wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 28

ROSE'S POV

Obudziłam się czując zmęczenie i wyczerpanie, a powieki były ociężałe. Kiedy tylko moje sny rozproszyły się, zdałam sobie sprawę, że leżę w łóżku, które nie było moje, zauważając to, że było o wiele wygodniejsze. Niechętnie rozbudzałam się poruszając szybko moimi oczami, łapiąc przebłyski białego sufitu. Kiedy już przegrałam walkę sama ze sobą o kilka minut dodatkowego snu, usiadłam na łóżku, przyglądając się znanemu mi pomieszczeniu. Znajdowałam się w biurze Lori. Z tą myślą dotarły do mnie wspomnienia o… nie wiedziałam jaki czas temu, ale Harry był zabrany do pokoju 204. Terapia elektrowstrząsami. Ta myśl spowodowała, że było mi niedobrze. Miałam nadzieję, że być może był to tylko koszmar, może był on w tej chwili w swojej celi, a ja właśnie zemdlałam czy coś takiego. Ale nie, to działo się naprawdę. I było to frustrujące. Miałam na myśli to, że nie mogliśmy mieć jednego dobrego dnia. Naprawdę Harry i ja nie mogliśmy mieć choć jednego dnia, by być szczęśliwymi? To działo się jedno po drugim, a Wickendale wydawało się bardziej dystopią , niż zakładem dla umysłowo chorych.

Zamiast chwil radości zostaliśmy oczywiście zasypani lawiną nieszczęśc, pobiciem Jamesa przez Harry’ego prawdopodobnie do śmierci, wyprowadzeniem go przez strażników do “terapii elektrowstrząsami”. Po tym, gdy usłyszałam krzyki, zaczęłam walić w drzwi, kopać je, aby je otworzyli, krzycząc na nich jednocześnie, aby mnie tam wpuścili i ostatnią rzeczą, jaką pamiętam jest igła wbijana w moje ramię, po czym opadłam na ręce strażników.

-Oh, obudziłaś się - westchnęła Lori, odciągając mnie od moich myśli. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że znajdowała się ona ze mną w pomieszczeniu. Wszystko, co mogłam zrobić to skinienie głową.

Kiedy podeszła do mnie, nie zauważyłam żadnego zdziwienia w jej oczach, żadnego szoku spowodowanego tym, że byłam nowym pacjentem Wickendale. Od czasu naszej ostatniej rozmowy musiała zorientować się, co się stało, ponieważ nie zadawała żadnych pytań. Spojrzała na mnie jedynie z litością i jeszcze z czymś… być może poczuciem winy.

-Jak długo byłam nieprzytomna? Co oni zrobili Harry'emu? Nic mu nie jest? - spytałam natychmiast.
-Spokojnie, Rose. Byłaś nieprzytomna od wczorajszego popołudnia. Teraz mamy dziewiątą rano, więc nie trwało to zbyt długo.
-A Harry? - pytałam dalej.

Jej spojrzenie sprawiło, że poczułam wielki ciężar na moim sercu, które już i tak było ciężkie. Podeszła do mnie powoli i usiadła na krawędzi łóżka.

-Nic mu nie jest… w większości - popatrzyłam na nią zakłopotana, a ona kontynuowała. - Fizycznie wszystko z nim w porządku, ale pani Hellman, ona… użyła za dużego napięcia elektrycznego.
-Co to znaczy? - dociekałam dalej.
-To znaczy, że trochę mu się... pomieszało. Wstrząs wywołany przez fale ładunku elektrycznego, który przeszedł przez niego było bardzo intensywny. To wystarczyło, by tak jakby wstrząsnąc jego mózgiem. Wszystko będzie teraz dla niego przez chwilę rozmyte.
-Co to znaczy, rozmyte? Czy on stracił pamięć? - byłam coraz bardziej zaniepokojona i byłam zdenerwowana tym, co mogę za chwilę usłyszeć.
-Nie, nie do końca. On po prostu stracił połączenie pomiędzy jego wspomnieniami i uczuciami, w pewnym sensie. Może być w stanie poznać Jamesa, ale może nie czuć nienawiści do tego, co zrobił i może nie pamiętać też tego, co James zrobił. Może też pamiętać ciebie, ale nie pamiętać tego, co do ciebie czuje. Trudno to wyjaśnić, ale gdy go zobaczysz, to zrozumiesz. Po prostu musisz z nim powoli rozmawiać i być cierpliwa. Będzie zadawał mnóstwo pytań, będzie się mylił w wielu sprawach i może nie być dokładnie taki sam.

Zamknęłam moje oczy w poczuciu frustracji i porażki, łzy zaczęły się zbierać ponownie. Nie dałam sobie nawet chwili, by zatopić się myślach, kiedy zadałam kolejne pytanie.

-Może nie być taki sam? Czy on w ogóle kiedyś wróci do siebie?
-Oh tak - odpowiedziała z przekonaniem i czułam, jak ciężar na moim sercu ustępuje lekko uldze. - To zajmie trochę czasu, od kilku dni do kilku miesięcy. Ale wiedząc, że jest dość inteligentny, myślę, że nie potrwa to długo. Po prostu trochę poukłada myśli. Na początku będzie pacjentem takim jak inni, jakby zagubiony i zdezorientowany. Ale im więcej będziesz z nim rozmawiać, może grać w karty, coś co będzie sprawiać, że będzie myślał, efekty będą zanikać. Będzie to frustrujące, ale musisz uzbroić się w cierpliwość. Jestem pewna, że jesteś w stanie go z tego wyciągnąć.

Skinęłam głową, wycierając kilka łez, które spadły bez mojej wiedzy.

-Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby to przyśpieszyć?

Lori pomyślała przez chwilę, ale potem pokręciła głową.

-Jeżeli stanie się coś wstrząsającego... Coś, co może wywołać wiele wspomnień i sprowadzić go do stanu oszołomienia, może to pomoże. Ale to są bardzo małe szanse. Najprościej jest po prostu z nim rozmawiać, grać w gry planszowe. Coś, co będzie pobudzać aktywność jego mózgu.

Niechętnie skinęłam głową, nie chcąc nic z tego akceptować. To znaczy wiedziałam, że niedługo będzie z nim lepiej, ale nawet spędzenie kilku kolejnych dni bez Harry’ego, do którego się tak przyzwyczaiłam, wydawało się przerażające.

Dlaczego pani Hellman musiała być taką suką? To wszystko jej wina. Wiedziała, na co zasługiwał jej syn, ale to Harry musiał ponosić konsekwencje czynów Jamesa. Chciała go zrobić na szaleńca w oczach innych i wykorzystywała każdy pretekst, by sprowadzić nas do granic wytrzymałości. I to było irytujące. Chciałam krzyczeć i płakać, i płakać, i krzyczeć. Byłam tak bardzo zmęczona tymi niekończącymi się ciągiem nieszczęść. Ale nie miałam czasu na krzyki i nie miałam też na to energii. Miałam tylko chwilę, aby spłynęło kilka moich łez, bym mogła je wytrzeć i przetrwać to. Musiałam to zrobić i ruszyć do przodu, pomóc Harry’emu wrócić do siebie tak szybko, jak to możliwe i sprawić, byśmy mogli się stąd wydostać. Nie mogłam pozwolić wygrać pani Hellman.

-Mogę już wrócić do swojej celi? - zapytałam Lori.

Nie było sensu siedzieć w jej biurze, a ja czułam się dobrze. Dobrze fizycznie.

-Tak. Zadzwonię po twojego ochroniarza, aby cię odprowadził - powiedziała, dodając mały uśmiech na końcu.
-Dzięki, Lori.
-Nie ma za co, skarbie - powiedziała.

Ale po tym nastąpiło dziwne, ociągające się milczenie. Jakby było jeszcze kilka słów, które powinny zostać wypowiedziane. Ja nie miałam już nic do powiedzenia, ale usta Lori były lekko rozchylone, jakby to ona miała coś powiedzieć.

-Przepraszam - powiedziała w końcu. - Za wszystko. Nie powinnaś tutaj być.
-W porządku - zapewniłam ją. - To nie twoja wina.

Skinęła, a następnie spojrzała na mnie z powagą w oczach.

-Jeśli jest coś, co mogę zrobić, daj mi znać. Cokolwiek. Nie zasługujesz na to, by tutaj być, i wiem, że jestem tylko staruszką, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, by pomóc.
-Dziękuję ci bardzo. - uśmiechnęłam się, przyjmując jej słowa do siebie.

Mieliśmy Kelsey, mieliśmy Lori i wciąż powoli staraliśmy się uzyskać zaufanie innych pacjentów. Nie za wiele, ale modliłam się, że kiedy już Harry wróci do siebie to wystarczy. Może uda nam się tak uciec z Wickendale. Coś w końcu pójdzie po naszej myśli prędzej, czy później. Mam taką nadzieję.


HARRY'S POV

Wszystko zachodziło mi dziwną mgłą i nic nie wydawało być na miejscu. Moje myśli były rozmyte, a słowa w mojej głowie zagmatwane. Były rzeczy, których nie mogłem pamiętać i takie, które były niejasne. Czułem się tak jak wtedy, gdy zakłada się okulary przeciwsłoneczne po raz pierwszy od dłuższego czasu, a oczy muszą dostosować się do ciemnego pola widzenia. Ale tym razem to nie wracało do normy.

To było wszystko co czułem, kiedy się obudziłem - niepewność. Nie myślałem tak jasno, jak powinienem. Wydawało mi się, jakbym tonął w morzu nieskończonych myśli, a ja musiałem wszystko ze sobą łączyć, by znaleźć jakieś wyjście. Ale trudno jest znaleźć wyjście z labiryntu, gdy nie wiesz, że się w nim znajdujesz.

To było dziwne i niemal dusiło mnie uczucie, że próbuję sobie przypomnieć coś, czego nie ma. Wiedziałem, że powinienem pamiętać, mój umysł powinien być bardziej przejrzysty. Ale tak nie było, wszystko było pomieszane. Zaraz po obudzeniu wiedziałem, że coś się dzieje. Coś mi się stało. Ale nie wpadałem w panikę, wiedząc, że byłem zbyt senny by twardo myśleć, tym bardziej nie zaczynałem wariować czy załamywać się psychicznie, albo coś podobnego. Po prostu wiedziałem, że coś było nie tak z moimi myślami i pamięcią, albo z dwiema tymi rzeczami. Wiedziałem też, że nie mogłem nic na to poradzić. Odprężyłem się lekko, wiedząc, że jest to raczej tylko tymczasowe. Byłem już w stanie rozszyfrować rzeczy w mojej głowie i byłem w stanie myśleć o tym, co było wokół mnie, czego rano robić nie mogłem. Kiedy się obudziłem, mój mózg był jak warzywo, ale teraz zaczęły do mnie dochodzić jakieś przebłyski. Byłem świadomy pewnych rzeczy, pomimo tego, jak zamglone one były. Czułem coś, ale nie byłem pewien co to jest. To było znajome uczucie nienawiści i chciwości. Chciwość względem czegoś, co było moje, jakby coś zostało mi skradzione. Czegoś mi brakowało.

Nagle poczułem złość. Ktoś wziął coś, co należało do mnie. Nie byłem jednak pewny, co to było, ale dziura w mojej głowie zajmowała miejsce czegoś, co powinno być przy mnie. Moje zmęczone oczy przeskanowały pokój, widząc ciemnie cementowe ściany i podłogę. Były tam stoły i mała kuchnia na tyłach, gdzie ludzie w białych uniformach przygotowywali potrawy, a następnie podawali to pacjentom.

