Ale sam fakt, że nawet brałam pod uwagę drugą opcję mnie przerażała, bardzo. Ale Harry miał w sobie coś, co przyćmiewało logiczne i moralne postrzeżenia, jakie miałam i zajmował każdą moją myśl. Był jak infekcja, rozprzestrzeniał się we mnie i nie chciał zostawić w spokoju.
A jeżeli już mowa o diable, był tam, kiedy weszłam do wielkiego pomieszczenia. Siedział już przy naszym stoliku, z potarganymi lokami odgarniętymi do tyłu odsłaniając tym samym swoje cudowne rysy, a w swoich czerwonych ustach trzymał przygasającego papierosa.
- Wcześnie jesteś - przywitałam go, siadając obok.
- Ta, wypuścili nas trochę wcześniej z tej pieprzonej grupowej terapii, bo Janise miała załamanie i próbowała udusić ochroniarza. W sumie to było nawet śmieszne - uśmiechnął się głupawo, wypuszczając dym.
- Nikomu nic się nie stało? - spytałam.
- Niestety nie. Szkoda, bo chciałbym dla odmiany zobaczyć tu jakąś akcję.
Wywróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu na jego cyniczny humor. Podświadomie rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy nie brakuje jakichś ochroniarzy ze względu na incydent, który opisał Harry, ale było ich pełno w całym pomieszczeniu i wyglądali dobrze. James też, na którego wzrok się natknęłam, kiedy się rozglądałam. Posłał mi uroczy uśmiech, a ja go odwzajemniłam machając mu zanim wróciłam wzrokiem do Harry'ego. Patrzył to na mnie to na James z niemalże zabawnym wyrazem obrzydzenia na twarzy.
- Wiesz Rose, że nie mogę kontrolować z kim się spotykasz, ale mogłabyś nie robić maślanych oczu do osoby, którą gardzę w mojej obecności?
- Gardzisz? To chyba trochę za mocne słowo, nie sądzisz?
Harry wzruszył ramionami, ciągle poirytowany.
- Wiesz już, że James jest niewinny. Skoro nikogo nie zamordował to czemu go tak bardzo nienawidzisz?
- Po prostu go nienawidzę - odpowiedział krótko, opierając się o krzesło, by po chwili wyciągnąć z ust papierosa i wypuścić kłąb dymu - Czyli co, poszliście wczoraj na ten festyn, tak?
- Tak - powiedziałam ostrożnie, w obawie, że rozmowa może wymknąć się spod kontroli. Poczułam nagłe ukłucie wyrzutów sumienia na wspomnienie o pocałowaniu James, ale natychmiast odepchnęłam je od siebie. Powinnam móc całować się z kim chcę, nie byłam przecież przywiązana do Harry'ego.
- I jak było? - dopytywał, próbując brzmieć nonszalancko.
- Fajnie - odparłam krótko.
- Rose, możesz mi powiedzieć. Próbuję tylko nawiązać rozmowę - powiedział znowu wzruszając ramionami. Starał się zachowywać naturalnie w stosunku do tej całej sytuacji, ale wiedziałam, że chciał usłyszeć więcej.
Westchnęłam, stwierdzając, że nie ma nic złego w podzieleniu się z nim szczegółami naszej "randki". Powinnam mu powiedzieć też o pocałunku? Obawiałam się jego reakcji, ale z jakiegoś powodu poczułam, że powinien wiedzieć. I część mnie chciała, żeby wiedział.
To mogło brzmieć głupio, ale mój związek z Jamesem był jedyną rzeczą, którą miałam na Harry'ego. On mógł mnie bez problemu prowokować albo drażnić, nawet tylko muskając mnie opuszkami palców czy szepcząc mi do ucha swoim ochrypłym głosem. Ale ja nic nie miałam na niego. Poza tym. To coś z Jamesem, cokolwiek to było, mogło być moim jednym sposobem na ustawienie Harry'ego do pionu. A na samą myśl o tym, jak jego szczęka uwydatniała się, gdy ją mocno zaciskał, jak naprężał mięśnie pod gładką skórą, czułam się lepiej. Głupie i trochę samolubne, wiem, ale nic nie poradzę.
- No, wykrawaliśmy w dyniach - zaczęłam.
- Ale ubaw - prychnął, ale żartobliwie.
- Zamknij się - uśmiechnęłam się - Poszliśmy też na diabelski młyn. I my, uh... pocałowaliśmy się - mówiłam, a słowa przechodziły mi przez gardło ciężej niż powinny. Spojrzałam na Harry'ego i przekonałam się, że stało się to, na co liczyłam. Całe jego ciało się spięło, oczy nabrały nieco ciemniejszego odcienia szmaragdu.
