego, ale odkryła fakt, że ów posiada. Przeniosłam wzrok na leżącą na moim udzie dłoń Harry'ego. Spojrzałam na tą jego przepiękną twarz i już wiedziałam, że coś jest nie tak.

-Harry, co się dzieje?
-To znaczy?
-Jesteś dzisiaj jakiś inny. Nie mówię, że to coś złego, ale... coś innego. Coś przede mną ukrywasz.

Teraz nie wyglądał już na zestresowanego, ale zdezorientowanego. Rzadko go takiego widywałam.

-To nic takiego. - oświadczył, choć nie wierzyłam w to.
-Czy to ma coś wspólnego z tym, co się stało wczoraj? Z tą dziewczyną, która do mnie podeszła; kobietą, co powiedziała, że dawno temu zrobiłeś coś złego?
-Rose - odezwał się, najspokojniej jak tylko mógł. - To nic takiego. - poczułam, jak jego ciepła ręka odrywa się od mojej nogi.
-Harry, powiedz mi. Jeśli mam z tobą uciec i ufać ci ponad życie to musisz być ze mną szczery.
-Proszę cię, odpuść. - odpowiedział po prostu. Obiecałam sobie, żeby nie dopytywać, ale nie znosiłam nie wiedzieć o jakieś czającej się tajemnicy.

-Harry, no weź, ja po prostu...
-Powiedziałem odpuść! - krzyknął nagle. Podskoczyłam na to gwałtowne podniesienie jego ochrypłego głosu.

Harry sapnął zły w tym samym momencie, gdy zdecydowałam się zamknąć. Nie patrzyłam mu w oczy, gapiłam się jedynie na moje dłonie spoczywające na kolanach. Przez chwilę panowała cisza.

-Kurwa. - powiedział cicho do siebie, wzdychając. Nie patrzyłam na niego dopóki nie położył znowu ręki na moim udzie. - Słuchaj Rose, przepraszam. Wiem, że chcesz wiedzieć, ale zaufaj mi po prostu, gdy mówię, że lepiej jak ci nie będę mówił, dobra?

Przytaknęłam.

-Hej, spójrz na mnie. - uniósł mój podbródek jednym palcem. - Kiedyś ci powiem. Po prostu proszę cię, daj sobie z tym spokój, póki mamy inny problem do rozwiązania.
-Masz rację. - westchnęłam - Przepraszam, nie powinnam tego teraz wspominać.
-Nic się nie stało, kochanie, skupmy się tylko na zwianiu stąd zanim się w to wpakujemy.
-Okej. - zgodziłam się. Harry był tu dwa razy i przeszedł dużo gorsze rzeczy niż ja. Oczywiście, że go to denerwowało, każdy by się wkurzał będąc tu tak długo. Musiałam postawić ucieczkę stąd na pierwszym miejscu, a nie jakieś domniemane tajemnice.

Ale atmosfera znowu się zmieniła, a Harry rozpogodził.

-Mam pomysł. - odezwał się, zapominając o poprzedniej rozmowie.

Patrzyłam na niego w oczekiwaniu na dalszy ciąg.

-To nie jest... w sumie to nie jest najlepszy pomysł, ale jakiś zawsze. Może nam pomóc się wydostać. Ale jest brutalny.
-Co?

Spojrzał na mnie poważnie, ale zauważyłam w jego oczach pewne podekscytowanie.

-Chodzi... - zaczął, oblizując usta - Chodzi o zabicie Jamesa.
___________________________________________________
this is the day when nightmares return ~natalia :)x
Okej ludzie, dopiero do domu weszłam, więc chill xD Jak tam wasz powrót do szkoły? Ja dziś byłam pierwszy dzień w liceum i było dość...śmiesznie xD 
UWAGA: Wiem, że Natalia obiecała, że pod tym rozdziałem bd link to tłumaczenia na wattpadzie, ale bez przerwy jak wrzucałam rozdziały robiły się prywatne, dlatego nie zdążyłam wrzucić wszystkiego, ale pod nst już link powinien spokojnie być:) wgl macie jakąś radę jak to zrobić żeby tak się nie robiło?? Piszcie!! xx ~Magda

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 40

TWEETNIJCIE EMOJI Z TAGIEM #PsychoticPL, KTÓRE KOJARZĄ WAM SIĘ Z PSYCHOTIC/HARRYM/ROSE/TYM ROZDZIAŁEM CZY CZYMKOLWIEK INNYM :)

Angel with a shotgun - The cab

Śnieg zatrzymał  się w swoim biegu i spoczął na zewnętrznej stronie szyby. Pokrywał zimne ulice Londynu i wirował w powietrzu z potężnym świstem. Zamieć stawała się coraz większa, nie pozwalając dzieciom budować bałwanów i bić się na kulki; to nie był ten rodzaj śniegu.

Już dawno pogubiłem się w liczeniu, jaki mamy miesiąc. Moim jedynym wyznacznikiem było wychodzące na dwór okno w gabinecie Kelsey. Czy był już listopad? Może grudzień? Nie wiedziałam i tak naprawdę to nie miało znaczenia. Było po prostu zimno.

Wickendale podtrzymywało zaledwie tyle ciepła ile było potrzeba do ogrzania pacjentów. A to i tak czasem nie chroniło ścian i powietrza wewnątrz przed zimnem, przez bardzo mroźną zimę. Pacjenci żądali raczej, żeby podkręcić temperaturę niż ją zmniejszyć.

Ale teraz, w tym momencie, moje ciało zaczęło się pocić. Czułem gorące baty parzące moje ciało.  Zaczęło się od mojego serca i z każdym jego uderzeniem szło w kierunku moich palców i nóg. Ogień trzaskał w mojej piersi i palące gorąco jak widły samego diabła skręcało moje płuca, kradnąc z nich powietrze. Moje plecy bolały jak w płomieniach, tlące się gorąco napierało na mięśnie aż napięły się tak bardzo, że zaczęły boleć. Nie mogłem mówić. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem myśleć.

I znałem to uczucie. Było rzadkie, ale je znałem. To było to samo uczucie, kiedy dowiedziałem się o śmierci Emily. Panika. Cóż, panika i gniew.

Nie byłem dobrym mężczyzną i zrobiłem rzeczy, z których nie byłem dumny. Ale jeśli była jedna dobra rzecz, którą w życiu zrobiłem, było nią kochanie Rose całym moim istnieniem.
Cholera, była wszystkim co miałem. Żadnej rodziny, żadnego dobytku, żadnych pieniędzy. Tylko ona. I teraz Wickendale zabierało ode mnie nawet to, razem z moim ostatnim okruchem zdrowego rozumu. Więc spanikowałem.

Nagle stałem, chociaż nie pamiętałem jak wstawałem. Moje oczy skanowały pomieszczenie w poszukiwaniu podpowiedzi, dotyczącej tego co się stało w ostatnich sekundach. Psychologiczne książki rozrzucone były dookoła. Pióra i ołówki pokrywały podłogę, a papiery były jednym wielkim bałaganem. Moje gardło bolało i ciężko oddychałem. Nie pamiętałem co się stało, ale powoli zacząłem  widzieć przebłyski moich rąk zakutych w kajdanki i gwałtownie zrzucających wszystko co znajdowało się na drewnianym biurku oraz krzyki wydobywające się z moich ust. Nie pamiętałem co dokładnie mówiłem, ale prawdopodobnie zawierało to słowo "kurwa" i wiele innych wulgaryzmów.

Drzwi nagle się otworzyły i pojawił się w nich Brian.
- Wszystko w porządku?

Nie mówił do mnie,  pomimo tego że jego oczy skierowane były prosto na moją osobę. Sięgnął po moje ramię, chcąc wywlec mnie z gabinetu nie uzyskawszy odpowiedzi.

- Nie! - powiedziała Kelsey zanim zdążyliśmy odejść za daleko. - Wszystko okej, to była moja wina. Nic mu nie jest. Mi też nic nie jest. Wyprowadzę go na zewnątrz, kiedy nasza sesja się skończy.
- Jesteś pewna? - spytał Brian.
- Tak - Kelsey westchnęła, wymuszając uśmiech.

Nie wyglądał na przekonanego. Ale po tym jak posłał w moim kierunku jeszcze jedno sceptyczne spojrzenie i przeskanował pokój wzrokiem, w końcu zamknął za sobą drzwi.

Popatrzyłem w dół na Kelsey, która usiłowała pozbierać swoje rzeczy i poczułam ukłucie winy. Mogłem jej nie lubić, ale to nie była jej wina. Przynajmniej pomagała nam w ucieczce.

- Ja... przepraszam - wymamrotałem. I naprawdę było mi przykro. Byłem po prostu tak wściekły na panią Hellman, Jamesa, Wickendale i mnie, ale to nie była wina Kelsey.
- W porządku - powiedziała cichym, współczującym głosem, którego nigdy wcześniej u niej nie słyszałem.
- Nie, wcale nie - powiedziałem, a następnie schyliłem się, by podnieść jedną z książek leżących na podłodze.

Rose.

- Harry, ręce ci się trzęsą - Kelsey zauważyła. I tak było. Cały się trząsłem i z trudem powstrzymywałem łzy, próbowałem nie zwymiotować, bałem się. Ale to zignorowałem, zignorowałem ją i kontynuowałem pomaganie w sprzątaniu bałaganu, który narobiłem.

Nie chciałem udzielić jej odpowiedzi i nie miałem takowej. Nie miałem ochoty z nią gadać. Ponieważ z każdym oddechem wyobrażałem sobie Rose na tym stole operacyjnym, z każdym takim obrazem jakaś część mnie zanikała, podczas gdy mój umysł nie przestawał odtwarzać strasznych wspomnień i każdej osoby, którą kochałem, a została mi odebrana. I każdy następny obraz zwiększał moje szanse na stracenie do reszty ostatków zdrowych zmysłów, które mi pozostały.

- Harry - powtórzyła Kelsey po kilku moich próbach cofnięcia moich poprzednich czynów i odłożenia przedmiotów na swoje miejsce - Naprawdę nie szkodzi. - Popatrzyła na mnie poważnie, a ja westchnąłem, siadając na  podłodze i opierając się o ścianę za mną. - Lori i ja was stąd wyciągniemy. Ciebie i Rose, oboje.
- Jesteś pewna? - spytałem, ponieważ w tym momencie desperacko potrzebowałem pocieszenia.
- Tak - Kelsey odpowiedziała. I może była to jakaś psychologiczna sztuczka, ale sprawiła, że uwierzyłem w jej słowa całym sercem. - Rose jest moją najlepszą przyjaciółką.  Też mi na niej zależy, Harry i dopilnuję, że wydostanie się stąd zanim cokolwiek jej się stanie.