Pacjenci. I wtedy wróciła mi część pamięci. Byłem w zakładzie psychiatrycznym dla przestępców. Oskarżony o obdarcie ze skóry trzech kobiet. Oskarżenie było fałszywe. Ta rzecz była jasna. Modliłem się tylko, by reszta moich pogubionych myśli szybko do mnie wróciła i mógłbym je posortować, ponieważ były pewne rzeczy, które były ważne, a nie mogłem ich sobie przypomnieć.

Nagle zobaczyłem dziewczynę wprowadzaną do, przynajmniej tak mi się wydawało, kawiarenki, ubraną w niebieski uniform. Miała ciemne włosy, które układały się w długie fale. To się działo naprawdę. Nie było to wspomnienie, czy moje myśli. Szła w moim kierunku, a ja spojrzałem w dół, nie chcąc straszyć jej mym wzrokiem. Czekałem kilka sekund, aż podeszła do mnie.

-Harry? - zapytała cicho.

 Spojrzałem na nią na dźwięk mojego imienia, widząc dziewczynę siedzącą na krześle po mojej lewej stronie. Jej oczy tańczyły z mieszanką błękitu i zieleni, a iskra pamięci zapaliła się w mojej głowie.

-Harry, pamiętasz mnie?

Jej oczy wyglądały na zdenerwowane, zaniepokojone. Przygryzała swoją wargę w oczekiwaniu.  Czy ona bała się mojej odpowiedzi? Czy ona się mnie bała? Prawdopodobnie. Ale nie miałem jej tego za złe. Do diabła, nawet ja bałem się siebie.

Zadała pytanie. Skinąłem głową, kierując swój wzrok z dala od jej oczu tak, że mogłem myśleć trochę jaśniej. Znałem tę dziewczynę. Nie pamiętałem dokładnie w tym momencie, ale te wspomnienia były gdzieś w mojej głowie. Na ten moment, wszystkim co mogłem przypomnieć sobie, było jej imię.

-Rose - mruknąłem. - Rose… Winters.

Uśmiechnęła się z wyrazem ulgi, kiwając głową.

-Tak, to prawda. Jak się czujesz?

Rose była cierpliwa, kiedy ja rozważałem nad jej pytaniem. Jak się czułem?

-Uh… trochę dziwnie - odpowiedziałem szczerze. - To wszystko jest… rozmazane.

Wskazałem na moją głowę, tępą klatkę, gdzie zostały uwięzione myśli. Nie wiedziałem jak inaczej opisać stan, w jakim się znalazłem. To było po prostu dziwne i rozmyte. To było dziwne, próbując wygrzebać słowa do powiedzenia, nie wiedząc jak odpowiedzieć na proste pytania, lub jak obrać w słowa pewną myśl.

Ale uśmiech Rose był jednym z tych, które ukazują rozbawienie, więc nie sądzę, by moja odpowiedź była zła. Pomimo uśmiechu, jej oczy wciąż były smutne. Dlaczego była smutna?

Zanim zdążyłem zapytać, to ona zadała kolejne pytanie.

-Chcesz o tym porozmawiać? Albo chcesz zagrać w karty?

Znów była cierpliwa, a ja byłem jej bardzo wdzięczny. Wydawało się, jakby wiedziała, jaki stopień frustracji wywoływał czas, jaki potrzebowałem do przemyśleń. Chciałem móc z nią rozmawiać w normalny sposób, tak jak powinienem. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Starałem się walczyć o to, by móc sobie przypomnieć. Chciałem poprosić ją o pomoc, zapytać ją, co ze mną się działo. Ale zamiast tego, wszystko, co mogłem zrobić, to powiedzieć…

-Karty.
-Dobrze - skinęła głową, uśmiechając się ponownie i wstając, zapewne po to, by iść po talię kart.

Ale jej uśmiech nie był szczery. Wiedziałem w jakiś sposób, że widziałem już jej prawdziwy uśmiech, a to nie był właśnie taki. Jej oczy wciąż wyglądały na załamane, kiedy odwróciła się. To było przeze mnie?

Rose wróciła w przeciągu kilku sekund ze stosem kart z czerwonymi motywami w dłoniach.

-Zazwyczaj graliśmy w Go-Fish - powiedziała. - Pamiętasz, jak w to się gra?

Ona była tuż obok mnie tak, że nasze ramiona ocierały się o siebie i podobał mi się fakt, że była tak blisko. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jest to ta rzecz, której mi brakowało. To było to, co było mi zabrane, ta bliskość. Wytłumaczyła ponownie zasady gry, ale ja nie słuchałem dokładnie. Patrzyłem tylko na jej oczy, skórę, usta, długie włosy, delikatną twarz. Coś w niej było, coś co podpowiadało mi, że poza wszystkim, co zapomniałem to ją powinienem pamiętać najbardziej. I dopóki nie mogłem tego zrobić, dopóki nie mogłem przypomnieć jej sobie w całości, chciałbym spędzić resztę mojego czasu na poznawaniu na nowo Rose Winters.
______________________________________________
tak jest, Harry stracił pamięć. skutek wysokiego napięcia jest zupełnie wymyślony przez natalie, autorkę, także zrozumcie, że to fikcja literacka i to, co może się stac z człowiekiem właśnie po takim incydencie wcale nie jest prawdziwie przedstawione w psychotic :) tak jak powiedziała Lori, będzie próbował dojść do siebie po wszystkim, co się stało, a póki co... może to my powinniśmy przypomnieć sobie pewne rzeczy? zróbmy na twitterze akcje #RarryMemories. Piszcie wasze ulubione wspomnienia Rose i Harry'ego, chętnie poczytamy :)


jeszcze małe wytłumaczenie, dlaczego rozdział tak późno. zawsze dodajemy w poniedziałki i to była jednorazowa wpadka, ale po prostu był gotowy rozdział, który niestety anicie zjadło i trzeba było robić wszystko od nowa. przepraszamy was, już tak nie będzie. mamy nadzieję, że wybaczacie :( standardowo, komentujcie, piszcie w tagu #PsychoticPL, followujcie konta bohaterów, wysyłajcie prace do zakładki na blogu I CO NAJWAŻNIEJSZE - PISZCIE WASZE #RarryMemories NA TWITTERZE (: adios, ily x
~natalia :)x

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 27

Ciągnęliśmy się za Jamesem, gdy prowadził nas korytarzami. Modliłam się tylko, żeby zabrał nas do naszych cel, nic więcej, ale szczerze w to wątpiłam. Kiedy przeszliśmy przez trzeci już hol, światła przygasły. Wymieniliśmy się z Harrym spojrzeniami, zdezorientowani.

-Um, to nie tutaj są nasze cele - powiadomił go Harry. Byłam z niego dumna, że tak kontrolował swój gniew. A przynajmniej jak na razie.

Trzymałam w sobie ostatni skrawek nadziei, że James nie podejmie ryzyka i nie zrobi nam krzywdy. Ale ta nadzieja przepadła, gdy gwałtownie się zatrzymał, przez co prawie na niego wpadliśmy.

-Wiem. - odparł. Wtedy moje serce zaczęło wyrywac się z piersi ze strachu. Bałam się. Niesamowite, jak ja słabo znałam Jamesa. Tak szybko mu uwierzyłam, popisałam się wyjątkową naiwnością przez te ostatnie miesiące. Ciągle mnie męczyły pytania, czy też bylibyśmy w niebezpieczeństwie, czy Harry też tak bardzo nienawidziłby Jamesa, gdybym się z nim nie "zaprzyjaźniła"? Nie byłam już raczej w stanie tego się dowiedzieć, ale dowiedziałam się za to, że James, którego myślałam, że znam, wcale nie istniał. Teraz stał przede mną kompletnie inny człowiek, uosobiona wersja diabła.

Tak jakby James przycisnął pstryczek, a jego maska zwyczajnie opadła na ziemię ujawniając jego prawdziwe oblicze. Cała jego energia uległa zmianie, po prostu emanował teraz niebezpiecznością. Może to przez to, jak nagle jego oczy pociemniały, może to przez jego cwany uśmieszek albo poczucie lepszości, jak u jego matki. Ciężko było dojrzeć, bo nie stał do nas przodem. Zaczął się wolno obracać, jakby chciał rozkoszować się tą chwilą, patrząc się w ściany ciemnego, pustego korytarza. Ale kiedy już pojawił się przed nami w całej okazałości, jego nagła zmiana osobowości była widoczna niczym na dłoni. Nie patrzył na nas na początku, lecz gdzieś dalej, jakbyśmy z Harrym nie byli warci jego spojrzenia.

Jego uśmieszek poszerzył się jeszcze bardziej, wraz z moim strachem i gniewem Harry'ego. To bez znaczenia, jak rozwścieczony mógł być zaraz Harry, najważniejsze, że miałam go przy sobie.

James wreszcie obdarzył spojrzeniem mnie i Harry'ego, a potem nasze splecione palce.

-Aw - odezwał się nieszczerze. - Jesteście tacy słodcy.
-Czego do cholery chcesz, James? - warknęłam. Nie chciałam, żeby zaszło to za daleko, lepiej mieć to za sobą jak najszybciej, cokolwiek to miało być.
-Chcę tylko porozmawiać. - wzruszył ramionami, jego rozbawienie jednak ciągle nie znikało.
-O czym? - spytał go Harry. Chciał mieć to już pewnie za sobą tak bardzo jak i ja.
-O was - odpowiedział krótko - No bo, serio, śmiechu warte. Miłość od pierwszego wejrzenia, zamknięci w psychiatryku, chodzicie za rączki i gadacie sobie podczas lunchu jak prawdziwa para. Naprawdę, jesteście przeuroczy.

Zerknęłam na Harry'ego, bo spodziewałam się, że coś powie, ale po prostu lustrował ochroniarza wzrokiem.

-Ale co by na to powiedziała Emily? - zapytał, nieco ciszej, a jego uśmiech się tylko poszerzył. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Gdy tylko słowa zawisły w powietrzu całe moje ciało wypełnił strach. To nie zmierzało w dobrym kierunku.
-Co ty kurwa powiedziałeś? - odezwał się Harry. Jego głos się zniżył i puścił moją rękę robiąc krok naprzód.
-Harry - zawołałam go. Zabrzmiało to bardziej jak prośba niż żądanie. Modliłam się, żeby James już więcej nie paplał, ale po raz kolejny moje modlitwy nie zostały wysłuchane.
-Słyszałeś. Ciekawy jestem, co ona by sobie o was pomyślała. - wyglądało na to, że dla Jamesa to był jeden wielki żart. Uśmiechał się szeroko, jakby powstrzymując się od śmiechu.

Wiedziałam, że jeżeli wszczęłaby się jakakolwiek rozmowa na temat Emily, Harry by nie wytrzymał. I tak już chciał zabić Jamesa, ale wspominanie Emily było beznadziejnym pomysłem. Podeszłam do niego, łapiąc mocno za ramię. Chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę.

-Nie słuchaj go, Harry. To jest syn Pani Hellman, jeden ruch i ją rozwścieczysz - wyszeptałam do niego.