- Oh - to wszystko, co powiedział. Wiedziałam, że gdzieś głęboko Harry ciągle miał przeczucie, że to James jest mordercą, chociaż było to mało prawdopodobne. Te podejrzenia spowodowały pewnie to, że nie chciał, żebym była z Jamesem, ale było coś jeszcze, czego nie mogłam odczytać. Gdybym go nie znała, powiedziałabym, że był... zazdrosny.
- I coś poza tym? - zapytał.
- Nie - pokręciłam głową - poszliśmy na jeszcze kilka przejażdżek, a potem odwiózł mnie do domu.
Harry tylko pokiwał głową, małe linie między jego brwiami ciągle były widoczne. Nie przerywał ciszy, żeby ciągnąć dalej rozmowę, a ja nie wiedziałam, co mam jeszcze powiedzieć. Więc milczeliśmy. Jedyny hałas robili inni pacjenci, a najbardziej jedna kobieta siedząca kilka stolików od nas, cicho powtarzając "muszę się wydostać, muszę się wydostać, muszę się wydostać".
Nie rozmyślałam nad nią długo, bo inni pacjenci często robili to samo. Więc starałam się znaleźć nowy temat.
- A tak w ogóle, dowiedziałeś się czegoś w tej całej sprawie pod tytułem "Cynthia może być testem naukowym"? - spytałam.
- Nie, nie za bardzo - Harry pokręcił głową - W sumie nie za dużo się temu przyglądałem. A ty?
- Ja też nie - powiedziałam - Nie wiem nawet od czego zacząć.
W tym momencie kobieta zaczęła mówić głośniej i szybciej.
- Muszę się stąd wydostać!
Tym razem Harry zwrócił na nią uwagę, patrząc w jej stronę podejrzliwie.
- Wszystko z nią w porządku? - zaciekawił się. I wtedy, jak na zawołanie, wstała.
- Muszę się stąd wydostać! - pisnęła, zwracając na siebie wszystkich uwagę - Muszę wyjść! Wypuście mnie! - jej głos był ochrypły i przepełniony strachem, gdy zacisnęła pięści. Harry przekręcił się, nie wiedziałam, czy żeby pomóc czy pooglądać.
Mizernie wyglądająca dziewczyna chwyciła krzesło, na którym siedziała i rzuciła nim, a wszyscy dookoła niej podskoczyli.
-WYPUŚĆCIE MNIE! - wrzasnęła, uderzając pięścią w stół z każdą sylabą - DŁUŻEJ JUŻ NIE ZNIOSĘ.
Z drugiej strony dojrzałam, że trzyma coś między palcami, ale nie wiedziałam, co to.
- WYPUŚCIE MNIE! - krzyknęła znowu, zrzucając tacę z jedzeniem ze stołu.
- Trzeba jej podać coś na uspokojenie - powiedziałam, właściwie do siebie, wstając szybko i podbiegając do niej. Jej ciemne włosy były poplątane, a jej duże szare oczy i to, jak na mnie patrzyła mnie zaniepokoiło. Sama bym sobie z nią nie dała rady, za bardzo była roztrzęsiona i rozwrzeszczana.
- Niech ktoś mi pomoże! - zawołałam, wzywając do siebie któregokolwiek z ochroniarzy. Ku mojemu zdziwieniu, Harry był przy mnie pierwszy, chwytając kobietę za ramiona i przytrzymując je za jej plecami, zanim zdążyła zareagować. Szarpała się, ale on był zbyt silny.
Sięgnęłam szybko do kieszeni wyciągając strzykawkę z lekami uspakajającymi, które zawsze przy sobie nosiłam, chociaż rzadko używałam. Nawet przy mocnym uścisku Harry'ego ciągle za bardzo się szarpała, żebym mogła jej bezpiecznie wstrzyknąć leki. Więc byłam bardzo wdzięczna, kiedy James i inny ochroniarz, którego imienia nie pamiętałam wreszcie się ruszyli, żeby pomóc.
- Puść, już jesteśmy - powiedział do Harry'ego nieznany mi ochroniarz, pouczając go, jakby był małym dzieckiem, które zrobiło coś, czego nie powinno. Pewnie było im głupio, że pacjent pomaga uspokoić drugiego. Ale myślę, że wszyscy już teraz wiedzieli, że Harry nie był jak reszta.