Oparłem tył głowy o ścianę i wyciągnąłem papierosa z paczki schowanej w mojej przedniej kieszeni. "Pierdolić to" było myślą, która kołatała mi w głowie, kiedy wkładałem go między zęby i zapalałem. Kelsey raz mi powiedziała, że w jej gabinecie nie wolno palić, ale wyglądało na to, że to był wyjątek.

Pomijając dźwięki wydychania z moich czerniejących płuc, pokój był cichy. Chciałem, żeby ta sesja na coś się zdała i powiedzieć Kelsey, że nie mogłem stracić Rose. Oczywiście, że przetrwałem bez niej przed tym wszystkim i z pewnością w końcu byłbym w stanie przeżyć bez niej później. Ale nie chciałem. To byłoby bez sensu. Chciałem powiedzieć Kelsey, że wiedziałem, że być może przesadzałem. Chciałem powiedzieć, że wiedziałem, że będziemy ją w stanie stąd wyciągnąć i że nie było kurwa mowy, żebym dał im jej tknąć, i że nie musiałem się martwić. Chciałem zapytać dlaczego myśl o śmierci Rose sprawia, że tak się czuję. Ale jedyne słowa, którym udało się uciec z mych ust, stały się beznadziejnym, żałosnym szeptem.
- Ona jest wszystkim co mam.

Jeśli Kelsey mnie usłyszała, nie odpowiedziała. Zamiast tego zaczęła mówić o ucieczce, co uspokoiło nieco moje myśli.
- Cóż, mam mapę. Lori  może wam zorganizować wszystkie niezbędne rzeczy. Pod oddziałem C jest tunel. Mamy wyjście, wszystko na czym teraz musimy się skupić to jak to rozegramy. Ale Rose będzie w porządku.

Skinąłem, zaczynając w to wierzyć, a panika powoli znikała.
- Dzięki - westchnąłem, przejeżdżając ręką po włosach. - Mogłabyś...mogłabyś mi powiedzieć, jeśli się czegoś dowiesz? I proszę, nie mów Rose. Nie chcę, żeby się tym martwiła, kiedy nie musi.
- Okej - powiedziała Kelsey i zmusiła się do uśmiechu. Wziąłem mapę z jej rąk i wstałem, zaczynając iść w kierunku drzwi. - Harry - zawołała. Odwróciłem się, aby znaleźć ją wciąż siedzącą na dywanie. Jej oczy patrzyły na papier ściskany w mojej lewej dłoni - Upewnij się, że będzie dobrze schowana.




Moje serce zatrzymało się już drugi raz tego dnia, kiedy ją ujrzałem. Siedziała przy naszym zwyczajowym stoliku w kafeterii.  Podpierała głowę na ręce, pochłaniając książkę, która leżała przed nią. Jej ciemne włosy opadały jej na ramiona w miękkich falach, a jej czerwone usta pięknie kontrastowały z jej bladą cerą. Jej oczy zdawały się błyszczeć z niewinną ciekawością jak przesuwały się po zapisanych stronach.

I wtedy zdecydowałem jak umrze. I nie była to śmierć na jakimś stole operacyjnym w tej gównianej instytucji, ale kiedy będzie już stara i pomarszczona z tuzinem śmiejących się wnuków. Będzie opowiadać im historie o swoim życiu i nie będą to historie o tym miejscu, ale wesołe historie. Będzie robiła wielkie i niesamowite rzeczy, którymi będziemy mogli się później z nimi dzielić, a potem pójdzie do łóżka i umrze we śnie, spokojna i zadowolona. I może, tylko może, ja będę leżał obok niej.

Ale  nie umrze tutaj mając dwadzieścia lat. Nie było kurwa mowy. Byłem tego pewien, a ta nowa pewność zmniejszyła nieco napięcie, które pojawiło się z wiadomością Kelsey. Ale mimo wszystko wciąż uważałem Rose za kruchą. Więc kiedy koło niej usiadłem i wsunąłem kosmyk jej włosów za ucho, zrobiłem to delikatnie, aby jej nie przestraszyć.

Jej oczy przeniosły się z książki na moją twarz i uśmiech wykwitł na jej twarzy.
- Cześć - powiedziała. Zamiast odpowiedzieć przycisnąłem swoje usta do jej. Były tak cholernie miękkie i nie chciałem przestać ich całować jak najdłużej mogłem, bez ściągania na nas niechcianej uwagi. Kiedy się odsunąłem jej oczy szeroko się otwarły, a uśmiech był jeszcze większy.

- Zgadnij co mam - powiedziałem.
- Co?

Nie mogłem nic poradzić na to, że czułem się jak dziecko, które ma coś wyjątkowego i może się tym pochwalić Wysunąłem rzecz tylko na tyle, aby Rose zobaczyła róg papieru.

- Co to jest? - zapytała.

Przysunąłem się bliżej, aby moje usta znalazły się przy jej uchu.

- Mapa - wyszeptałem.
- Naprawdę? - spytała, a ja skinąłem.
- Jesteśmy tak cholernie blisko, Rose. Znam drogę do wyjścia. Musimy tylko w jakiś sposób minąć całą ochronę.

Pomimo, że Rose i ja byliśmy bardzo blisko siebie, a nasze głosy, byłe jedynie szeptami, nasza konwersacja musiała wyglądać zachęcająco. Bo Mikayla, która już zaczynała działać mi na nerwy, usiadła przy naszym stoliku.
- Hej - powiedziała.
- Cześć - odpowiedziała Rose. Ja się nie odezwałem.
- Więc, um...znacie może tego pacjenta, Normana?
- Co z nim? - zastanawiała się Rose.
- Jest kurwa straszny - powiedziała Mikayla - Tak po prostu podszedł do mnie i zaczął rozmawiać na jednej z tych terapii grupowych.
- Co mówił? - spytała Rose.
- On próbował chyba do mnie uderzyć (come on to me looooool tak to się mówi po polsku??:P). Ciągle mówił, że jestem ładna i mnie dotykał.
- Taa, on jest kurwa obrzydliwy. Trzymaj się od niego z daleka. - ostrzegłem.
- Nie martw się, taki mam zamiar - oznajmiła, potrząsając głową, zapewne przez okropne wspomnienie o nim. - Ale, uh...on powiedział coś o tobie.

Moje oczy natychmiast powędrowały na twarz Mikayli. Ale biorąc pod uwagę, gdzie patrzyła, oczywistym było, że nie mówiła o mnie.

- O mnie? - Rose  spytała w tym samym momencie,  kiedy ja powiedziałem: - Co do cholery powiedział?
- Cóż, chyba że jest jakaś inna Rose, w tym budynku, definitywnie mówił o tobie. Wszystko co powiedział, to "Powiedz Rosie, że nie zapomniałem o dokończeniu, tego co zacząłem" cokolwiek miało to znaczyć,

Co kurwa...

- Myślałem, że Norman nie rozmawiał z tobą po przebudzeniu się ze śpiączki - powiedziałem. Przysięgam, że jeśli mówił do niej, zbliżył się do niej,  albo nawet popatrzył na nią, zabiję go. Nie byłem w nastroju i jeśli byłby tu teraz, to bym go kurwa zabił.

Oczy Rose nie spojrzały w moje od razu. Zachwiała się trochę i dostrzegłem pewne poczucie winy Więc Norman z nią rozmawiał.

Zgaduję, że nie byłem jedynym, który miał sekrety.


ANONYMOUS' POV

Rose nie wiedziała, co Harry zrobił. Pani Hellman nie wiedziała, chociaż była bardzo blisko odkrycia prawdy. Nawet Kelsey nie wiedziała. Jedynymi ludźmi którzy wiedzieli byłam/em ja, Alice i sam Harry. Nikt nie wierzył Alice, Harry nie chciał, żeby ktokolwiek się dowiedział, a ja siedziałam/em cicho. Ale teraz obudziły się we mnie skrupuły i zamierzałam/em dotrzymać danych sobie obietnic walki.

Nie chodziło tylko o to co zrobił, a czego nie, ale o to kim był. Był chłopcem, który wykonał ten idealny plan tak wiele lat temu; chłopcem z genialnym umysłem. A teraz był zakochany. A Rose była zakochana w nim. To było coś pięknego i miało rozkwitnąć jeszcze bardziej i stać się czymś nawet piękniejszym, jeśli udałoby im się uciec. Nie chciałam/em stać na ich drodze do nowych szans i możliwości.

Powiedzenie Rose mogłoby stanąć im na drodze. Mogłabym/mógłbym zniszczyć część jej niezaprzeczalnego uczucia. Więc najłatwiejszą rzeczą było zagrzebanie tej myśli i zostawienie ich w spokoju.

Ale jeśli miałam/em dotrzymać obietnicy i nic z tym nie zrobić, postąpiłabym/postąpiłbym źle. Pozwoliłabym/pozwoliłbym jej na ucieczkę z nim, podczas gdy nie wiedziała w pełni kim tak naprawdę był. I może na początku wszystko byłoby w porządku, ale w końcu stałby się znowu tym, kim zawsze był. Nie byłby tym Harrym od romantycznych pocałunków, żartobliwych przekomarzań i optymistycznych uwag. Zmieniłby się w całkiem inną wersję swojej osoby. I musiałam/em ostrzec przed tym Rose.

                                                                                                 
I'M BACK BICZYS! Napiszę to samo co napisałam na asku (shoutout dla naszego aska, zapraszam zapraszam), czyli: Przepraszam, że się nie udzielałam ostatnio wgl, ale wcześniej byłam na niespodziewanym wyjeździe z rodzicami, gdzie totalnie nie miałam internetu, a później od razu pojechałam do mojej przyjaciółki we Francji, z którą się nie widziałam od listopada i nie wiem kiedy zobaczę się znowu (teraz jest u mnie, ale w przyszły wtorek wraca do domu:(((), więc to chyba normalne, że chcę z nią spędzić jak najwięcej czasu, prawda?
Next: Advnifdvhjisalfudhva jak myślicie co Harry zrobił i kim był ten anonim?? Piszcie w komentarzach, bo jestem niezmiernie ciekawa waszych teorii!! ~Magda

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 39


To było Wickendale, szpital dla psychicznie chorych przestępców. A ona bez dwóch zdań była psychiczna. Ta zaniedbana, mizerna kobieta była po prostu wariatką. Nie odróżniała dobra od zła. Miała namieszane w głowie. Ten kostium i miejsce, w którym przebywała było dowodem na to, że nie można było jej ufać. Ciężko było uwierzyć w to, co wygadywała. Znałam Harryego i powinno mi to dać pewność, że nie mówiła prawdy. Cokolwiek strasznego zrobił podobno Harry pewnie zrodziło się w jej zagmatwanej głowie.