Ciężko było stwierdzić, czy słyszał, co do niego powiedziałam, czy nie. Pozostawała mi tylko nadzieja i oczekiwanie, aż James będzie brnął w to dalej. Już on dobrze wiedział, co robił. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale widocznie chciał rozzłościć Harry'ego.

-Szczerze to nie wydaje mi się, żeby jej się to spodobało.

Harry milczał. Jeżeli powstrzymałby się jeszcze troszkę, może nie byłoby tak źle. Tylko dopóki James nie skończy z tymi swoimi gierkami. Ale ja widziałam prawie niczym na dłoni, jak Harry'ego zalewała fala złych wspomnień o Emily, a poczynania Jamesa dolewały jeszcze oliwy do ognia. Wiedziałam, że nie wytrzyma długo.

A James oczywiście robił swoje.

-Założę się, że na pewno nie chciałaby być znowu porzucona.

Wtedy Harry się odezwał.

-O czym ty mówisz?

James zachichotał, potrząsając głową. Czekał chwilę na odpowiedź, ale jej nie otrzymał.

-James, o czym ty pierdolisz? - warknął, łapiąc go za ramiona i potrząsając nim. Tylko raz, więc chyba to nic nie zaszkodzi, przynajmniej raz.

James zaśmiał się jeszcze głośniej i dłużej niż wcześniej.

-To była twoja wina, Harry. Zapomniałeś o niej, a ona cię wołała, Boże, darła się po ciebie, a ty nie przyszedłeś. Płakała i wrzeszczała, ciągle zadręczając się pytaniami, czemu nie przybyłeś jej na ratunek.
-Harry, nie słuchaj go - odezwałam się od razu, wbijając palce w jego ramię, mając nadzieję, że chociaż spojrzy w moim kierunku, ale na nic. Wlepiał wściekły wzrok w Jamesa. Jego szczęka się uwydatniła, pięści zacisnęły, a mięśnie napięły pod moim uściskiem. To nie był pierwszy raz, widziałam już rozzłoszczonego Harry'ego i to parę razy. Ale tym razem było inaczej. Było coś, czego sam nie mógł nawet kontrolować. Zadrżał i zamknął oczy, starając się wziąć głęboki oddech, ale słychać w tym było desperację. Toczył w środku ze sobą walkę, żeby zatrzymać starcie, które miało dopiero nadejść.

A potem, chociaż Harry był na skraju wytrzymania, a ja panicznie bałam się momentu, w którym miał eksplodować, James dokończył.

-Była bardzo ładna, Harry. Biorąc pod uwagę wszystkie moje ofiary, z nią miałem najwięcej zabawy, więc  w sumie to muszę ci podziękować. Cieszę się, że byłeś na tyle bez serca, żeby ją porzucić, a ja mogłem ją zgwałcić i obedrzeć żywcem ze skóry.

I po tym już nawet nie próbowałam go powstrzymać. Nie mogłam absolutnie nic zrobić. Harry wrzasnął ze złości i rzucił się na Jamesa, łapiąc go za nadgarstki i popychając na ścianę z taką siłą, że podłoga pode mną się zatrzęsła. Oderwał się tylko po to, żeby szybko złapać kołnierz Jamesa, ciskając nim ponownie.

-Zabiję cię, kurwa! - krzyknął Harry, a jego huczący głos rozniósł się po korytarzu. Ktoś usłyszy, przyjdzie i ukarze Harry'ego, a ja sobie tego nawet nie mogłam wyobrazić. Ale patrząc na to, że traktował Jamesa jak lalkę, rzucając nim na podłogę, wiedziałam, że nie da się go powstrzymać. To był człowiek, który spalił żywcem własnego ojca, który wpędził kogoś w śpiączkę przez samo walenie nim głową o ścianę. To był człowiek, którego skrytej ciemności nigdy w pełni nie zrozumiem. Był też człowiekiem pełnym namiętności i miłości, ale to miłość podsycała właśnie jego nienawiść.

Jego pięść spoczęła na szczęce Jamesa, kiedy leżał tam bezsilny. I znowu, i znowu, i znowu, pięść za pięścią. James wypluwał ciągle krew. Podbiegłam do Harry'ego, żeby go powstrzymać. Chciałam chwycić jego ramię, ale od razu wyrwał mi się z uścisku. Na końcu korytarza widziałam już dwóch ochroniarzy biegnących w naszą stronę. Razem było ich trzech.

Spanikowałam i z każdym ciosem wymierzonym przez Harry'ego krzyczałam. Krzyczałam jego imię, żeby go powstrzymać i krzyczałam, że ktoś nadchodził, ale albo nie słyszał, albo miał to gdzieś. Słychać było zbliżające się kroki, uderzenia zadawane przez Harry'ego i moje wrzeszczenie. Istny chaos.

Ochroniarze byli już prawie przy Harrym, a on nadal nie przestawał. Musieli go oderwać od sponiewieranego ciała Jamesa, a dopiera wtedy zakrwawione pięści Harry'ego przestały się poruszać. Nim mógł nawet zaprotestować wkłuli już strzykawkę w jego ramię. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy środki odurzające rozprowadziły się po jego krwiobiegu, ale już się nie wyrywał. To znaczy, jeszcze przez chwilę się szamotał, ale szybko się poddał wiedząc, że nie ma już szans. Co się stało to się stało, teraz trzeba tylko czekać, aż zostaną z tego wyciągnięte konsekwencje.

-Nie róbcie mu krzywdy! - krzyknęłam, nie żeby mieli posłuchać... Kiedy pomyślałam, że już gorzej być nie może, na końcu holu pojawiła się Pani Hellman. Na korytarzu, który jeszcze przed chwilą był opustoszały i ozdabiały go jedynie słabe światła, była teraz dyrektor, dwóch pacjentów i troje ochroniarzy - z czego jeden leżący bez ruchu, zakrwawiony, posiniaczony od stóp do głów.

Podeszła do nas szybko i rzuciła okiem na swojego syna. Zamiast się zezłościć, płakać albo nawet podbiec do niego by sprawdzić, czy żyje, Pani Hellman zachowała spokój. Jej kamienna twarz nie okazywała żadnych, nawet najmniejszych emocji.

-Zabierzcie go do sali 204. Tam się nim zajmę. Nie zaczynajcie beze mnie.
-Co jest w sali 204? Co chce mu Pani zrobić? - pytałam, zdradzając swoim głosem, jak bardzo się bałam.
-I ją też, weźcie ją stąd - dodała Pani Hellman, lekceważąc moje słowa.

Jeden z ochroniarzy złapał mnie za prawe ramię, a drugi za lewe ramię Harry'ego i ciągnęli nas tak, zostawiając za nami Panią Hellman i pozostałego ochroniarza. Nie wszczynałam awantur, idąc po prostu cicho korytarzem.

Ciało Harry'ego osuwało się na ziemię, a jego powieki opadały pod wpływem narkotyku panoszącego się w jego organizmie. Ciągle oddychał ciężko przez to, co działo się jeszcze kilka minut temu. Resztkami sił odwrócił głowę w moją stronę.

-Przepraszam, Rose - wydusił z siebie szeptem. - Przepraszam.
-Nic się nie stało, Harry - zapewniłam go, choć stało się. Nie żebym była na niego zła czy coś, bo większość na jego miejscu też by chciała się zrewanżować na kimś takim, jak James, gdyby zrobił to samo ich miłości, co zrobił miłości Harry'ego. Ale dla mnie coś się stało, ponieważ byłam przerażona myślą, że Pani Hellman mogłaby zrobić coś Harry'emu. Chłostanie ledwo zniosłam, a cokolwiek gorszego było dla mnie nie do pomyślenia.

-Gdzie go zabieracie? - zapytałam znowu. Żadnej odpowiedzi. - Co to za sala, 204?

Nic. Rzecz jasna, żadnej rozmowy z nimi nie było. Więc szłam w ciszy. Ja milczałam, bo nie miałam nic do powiedzenia, a Harry dlatego, że był na wpół śpiący i praktycznie nieśli go przez hol.

Ale za kilkoma zakrętami nagle się zatrzymaliśmy. Byliśmy chyba gdzieś w pobliżu sali operacyjnej i pokoju pielęgniarek, ale nie byłam tego pewna. Znajdowały się przed nami białe drzwi z małą czarną tabliczką na górze. 204.

-Gdzie my jesteśmy? - odezwałam się, ale znowu na nic były moje pytania. Ochroniarz trzymający Harry'ego zapukał w drzwi. Drzwi otworzyły się i ukazały mężczyznę z ciemnymi włosami, który miał na sobie coś w rodzaju fartucha laboratoryjnego. Nie mogło być dobrze. Czułam, że zaraz zwymiotuję.

-Pani Hellman kazała go do ciebie przyprowadzić. Ale sama chce się nim zająć, więc nie zaczynaj bez niej.

Człowiek w fartuchu laboratoryjnym skinął. Podali mu wiotczejące ciało Harry'ego i zanim zdążyłam ostatni raz na niego spojrzeć, drzwi zatrzasnęły się.

-Czy ktoś mi wreszcie powie, co mu do cholery robicie?! Do czego jest ta sala?!

Jeden z ochroniarzy spojrzał w końcu na mnie, mówiąc mi ostatnią rzecz, jaką chciałam usłyszeć.

-Do terapii elektrowstrząsami.

W tym momencie pojawiła się Pani Hellman bez słowa wchodząc do sali. W większości przypadków nie stanowiłoby to problemu. Taka forma leczenia pomagała pacjentom z depresją, schizofrenią czy czymś takim. Ale Harry nie był na nic takiego chory, co oznaczało, że Pani Hellman nie miała zamiaru mu w ten sposób pomagać. Było ryzyko, że coś mogło pójść nie tak. Jeżeli za duże natężenie zostałoby użyte, mogło to mieć okropne, straszne wręcz skutki.

I kiedy usłyszałam stłumiony płacz Harry'ego zza drzwi miałam złe przeczucia, że tak właśnie było.
__________________________________
heja, tak jak zapowiadałam, w tym tygodniu jest krótszy... i smutniejszy. niedługo planujemy fajną hasztagową akcję związaną z psychotic, chyba wam się spodoba. pamiętajcie, że ciągle możecie
  • wysyłac mi edity, kolaże, rysunki itp. do zakładki na blogu ((KONIECZNIE TWEETNIJCIE GO Z OZNACZENIEM MNIE @bigdirectionerr, BO NIESTETY NIE MAM CZASU SPRAWDZAC JUŻ HASZTAGÓW))
  • zadawac pytania na asku
  • tweetowac z #PsychoticPL
  • followowac konta bohaterów
wszystko to znajdziecie po prawej stronie na blogu :) also WIELKIE DZIĘKI ZA WSZYSTKIE KOMENTARZE, ŚWIETNIE JEST JE CZYTAC I PROSZĘ, NIE ZAPOMNIJCIE O TYM TAKŻE POD TYM ROZDZIAŁEM ♥ love you lots niestety nie miałam pomysłu na piosenkę, więc poszukajcie może coś w komentarzach, bo czytelnicy często zostawiają x ~natalia :)x


Myślę, że po tym rozdziale nasza miłość do rodzinki Hellman wzrosła jeszcze bardziej ;) ~Anita x

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 26

HARRY'S POV

Pieczenie ciasteczek. James wrócił i mógł w każdej chwili zrobić coś Rose, Wickendale robiło nielegalne badania na mózgach pacjentów, a my rozpaczliwie potrzebowaliśmy planu ucieczki, ale byliśmy tu, piekąc pieprzone babeczki. Miałem ochotę rzygac przez takie rzeczy, przez chodzenie na terapię, i sesje grupowe, czy właśnie przez, znienawidzone przeze mnie, pieczenie. To było tak, jakby starali się zaszczepić normalność w najdziwniejszym osobach, jakby znaleźli lekarstwo na nieuleczalne choroby w codziennych czynnościach. Ale ja byłem pewny, że to nie pomoże.