Jego jasne oczy spotkały moje i na chwilę zapomniałam, gdzie jesteśmy i jak niebezpieczna jest ta sytuacja, zupełnie zatracona w ich szmaragdowym odcieniu. Zdawało się, że poprzez wzrok pyta o pozwolenie, czy zgadzam się, żeby puścił. Przytaknęłam, wiedząc, że ochroniarze dadzą sobie radę.
- Harry, już jesteśmy - powiedział znowu ochroniarz. Harry zrobił, co mu kazał i puścił ją, żeby ochroniarze mogli ją przejąć. Ale zanim James i ten drugi zdążyli ją złapać, wyślizgnęła się podnosząc to, co miała w ręku. Odwróciła się, kiedy próbowali złapać ją za ramiona, żeby z powrotem nad nią zapanować. Lecz najpierw uniosła rękę i krzyknęła "WYPUŚCIE MNIE!", a ja wreszcie zobaczyłam, co trzymała. Długi, zardzewiały gwóźdź. Jednym ruchem cisnęła nim w klatkę Harry'ego przesuwając po jego skórze, a brązowy gwóźdź pokrył się ciemną czerwienią jego krwi. Wciągnęłam powietrze, kiedy twarz Harry'ego wykrzywiła się w bólu. Ochroniarze wreszcie ją złapali. James wyrwał jej pokryty czerwoną cieczą gwóźdź z ręki i rzucił nim o ziemię. Chociaż strasznie chciałam zaopiekować się Harrym wiedziałam, że muszę najpierw zająć się osobą, która wyrządziła mu krzywdę.
Oboje trzymali jej ręce za plecami, tak jak przed chwilą Harry. We dwóch mogli powstrzymać ją od wyrywania się. Kiedy wreszcie była usztywniona mogłam przycisnąć strzykawkę do jej szyi, a lek wpełzł w jej żyły natychmiastowo ją uspakajając. Jej oddech powoli się wyrównywał i osunęła się w ramionach Jamesa.
- Dobra, zabierzcie ją do Lori - zarządziłam tak spokojnie, jak mogłam.
Oboje przytaknęli, a James pokusił się, żeby na chwilę na mnie spojrzeć.
- W porządku? - spytał.
- Tak - powiedziałam, tylko trochę roztrzęsiona. Skinął i ruszył, aby zaciągnąć ją w stronę pokoju pielęgniarek. Mogłam wreszcie skupić się na Harrym. Trzymał rękę na krwawiącym torsie, ale nie wyglądało, jakby doznał poważnych urazów.
- Wszystko okej? - zapytałam, podeszłam, żeby obejrzeć ranę.
- Ta, jest dobrze - odparł, a w jego głosie nie było ani strachu ani bólu ani nic. Był bardzo twardy, nie fizycznie, ale psychicznie. Był przy mnie pierwszy i pomimo tego wypadku pozostawał spokojny i wiedział dokładnie, co robić. W sumie był niesamowity.
- Chodź - westchnęłam - Pójdziemy to oczyścić - położyłam rękę na jego plecach i zaprowadziłam go do pokoju pielęgniarek, zachowując dystans między Jamesem i tym drugim. Miałam nadzieję, że nie będzie już więcej takich incydentów w kafeterii, a jeżeliby były to modliłam się, żeby tych kilku pozostałych ochroniarzy dało sobie radę.
Dotarliśmy do mini szpitala w niecałą minutę. Lori wyglądała na zaskoczoną, kiedy weszliśmy wszyscy w piątkę.
- Co się stało? - spytała wstając od biurka zmartwiona.
- Był mały... incydent - odpowiedziałam. Opowiedziałam Lori każdy szczegół z załamania pacjentki.
Dwóch ochroniarzy pomogło Lori posadzić ją na szpitalnym łóżku na tyłach pokoju, a potem wrócili do kafeterii.
- Dobra, leki powinny działać, dopóki nie wrócę. Muszę o tym powiadomić panią Hellman i psychiatrę, zajmiesz się Harrym?
Spojrzałam na jego wysoką sylwetkę obok mnie, jego klatka piersiowa ciągle była zakrwawiona.
- Tak, zajmę się nim - skinęłam.
Lori podziękowała mi, a potem wyszła, zostawiając mnie z Harrym na osobności. No może poza nieświadomą Molly leżącą kilka łóżek dalej.
- Możesz tu usiąść - powiedziałam wskazując na łóżko z białą pościelą stojące obok mnie. Usiadł na skraju cienkiego materacu, a ja przesunęłam krzesło Lori naprzeciwko niego.
- Musisz, um, zdjąć swój... no - mówiłam, pokazując na jego niebieski kombinezon. Jego pełne usta wykrzywiły się w uśmieszek, kiedy jego długie palce zaczęły odpinać guziki uniformu. O cholera.