Ale skoro tak to czemu, gdy wskazała na niego tym kościstym paluszkiem, to coś ścisnęło mnie w żołądku? Czemu moja klatka piersiowa zaczęła się gwałtownie unosić i opadać i czemu moje tętno przyśpieszyło?

Znałam Harry'ego i kochałam Harry'ego. Ufałam mu. I chciałam machnąć ręką na łganie tej dziewczyny. Chciałam zwyczajnie jej przytaknąć i sobie pójść. Nie chciałam jej wierzyć, ale pewna ciekawość rodząca się w mojej głowie nie pozwalała mi na to.

-Co on takiego zrobił? - spytałam. Ściszyłam głos, żeby nikt nie podsłuchał.

Tłuste, rozczochrane włosy kobiety opadły na jej twarz, gdy pokręciła głową.

-Coś strasznego. Nie mogę powiedzieć. Po prostu trzymaj się od niego z daleka.
-Nie będę się od niego trzymać z daleka, jak mi nie powiesz. - nie dam jej spokoju, nie pójdę sobie od tak. Męczył mnie ciągły brak wiedzy na temat tajemnic skrywanych w Wickendale, nie miałam czasu na siedzenie bezczynnie w oczekiwaniu, aż odpowiedzi same się znajdą.

Wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Zauważyłam coś w jej niebieskich oczach. Otworzyła usta, jakby właśnie miała coś powiedzieć, a moje serce mocno biło czekając na jej słowa. Ale jej myśli i mowa były w pewien sposób zablokowane, jedynie ruszała oczami . Otworzyła je szeroko ze strachu przed czymś, co znajdowało się teraz za mną. Podążyłam za jej wzorkiem i podskoczyłam na widok Harry'ego tuż obok mnie. A kobieta ulotniła się natychmiast.

Popatrzyłam jego twarz, z ciągle wyrywającym się z piersi sercem, dudniącym głośno z obawy. Tuż przed tym jak pacjentka uciekła, a jego oczy przeniosły się na mnie zauważyłam coś innego. Wpatrywał się w nią. Jego wzrok spoczywał na jej twarzy i w ciągu jednej sekundy dostrzegłam urywek tego... ostrzeżenia. Pewnej groźby. Jakby uprzedzał ją, żeby się usunęła, a już chwilę później znowu był starym Harrym. Miał wtedy na sobie tą maskę, jaką pamiętam z czasów, gdy byłam jeszcze pielęgniarką, a on pacjentem, w kawiarni, kilka miesięcy temu. Był tym groźnym kryminalistą winnym przerażających zbrodni, który pod stołem dotykał dłonią mojego uda. Bałam się go, jego wzroku kryjącego pewną nieobliczalność.

Ale potem jego oczy znowu pojaśniały, gdy przeniósł spojrzenie na mnie. Wrócił do siebie w mgnieniu oka.

-Hej - przywitał się - Kto to był? - I znowu usłyszałam coś w jego głosie. Było ledwo słyszalne, ale znałam go już na tyle dobrze, że mogłam to wychwycić. Był nieswój, choć próbował to ukryć.
-Może ty mi powiesz. - odparłam. Nie chciałam brzmieć ostro, ale sama myśl, że mógł zrobić coś potwornego, tak ja powiedziała ta kobieta, wywołała u mnie pewien instynkt samoobronny. Bez względu na to, czy mówiła prawdę, czy nie.
-Jak to? - spytał, nieco zaskoczony, ale nie aż tak, jak być powinien.
-Bała się ciebie. Nawet bardzo.
-Myśli, że obdarłem ze skóry trzy dziewczyny, jasne, że się boi. - wzruszył ramionami.
-Nie chodzi o to. - odpowiedziałam kręcąc głową. - Zabrzmiało to tak, jakby chodziło o coś, co zrobiłeś podczas swojego pierwszego pobytu tutaj. Jak byłeś dzieckiem.

W jego oczach rozblasła jakaś obawa, ale szybko wyparowała.

-Nie wiem, o co mogło jej chodzić. Znaczy, dobrym dzieckiem to ja nie byłem, ale nie dałem nikomu powodu do strachu.

Długo nie odpowiadałam.

-O czym myślisz? - zapytał mnie Harry
-O niczym. - powiedziałam, potrząsając głową, żeby pozbyć się dręczących wątpliwości. Nagle poczułam się głupio. - Przepraszam, wiem, że nic nie zrobiłeś. Ona po prostu... to było dziwne, nie wiem.
-Rose, nic się nie stało. - zapewnił mnie - Dziwne to by było, gdybyś nie spytała. Ale ta kobieta zwyczajnie zwariowała, kto wie, o co jej chodziło.
-No właśnie. - zgodziłam się, kiwając głową. Ale ciągle nie mogłam puścić płazem tego spojrzenia kilka chwil temu.
-Chodź. - powiedział i rozciągnął usta w uśmiech, żeby rozładować atmosferę. Położył dłonie na moich ramionach i ścisnął je, próbując trochę zmniejszyć spoczywające na nich napięcie. Poprowadził mnie w stronę dwóch sztalug, na których pracowaliśmy, a moje zmartwienia zaczynały powoli ulatniać się pod jego dotykiem.

-Musisz mi pomóc. - odezwał się Harry patrząc na swój obraz. Przejechałam wzrokiem po płótnie. Na dole tańczył ciemny niebieski i przechodził w jaśniejszy na górze. No i oczywiście znalazło się też miejsce dla czarnych smug, jakie zrobiłam przez mazanie po jego pracy.
-Co to? - spytałam. Rozdziawił buzię przerażony moim pytaniem.
-To zachód słońca nad oceanem. Patrz, tam na górze jest niebo, a na dole woda.
-Zdecydowanie przyda ci się moja pomoc.- zgodziłam się, zdobywając się w końcu na uśmiech. Ten obrazek był okropny.

Fuknął urażony.

-Jaka krytyczna. - powiedział, kręcąc powoli głową, a ja znowu się zaśmiałam. I znowu nic nie robiliśmy, Harry znowu się ze mną przekomarzał i śmiał jak wcześniej. Pod wpływem tych czarujących zmarszczek wokół jego oczu i dołeczków w policzkach znowu pogrążyłam się w mojej rozpaczliwej miłości do niego. Choć tyle chichotaliśmy i droczyliśmy się w tamtym momencie, gdzieś z tyłu głowy nadal kuły mnie słowa bezimiennej pacjentki.

Lekcja malowania skończyła się, a podczas powrotu do mojej celi nie brakowało mi wrażeń. Najpierw zadręczałam się myślami o tej rozczochranej kobiecie. Wiedziałam, że zbyt głęboko to analizowałam, co mi się zdarzało często, i że powinnam ufać Harry'emu. Ale mój umysł nie chciał zboczyć z tej drogi, choćbym nie wiem, jak się starała. Utknął na etapie wysnuwania możliwych i niemożliwych teorii. W natłoku myśli doszłam do mnóstwa wniosków. Po pierwsze, że Harry kłamał. Może ktoś, kto nie był mną, kto nie znał go tak dobrze mógłby przeoczyć te znaki. Ale zapamiętałam sobie to szybkie spojrzenie, jakie Harry posłał tej dziewczynie, i jak zawahał się delikatnie, gdy go o to zapytałam, i niezaprzeczalne i zupełnie szczere przerażenie, jakie okazywała ta kobieta. Po drugie, na Harry'ego składało się wiele czynników. Na początku był tym niebezpiecznym i groźnym. I to że ja go kochałam, a on mnie, nie załatwiało sprawy.  Jasne, że nie miał najlepszej przeszłości, i że zrobił parę złych rzeczy. Może jedna z nich miała miejsce właśnie tu, gdy był małym chłopcem. Może to napędzało strach pacjentów. Ale uratował mnie przed Normanem, przed Jamesem, przed panią Hellman i przede mną samą więcej razy, niż mogłabym to zliczyć. Byłam świadkiem jego szarmanckich, altruistycznych gestów. Więc nie ważne, co by zrobił, a czego by nie zrobił, i tak go kochałam. Musiałam tylko dać przeszłości pozostać przeszłością i uwierzyć Harry'emu. A byłam przekonana, że i tak dowiem się, co zrobił tej kobiecie, i nawet gdy już będę wiedziała, będę go kochała zupełnie tak samo.

Po tym, jak doszłam do tych wniosków stało się coś innego. Thomas, jeden z pracowników, który jeszcze nie widział mnie w kostiumie pacjenta znajdował się na drugim końcu korytarza. Miał zaraz minąć mnie i mojego strażnika, którego imienia nadal nie znałam. Szedł z oczami spuszczonymi ku podłodze. Nie miał pojęcia, co o nim wiedziałam.

Ale nagle, kilka metrów przede mną uniósł wzrok. Rozmawiałam z nim zaledwie raz i chodziło o to samo - traktowanie pacjentów jak króliki doświadczalne, a następnie sprawienie jakby nigdy nie istnieli. Na początku wydawał się zaskoczony, gdy zobaczył mnie jako pacjentkę, a nie jako wkurzającą, nieznośną pielęgniarkę. Ściągnął brwi i wyglądał na zdezorientowanego. Może on, tak ja Lori, Kelsey i paru innych, czuł, że to było złe. Może wiedział też, że tu nie pasowałam. To było oczywiste, że nie byłam obłąkana i ludzie zaczynali zauważać.

Również ja się w niego wpatrywałam, szukając w jego obliczu odpowiedzi. Odezwałam się tylko słowem, gdy przechodził i od razu wiedział, do czego nawiązuję.

-Jane?

Jeżeli ktoś miał znać jej los, to był właśnie Thomas.

Nie spojrzał mi w oczy. Ale delikatne, poważne skinienie głową było jedynym potwierdzeniem, jakie od niego dostałam i jakiego potrzebowałam.