Dodatkowo, połowa z nas była zakuta w kajdanki, więc nie bardzo nam to wychodziło, a pacjenci nawet nie byli dopuszczani do pieców. Jednak nie zawsze piekliśmy, dzięki Bogu. Czasami to było rzemiosło i malarstwo, czy coś równie głupiego. Ja, wraz z kilkoma innymi, nie uczestniczyłem za bardzo w tych zajęciach. Najczęściej po prostu szukałem miejsca do siedzenia i palenia, i czekałem, aż to się skończy.

Tym razem nie było inaczej. Chwyciłem plastikowe krzesło od małego stoliczka w rogu "kuchni" i usiadłem, zapaliłem papierosa, trzymając go w ręce. Wdychałem nikotynę do swoich płuc i wypuszczałem są, tworząc kółka. Pomocnica, czyli kobieta w ciemnych włosach, wyglądająca na około 40 lat, obserwowała pacjentów i pomagała im, kiedy kilku strażników czekało na zewnątrz, przygotowanych na wtargnięcie w razie potrzeby. Była tylko ona, pacjenci i ja. Co jakiś czas wyłapywałem jakieś wyrwane z kontekstu wypowiedzi, przez co wiedziałem, o czym rozmawiają. Nigdy nie brałem udziału w tym trajkocie wiedząc, że ci wszyscy ludzie mieli bzika, ale to było interesujące. Usłyszeć, jak i co mówią. Tak jakby to, co mówili, mogło dać mi jakąś małą wskazówkę dotyczącą tego, jacy byli. Tak, jak kobieta, która miała na imię Jane, a przynajmniej tak mi się wydawało, która miała dzikie, szare oczy i włosy w kolorze słomy. Była znacznie starsza ode mnie, prawdopodobnie była przed czterdziestką.

Mówiła cicho. Wystarczyło, że pracownik czy pacjent powiedział jedno słowo zbyt głośno, albo zrobił zbyt gwałtowny ruch, a ona wyrywa się daleko od nich i wpatrywała się w nich z ostrożnymi, bacznymi oczami. Właśnie przez to, jak nerwowo mówiła albo jak nie odzywała się prawie wcale, mogłaby ona powiedzieć tak dużo. Nie wyglądała na niebezpieczną, wręcz przeciwnie. Wyglądała na przestraszoną. Zapewne została skrzywdzona, bardzo skrzywdzona, zanim tutaj trafiła. Ale ona prawdopodobnie również skrzywdziła kogoś w zemście, jeśli wylądowała w Wickendale. Zrobiła coś złego i szalonego, skoro była tutaj, w tym miejscu. Albo przynajmniej tak to sobie wyobrażałem przez jej niepewny, zaniepokojony ton.

Ale tak naprawdę to jak zdefiniować obłęd? To twój umysł czy albo umysł osoby wydającej wyrok? Ponieważ każdy z nas, bez względu na to, kim jest, może zwariować czasami. Są chwile, kiedy wiemy za mało lub zbyt wiele. Niewiedza może być straszna, ale posiadanie jej może być jeszcze bardziej przerażające.

I dla mnie to właśnie był psychopata. Ktoś, kto wiedział za mało. Byli wyprani z emocji, a ich myśli wymieszały się ze sobą. Oni się pogubili, chociaż wciąż byli świadomi i zdolni do zrobienia strasznych rzeczy, pogubili się. Za ich występkami nie stały żadne powody, tylko niewielki spust emocji albo chwilowe poczucie siły. Potrafili odróżniać dobro od zła, ale brak uczuć czynił ich nieświadomymi tego, co zrobili. Byli psychopatami, ponieważ byli agresywni bez powodu i pełni nienawiści bez wyjaśnienia.

Jednak jest tez inna opcja. Są ci, którzy wiedzą zbyt wiele. Ci, którzy są świadomi rzeczy wokół nich. Oni zdają sobie sprawę z prawie wszystkiego. Oni pozwalali tym rzeczom dostać się do ich umysłów i czasami to ich pożerało, ale innym mogło to pomóc. Nie czuli emocji czy empatii, ale słuchali. Rozumieli, jak czują się inni. Kłamali, manipulowali, sprawiali, że nigdy nie można było zgadnąć ich prawdziwych zamiarów.

Tutaj były oba te rodzaje. Wickendale był opanowany przez psychopatów, socjopatów, szaleńców, jakkolwiek to się nazywało. I mogłeś stwierdzić, kto należał do których kategorii, właśnie przez słuchanie.

Jednak Rose nie pasowała do żadnej z nich. I modliłem się, aby był ktoś inny, kto również słuchał, i mógł to zauważyć. To mógł być każdy, pod warunkiem, że pomógłby nam się stąd wydostać.

Ale wszystkie te myśli zniknęły, kiedy podniosłem wzrok, nie zdając sobie sprawy, że Rose już weszła do pokoju. Szła w moim kierunku w tym ohydnym niebieskim mundurze, który jakimś dziwnym sposobem nie wydawał się tak źle na niej leżeć.

-Hej - uśmiechnąłem się do niej, gdy się zbliżyła.
-Cześć - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem, siadając obok mnie na ziemi. - Więc… nie będziesz piec?
-Nie - odpowiedziałem. - Zazwyczaj po prostu siedzę tutaj i czekam, aż to się skończy.

Spojrzała na mnie pytająco.

-Nie nudzi ci się to? Nie chcesz porobić czegoś innego niż siedzieć?
-Nie - odparłem. - No może i tak, ale to jest to lepsze od pieczenia. Dlaczego miałbym robić ciasteczka z szaleńcami, którzy zapewne pluli do żarcia.

Zamiast odpowiedzieć, wstała z ziemi i lekko się otrzepała.

-Dlaczego nie? - zapytała, wyciągając rękę. Wziąłem papierosa do ust i trzymałem go pomiędzy palcami, patrząc na nią. Nie byłem w stanie ukryć uśmiechu i wiedziałem, że ostatecznie się poddam.

-No chodź - poprosiła - Zawsze narzekasz, że pozwalają ci tylko siedzieć w celi, a teraz można zrobić coś innego, a ty wybierasz siedzenie tutaj? Bez sensu. Poza tym, musimy porozmawiać z innymi pacjentami.

Westchnąłem, udając zdenerwowanie, kiedy złapałem jej rękę i wstałem. Miała rację; wczorajsze “szukanie przyjaciół” nie poszło dobrze, Większość pacjentów nas ignorowała lub krzyczała na nas i mówiła rzeczy, które nie zrozumieliśmy. Mieliśmy mały przełom z tym facetem, Damien’em. Na początku nie mówił zbyt wiele, ale kiedy mieliśmy już udać się do kolejnego stolika, wymamrotał “Coś tu jest nie tak, coś tu jest nie tak i musimy to naprawić.” I nie byłem pewien, czy miał na myśli swój umysł, czy Wickendale, ale przynajmniej powiedział coś, co zrozumieliśmy.

Ale to nie wystarczało Rose.

-Zacznij tam, ja pójdę porozmawiać z ludźmi tutaj - powiedziała. A potem się wyłączyła, podchodząc do stolików na środku pomieszczenia. Niechętnie udałem się na drugi koniec sali i spojrzałem na ludzi, których miałem do wyboru. Było od groma pacjentów, ale nikt nie wyglądał znośnie. Zauważyłem, że Jane siedzi na jednym krześle przy stole, urabiając ciasto w kształt... czegoś.

Podszedłem i stanąłem obok niej ostrożnie, by jej nie zaskoczyć. Nie widziałem żadnego wałka, więc złapałem bryłę ciasta i zacząłem ją ugniatać moimi rękoma.

-Cześć.

Kobieta spojrzała na mnie powoli, jej duże oczy skierowane były na mnie.

-Jesteś Jane, prawda? - zapytałem mimochodem, kiedy udawałem bycie zaaferowanym ciastem, nie chcąc jej niepokoić.

Z jej ust wydobyło się ciche jak szept słowo.

-Tak.
-Ja jestem Harry.

Spojrzała na mnie, a potem szybko z powrotem na stół, nic nie mówiąc. Cholera, co teraz? Rose była w tym o wiele lepsza, niż ja. To znaczy potrafiłem rozmawiać z ludźmi, ale nie takimi. Tylko ja podejmowałem rozmowę, a ja nie wiedziałem, co mówić. Nie uważałem ich za głupich, ale nie wydawało mi się, żeby byli tutaj jacyś inteligentni psychopaci. Wszyscy pacjenci wyglądali mizernie i ospale, jakby nie spali od tygodni. A może i nie spali.

Spojrzałem dookoła by znaleźć Rose, by uzyskać jakąś pomoc i znalazłem ją, jak rozmawiała z innym pacjentem, i wyglądało to tak, jakby faktycznie odbywali jakąś rozmowę. Wiedziałem, że powinienem robić to samo, ale wtedy zacząłem myśleć o tym, jak bardzo lubiłem, gdy włosy Rose opadały w dół. Wyglądała o wiele bardziej naturalnie z nimi opadającymi w długie fale, ciemny kolor wokół jej twarzy podkreślał różowe usta. I zauważyłem też, że pierwsze guziki jej uniformu były rozpięte. Nie dużo, ale wystarczająco, by odsłonić lekko jej piersi. Patrzyłem, jak pochyliła się,  by chwycić plastikową foremkę do ciasteczek ze stołu, a materiał ubrania uchylił się pokazując trochę więcej i... kurwa, robiła to celowo?

-Skąd znasz moje imię? - cichy głos odezwał się obok mnie.

Niechętnie oderwałem oczy od Rose, zapomniawszy, że jestem w środku rozmowy.

-Usłyszałem to gdzieś tutaj, tak mi się wydaje.
-Kto? - spytała zmartwionym tonem - Kto ci powiedział?
-Nikt szczególny. Po prostu zapamiętałem, słysząc to gdzieś. Pewnie to był po prostu pracownik, nie martw się.

Jej ciało spięło się, gdy patrzyła gdzieś daleko na coś, czego nie mogłem zobaczyć. Ledwo było ją słychać, gdy mówiła. Jej głos był jak szept.

-To był on, prawda?

Zatrzymałem się i obróciłem głowę, patrząc na nią.

-Kto? - zapytałem.
-Ja… ja nie mogę powiedzieć. Nie chcę o tym rozmawiać.

Pokręciła głową i spojrzała z powrotem na stół, robiąc krok, oddalając się ode mnie. To było oczywiste, że nie będzie odpowiadać na wszystkie pytania. Westchnąłem i spojrzałem w górę wzdłuż stołu, spoglądając na Rose z łyżką pełną ciasta w ręce, kiedy jadła i lizała łyżeczkę między słowami, które wypowiadała do swojego nowego kumpla. Boże, ona to robiła celowo. Rozejrzała się przez chwilę i złapała mnie na przyglądaniu się jej. Nie mogłem określić, jaką miałem minę, ale zgadywałem, że ujawniała ona to, o czym myślałem, ponieważ Rose próbowała ukryć znaczący uśmiech, kiedy odwróciła wzrok. Ale dalej kontynuowała oblizywanie tej pieprzonej łyżeczki i to doprowadzało mnie do szaleństwa.