Odwróciłam się do szuflad z przyborami, biorąc rzeczy do oczyszczenia rany, żebym nie musiała oglądać, jak materiał powoli odsłaniał jego tors. Nie zniosłabym tego. Wzięłam więc wodę utlenioną, gazy, igłę z nićmi i wszystko inne, czego mogłabym potrzebować, by uniknąć wgapiania się w jego anielskie ciało.
Ale wiedziałam, że będę musiała w końcu na niego spojrzeć, chociaż byłaby to dla mnie tortura. Kiedy wreszcie się do niego aż sapnęłam na widok jego ciała, kombinezon zaciągnięty był do pasa, pozostawiając wszystko powyżej nagie i wyeksponowane. Rozcięcie na jego skórze rozpraszało mnie trochę od piękna jego ciała, na które aż się śliniłam. Miał opaloną skórę, wystające obojczyki, a jego klatka piersiowa była szeroka i umięśniona. Jego mięśnie brzucha były idealnie opalone, każde zaokrąglenie było pięknie ukształtowane na jego długim torsie. I chyba moją ulubioną częścią jego ciała była głęboka linia V ciągnąca się od jego ud i znikająca pod ubraniem. Jakby to mnie niewystarczająco powalało na kolana, jego ramiona także wyglądały jak wyrzeźbione przez anioły, naprężone mięśnie odznaczały się pod skórą. Był prawie jak jakiś grecki bóg.
Przełknęłam ślinę wygrzebując się z pożądliwych myśli, które zaczynały się wkradać w mój umysł. Podeszłam i usiadłam na wprost niego, odkładając przybory obok. Harry przyglądał mi się z uśmieszkiem, zadowolony z mojej reakcji.
- Dobra, teraz to trochę przeczyszczę - uświadomiłam go, starając się jak najprofesjonalniej - Może trochę zapiec.
Wylałam trochę wody utlenionej na gazę i przycisnęłam ją do jego krwawiącej rany. Zassał powietrze i skrzywił się się zaciskając oczy.
- Przepraszam, przepraszam, wiem, że boli, ale wytrzymaj jeszcze chwilę.
Przytaknął i powoli otworzył oczy, wypuszczając powietrze, gdy ból stopniowo odpuszczał.
- Muszę zapalić - powiedział, wyciągając z kieszeni papierosa. Szczerze to nie wiem, czemu pacjenci i pracownicy mogli palić w budynku, ten smród mnie odpychał. Poczułam jak jego klatka piersiowa powoli się uniosła, kiedy zaciągał się papierosem.
- To, co zrobiłaś było niesamowite - powiedział Harry, zbijając mnie tym z tropu.
- Ja? - spytałam - Nic takiego. Ale dzięki.
- Nie, naprawdę. Nie bałaś nie i bardzo dobrze do zniosłaś. Znacznie lepiej niż James, ta cipa.
- Hej! - upomniałam go, uderzając w ramię, a on się zaśmiał - Przecież pomógł... w końcu.
- No może - wzruszył ramionami uśmiechając się i ukazując dołeczki - Ale serio, to było niesamowite.
Spojrzałam mu w oczy pełne aprobaty. Uśmiechnęłam się do niego, a cholerny rumieniec znowu wkradł mi się na policzki. Opuściłam wzrok i dalej czyściłam jego ranę, nie mogąc już dłużej patrzeć w jego piękne oczy.
- Też byłeś niesamowity - powiedziałam - Nie znam zbyt wielu seryjnych morderców, którzy zachowaliby się jak ty - zażartowałam.
- Ta - odparł Harry, spoglądając na swój tors. - A propos... minął już ponad miesiąc, Rose.
- Co? - podniosłam na niego wzrok, marszcząc brwi zdezorientowana.
- Znaczy nadszedł już czas. Znasz mnie wystarczająco dobrze, jaki jest twój werdykt? - spytał, unosząc delikatnie kąciki ust. Wtedy przypomniałam sobie naszą rozmowę, która odbyła się wiele tygodni temu. Spytał mnie, czy uważam, że jest winny czy nie, a potem dał mi miesiąc, żeby podjąć decyzję. I teraz, wyglądało na to, że musiałam zdecydować.
Byłam świadoma, że Harry mógł najzwyczajniej mnie okłamać, gdy już bym mu powiedziała, ale z jakiegoś powodu wiedziałam, że by tego nie zrobił. Czułam, że chciał, żeby ktoś znał prawdę.