HARRY'S POV

Wyszedłem stamtąd zadowolony, szczęśliwy, czując zapach farby i z uśmiechem Rose w moich myślach. I wyszedłem czując się niesamowicie niespokojny. Choć Rose uśmiechała się i śmiała razem ze mną po rozmowie z Alice, ciągle wyczuwałem jej wahanie. Starała się to ukryć, ale nadal wiedziałem, że gdzieś się tam czai. Alice coś jej wtedy powiedziała, coś co ją zaniepokoiło, i domyślałem się nawet co. Mogłem tylko mieć nadzieję, że żadna z nich do tego nie wróci.

I trzymałem się tej nadziei, kiedy pocałowałem Rose na pożegnanie i wyszedłem. Musiałem zapalić, ale zamiast do mojej celi, zostałem zaprowadzony do Kelsey na kolejną bezowocną sesję. Przypominała mi już, że w tym pokoju "palenie jest zabronione", chociaż przecież w każdym innym, na terenie całego posranego budynku nie było. Nie prowadziło to do niczego dobrego biorąc pod uwagę, że paliłem, gdy się stresowałem, a to, co miało miejsce kilka minut temu było zdecydowanie stresujące.

Ale w pewnym momencie przypomniałem sobie, że powinienem się cieszyć na spotkanie z Kelsey. Chociażby bez papierosa. Bo za każdym razem Rose albo ja widzimy się z nią, zbliżamy się do ucieczki. Wszedłem więc do pomieszczenia, oczywiście po tym, jak Brian założył mi kajdanki, z nieco lepszym nastawieniem na nadchodzące 45 minut. Nadal było łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, tak czy inaczej. Kelsey mnie po prostu dręczyła, z wielu powodów.

Brian zamknął drzwi i zostawił nas, żebyśmy pogadali sobie o uczuciach, złych myślach czy cokolwiek ona tam robi, żeby określić stany psychiczne pacjentów. Ale my będziemy rozmawiać na nieco mniej codzienne tematy.

-Masz mapę? - spytałem podchodząc do krzesła stojącego przed jej biurkiem. Nie było potrzeby, by się witać.
-Tak, właściwie to mam. - powiedziała. Duży kawałek papieru był rozłożony na biurku między nami. Zlustrowałem go, przeglądając podpisane pomieszczenia i sekcje budynku. Byłem pod wrażeniem.
-Dzięki. - wysiliłem się, biorąc mapę do rąk. Ciągle nie byłem jej największym fanem, ale miło z jej strony, że to dla nas robi.
-Musiałam przekopać mnóstwo dokumentów, żeby to znaleźć, naprawdę wiele, i prawie mnie złapano, wię...
-Chyba już powiedziałem dzięki, tak? - wymamrotałem pochłonięty kartką papieru.

Nie mówiła nic przez chwilę. Ale tylko przez chwilę.

-No skoro masz taki dla mnie być to chyba nie powinnam ci mówić.
-O czym? - zapytałam, odrywając się na moment

Westchnęła głośno, pewnie przez to, jaki byłem dla niej nieznośny, ale i tak mi powiedziała.

-Kiedy zbudowano to miejsce, II Wojna Światowa dopiero co dobiegała końca i było mnóstwo międzynarodowych konfliktów. I choć należało to do rzadkości, na wszelki wypadek znajduje się tu parę krótkich  podziemnych korytarzy, by móc w razie potrzeby przez nie uciec. Jest tu wiele strażników, oficerów i ważnych ludzi w tym budynku, dlatego gdyby Londyn miał być kiedyś zbombardowany z jakiegoś powodu, muszą być jakieś drogi ucieczki.

Przytakiwałem jej, po raz pierwszy tak zainteresowany tym, co mówi.

-Podziemne korytarze? Gdzie one są? - spytałem
-I tu jest haczyk. Jedyne przejście prowadzi przez Oddział C. Musielibyście przez niego przejść, żeby uciec.
-No cóż, będziemy musieli sobie z tym poradzić. Wolę zaryzykować niż gnić w celi. - westchnąłem, przejeżdżając dłonią po włosach.
-Domyślam się. - powiedziała Kelsey. - Zaznaczyłam tutaj przejście. - Pochyliła się nieco nad biurkiem i wskazała palcem. - Jest na tyłach magazynku. Pewnie próbowali go zakryć, więc musicie uważać, żeby nie przeoczyć. Jest tam pewnie jakaś zasuwka czy coś, więc będziecie musieli je otworzyć.
-Czyli jak będziemy szli według tego to znajdziemy się na zewnątrz?
-Tak mi się wydaje. Tam jest taki mały znaczek po lewej, myślę że to wyjście.

Skinąłem, a liczne plany zaczęły pojawiać się już w mojej głowie, gdy na nią spojrzałem. Wtedy zauważyłem, że odkąd tu wszedłem nie patrzyła mi w oczy. Nawet teraz, odsuwając się od biurka, zerkała na sufit, podłogę, wszędzie tylko nie na mnie.

-No to teraz Rose i ja musimy jedynie wydostać się z cel, znaleźć się nawzajem, minąć wariatów z Oddziału C, przejść przez tunel, zbiec setkom pracowników i uciec bez bycia złapanym. - powiedziałem, raczej sam do siebie. Brzmi świetnie.
-No. - zgodziła się Kelsey. Lecz jej głos załamał się trochę. Musiałem ją zapytać.
-Coś z tobą nie gra. - wytknąłem jej
-Co?
-Czegoś mi nie mówisz.
-Nieprawda. - zaprzeczyła słabo.
-Prawda. - sprzeczałem się.
-Nie, przysięgam...
-Kurde, powiedz po prostu. - zażądałem. Jeśli to coś dotyczącego ucieczki, musiałem wiedzieć.
-Okej. - powiedziała - Ale zanim to powiem zapamiętaj sobie, że możecie spokojnie zdążyć uciec zanim to się stanie. Upewnię się, że zdążycie uciec. - brzmiała wręcz nieco histerycznie, jakby wiedziała, że prawda sprawi, że wybuchnę i próbowała stłumić eksplozję.

I to mnie zaczynało martwić.

-To znaczy?
-Dzielą nas jeszcze miesiące. Dwanaście, dwadzieścia cztery, może trzydzieści tygodni zanim to się stanie. Już dawno was tu nie będzie.
-No mów. - zażądałem ostro. Miałem już dość tej jej gierki.
-Gdy szukałam mapy znalazłam folder... folder z wszystkimi pacjentami zaplanowanymi do odesłania na operację. Są poddawani testom na Bóg wie co, a pani Hellman ma to wszystko dokładnie zaplanowane.

Przytaknąłem, skłaniając ją do kontynuowania.

-I Rose... cóż, Rose jest kolejna na liście.

Zastygłem. Wszystko we mnie zastygło. Moje płuca przestały się rozszerzać i kurczyć, jak powinny. Nie wciągałem powietrza, a moje serce zwolniło. W pokoju zapanowała cisza. Jedynie mój umysł działał poprawnie. Motałem się między strachem, powątpiewaniem i obawami, jakich jeszcze nie czułem.

Jeśli nie uciekniemy szybko, moja piękna Rose dołączy do Cynthii, Jane i zostanie zapomniana. Skazana na śmierć przez oddziałową.

Gdy zdałem sobie z tego sprawę cały świat się pode mną zawalił.
_________________________________________
wróciłam w sobotę, więc następnego dnia zabrałam się za tłumaczenie i tak oto rozdział jest na czas, i to nawet z rana :) co myślicie o rozdziale?x poza tym ledwo wiem, co to tumblr, ale jeśli chcecie zajrzyjcie na mojego the-enchanted-photography.tumblr.com, macie może jakieś wskazówki dla mnie odnośnie tego t piszcie mi, bo I feel lost there! korzystajcie z wakacji, póki jeszcze trwają! lots of love ~natalia :)x

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 38






PRZECZYTAJ NOTKE - WAZNE!!!!!!



HARRY'S POV


Nie wiedziałem za bardzo, kim była dla mnie Jane. Przyjaciółką? Sprzymierzeńcem? Po prostu pacjentką jak każda inna? Nie, na pewno nie to trzecie. Tutejsi pacjenci byli dla mnie nikim, a ona była co najmniej czymś więcej. Była kimś. Była dziwną, cichą kobietą z wieloma problemami. Była interesująca, była miła. Miała syna.


Ale to, że istniał było jedyną informacją, jaką o nim posiadaliśmy. Może był mały, może starszy. Może zależało mu na matce, a może nie. Teraz jednak nie miał już matki. Nie mógł już odliczać dni do jej powrotu, nie mógł zdecydować się na odwiedziny, nie mógł skontaktować się z kobietą, której już tu nie było. Nie wiem czemu, ale czułem się za to winny.


-To moja wina. - słowa wydawały się tak ciche, nie spodziewałem się, że Rose dosłyszy. Położyła dłoń na mojej w pocieszeniu.
-Nie prawda, nie zrob...
-Tak, to prawda. - przerwałem. - Kiedy poszedłem do pani Hellman, żeby zmienić twojego ochroniarza zapytała czemu. - Rose wzorkiem próbowała zmusić mnie do mówienia - Więc powiedziałem jej o Jane. - Spuściłem wzrok. Nie chciałem patrzeć nikomu w oczy.
-Co? - spytała Mikayla.
-Tak, powiedziałem jej, że Kevin nie powinien być strażnikiem Rose, bo zgwałcił Jane. I nie wiem dlaczego, ale to skłoniło panią Hellman do skierowania ją na operację.
-To bez sensu. - wywnioskowała Rose - Po co miałaby to robić?
- Kto wie. - wzruszyłem ramionami - To pani Hellman. Mogła to zrobić po prostu na złość. A może nie chciała, żeby Jane zaczęła mówić, żadnego dowodu na to, że jej ochroniarze to gwałciciele. Wniosek z tego jeden. Gdybym nic nie wygadał, Jane byłaby tu teraz z nami.
-Nie wiedziałeś, że pani Hellman tak się zachowa. Chciałeś mnie jedynie chronić, Harry. Postąpiłeś słusznie. - słowa Rose złagodziły nieco mój strach. Skinąłem, ale cholera nie do końca w to wierzyłem. - Poza tym - mówiła dalej Rose - Nie wiemy, czy ona na pewno nie żyje. - powiedziała, choć nie brzmiała przekonująco.
-Czekajcie, nie żyje?! - Mikayla krzyknęła nieco za głośno. Przez chwilę zapomniałam, że ciągle tu była. Ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
-Nie ma jej już drugi dzień, gdzie mogłaby się podziewać? - spytałem.
-Może ciągle jest w swojej celi - odezwała się Rose - Może żyje.