Próbowałem nie patrzeć się na nią i tworzyć jakieś kształty z mojego ciasta, mrucząc “cześć” do jakiegoś pacjenta co jakiś czas, zwykle bez uzyskania odpowiedzi. Szybko jednak się tym znudziłem i zdecydowałem, że dość już droczenia się ze mną, więc udałem się do niej, kiedy “godzina pieczenia” dobiegała końca. Wyglądało na to, że była już wolna, wycinając ostatnie ciasteczka w kształcie gwiazdy. Kobieta, z którą rozmawiała musiała już ją opuścić.

-Więc, jesteś dziś lekko zadziorna, prawda? - zapytałem.
-Zadziorna? - zapytała, jakby była rozbawiona słowem, wciąż patrząc na ciasteczko.
-Tak. Widzę, co tutaj wyrabiasz - powiedziałem, nie mogąc ukryć uśmieszku na mojej twarzy.

Odwróciła się do mnie, patrząc z udawaną niewinnością w jej oczach. Uniosła palec do swoich ust i uwodzicielsko go oblizała, nie odrywając wzroku.

-Co masz na myśli, Harry?

O mój Boże. Zapominając przez chwilę to, gdzie byliśmy, położyłem rękę na jej plecach, by przyciągnąć ją do mnie, ale ona odsunęła się ode mnie, zanim posunąłem się za daleko.

-Zaraz wracam.

Przygryzłem swoją wargę i jęknąłem w stanie frustracji, kiedy się oddaliła. Spojrzała na mnie, a ja pokręciłem na nią głową, na co zachichotała przed oddaniem tacy do pomocnicy, aby umieściła ją w piekarniku. Była bardzo… pewna siebie dzisiaj. A może po prostu czuła się bardziej komfortowo ze mną. Tak czy inaczej, bardzo mi się to podobało. Podobało mi się wszystko, co robiła. Była tak seksowna i silna, biorąc pod uwagę to, przez co przeszła, ale była też urocza i wrażliwa.

Patrzyłem, jak pomagała innym pacjentom podawać swoje ciasteczka pracownikowi, aż wszyscy pozbyli się swoich tac, a kobieta jej podziękowała. Rose podeszła z powrotem do mnie, ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, odezwała się ta kobieta.

-Dobrze, więc koniec pieczenia. Dostaniecie swoje ciasteczka jutro. Idźcie teraz do swoich strażników.

Jej głos zabrzmiał w całym pomieszczeniu i wszyscy udali się w kierunku drzwi. Ale ja spojrzałem w oczy Rose, kiedy ona trzymała mnie za rękę, przekazując jej, by zaczekała. I wydawało się, że zrozumiała moją wiadomość, gdy zatrzymała się w miejscu, gdzie stała. Ja jeszcze z nią nie skończyłem.


ROSE'S POV

Tłum się rozproszył, kiedy dziesiątki ludzi ruszyło w kierunku drzwi. Wszyscy wychodzili z pomieszczenia przez jedne drzwi jeden za drugim, ale gestykulująca ręka Harry’ego została na miejscu tak, jak diabelski uśmieszek na jego soczystych wargach. Widziałam ostatnią kobietę w niebieskim uniformie wychodzącą z pomieszczenia; zostaliśmy sami. Wydawało się nawet, że pomocnica opuściła pokój, być może przez tylne drzwi.

Harry podszedł bliżej mnie i był już tylko kilka kroków ode mnie, wciąż przyglądając się drzwiom, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu przez jego dziwne zachowanie.

-Harry, co ty… - zaczęłam pytać, ale moje zdanie zmieniło się w westchnienie, kiedy poczułam jak jego silna klatka piersiowa naciska na mnie, przyciskając mnie do zimnej ściany.
-Mmm… - zanucił głęboko, a ja mogłam poczuć wibracje jego głosu w jego piersi, kiedy duże dłonie spoczywały na mojej talii.

To na pewno nie było to, czego się spodziewałam. Nie, żebym narzekała. Czubkiem nosa przejechał wzdłuż mojej szczęki, jego gorący oddech pozostawiał gęsią skórkę na plechach. Pachniał ciasteczkami i papierosami. Jego usta zbliżyły się do mojego ucha, a ja mogłam poczuć ich ruch, gdy mówił.

-Nie mogę się doczekać aż się stąd wydostaniemy, żebym mógł cię pieprzyć - prawie warknął.

Moje oczy rozszerzyły się i jęknęłam z powodu jego pożądliwych słów, nikt wcześniej nie mówił do mnie w ten sposób. Dobra, nikt oprócz Harry’ego. Poczułam, jak policzki robią mi się ciepłe i wiedziałam, że zapewne były one czerwone, a usta Harry’ego ukształtowały się w zniewalający uśmieszek. Ale nie trwało to zbyt długo, kiedy jego usta przysunęły się do mojej szyi, gdzie zaczął zostawiać ciężkie pocałunki.

-Jesteś taka seksowna, Rose. Tak bardzo, kurwa, dokuczliwa - wyszeptał, a jego gorący oddech jeszcze bardziej spowodował gęsią skórkę na moim ciele. Z każdym wypowiadanym słowem miękły mi kolana, a ja byłam cała jego. Wpływ, jaki miał na mnie był nie do opisania. Moja ręka zatopiła się w lokach Harry’ego,  podczas gdy jego usta nadal zachłannie kierowały się w dół mojej szyi. Po kilku rozkosznych chwilach dotknął mojej wargi swoimi, nie chcąc tracić czasu.

Były one niesamowicie pełne i gładkie, kiedy owinęły się wokół moich. Pocałował mnie mocno, kiedy jego język zanurzył się w moim ustach, poruszając się z łatwością. Silne pragnienie i erotyczna namiętność sprawiło, że brakło nam tchu, przez co dyszeliśmy ciężko przy każdym ruchu naszych warg; uczucie było niemal przytłaczające. Harry’emu udało się w jakiś sposób przybliżyć swoje ciało jeszcze bardziej, przez co ściskał mnie tak, że nie mogłam drgnąć. Nie, żebym chciała.

Delikatnie pociągnął mnie zębami za dolną wargę, a ja instynktownie pociągnęłam mocno za jego włosy, co chyba mu się podobało, ze względu na uśmieszek, jaki poczułam na jego ustach. Znów delikatnie dotknął moją szyje wargami, niechlujnie całując i ssąc moją skórę, sprawiając, że czułam się niewiarygodnie. Robiłam wszystko, by być cicho, nie chcąc, aby ktokolwiek nas usłyszał, ale nie mogłam się powstrzymać, kiedy odsunął się ode mnie. Wiem, że musiał, ponieważ nasi strażnicy pewnie już zastanawiali się, gdzie jesteśmy, ale chciałam więcej.

-No dalej, Rose - wyszeptał, wciąż będąc blisko. - Ja wiem, że mnie chcesz, ale nie możesz mieć mnie teraz. Strażnicy czekają na nas.

Kiwnęłam głową i roześmiałam się.

-Przepraszam, nie mogłam się oprzeć.

Harry zaśmiał się i cofnął, uwalniając mnie od pozycji pod ścianą. Podszedł do drzwi, łapiąc ręką za klamkę, ale czekał, aby otworzyć je dla mnie. Jego szmaragdowe oczy zmierzyły moje ciało, kiedy go mijałam i nie mogłam powstrzymać uśmiechu, rozprzestrzeniającego się na moje policzki.

Zanim otworzył drzwi, opuścił rękę do mojego tyłka, ściskając go mocno. Krzyknęłam z zaskoczenia, a Harry zachichotał obok mnie.

-Harry - skarciłam go, ale nie mogłam powiedzieć nic więcej, ponieważ drzwi się otworzyły, ujawniając Brian’a i mojego strażnika, którego imię w końcu udało mi się poznać, mianowicie nazywał się Kevin. Stali oni pod ścianą korytarza. Kiedy tylko opuściliśmy pomieszczenie, każdy z nich złapał nasze ramiona, pchając nas w przeciwnych kierunkach. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Harry’ego, tylko po to, by uświadomić sobie, że on też na mnie patrzył. Puścił do mnie oczko, ale dołeczki w jego policzkach sprawiły, że było to bardziej urocze niż uwodzicielskie i nie mogłam powstrzymać się przed zaśmianiem się.

Kiedy skręcił za rogiem, ja wciąż się uśmiechałam zastanawiając się, może nie będzie tak źle. Może, mooże, jeżeli olejemy Panią Hellman i jej okropnego syna, moglibyśmy mieć nasz mały skrawek nieba na środku piekła. Do czasu, gdy mieliśmy opuścić to miejsce, mogłam to znieść, z Harrym obok siebie.


Tylko on mógł sprawić, że czułam się szczęśliwa w zakładzie psychiatrycznym choćby na moment. Za każdym razem, gdy go widziałam moje serce biło szybciej, a uśmiech stawał się szerszy. Wiedziałam, że się w nim zakochuję, i modliłam się tylko, by on czuł to samo. Byłam zbyt pogrążona w myślach o jego pełnych ustach i dużych rękach na moich biodrach, że nie zdałam sobie sprawy, że zbliżyliśmy się do łazienek.

-Dziesięć minut na prysznic, a potem lunch - mruknął Kevin.

Szybko weszłam do łazienki, całkowicie wdzięczna za to, że była pusta. Wskoczyłam do jednej kabiny i umyłam się szybko. Nie było szamponu czy odżywki, tylko kawałek mydła i ręcznik. Starłam wszystko z kurzu, brudu i smordu, by siebie czymś zająć, ale nieczyste myśli o Harrym znów pojawiły się w moim umyśle. Mogłam wyobrazić sobie, jak krople wody spływały po jego klatce piersiowej, ramionach, lekko krzywych mięśniach brzucha, czy zarysowaną literę V na jego ciele. Wyobrażałam sobie małe kropelki na jego ustach, kiedy znów znajdowały się na moich i moje palce wędrujące po mokrej skórze jego pleców.

Pokręciłam głową, aby uwolnić swój umysł z myśli. Umyłam się, ale miałam tylko kilka minut, by się osuszyć i ubrać. Wyszłam szybko spod prysznica i użyłam ręcznika, by wytrzeć mokre włosy, patrząc na ławkę znajdującą się przede mną.

Jeśli było coś przyzwoitego, co mógł robić personel Wickendale, to było to z pewnością dostarczanie nam czystych uniformów po każdym prysznicu na ławce. Mógłeś zostawić stary powieszony na zasłonie, oznaczając, że powinien zostać wyprany, ale kto to wie; pacjenci mogli po prostu zapomnieć i założyć brudny mundur na czyste ciało, więc nie było sposobu, aby określić, czy jest on rzeczywiście czysty, czy nie.

Ale ten jeden pachniał nieco detergentem, więc byłam raczej pewna, że zdatny do noszenia. I byłam bardzo szczęśliwa, że znalazłam właśnie ten, ponieważ pasował lepiej, niż poprzedni, który był zbyt duży. Pracownicy nie dbali o to, czy kobieta ma męski uniform, albo czy mają dobre rozmiary.

Wyszłam z włosami wciąż lekko mokrymi, gotowa na to, by Kevin zaprowadził mnie na lunch. Podczas drogi do kafeterii zauważyłam kolejną wadę Wickendale. Mianowicie wszystko było tak daleko od siebie, łazienki w jednym skrzydle, stołówka po przeciwnej stronie, a gabinet pielęgniarki w całkiem innym kierunku. Jakby chcieli, żeby wszystko było daleko od siebie, tak, by oddzielić ludzi od siebie.

Myśląc o tym, zauważyłam jeden z największych problemów Wickendale na końcu korytarza. Pani Hellman. Patrzyła prosto przed siebie, gdy szła, a jej oczy ani razu nie skierowały się na mnie. Jakbym była niewidzialna. Miałam nadzieję, że tak było dlatego, że czuła się winna, zamykając mnie tutaj. Miałam nadzieję, że nie chciała patrzeć na to, co zrobiła.

Ja jednak na nią patrzyłam. I z jakiegoś powodu, choć działania Jamesa były przerażające, nienawidziłam pani Hellman tak samo, jak nienawidziłam jego. Oni obydwoje byli straszni, ale coś w pani Hellman sprawiło, że nienawidziłam jej bardziej jak nigdy wcześniej. I zwiększyło się to, gdy ją mijałam, ponieważ zauważyłam rysę na jej twarzy. Ona mogła zrobić to sama, albo kto inny mógł to zrobić, ale ona obwiniała za to mnie, mówiąc, że to ja ją "zaatakowałam". I choć nie zrobiłam tego ja, chciałam to zrobić.

Ale Kevin popchnął mnie zanim miałam na to szansę, zabierając mnie na kolejny korytarz, aż dotarliśmy na stołówkę. Weszłam i zobaczyłam Harry’ego, czekającego na swoim krześle. Podeszłam szybko, zajmując miejsce obok niego.

-Hej - przywitał się, składając mały buziak na moim policzku.
-Cześć - uśmiechnęłam się. - Więc, co dzisiaj? Karty czy Zagadka?
-Hmm… - pomyślał Harry. - Nic.

Po tych słowach wstał, podchodząc do stołu z grami znajdującego się pod ścianą. Patrzyłam, jak przyglądał się im, ostatecznie decydując się na jakąś, ale z tej odległości nie mogłam określić, co to było. Kiedy jednak podszedł bliżej, zauważyłam wydrukowane litery. Szachy.

Usiadł i położył pudełko na stole, a części gry zagrzechotały, gdy to zrobił.

-Harry, będę z tobą szczera. Nie mam pojęcia, jak grać w tą grę.
-Nie martw się, nauczę cię - powiedział.

I tak, po przeniesieniu mojego krzesła na drugą stronę stołu, by grać poprawnie, spędziliśmy godzinę na grze. Zajęło mi trochę czasu zrozumienie zasad i strategii, więc musieliśmy grać jakieś trzy razy, abym mogła to zrozumieć. A potem graliśmy ostatni mecz na poważnie. Wygrałam.

-Jak, cholera, możesz być tak dobra w gry planszowe? - Harry domagał się odpowiedzi, gdy skończyliśmy.
-Nie wiem - odpowiedziałam, przesuwając krzesło z powrotem obok niego. - To jeden z moich wielu talentów.

Usiadłam obok niego i położyłam głowę na jego ramieniu. To było miłe, kiedy mogłam to zrobić bez strażników interesujących się nami. Teraz oboje byliśmy pacjentami nie wyglądającymi na takich, którzy potrzebowali opieki.

-Jakie są twoje inne talenty? - zapytał Harry.
-Żartowałam.
-Wiem - zachichotał. - Więc jakie?
-Hmm… - powiedziałam, starając się myśleć. - Lubię rysować, więc to chyba jeden z nich. Grałam też na pianinie, gdy byłam młodsza, jeżeli to też się liczy.
-Rysowanie i pianino - stwierdził, kiwając głową z aprobatą.
-A jak to wygląda u ciebie?
-Nie mam żadnych talentów.
-Daj spokój Harry, musisz coś mieć.

On tylko pokręcił głową.

-Okej, dobra. Zatem jakieś hobby?

Zastanawiał się przez chwilę, zanim odpowiedział.

-Lubiłem pisać - powiedział. - Kiedy byłem młodszy, pisałem pamiętniki, mogłem tam pisać codziennie, po prostu wyrzucałem moje myśli na papier.

Pisanie. W jakiś sposób to idealnie do niego pasowało. Starał się to ukryć, ale był bardzo słodki i poetycki. Bardzo inteligentny. Mogłam sobie wyobrazić, jak siedział skulony przy pamiętniku, zapisując dokładnie myśli i wydarzenia. I nagle chciałam bardzo przeczytać te pamiętniki, bardziej niż cokolwiek.

-Wciąż je masz? - zastanowiłam się.
-Pamiętniki? Nie, podarłem je. Miałem tam tak wiele listów i wpisów o Emily, a kiedy dowiedziałem się, że odeszła, rozerwałem je na strzępy.

Moje serce ściskało się za każdym razem, gdy mówił o niej. To, co najbardziej je ściskało, to fakt, że morderca znajdował się z nami w jednym pokoju. Ale nie próbowałam znowu dociekać, bo znowu by się wkurzył.

-Powinieneś zacząć pisać nowy pamiętnik - zasugerowałam, ale jak tylko to powiedziałam, Harry pokręcił głową. - Dlaczego nie?

Jego głos stał się trochę cichszy, kiedy mówił.

-Ponieważ boję się czytać moich myśli.

Na początku myślałam, że to było dziwne, ale potem zdałam sobie sprawę, jakby to było czytać coś, co pisałam w najtrudniejszych chwilach.

-Ja też bym się bała - odpowiedziałam.

Po tym nie mówiliśmy dużo, ale my nie zawsze potrzebowaliśmy słów. Po prostu siedziałam z głową opartą na jego ramieniu, a jego głowa spoczywała na mojej. Siedzieliśmy tak przez chwilę, a ja czułam coś w rodzaju spokoju, coś czego nie czułam przez długi czas siedząc tam z nim.

Ale oczywiście wszystko co dobre szybko się kończy. I miałam przeczucie, że nasze dobre właśnie się kończyło, gdy okazji James patrzył na nas z drugiego końca pokoju. Harry nie wydawał się jeszcze tego zauważyć, ale ja tak. Na początku myślałam, że to nic takiego, ale wkrótce zaczął zmierzać w naszym kierunku, a moje serce zaczęło walić jak szalone.

-Harry - powiedziałam, siadając prosto.
-Co? Co się stało?

Wszystko, co musiał zrobić to podążyć za moim wzrokiem i on też poczuł to samo co ja, choć byłam pewna, że czuł więcej złości niż obawy.

James podszedł do naszego stolika i był tak blisko, zaledwie kilka kroków od nas. Czułam się tak, jakbym miała zaraz zwymiotować.

-Hej - przywitał się, zdawało się, że mówi do mnie. Nie odpowiedziałam. - Robię przysługę dla Kevina i zabieram cię z powrotem do celi. Obiad już się skończył.

Harry wstał w kilka sekund, opierając się rękoma o stół tak, że mięśnie na jego ramionach wyraźnie się napięły.

-Kurwa, nie. Nie zrobisz tego - powiedział nisko, patrząc na Jamesa spojrzeniem zimnym jak lód.

James lekko się roześmiał i podniósł ręce do góry w geście obronnym.

-Wow, spokojnie Harry. Tylko odprowadzę ją do jej celi, wszystko będzie w porządku.

Więc, jak widać jego “Pan Uprzejmy” powrócił. Przez te jego ściemy chciałam, byśmy byli gdzieś indziej, bym mogła dopingować Harry’emu, kiedy on uderzyłby Jamesa w twarz. Ale tutaj nie mógł tego zrobić. Kiedyś w końcu to dostaniemy, ale nie tutaj i nie teraz.

-Skończ to gówno, James. Nie ma szans, żebym pozwolił ci ją gdziekolwiek zabrać.

James przyglądał się Harry’emu, a arogancki uśmieszek widniał na jego ustach.

-Chodź, Rose.

Wraz z wypowiadaniem słów sięgnął po moje ramię, ale wyrwałam się w tym samym czasie, gdy Harry lekko odepchnął Jamesa. Albo po prostu był on lżejszy, niż się spodziewałam.

-Nie dotykaj jej, kurwa - powiedział Harry, robiąc wszystko, by zachować niski ton.
-Hej - odezwał się kolejny głos.

Spojrzałam za siebie na źródło hałasu i zobaczyłam strażnika Harry’ego, Brian’a, zbliżającego się do nas.

-Wszystko w porządku?

Chciałam krzyknąć, że nie, ale to było oczywiste, że pytał on Jamesa i cokolwiek bym powiedziała, zostałoby odrzucone.

-Ta - odpowiedział James. - Harry jest trochę zirytowany.

Harry zadrwił i przewrócił oczami.

-Chciałem tylko zabrać Rose do jej celi, i chyba się zezłościł, coś mi się wydaje.
-Harry - Brian westchnął. - Pozwól mu ją zabrać, nie będziemy musieli nikogo wzywać do uspokojenia ciebie.
-Dobra, ale ja też idę - powiedział natychmiast.

Brian spojrzał na Jamesa, a następnie na Harry’ego i na mnie, jakby miał przeczucie, że dzieje się tutaj coś więcej.

-W porządku - zapewnił James z fałszywym uśmieszkiem. - Mogę wziąć ich oboje.

Brian, chyba biorąc pod uwagę fakt, że James mógł to zrobić będąc synem dyrektorki, niechętnie skinął głową i cofnął się do ściany. A serce zamarło mi w żołądku. Wcześniejsze nadzieje na posiadanie przez Harry’ego i mnie chwili szczęścia wyparowały w powietrzu, kiedy uświadomiłam sobie, ze nie było mowy o dobrym zakończeniu.

Nie byłam pewna, czy to, że Harry idzie z nami pociesza mnie, czy przeraża. On z pewnością zapobiegnie temu, co mogłoby mi zagrozić, ale to było niebezpieczne dla niego, dlatego martwiłam się o to. Gdyby do czegoś doszło to wiedziałam, że Harry wygra w walce pomiędzy nimi, ale on nie mógł wymierzać sprawiedliwości na własną rękę.

Mimo to pozostawaliśmy daleko w tyle za James‘em, wychodząc przez drzwi kafeterii i idąc ciemnymi korytarzami Wickendale, samotnie. Harry'ego też chyba poczuł to coś, co wisiało w powietrzu, bo z chęcią złapał moją dłoń, gdy ją do niego wyciągnęłam.

Ciągnęliśmy się za Jamesem, gdy prowadził nas korytarzami. Modliłam się tylko, żeby zabrał nas do naszych cel, nic więcej, ale szczerze w to wątpiłam. Kiedy przeszliśmy przez trzeci już hol, światła przygasły. Wymieniliśmy się z Harrym spojrzeniami, zdezorientowani.

-Um, to nie tutaj są nasze cele - powiadomił go Harry. Byłam z niego dumna, że tak kontrolował swój gniew. A przynajmniej jak na razie.