Wziąłem głęboki oddech.


-Nie, Rose, nie wydaje mi się.


Szczerze ufała w dobre intencje ludzi, ale czasem mogła się zawieść. Ona po prostu była nieświadoma, a ja podchodziłem do wszystkiego sceptycznie i wierzyłem, że pod ludzką skórą może kryć się zło. Bez problemu zmietli Cynthię Porter z tego świata i byłem pewny, że nie sprawiłoby im kłopotu zrobienie tego samego z Jane.


-Myślisz, że to dlatego, że wiedzą o naszych planach ucieczki? - wyszeptała Rose. Jej duże oczy były przestraszone i szukały w moich ukojenia. Tak bardzo chciałem jej to ukojenie dać, chciałem dać jej to, czego potrzebowała. Mógłbym ją obronić, gdyby nie te cholerne kraty, które oddzielały nas co noc od siebie.
-Nie wydaje mi się.


To było jedyne, co mogłem dla niej teraz zrobić, po prostu jej to powiedzieć.


-Pewnie nie chcą, żeby ci najzdrowsi na umyśle ludzie tworzyli paczkę. Nie wydaje mi się, żeby wiedzieli, do czego się szykujemy.


Przytaknęła i odetchnęła z ulgą. Ale jej ramiona opadły szybko i zaczęła kręcić się, jakby coś ją dręczyło.


-Co? - spytałem.
-Nic. - odpowiedziała, ciągle roztargniona.
-Rose, powiedz mi. - zażądałem.
-Po prostu... - zaczęła - Chodzi o Jane, nie o nas. Nie powinnam tego mówić.
-Ale powiesz. - naciskałem. Te wielkie oczy znowu na mnie spojrzały. Wiedziały, że nie odpuszczę.
-Bo... no, czemu pani Hellman nie miałaby zrobić z nami tego samego, co z Jane? To my wywołujemy problemy. Czemu nie posłać nas na operację?


Myśli o zostaniu wymazanym z aktów Wickendale nawiedzały mnie odkąd zniknęła Cynthia. Zadawałem sobie to samo pytanie zbyt wiele razy.


-Tym się nie martw. - zapewniłem ją. - Pani Hellman nie mogłaby nas po prostu powybijać. A przynajmniej, nie od tak. Zbyt wielu nas zna. Każdy wie, kim jestem. Jestem okrutnym Harrym Styles'em, który specjalizuje się w obdzieraniu kobiet ze skóry. A ty? Każdy w tej instytucji wie, kim jesteś. Wszyscy pracownicy i wszyscy pacjenci. Gdybyśmy więc pewnego dnia magicznie zniknęli, jak Cynthia i Jane, zbyt wielu by nabrało podejrzeń.


Rose przytaknęła i znowu się odprężyła, pocieszona tym, co jej wyjaśniłem. Mikayla jednak wcale nie wyglądała na pocieszoną.


-Wybaczycie, że wam przerwę, panie Sherlocku Holmesie i Johnie Watsonie, ale o czym wy do cholery mówicie? - spytała nas oboje. - Czy to oznacza, że ta cała szefowa zabiła Jane? I was też chce zabić?


Spojrzałem na Rose wyczekująco. Ale ona szturchnęła mnie ramieniem, co oczywiście znaczyło, że całe wyjaśnianie pozostaje moją działką. Powiedziałem jej więc o naszej teorii z eksperymentami na mózgach i operacjach, nielegalnych, niebezpiecznych, o tym, jak nasze życie zależało od innych tu, w Wickendale. To nie był tak do końca sekret, ale szeptałem, żeby nikt nie podsłuchał.


Nie powiedziałem jej o synu pani Hellman czy o naszych powiązaniach z tą powaloną rodzinką. Wyjaśniłem jej wszystko, nie włączając tego, co powinno pozostać skryte. Wyjawiając zbyt wiele mógłbym narazić nas na niebezpieczeństwo.


-O w dupę. - wydusiła z siebie, gdy skończyłem - To nienormalne, nie mogą tego robić!
-Owszem, mogą. - nie zgodziłem się - No bo co im możemy zrobić?
-Nie wiem, ale coś musimy. Iść na policję. Może do strażników?
-Są niemal tak źli jak sama pani Hellman. Nie pomogłoby to nam.


Mikayla westchnęła i oparła się na krześle. Widziałem po jej twarzy, że dużo o tym myśli. Wiedziałem, że w końcu dojdzie do tego samego wniosku - nie mogliśmy zrobić absolutnie nic. Siedzieliśmy tak więc podbici, żałośni i smętni myśląc o Jane. Ale nie płakaliśmy. Nie modliliśmy się za nią ani nic z tych rzeczy, które robi się zwykle na pogrzebach, by się pożegnać. Bo żadne z nas nie znało jej na tyle dobrze, żeby mieć do tego prawo. Ale żadne z nas nie mogło też zachowywać się, jakby nic się nie stało. Bo znaliśmy Jane, nawet choć trwało to tak krótko. Nie wypadało mi rzucić jakimś sarkastycznym dowcipem, żeby rozładować atmosferę albo zmienić temat, ale nie mogliśmy też wspominać sobie nieistniejących chwil, które spędziliśmy razem. Mogliśmy po prostu siedzieć.


Podnosiłem się na duchu nadzieją, że może ciągle żyć, ale po dwóch dniach jej nieobecności, po tym jak widziano ją, gdy wchodziła do sali operacyjnej nie pozostawało wiele do życzenia. A zresztą, jedyną nadzieją, na jaką musiałem stawiać była ucieczka moja i Rose. Spojrzałem na jej niewielką dłoń ciągle spoczywającą na mojej i próbowałem się na tym skupić. Może Jane odeszła, może Cynthia zniknęła, może jeszcze kilku zostanie tu straconych. Ale ja i Rose byliśmy inni. Damy radę. Musimy.


Choć były to myśli pozytywne, nastrój, jaki panował przez tą godzinę był daleki od tego. Ulżyło mi więc, gdy lunch się skończył razem z niezręczną ciszą.


Mikayla wyszła bez słowa, a ja pożegnałem się z Rose pocałunkiem. Miałem tylko nadzieję, że jutrzejszy lunch obędzie się bez niczyjej śmierci i żałoby.


ROSE'S POV


To był fakt, który musiałam przyznać z wielkim bólem, ale Harry przyzwyczaił się do tracenia ludzi. Łamało mi to serce, ale taka była prawda. Każdy, kto powinien tu być, żeby go kochać odszedł. Dlatego śmierć Jane, choć wziął na siebie ciężar winy i odpowiedzialności za to, nie była dla niego tak przygnębiająca, jak to śmierć być powinna.


Ale ja nie byłam do tego przyzwyczajona. Miałam na tyle szczęścia, że nie byłam świadkiem wielu zgonów przez całe moje życie. Więc Jane, choć nie za bardzo ją znałam, zasiała we mnie złość i smutek, który przyprawiał mnie w okropny nastrój. Nawet teraz. Kiedy malowaliśmy, żeby wyrzucić z siebie pewne emocje. Była to jedna z niedorzecznych terapii, zajęć, na które czekałam od pierwszego mojego dnia przyjęcia. Nawet teraz byłam w stanie jedynie siedzieć i patrzeć się na nagie płótno. Inni pacjenci krzątali się po pokoju bezmyślnie albo namiętnie mazali po papierze. Ale ja nie poczułam w sobie ani trochę inspiracji, ze względu na dzisiejsze zdarzenia.


Tak było dopóki nie usłyszałam ochrypłego, głębokiego głosu kilka centymetrów od mojego ucha.


-Wygląda cudownie, kochanie.


Podskoczyłam z zaskoczenia i obróciłam się. Harry muskał moje ramię. Zaśmiałam się, kiedy posłał mi głupkowaty uśmieszek.


-Co nie? - spytałam sarkastycznie. A później poważnie dodałam - Nie mam po prostu pomysłu.
-Nie, poważnie. - spierał się podchodząc do pustego białego skrawka papieru - Fascynujące. To dzieło doprawdy do mnie przemawia.
-Zamknij się - zaśmiałam się - Zobaczmy, jak ty sobie poradzisz.
-Dobra. - zgodził się, przyjmując wyzwanie. Obok mnie stał stolik pokryty wieloma odcieniami farb i pędzlami. Nieszkodliwe przybory do malowania dla pacjentów. Harry wybrał kolor granatowy i duży, gęsty pędzel. Pomieszał farbę obserwując, jak wiruje w jego niewielkim kubku, zanim zanurzył w nim pędzelek i zamachnął się w kierunku papieru. Na białym płótnie rozpostarła się cała gama małych plamek.


Ponownie umoczył pędzel, ale tym razem zamiast na papier strząsnął farbę na mnie. Jęknęłam cicho, kiedy płyn zderzył się z moim policzkiem tworząc na nim kropki. Harry zaczął się śmiać, a ja starałam się zamaskować wkradający się na moje usta uśmiech.


-Co ty wyprawiasz? - zachichotałam.
-A ja wiem. Może po prostu próbuję poprawić ci nastrój - podszedł do mnie z pędzlem, ale złapałam jego nadgarstek znim znalazł się zbyt blisko. Musiał zauważyć, że mój uśmiech szybko pobladł, bo westchnął i też przestał się uśmiechać.
-Słuchaj, lunch był ciężki - powiedział - Ale nie możemy się nad tym rozwodzić. Wiem, że miała syna i na to nie zasługiwała, ale jeśli będziemy o tym ciągle myśleć to zwariujemy. Nic już z tym nie zrobimy.


Przytaknęłam i zmusiłam się do uśmiechu, ale nadal nie oznaczało to, że sprawa została rozwiązana.


-Hej, spójrz na mnie - odezwał się kładąc rękę na moim policzku - Nie zadręczaj się myślami o tym, co się tutaj wyprawia. Kiedyś zabiorę cię daleko od tego miejsca. Obiecuję, że nie będzie więcej już żadnych śmierci, operacji czy torturowania. Uciekniemy, a ja zapewnię ci bezpieczeństwo, okej?
-Okej. - skinęłam, a on przyciągnął mnie do siebie wpijając w moje usta. Nie mogliśmy dać sobie więcej niż parę cudownych sekund, bo tyle właśnie mieliśmy czasu zanim przyciągnęlibyśmy uwagę. Dlatego pocałunek skończył się nim się zaczął.