Trzymałam w sobie ostatni skrawek nadziei, że James nie podejmie ryzyka i nie zrobi nam krzywdy. Ale ta nadzieja przepadła, gdy gwałtownie się zatrzymał, przez co prawie na niego wpadliśmy. Powoli odwrócił się i kiedy w końcu jego twarz była widoczna przez słabe światło, zobaczyłam jego złowrogi uśmiech.

-Wiem - powiedział. I przez ten zadowolony z siebie uśmiech wiedziałam, że cokolwiek miało się stać, nie miało to być nic dobrego.
__________________________________________
Jessst! Ten rozdział jest dość długi i mam nadzieję, że wam się spodobał. Za tydzień niestety będzie już o połowę krótszy...

Kochani, prosimy was o komentarze, bo maleją z każdym rozdziałem. Co się dzieje? Przestała wam się podobać ta historia, czy może coś jest nie tak z tłumaczeniem? Mówcie nam wszystko, a postaramy się naprawić to, co możemy. Ten tydzień był nieco zapracowany dla całej naszej trójki, dlatego więc tak późno dzisiaj rozdział. To jak? Zostawicie dzisiaj komentarz? :) Trzymajcie się xx ~natalia :)x

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział 25


Tydzień. Minął dokładnie tydzień odkąd pani Hellman przykleiła mi na czoło naklejkę z napisem "chora psychicznie" i wrzuciła do ciemnej celi, na co nie zasługiwałam. Teraz dla tych, którzy nie znali całej historii byłam po prostu niezrównoważona emocjonalnie. A no może i byłam. Ale zdecydowanie nie na tyle, żeby mnie zamykać tutaj. To miejsce było jeszcze bardziej obrzydliwe od tej strony. Najbardziej wkurzało mnie to, że nie miała żadnego powodu, żeby mnie tu zamykać. Nawet trochę nie sprawiałam wrażenia niebezpiecznej lub szalonej. Ale i tak tutaj byłam. A jakbym krzyczała coś w stylu "Nie jestem szalona!" to by ze mnie zrobiło jeszcze bardziej szaloną. Żadni odwiedzający lub reporterzy nie zastanowią się dwa razy nad moim zdrowiem psychicznym. Znajdowałam się na ruchomych piaskach, gdzie każdy najmniejszy ruch spowodowałby, że jeszcze bardziej bym się zatapiała. Jedyną moją nadzieją była pomoc ze strony Kelsey albo Lori, ale możliwe, że się za bardzo obawiały o obciążanie samych siebie. Tak czy inaczej, słowo "ucieczka" nieustannie chodziło mi po głowie.

Tylko, że samo próbowanie wymyślenia planu ucieczki było ciężkie. Byliśmy pod ścisłą ochroną, a strażnicy towarzyszyli nam gdzie byśmy nie szli. Nie było mowy o najmniejszym knuciu, bo od razu by nas przyłapano, nie zapominałam o tym, po tym, jak ostatnio skończyło się na zakrwawionej, rozerwanej skórze Harry'ego. Także teraz utknęliśmy tutaj, aż któreś z nas nie wpadnie na coś dobrego. Nawet jeśli pobyt w tym miejscu niszczył nas od środka, przynajmniej oszalejemy razem. Żadne z nas nie będzie w tym samo.

Dopóki oboje stąd nie uciekniemy. Musimy. Obiecywałam to Harry'emu z milion razy. Tylko tak mogłam to osiągnąć. Nie mogłam wpajać sobie, że nam się nie uda; miałam nadzieję, że znajdziemy jakieś wyjście. Musiałam ciągle mieć nadzieję, bo tylko to mi zostało.

Poza instytucją też za wiele nie posiadałam. Miałam tylko siebie i rzeczy z mojego mieszkania. Ale byłam przynajmniej wolna. Tutaj nic takiego nie zostało mi dane. Zyskałam za to inne spojrzenie na Wickendale. Nie było to już moje miejsce pracy, teraz był to mój dom. Spędzenie tutaj tygodnia otworzyło mi oczy na wiele spraw, których zwykle nie zauważałam. Przemykając bocznymi drzwiami jako pracownik nie widziałam tylu pomieszczeń. A teraz, kiedy widzę je codziennie, dużo o nich myślę. Były tu dzieci, matki i ojcowie, którzy czekali na wyleczenie. Ich zdrowie psychiczne nikło, a tak naprawdę chcieli tylko być sobą dla siebie albo dla swoich ukochanych. Tak bardzo chciałam im powiedzieć, że to miejsce wcale nie jest takie, jak myśleli. Albo błagać ich, żeby pomogli mi się stąd wydostać. Ci ludzie popatrzyliby pewnie na mnie ze strachem i czekaliby, aż ochroniarz mnie od nich zabierze. Zabawne, jak zaszufladkowanie ludzi według ich zdrowia psychicznego może wszystko zmienić. Kiedy widzieli mnie, gdy przechodziłam przez wejście oddzielające lobby od reszty instytucji, ogarniała ich panika i odwracali wzrok, jakby bali się spojrzeć mi w oczy. Nie wiedzieli, czemu tu byłam, ale uznali mnie za wariatkę i to ich przerażało. Gdyby tylko wiedzieli...

Zauważyłam też, że było tu więcej lekarzy i psychologów niż myślałam. Zwykle przychodziłam do pracy, odwalałam swoją robotę, a potem wychodziłam, więc nie rozmawiałam tu za wiele z ludźmi poza Kelsey, Lori i Harrym. Ale w ciągu tych, w sumie jak na razie, 168 godzin pobytu tutaj, widziałam wiele ludzi w białych fartuchach i szykownych kostiumach. Przechodząc korytarzem, zobaczyłam wiele ludzi, z którymi nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Wydawało się, że każdemu terapeucie i doktorowi albo pielęgniarce był przydzielony oddzielny hol, a ja po prostu nigdy nimi nie chodziłam. Nie mówiąc już o pracownikach z Oddziału C.

Na wieść o tym, że nie brakuje tu pracowników powinnam się cieszyć. Powinni być jak Lori albo Kelsey i powinni po prostu zapewniać dodatkową opiekę. Ale póki co przekonałam się, że tylko cię szturchali, popychali i traktowali z wyższością. Niektórzy byli w miarę, ale większość wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, gdy jednym z nich był na przykład James.

Na sam dźwięk jego imienia, które jeszcze niedawno kojarzyło mi się z przyjacielem, przyprawiał mnie o dreszcze. Jak na razie do niczego się jeszcze nie posunął, ale patrzył. Kiedy bym tylko nie weszła do kawiarenki i siadała z Harrym, obserwował. Jeżeli akurat szedł korytarzem albo mijał mnie i mojego prywatnego ochroniarza, którego imienia nie znam, obserwował, wgapiał się jak wąż uśmiechając się delikatnie. Przypatrywał się. Myślał. O czym - tego nie wiedziałam, ale nie wydaje mi się, bym tego chciała. Ale wiedziałam, że coś knuł i przerażała mnie sama myśl, co to mogło być. Harry też był przerażony, ale pokazywał to jedynie przez gniew. Powstrzymywałam go przed rzuceniem się na Jamesa i oderwaniem mu głowy, ale to cały czas nie uwalniało go od furii. Jeśli James odważyłby się tylko się do nas odezwać, byłam pewna, że Harry by wybuchnął. I bałam się, że ten dzień nadejdzie, bo wiedziałam, że nie dam rady powstrzymać Harry'ego, a konsekwencje czegoś takiego nie skończyły by się na samym wychłostaniu. Nie wyglądało to jednak tak, jakby miało to się stać w najbliższym czasie.

Rozmyślałam nad tym, gdy czekałam na swojego ochroniarza, aż zaprowadzi mnie do gabinetu Kelsey. Miałam nadzieję, że będzie tu lada chwila, bo doprowadzało mnie to zawrotów głowy. A nie mogłam zrobić nic poza wpatrywaniem się w sufit leżąc na łóżku z poplątanymi lokami, by zapomnieć o tym psychopacie. Nuda zajrzała do mnie już z dziesiąty raz w tym tygodniu. Zaczęłam więc sobie nucić, żeby wytracić trochę czasu. Chodziła mi po głowie pewna melodia i nie mogłam sobie przypomnieć, co to dokładnie za piosenka, ale podobała mi się. Gdybym miała tutaj wejść teraz jako pracownica i zobaczyć siebie - dziewczynę nucącą sobie pod nosem wlepiając wzrok w sufit, też bym pomyślała, że to moje miejsce. To jakoś pasowało do opisu wariata.

Ale przestałam od razu, jak tylko mężczyzna, który towarzyszył mi prawie wszędzie wszedł do celi, otwierając ją kluczem. Śmieszyło mnie to, że wydali tyle kasy na zrobienie automatycznych drzwi, co było prawdziwym luksusem, a potem przekonali się, ile mają defektów i tak czy inaczej zamykali je na klucz po ostatniej awarii prądu.

Kiedy podeszłam do niego bliżej chwycił mnie mocno za ramię i ciągnął korytarzem. Potem skręciliśmy w następny, docierając wreszcie do biura Kelsey na moją "sesję terapeutyczną". To było moje pierwsze spotkanie z nią odkąd trafiłam do Wickendale, poza jednym razem, kiedy minęłyśmy się na holu. Nic wtedy nie powiedziała, popatrzyła tylko z tak ogromnym zdziwieniem, że chyba większego nigdy nie widziałam.

Weszłam przez drewniane drzwi i zamknęłam je za sobą, odcinając się od strasznego ochroniarza.

-Rose! - powiedziała od razu - Co ty tu kurwa robisz?

Cóż, spodziewałam się, że nie będzie próbowała mnie podchodzić jakoś psychologicznie czy tam odkrywać moich najgłębszych myśli.

Stała chwilę z odgarniętymi na tyłu włosami, odkrywając swoją opaloną twarz, a ja usiadłam przed jej biurkiem. Westchnęłam zanim po raz kolejny opowiedziałam jej historię o poczynaniach Pani Hellman i tak dalej.

-O w dupę - podsumowała, gdy skończyłam. - To jakiś obłęd, Rose! Ty tu nie pasujesz! No do tej pory to znosiłam Panią Hellman, ale teraz to już przegięła. - Kelsey ciągle miała w sobie tą energię, ale nie uśmiechała się, jak zawsze. Była teraz tak poważna jak tylko mogła.
-Wiem - zgodziłam się z nią. Już ja dobrze o tym wiedziałam od całych siedmiu dni. - Można to jakoś udowodnić, że tu nie pasuję? Nie wiem, iść do sądu czy coś? Nie może jej to ujść na sucho.

Kelsey westchnęła, kręcąc głową, gdy siadała. Przez chwilę nic nie mówiła, zbierając myśli do kupy. Gdy wreszcie odpowiedziała, miała już spokojniejszy ton.

-Nie mam pojęcia. Jej wersja brzmi dość przekonująco, nie żebym ci nie wierzyła czy coś.
-Jaka "jej wersja"? - spytałam.

Kelsey znowu westchnęła.

-Ma taką... - przesunęła palcem wskazującym po policzku, żeby zademonstrować, co chciała powiedzieć - Taką szramę na twarzy. Krążą plotki, że to ty jej ją zrobiłaś, sama tak podobno mówi. Że najwyraźniej oszalałaś i rzuciłaś się na nią.

-Bzdura! - krzyknęłam ze złości. Nie mogłam w to uwierzyć. Łzy zaczęły gromadzić mi się w kącikach oczu, ale powstrzymałam je. Przez ten tydzień napłakałam się więcej niż przez całe swoje życie, a nie najrzadziej mi się to zdarzało. Ale obiecałam sobie, że wystarczy. Zamknięto mnie w psychiatryku, ale mimo wszystko musiałam to zaakceptować i dać sobie spokój.

-Wiem - odparła Kelsey. - Ale wygląda na to, że ludzie jej wierzą. Znaczy, bo wiesz, paru ochroniarzy już wcześniej myślało, że jesteś trochę dziwna, bo tak zawsze skakałaś wokół Harry'ego. Więc to jakoś specjalnie niektórych nie zaskoczyło. Bez urazy.
-Ja pierdolę - wydusiłam z siebie. - No ale czy to nie jakiś psycholog albo świadek musi potwierdzić, że jestem wariatką? Nie trzeba znaleźć kogoś poza Panią Hellman, żeby mnie tu wsadzić?

Kelsey wzruszyła ramionami.

-Nie wiem, kto jeszcze. No bo ona w końcu jest dyrektorem, a jej ojciec to właściwie zbudował. Zwykle to ona ma tu ostatnie słowo. Gdyby rzeczywiście były tu jakieś zasady i prawa według których ktoś ma tu być osadzony, na pewno byś tu nie siedziała. Ale jak na razie ludzie chyba się tym za bardzo nie przejmują. Ta blizna stanowi pewnie wystarczający dowód dla reporterów i policji. Słyszałam o mężach, którzy wsadzali swoje żony do psychiatryków tylko po to, żeby się ich pozbyć, więc tutaj nie ma chyba zbyt wielu ograniczeń.

-Wow, teraz to mnie pocieszyłaś - powiedziałam. Sarkazm Harry'ego chyba powoli przełaził i na mnie. - To jak ja się teraz stąd wydostanę?
-Nie wiem, co ja mam ci powiedzieć, Rose? Matko, to jest pojebane.

Przytaknęłam. Nie wiedziałam za bardzo, co powiedzieć. Bałam się, że jak zacznę bardziej dociekać to okaże się tylko, że wcale nie chciałam tego wiedzieć. Poza jednym pytaniem, które męczyło mnie od pewnego czasu.

-Pomożesz mi uciec? - ściszyłam głos, na wypadek, gdyby ktoś nas podsłuchiwał

Otworzyła usta, jakby miała coś powiedzieć, ale wcale się nie odezwała.

-Wiem, że to spora przysługa, ale razem z Harrym nie damy sobie sami rady.
-Chcesz uciec z nim? - zapytała, by się upewnić.
-Oczywiście. On też jest niewinny.

Kelsey jeszcze raz westchnęła.

-Rose, strasznie bym się narażała.
-Wiem, wiem, ale nie ma innego wyjścia. To niesprawiedliwe i zdajesz sobie z tego sprawę. Nie mogę tutaj zostać, nie mogę tak żyć, nie mogę... - mój głos się załamał w środku zdania, a łzy już prawie spłynęły po moich policzkach.

-Dobra - powiedziała, chociaż nie wydawała się do końca przekonana. - Niech będzie. Zobaczę, co da się zrobić.
-Dziękuję! Kelsey, nie masz pojęcia, jaka ci jestem wdzięczna. Nie mamy jeszcze żadnego planu, ale dobrze wiedzieć, że jesteś po naszej stronie.

Skinęła i uśmiechnęła się ciepło. Modliłam się tylko o to, żeby się nie rozmyśliła.


HARRY'S POV

James jebany gnój Hellman. Ten fiut był synonimem obrzydliwości i definicją psychicznego kutasa. Stał tam w tym swoim kącie z tymi swoimi jebanymi przyjaciółmi ochroniarzami i gapił się na nas. No teraz to tylko na mnie, Rose jeszcze nie przyszła. Jakby tylko spróbował mi grozić, ni chuja by mu się nie udało. Odebrał mi kogoś, na kim mi zależało i prawie odebrał kolejną taką osobę. Mógł sobie być agresywny, ale nie czuł tego, co ja. Nie był głodny zemsty, nie był przez nikogo tak skrzywdzony, że nic już by tego nie naprawiło. Może i umiał się bić, ale nie miał się o co bić. A ja kurwa miałem i wiedziałem, że to, do jakiego stanu mnie to doprowadzało zwycięży nad jego siłą. Nie mogłem się go bać, nawet gdybym chciał.

Kipiało we mnie ze złości na sam jego widok i ledwo powstrzymywałem się przed zmiażdżeniem jego czaszki tu i teraz. Nie obchodziło mnie nawet, że mogłem zostać ukarany, ale wiedziałem, że Rose to obchodziło. Wiedziałem, że znowu by się martwiła i płakała, gdyby zobaczyła, że coś mi się dzieje. A ja nie znosiłem jej widzieć w tym stanie, nie znosiłem patrzeć, jak płacze. Więc się powstrzymywałem. Ale jeżeli odważyłby się podnieść na nią palec byłem pewien, że nie potrafiłbym się opanować.

Ciągle się na mnie patrzył, więc posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie pełne nienawiści. Ale kątem oka przyuważyłem, ze drzwi do kawiarenki otwierają się, a znajoma drobna postać wchodzi do pomieszczenia. Oderwałem od niego wzrok i od razu poczułem, jak moje rysy twarzy łagodnieją, gdy na nią patrzę. Jej oczy ostrożnie przesuwały się pośród tłumu, a jej nerwy wydawały się nie dawać za wygraną pomimo upływających dni. Dopóki jej oczy nie spotkały moich, wtedy nieco się odprężyła. Wsadzili ją tutaj, mimo że na to nie zasługiwała i wszystko, co działo się w Wickendale było popaprane, ale przynajmniej to ciągle pozostało bez zmienne. Codziennie siadaliśmy razem podczas lunchu i to się nie zmieniło. To ciągle był nasz stolik.

-Jak się trzymasz? - spytałem, kiedy usiadła na krześle obok
-W porządku - odpowiedziała uśmiechając się delikatnie. Wcale nie było w porządku.
-Rose, jeśli coś jest nie tak to powiedz mi.
-Nie, nie, wszystko w porządku. Po prostu ciągle nie mogę się przyzwyczaić.

Przytaknąłem. Dobrze wiedziałem, co czuła. Nie myśląc nawet położyłem rękę na jej plecach, gdzie najmniej było to widać, i rysowałem małe okręgi kciukiem, żeby ją pocieszyć. Wiedziałem, że cała ta sprawa wywierała na niej większy stres niż na mnie. Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę. Rose była głęboko zamyślona, a ja myślałem tylko o niej.

-Jak my się stąd wydostaniemy, Harry? - patrzyła się gdzieś daleko, kiedy mówiła, a jej głos był cichy i nieco przygnębiony. - Nie mamy szans, żeby zdobyć broń albo klucze albo cokolwiek, kiedy oboje jesteśmy pacjentami, a dookoła są ochroniarze.
-Są tu kamery? - zapytałem, szukając czegoś, co mogłoby nam pomóc. Bo przygnębienia nie zaakceptuję.

Rose spojrzała w górę, a jej brwi złączyły się, gdy się zastanawiała.

-W sumie, nie sądzę. Ale dlaczego mieliby kupować automatyczne drzwi, a kamer nie? No bo oba te sprzęty są nowoczesne i drogie, ale wydawałoby się, że monitoring jest ważniejszy.
-Może w Wickendale jest coś, czego nie chciano, by wyszło na jaw - odparłem. Chyba oboje dobrze wiedzieliśmy, że dzieje się tu coś, czego Pani Hellman nie chciała na taśmie. - Ale możemy wykorzystać to na naszą korzyść.

Rose przytaknęła.

-Poza tym potrzebujemy pomocy innych, nie wydaje mi się, żebyśmy dali radę sami. No bo nie wiemy nawet, gdzie zacząć, więc moglibyśmy znaleźć kogoś, kto wie.
-Tak, ale do kogo innego możemy się zwrócić poza Lori i Kelsey?

Rose rozejrzała się wokół, starając się jakby coś przez to zasugerować. Podążyłem za jej wzrokiem, którym mierzyła stoliki z oszalałymi pacjentami. I wtedy zrozumiałem.

-Oh, nie ma mowy.
-Harry, musimy - powiedziała.
-Nie, nie chcę gadać z tymi psycholami. Niektórych miałem okazję poznać już wcześniej i wierz mi, Rose, nie chcesz ich znać.
-Ja też znam większość pacjentów - odpowiedziała. - Czyściłam ich rany i leczyłam ich urazy. Ufają mi. Jeżeli ich przekonamy, żeby nam pomogli mogliby odwrócić uwagę ochrony, zdobyć dla nas klucz, no nie wiem, cokolwiek. Przyda nam się pomoc z każdej strony.

Westchnąłem i pokręciłem głową.

-Możesz z nimi porozmawiać, Rose, ale ja nie. Ja...
-Chcesz się stąd wyrwać czy nie? - przerwała mi - Proszę cię, Harry, nie zostawiaj mnie z tym samej.

Brzmiała tak desperacko. Spojrzałem na jej pełne usta, które delikatnie wydęła i na jej proszące oczy, po prostu nie potrafiłem się nie zgodzić.

-Dobra, dobra, niech będzie - westchnąłem.

Rozejrzałem się po pokoju, przymierzając się do wyboru. W rogu zauważyłem rozmawiającą z oknem starą kobietę na wózku inwalidzkim, która miała tłuste i poplątane włosy. Po drugiej stronie był mężczyzna, który bez przerwy się dotykał. A obok niego kobieta, która strasznie się do mnie uśmiechała, a jeszcze obok niej chudy facet, który albo spał albo nie żył. Ale ubaw.

-Chodźmy poszukać sobie przyjaciół.
__________________________________
hejaa. tak się złożyło z tą kolejką i roszadami, że dość dawno nie miałam nic do tłumaczenia. ciężko jest do tego przysiąść, ale jeżeli praca się podzielona, wyznaczona i jeżeli już się do niej podejdzie to okazuje się, że nie jest tak źle. ciągle nie mogę uwierzyć, że mamy ponad 600 obserwatorów! wow, dzięki. zawsze w jakichś przypadkowych momentach przypomina mi się, co mam napisać ważnego w notce, a jak przychodzi co do czego to nie wiem, od czego mam zacząć. dziękujemy za wszystkie prace do zakładki na blogu, wszystkie tweety z hashtagiem, komentarze, pytania na asku, obserwujących bloga, konta bohaterów i wszystkich, którzy czytając, ogólnie przyczyniają się do życia Psychotic. jesteście WSPANIALI.

+ mogę się założyć, że magda jest z siebie bardzo dumna, bo to ona wpadła na pomysł z #nazwablogaPL, bo od tamtej pory zauważyłam, że prawie każdy fanfic teraz to sobie rezerwuje hahahaaaa ~natalia :)x



Nie mogę w to uwierzyć, że to już 25 rozdział! ;o Pamiętam, jak na początku stycznia zaczęłam czytać Psychotic, a tu już akcja się tam rozwinęła. Tylko czekać na dalszy rozwój. Powiem Wam, że podziwiam Rose. Ja już po pierwszym dniu bym tam zwariowała, a ona jednak jakoś się trzyma. Twarda babka z niej.

No ale jak Wam majówka minęła? Szybko zleciała, ale ja na szczęście z powodu matur ten tydzień mam cały wolny <3 ~Anita xoxo