Ale gdy spojrzałam na niego zauważyłam coś dziwnego. Próbował zaciskać usta w cienką linię, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. Byłam trochę zdezorientowana dopóki nie zdjął ręki, a ja poczułam wielką wilgotną plamę na moim policzku. Przeniosłam szybko wzrok na jego dłoń, całą pokrytą ciemnoniebieską farbą.


-Harry! - skarciłam go uderzając w tors. Kiedy tylko moja ręka zetknęła się z jego kostiumem wybuchł śmiechem.
-Ale ja mówiłem poważnie! - powiedział dławiąc się śmiechem - Mówiłem poważnie, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać.


Odpowiedziałam mu po prostu uśmiechem i bezradnie pokręciłam głową. Zanurzyłam szybko rękę w czerwonym kubełku. Nim zdążył zareagować potrząsnęłam ręką rozchlapując czerwone kropelki. Próbował uciekać, ale byłam szybsza.


-Ha! - zawołałam zwycięsko, gdy farba uderzyła w jego uniform.


Harry zgryzł wargę i spojrzał w dół.


-Już po tobie. - powiedział z niecnym uśmieszkiem. Chwycił za niebieski pędzelek leżący na sztaludze. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy zrozumiałam, o co mu chodzi. Obróciłam się i zwiewałam, przepychając się przez tłum ludzi, którzy rzeczywiście coś malowali na papierze, a nie na sobie. Pisnęłam i zachichotałam, gdy się zbliżył, ale duży, głośny pokój nie pozwolił dosłyszeć tego ochroniarzom.


Było pewne miejsce na tyłach, wręcz nie do zauważenia. Była to dobudówka, jakby mały korytarz. Minęłam jakieś magazynki i łazienki, nie miałam pewności. Ciągnął się jeszcze kawałek i prowadził do ślepego zaułka.


Podbiegłam tam i oparłam się od razu plecami, przylegając do ściany. Ale Harry'emu nic nie umknęło, znalazł mnie kilka chwil później.


-Mam cię.


Jego wysoka sylwetka podeszła wolno, nie śpiesząc się, skoro już i tak nie mogłam mu uciec.


-Nie! Nie, Harry, nawet się nie waż! - prosiłam tkwiąc w kącie.


Ale przez mój chichot nie brzmiało to jak prośba, a prowokacja. Harry zatrzymał się dopiero o krok ode mnie i choć przylegałam plecami do ściany, przesunął pędzlem po mojej szyi. Śmialiśmy się i chichotaliśmy. Nie było sensu go odpychać, dlatego próbowałam wyrwać mu pędzelek z ręki. Po wielu podejściach zabrałam mu go wreszcie. Nie tracąc ani chwili przejechałam nim po jego twarzy. Niebieska smuga rozpostarła się na jego policzku.


-Mam cię. - powiedziałam, nabijając się z jego wcześniejszych słów.


Nagle Harry jednym delikatnym ruchem wytrącił pędzel z mojej dłoni i przygwoździł moje nadgarstki do ściany. Docisnął mnie swoją klatką piersiową, a potem wpił w moje wargi. Ten pocałunek był głęboki i namiętny, ale także słodki dzięki naszym uśmiechom, które nadal nie schodziły nam z twarzy. Mój oddech przyspieszał gwałtownie z każdym oddechem. Był tak blisko mnie, ale te cholerne uniformy ciągle stały nam na drodze. Musieliśmy być bliżej.


Harry odsunął się ode mnie w pewnym momencie.


-Muszę zdjąć to z ciebie. - powiedział, jakby czytał mi w myślach - Muszę cię zobaczyć, całą.


Przekręcił nosem moją głowę na bok, by zacząć składać pocałunki na delikatnej skórze mojej szyi. A przynajmniej tam, gdzie nie było farby.


-Założę się, że pod tym wstrętnym uniformem kryje się coś pięknego. - wyszeptał - Twoje krągłości i delikatna, gładka skóra.


Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam jego usta z powrotem do moich. Całowałam już go tak wiele razy, a nadal czułam motylki i podniecenie takie jakie wtedy w jego celi dawno temu.


-Kocham cię. - powiedziałam jak tylko zrobiliśmy małą przerwę w całowaniu.
-A ja ciebie. - wydyszał Harry


Czyjeś kroki zaczęły dudnić u wylotu korytarza. Wtedy doszło do mnie, że wcale nie było to takie odosobnione miejsce. Mogli nas złapać w każdej chwili. Harry też zdał sobie z tego sprawę i odsunął się ode mnie, żeby nas nie zauważono.


-Chodź. - uśmiechnął się, ujmując moją dłoń i kończąc naszą chwilę prywatności.


Kiedy już wróciliśmy rzeczywiście zaczęliśmy próbować coś namalować. Harry ciągle trącał mi rękę, żebym zepsuła swój obecny obraz, a ja bez przerwy mazałam po jego papierze, więc żadne z tych dzieł nie wyszło zbyt pięknie. Uchroniłam jednak swój obrazek przed całkowitym zniszczeniem wkładając go do jednej z szafeczek poustawianych wzdłuż ściany. Znalazłam swoje imię na jednej z dolnych i wsunęłam tam moją niedokończoną pracę. Te plastikowe szufladki były naprawdę dziwne. Nie mieliśmy już pięciu lat.


Gdy podniosłam się z powrotem na nogi i odwróciłam od żenujących szafeczek z zaskoczeniem niemalże wpadłam na stojącą na mojej drodze kobietę. Miała poplątane, brzydkie siwe włosy. Miała worki pod oczami i zmarszczki na całej twarzy. Ale nie wygląda na więcej niż 40 lat.


-Pomóż mi - wyszeptała bezsilnym głosem. Zaniepokoiła mnie tym nagłym pojawieniem się, więc podskoczyłam lekko. Rzuciłam okiem na Harry'ego, ale on ciągle pracował zgarbiony nad swoim obrazem i niczego nieświadomy.
-W czym? - spytałam jak tylko najuprzejmiej mogłam.
-Ten mężczyzna wrócił. Był tu kilka lat temu, a teraz wrócił, boję się. - szeptała szybko oddzielając chaotycznie od siebie wyrazy, ledwo ją rozumiałam.
-Spokojnie. - poradziłam - Oddychaj.
-Ten mężczyzna jest straszny. Jest najgorszy ze wszystkich, jest w tym samy pokoju, co my. On jest straszny i musimy się wszyscy trzymać z daleka! Zrobił kiedyś coś okropnego. I znowu tu jest. Musiałam cię ostrzec. Musisz się trzymać z daleka. - była coraz bardziej roztrzęsiona i przerażona. Trzęsła się cała i wyglądała na potwornie wystraszoną.
-Kto to ten mężczyzna? - zapytałam. Spodziewałam się, że wskaże na Kevina albo może Jamesa. Lub na któregoś z pacjentów, na przykład Normana. Ale zrobiła coś, czego się nie spodziewałam. Uniosła trzęsący się, kościsty palec i pokazała na Harry'ego.

                                                        

Pozdro z Francji! Mam zla wiadomosc dla was - nastepny rozdzial bedzie spozniony. I mnie i Natalii nie ma w domu wiec nie damy rady tlumaczyc (ja nie mam nawet polskich znakow na francuskim komputerze xD), mam nadzieje ze rozumiecie. Jak do tej pory przez cale wakacje rozdzialy byly regularnie wiec nie macie co narzekac a kazdy ma prawo do urlopu cnie? Przezyjecie jeden raz? Nie powinno byc dluzszej przerwy niz tydzien. KOCHAM WAS;**

EDIT: będę się uwijać z rozdziałem, jak wrócę. o ile w sobotę wieczorem wrócę to może uda się zdążyć, żeby w poniedziałek wieczorem był rozdział. tak jak magda wspomniała jest we francji i nie ma stałego dostępu do internetu, więc nie wiem, w jakim czasie otrzymam od niej korektę. jeśli wrócę w niedzielę wieczorem to może na wtorek wam wstawię już w korektą. przepraszam, niespodziewany ten mój wyjazd, wczoraj (w poniedziałek) się dowiedziałam, a w niedzielę wracam i prawdopodobieństwo, że będę miała tam warunki do tłumaczenia jest niewielkie. ugh strasznie chaotycznie napisana ta moja notka, ale wiecie o co chodzi: do środy najpóźniej postaram się z rozdziałem. przepraszam i obiecuję, że będę się uwijać. love you ~natalia :)x

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 37

(z soundtracku "Wielki Gatsby", podesłane przez czytelniczkę, dzięki ily idealnie się wstrzeliłaś w czasie, przekonacie się wszyscy podczas czytania rozdziału :)xx )

To "coś złego", co wcześniej wyczuwałam wcale nie miało miejsca. A przynajmniej jak na razie. To się gdzieś czaiło, czyhało. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że nadchodziło, to była tylko cisza przed burzą. Nasze szczęście nigdy nie trwało długo, a fart szybko wyczerpywał. Nauczyłam się, by nie przywykać do wygody albo nadziei, bo chwilę później zostawała mi ona odebrana. Nie cieszyłam się więc za bardzo urokiem tych kilku spokojnych dni.

Ale starałam się korzystać z nich, jak tylko mogłam. Ponieważ mój strażnik wydawał się zupełnie normalny, nie mówił za dużo, ale zabierał mnie tam, gdzie musiał. Pani Hellman najwyraźniej odłożyła swoje chamstwo na bok, a James, Kevin i nawet Norman trzymali się ode mnie z daleka. Nagle nikt nie rzucał nam kłód pod nogi.

Nie wspominając już o raju wspominanym przez Harry'ego, którego wizja często oddalała się od nas o kilometry strachu, które sprawiały, że coraz ciężej było nam uwierzyć w jego istnienie. Ale on zawsze wymyślał coś, żeby na nowo go odnaleźć. Czy to było zakradanie się do magazynku, czekanie, aż wszyscy wyjdą, żeby skraść pocałunek czy chociażby trzymanie pod stołem ręki na moim udzie podczas lunchu, zawsze jakoś udawało się uzyskać pewną formę szczęścia. Nie mogliśmy oczywiście być ze sobą całkowicie, jak oboje bardzo chcieliśmy i potrzebowaliśmy. Ale jakoś musieliśmy ukoić swój głód, choćby trochę. Harry obmyślał plan, żebyśmy mogli jakoś zwieść czujnych ochroniarzy, a udawało mu się to dość często, bo nigdy nie musiałam długo czekać na jego dotyk. Zwłaszcza w przeciągu tych kilku dni, kiedy raz czy nawet dwa razy dziennie mieliśmy szansę wpleść sobie palce we włosy i poczuć swój smak na ustach, gdzieś z dala od wszystkich.

Moglibyśmy zmontować nasze romantyczne, szalone chwile, dodać jakąś muzykę i powstałby romantyczny film dla nastolatków. Za każdym razem było jeszcze bardziej ekscytująco i coraz lepiej udawało nam się ukoić pożądanie.

Wczoraj podobało mi się najbardziej.

Zaczęło się od Mikayli i jej książki. Siedziała już przy stoliku, opierając się o plastikowe krzesło, kiedy weszłam na lunch. Jej opalone przedramiona spoczywały na blacie. Ale miała ze sobą coś, czego niesamowicie brakowało mi z czasów, kiedy miałam jeszcze własne mieszkanie i nieco wolności.

-Skąd ją wytrzasnęłaś? - spytałam zdziwiona

-To? - odparła unosząc książkę.

-No. Wzięłaś ją ze sobą do instytucji?

-Nie. - mówiła. Harry przyglądał się nam z drugiego końca stołu - Z biblioteki.

-Jakiej biblioteki? - brnęłam. Książka wydawała się idealnym pomysłem na przedostanie się do innego świata, który nie był tak zagmatwany i podły jak ten, w którym się znajdowałam.

-Jest tutaj taka jedna. - powiedziała, tonem brzmiącym jakby mówiła "jak można tego nie wiedzieć". Jakby to było oczywiste.

-Woah, woah, czekaj. - wtrącił Harry - Wickendale ma bibliotekę?

-Tak... nie wiedzieliście?

-Nie. - odparł, wręcz urażony, że nikt go nie poinformował. - Od kiedy?

-Nie wiem. - Mikayla wydawała się znudzona tą rozmową. - Wydaje się dosyć nowa, jakby miała może parę lat.

-Skąd o niej wiesz? - dociekałam

-Woah, zwolnijcie trochę. - powiedziała, unosząc ręce w obronnym geście - Spytałam po prostu strażnika, czy są tu jakieś książki i zabrał mnie do biblioteki.

Oczy Harry'ego powiększyły się z zaskoczenia i podekscytowania.

-Osz w dupę, muszę tam iść.

-Zaczekaj, aż skończy się lunch. - wtrąciłam, nie mogąc powstrzymać uśmieszku. - Ja też chcę iść. - przesunęłam krzesło tuż obok Harry'ego.

-Dzięki Bogu, że jest tu biblioteka. - odezwał się, jakby do siebie, ignorując moje słowa, ale siadając z powrotem na krześle. - Nudziłem się w celi jak cholera. Muszę coś poczytać.

-No proszę, kto tu jest teraz kujonem? - droczyłam się, wspominając pierwszy tydzień, kiedy poznałam Harry'ego, a on bez przerwy się ze mnie nabijał. Za każdym razem, jak mówiłam jakąś ciekawostkę to mi to wypominał.

-Nadal ty. - odparł. - Nic się nie zmieniło.

-Czyli ty nadal jesteś dupkiem?

-A ty ciągle dwudziestojednolatką, która nie uprawiała seksu. - powiedział, pakując do ust łyżkę pełną żarcia.

Szczęka mi opadła, a kąciki ust bezwiednie uniosły się ku górze.

-Kujon. - nazwałam go znowu.

-Dziewica. - wyszczerzył się, wycierając kciukiem resztki jedzenia z kącika ust i oblizując go. Wciągnęłam głośno powietrze słysząc jego słowa, podczas gdy jego oczy świeciły łobuzersko - Ale bez obaw, już niedługo to zmienię.

Usłyszeliśmy czyjeś chrząknięcie. Razem z Harrym oboje obróciliśmy się w tamtym kierunku. Mikayla siedziała niezręcznie naprzeciwko nas, próbując nam jakby przypomnieć, że ciągle tu jest, w razie gdybyśmy zapomnieli. Bo właściwie zapomnieliśmy. A przynajmniej ja. Taką reakcję wywołał u mnie Harry, wiadomość o bibliotece i sam fakt, że nie jest tu teraz tak najgorzej. Umykały nam przez to różne rzeczy. Łącznie z tym, że Jane nie przyszła na lunch.

Szybko jednak wyleciało mi to znowu z głowy. Spytałam mojego nowego strażnika, czy moglibyśmy odwiedzić bibliotekę. Poza tym, Jane pewnie poszła po prostu na sesję albo badania. Przecież  nie ma się czym martwić.

Tak więc nie martwiłam się. Uważnie przeglądałam grzbiety książek w poszukiwaniu jakiegoś tytułu. Znajdowałam się w raczej ustronnym miejscu, nie w zasięgu wzroku ochroniarzy, którzy zwykli byli zakłócać spokój, gdziekolwiek byś go nie znalazł. Nie było nikogo poza mną między tymi dwoma regałami. Paru innych przestępców, także tropiących książki dla siebie, udało się na pierwsze rzędy z nowymi egzemplarzami. Ja miałam tutaj spokój.

Spokój został mi jednak dany jedynie na kilka minut. Nie zdążyłam się jeszcze wciągnąć w "Grona gniewu", kiedy nagle zdałam sobie sprawę, że nie byłam sama. Czyjaś obecność wyczuwalna była w powietrzu, choć jeszcze nikogo nie widziałam. Nim zdążyłam się obrócić czyjeś ramiona oplotły moją talię. Pisnęłam i upuściłam książkę, odwracając się szybko. Nagle wciąż trzymając mnie jedną dłonią, palec Harry'ego znalazł się na moich wargach.

-Ciiii - uciszył mnie, chichocząc.

Odetchnęłam z ulgą opierając się plecami o regał i śmiałam się razem z nim. Po tych chichotach i uśmieszkach nie mogliśmy czekać już dłużej ze złączeniem naszych ust, jak to weszło nam w zwyczaj. Choć nie jestem pewna, czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do gładkości jego warg i tego, jak czule współgrają z moimi. Do tego, jak jego duża dłoń spoczywa na moim biodrze, a druga ujmuje policzek, podczas gdy moja brnie głębiej w jego włosy.

Pocałunek nie był jednak tak długi, przerwany subtelnie przez Harry'ego.

-Cześć. - wydyszał z uśmieszkiem

-Cześć. - zachichotałam, a potem znowu go pocałowałam.

Gdyby nie dobry słuch Harry'ego nie usłyszałabym kroków nadchodzącego strażnika.

-Chodź. - wyszeptał, przerywając pocałunek i chwytając moją dłoń.

Zaciągnął mnie pośpiesznie na koniec regału. Przycisnęliśmy plecy do drewna. Zakryłam ręką usta, a Harry odważył się zerknąć na ochroniarza. Wychylał się w poszukiwaniu źródła hałasu, jaki robiliśmy z Harrym. Ale byliśmy dla niego niewidoczni, ledwo powstrzymując śmiech, gdy przechodził nadzorować inne części biblioteki.

-Fiu. - powiedział Harry, udając, że wyciera pot z czoła.

-Było blisko - nabijałam się razem z nim. Naprawdę mieliśmy strażników w dupie.

Harry zagryzł dolną wargę i spojrzał mi łobuzersko w oczy.

-Co? - spytałam

-Chodź ze mną. - odpowiedział po długim milczeniu

Zacisnął rękę na moim nadgarstku i pociągnął w stronę innego regału, jeszcze bardziej w głąb pomieszczenia.

-Co teraz?

-Szukamy książki. - odparł wzruszając ramionami. Nie mówiąc już nic więcej zaczął przeczesywać wzrokiem półkę, ściągając przy tym brwi w koncentracji i wydymając delikatnie dolną wargę. Jak na kogoś jego wzrostu i postury wyglądał uroczo.

Naprawdę próbowałam znaleźć jakąś książkę i myślałam, że trafiłam na tą, która mogłaby mi się spodobać. Kiedy jednak przeleciałam wzorkiem po streszczeniu odłożyłam ją z powrotem, bo wydawała się za nudna. Więc zerknęłam znowu na Harry'ego. Ciągle szukał, trzymając ręce za plecami i pochylając się nieco, żeby przeczytać tytuł. Nie mogłam się powstrzymać przed cmoknięciem go w policzek. Nie spodziewał się tego, a kiedy obrócił się w moją stronę miał uśmiech wymalowany na twarzy. Nim zdążyłam zareagować przysunął mnie jedną ręką delikatnie do siebie, przytrzymując drugą moją głowę i przyciskając usta do moich w namiętnym, ale figlarnym pocałunku. Może i był to bardziej głęboki całus, ale był krótki.

A potem jak zawsze zostawił soczysty pocałunek na moim czole, policzku, drugim policzku, czubku nosa, szyi, znowu na czole, a ja tylko chichotałam i próbowałam poskromić motyle w moim brzuchu, które pojawiały się z każdym dotykiem jego ust.

-Przestań! - zaśmiałam się, próbując go powstrzymać. Trzymał mnie wyjątkowo mocno.

Przestał wreszcie i odsunął się, znowu szukając, choć tym razem z uśmieszkiem na ustach, a nie ze zmarszczonymi brwiami. Wróciłam do szukania dobrej książki razem z nim, choć nie mogłam się już za bardzo skupić przez pozostałe uczucie jego ust na mojej skórze.

Wszystkie tytuły wydawały się nudne albo smutne. Lecz w końcu, wreszcie zobaczyłam jedną, która mogła mnie zaciekawić. Na ciemno niebieskiej okładce było napisane "Wielki Gatsby". Wyciągnęłam po nią rękę, ale Harry zrobił to samo w tej samej chwili. Zerknął na mnie krótko, a potem odbił mi ją nim się zorientowałam.

-Ej! - powiedziałam - Ja ją chciałam.

-Trzeba było się pośpieszyć. - odpowiedział, otwierając ją i przeglądając pierwszą stronę.

Przewróciłam oczami.

-Dobra, ta i tak się wydaje lepsza. - odparłam. Harry spojrzał na tytuł. "Zagubiony Horyzont"

-Skoro tak twierdzisz. - westchnął.

-Naprawdę! "Zagubiony Horyzont" brzmi znacznie lepiej niż "Wielki Gatsby".

-No nie wydaje mi się. - nie zgodził się

-Okej, to ja ją jeszcze dzisiaj skończę, a potem ty ją przeczytasz. A jutro wymienimy się i zdecydujemy, która jest lepsza.

-Stoi. - zgodził się, rozbawiony moją chęcią zwycięstwa

Resztę czasu spędziliśmy przeglądając niezbyt pokaźną kolekcję powieści. Harry przez cały czas trzymał rękę na moich plecach, kiedy spacerowaliśmy między półkami. Co jakiś czas Harry wyciągał jakąś, która wydawała mu się interesująca i czytał mi streszczenie na głos. Zatracałam się w ochrypłym głosie, który brnął przez słowa, sprawiając, że brzmiały jeszcze cudowniej niż autor planował. Inni mogli się go bać, ale w azylu, jakim były regały pełne książek, gdzie skradał pocałunki i śmiał się cichutko rozmawiając o powieściach, nie mogłam czuć się z nim bezpieczniejsza i szczęśliwsza.

To był najszczęśliwszy moment, jakiego zaznałam i szczęśliwszego jeszcze przez jakiś czas nie będzie mi dane zaznać.

NASTĘPNEGO DNIA

HARRY'S POV

Po śmierci Emily, chociaż brzmiało to dramaturgicznie i ckliwie nie sądziłem, że kiedykolwiek znowu się zakocham. Ale byłem, całkowicie kurwa zakochany w Rose. Nie mogłem się powstrzymać od całowania jej po twarzy i wsłuchiwania się w chichot, który wydobywał się z jej ust.

Dowodziło to temu, że można próbować, że są drugie szansy i że są sposoby, by naprawić coś, czego rzekomo nie można. Jeśli osiągniesz coś raz, dlaczego by nie zrobić tego ponownie? Jest wiele rzeczy, które jeszcze możesz zrobić dobrze.

Ale uciekanie ze szpitala psychiatrycznego nie było jedną z tych rzeczy. W przeciwieństwie do mojej niezaprzeczalnej miłości, tutaj nie będzie drugich szans. Musimy mieć plan, i musimy szybko wcielić go w życie, albo porządnie albo wcale. Bo ucieczka to nie było coś, co moglibyśmy sobie powtórzyć. Gdyby nas przyłapali już nigdy nie pozwoliliby nam opuścić naszych cel. Nie dostawalibyśmy już tego cennego czasu w nowo odkrytej bibliotece. Nie ufaliby nam nawet na tyle, by pozwolić nam jeść z tym, z kim chcemy, a karmiliby nas przez drzwi jak psy. No i gdyby pani Hellman wiedziała że próbujemy uciec, kto wie, co by nam przyszykowała.

Nie mogłem powiedzieć o tym nikomu poza ludźmi, którym wierzyłem całym sercem. I z jakiegoś powodu, Lori była jedną z tych osób.

- Wszystko wygląda dobrze - powiedziała do mnie podczas jednego z moich comiesięcznych badań kontrolnych. Nie powiedziałam nawet słowa na temat ucieczki przez całą wizytę, ponieważ nowa pielęgniarka Grace, była w pobliżu.

- Dzięki - powiedziałem. Grace nadal stała obok niej - Ale, um, zanim pójdę.... możemy porozmawiać? - zapytałem

Lori skinęła głową siedząc kilka metrów dalej w krześle przy łóżku, na którym siedziałem.

- Oczywiście.

- Na osobności?- spytałem, a Grace spojrzała na Lori. Lori skinęła głową, po czym Grace opuściła pokój.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem to stwierdzenie oczywistego.

- Rose i ja musimy uciec.

- Wiem. - Lori przytaknęła. a ja byłem zaskoczony

- Jak to wiesz? - zapytałem.

- Wiem, że oboje tutaj nie pasujecie - powiedziała - Jestem stara, nie ślepa. Widzę jasno, jak słońce że Rose jest zdrowa psychicznie. A ty jesteś gdzieś pomiędzy, ale coś pomiędzy też nie pasuje do takiego miejsca jak Wickendale.

- Więc nam pomożesz? - zapytałem zniecierpliwiony. Nie mogłem odrzucić żadnej propozycji pomocy, od kogokolwiek.

Lori tylko skinęła głową.

- Dobrze - odpowiedziałem - Więc sprawa wygląda tak. Kelsey pracuje na tym, aby zdobyć dla nas mapę. Ale potrzebujemy więcej niż tylko trasę ucieczki, potrzebujemy czegoś, by odwrócić uwagę ochrony. Potrzebujemy sposobu, by wydostać się z naszych cel do wyjścia.

- Mogę to zrobić - powiedziała - To znaczy, nie mogę was wyciągnąć z cel, ale mogę wywołać jakieś zamieszanie.

- Jak? - zapytałem

- Kiedy kilka miesięcy temu wyłączyli prąd, był tu komplety chaos. Wszyscy byli wszędzie, i nikt nic nie widział. Z łatwością dostałeś się do piwnicy i nikt cię nie zauważył.

Skinąłem głową, próbując zrozumieć, do czego zmierza.

- Więc odetniesz prąd, kiedy będziemy uciekać? - zapytałem

- Jeśli to pomoże?

- Tak, to by pomogło. Nadal mamy pełno rzeczy, które musimy zaplanować, ale jeśli wyłączysz prąd, kiedy będziemy tego potrzebować to na pewno pomoże. - Dziękuję Lori - odparłem

Rose i ja musieliśmy stąd uciec. Dodałem Lori do mojej niewidzialnej listy wartych zaufania aliantów, którzy nas w tym wesprą. Widziałem zmęczenie w jej oczach. Znała Wickendale, pracowała tutaj zbyt długo, by nie wiedzieć. I była już tym zmęczona.

Więc pomaganie Rose i mi będzie jej wkładem. Jeśli chcemy uciec, musimy mieć więcej zmyłek, trasę i pomysły, by uciec bezpiecznie. Nie jesteśmy w stanie tego po prostu zrobić w ciągu nocy. Ale pojawiła się wizja wyłączenia prądu, Kelsey pracuje nad zdobyciem mapy, no i sojusznicy, których mamy to póki co dobry początek.



Ten pomysł wprawił mnie w dobry humor. Wyprowadzili mnie z biura i zaprowadzili na stołówkę. Zobaczyłem Rose i Mikayle siedzące  naprzeciwko siebie przy stole, przy którym zazwyczaj siedzimy. Wybrałem miejsce obok Rose, rzecz jasna, i położyłem dłoń na jej udzie, gdy usiadłem.

- Hej kochanie - powiedziałem i pocałowałem ją w policzek

- Hej - odpowiedziała z uśmiechem zapierającym dech w piersiach. Byliśmy gotowi, by rozmawiać o książkach i o tym, że "Wielki Gatsby" było zdecydowanie lepszey od "Zagubionego Horyzontu".

Ale zanim cokolwiek powiedziałem, oboje zauważyliśmy zmartwienie na twarzy Mikayli.

- Coś nie tak? - Rose zapytała. Zanim odpowiedziała, dziewczyna rozejrzała się szybko po pokoju i z powrotem zwróciła się do nas.

- Gdzie jest Jane? - zapytała zmartwiona - Nie było jej tutaj też wczoraj.

- Nie wiem, może jest przeziębiona czy coś - powiedziałem.

- Nie, raczej nie - zaprzeczyła.

- Kiedy ją widziałaś ostatni raz? - Rose zapytała.

Mikayla zaczęła nieco szybciej oddychać.

- Jest taki ochroniarz, nazywa się Thomas, chyba - zaczęła.

- Zabrał ją do jakiegoś pokoju zabiegowego, czy coś w tym stylu. Widziałam to, gdy przechodziłam. Pomyślałam, że to nic wielkiego. Ale było w tym coś dziwnego. No i nie widziałam jej od tego czasu.

Oczy Harry'ego wypełniły się przerażeniem, a moje strachem. To zdarzenie było bardzo znajome. To samo przydarzyło się Cynthii Porter. Zabrali ja na zabieg, a potem nigdy nikt jej nie widział. I jeśli przytrafił im się ten sam los, Harry i ja oboje byliśmy świadomi, że ta wiadomość zniszczy nasze krótkotrwałe szczęście.

Jane nie żyła.
______________________
Pozdrowienia z Włoch, kochani!;* ~Magda
#throwbacktime z tą rose kujonką, co? :') chyba najbardziej zapamiętany przez nas moment, fajnie, że powraca, co nie? :)
WAŻNE OGŁOSZENIE PARAFIALNE:

  1. RYSKUNKI/ZDJĘCIA DO ZAKŁADKI - w ramach przypomnienia chcę wam tylko powiedzieć, że aby wasza praca znalazła się w zakładce po prawej stronie musicie wysłać ją DO MNIE, a nie tylko oznaczyć w tagu #PsychoticPL na twitterze. rozumiecie, że minęło wiele czasu i dużo prac przypłynęło, ciężko mi już to wszystko kontrolować, a chcę was jakoś docenić za poświęcanie czasu... nam. rose. harry'emu. ogólnie mówiąc psychotic. za co oczywiście dziękuję niezmiernie!
  2. PODZIĘKOWANIA - pragnę też dać wielki SHOUTOUT @cliffordeffect, która pomogła mi tłumaczyć ten rozdział! wina leży rzecz jasna po mojej stronie, bo źle rozplanowałam czas i wbrew mojemu "grafikowi" przez spotkania z przyjaciółmi nie zostało wystarczająco (czasu ORAZ siły) na tłumaczenie! tutaj wkracza wybawczyni joanna. wielkie dzięki za taką pomoc, nie dałabym rady, naprawdę...
  3. DON'T PUSH - wydawałoby się, że kupa czasu dzieli update'y (what do i write it), ale nie ma to jak zostawiać na ostatnią chwilę! proszę, nie obwiniajcie nas, że nie dodajemy częściej rozdziałów, ale tłumaczenie to hobby. bardzo się w nie angażujemy, ale nie jesteśmy tu zatrudnione, opłacane czy coś i robimy to z własnej woli. także jako hobby traktujemy to lżej. wakacje to czas odpoczynku, relaksu, nadrobienia straconego czasu w szkole i przy komputerze. wiem, że dla was dużo znaczą takie historyjki, bo inna nie jestem, ale znajcie umiar i granice, a niech wszystko przychodzi wam w tej kwestii ze spokojem, gdyż czasem czuję, że jest wywierana na nas jakkolwiek okazywana presja.


długa notka, ale to chyba dobrze, że mam wam coś do powiedzenia i podzielenia się z wami czymś, hm? porobiłam punkty, gdybyście nie mieli ochoty czytać wszystkiego hahah wiem dziwnie to wygląda.

poza tym do zobaczenia w złotych na where we are movie ♥ can't wait!!!!! ~natalia :)x