Najoczywistszym wyborem byłoby powiedzieć, że jest winny. Jest w psychiatryku dla obłąkanych kryminalistów, na litość boską. Ława przysięgłych zdecydowała o jego winie i najrozsądniej byłoby im uwierzyć. Był opanowany i spokojny, jakby wiedział, jak potoczy się każda sprawa. Był inteligentny i miał w sobie ciemną stronę, która sprawiała, że wiedziałeś, że nie niósł ze sobą nic dobrego. Na pierwszy rzut oka każdy mógł przypiąć do niego etykietkę "winny i zdolny do morderstwa".
Ale ja widziałam w nim więcej. Widziałam to światło w jego oczach, gdy mówił, widziałam te dołeczki przy jego uśmiechu, gdy się śmiał, widziałam troskę, gdy uratował mnie od Normana i pomógł mi z Molly. Nie był obłąkany, a przynajmniej nie tak typowo, jak większość by pomyślała.
Przeleciałam oczami po jego sylwetce, kiedy sklejałam do kupy ostateczną decyzję. Zawsze podchodziłam z dystansem do uwierzenia, że może być niewinny, zawsze zakładałam, że sąd miał rację.
Ale siedząc tutaj teraz, przyglądałam się jego potarganym lokom, jego różowym, pełnym wargom i jego błyszczącym szmaragdowym oczom, które sprawiały wrażenie, jakby płonęły. Widziałam papierosa, który zwykle wystawał z jego rozwartych ust, chmury dymu kłębiące się wokół. Widziałam też że, za jego oczami kryła się wiedza i mądrość wyjątkowo duża jak na kogoś jak on. Był mroczny, tak, był też onieśmielający. Przerażał nawet najgorszych pacjentów, wydawał się zdolny do zmanipulowania i strasznie zdeterminowany. Harry mógł być wszystkim naraz, niebezpieczną mieszanką.
Ale nie był mordercą.
- Jesteś niewinny - odparłam wreszcie. Kiedy powiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że wiedziałam to od początku.
______________________________________
HEJKA MISIE. co u was? jak wam się podoba rozdział? macie wreszcie swojego ukochanego Harry'ego hahaaaaaaaaaaaa (: kolejny rozdział wiele wam ujawni, więc bądźcie cierpliwi!!xx
- No, wykrawaliśmy w dyniach - zaczęłam.
- Ale ubaw - prychnął, ale żartobliwie.
- Zamknij się - uśmiechnęłam się - Poszliśmy też na diabelski młyn. I my, uh... pocałowaliśmy się - mówiłam, a słowa przechodziły mi przez gardło ciężej niż powinny. Spojrzałam na Harry'ego i przekonałam się, że stało się to, na co liczyłam. Całe jego ciało się spięło, oczy nabrały nieco ciemniejszego odcienia szmaragdu.
- Oh - to wszystko, co powiedział. Wiedziałam, że gdzieś głęboko Harry ciągle miał przeczucie, że to James jest mordercą, chociaż było to mało prawdopodobne. Te podejrzenia spowodowały pewnie to, że nie chciał, żebym była z Jamesem, ale było coś jeszcze, czego nie mogłam odczytać. Gdybym go nie znała, powiedziałabym, że był... zazdrosny.
- I coś poza tym? - zapytał.
- Nie - pokręciłam głową - poszliśmy na jeszcze kilka przejażdżek, a potem odwiózł mnie do domu.
Harry tylko pokiwał głową, małe linie między jego brwiami ciągle były widoczne. Nie przerywał ciszy, żeby ciągnąć dalej rozmowę, a ja nie wiedziałam, co mam jeszcze powiedzieć. Więc milczeliśmy. Jedyny hałas robili inni pacjenci, a najbardziej jedna kobieta siedząca kilka stolików od nas, cicho powtarzając "muszę się wydostać, muszę się wydostać, muszę się wydostać".
Nie rozmyślałam nad nią długo, bo inni pacjenci często robili to samo. Więc starałam się znaleźć nowy temat.
- A tak w ogóle, dowiedziałeś się czegoś w tej całej sprawie pod tytułem "Cynthia może być testem naukowym"? - spytałam.
- Nie, nie za bardzo - Harry pokręcił głową - W sumie nie za dużo się temu przyglądałem. A ty?
- Ja też nie - powiedziałam - Nie wiem nawet od czego zacząć.
W tym momencie kobieta zaczęła mówić głośniej i szybciej.
- Muszę się stąd wydostać!
Tym razem Harry zwrócił na nią uwagę, patrząc w jej stronę podejrzliwie.
- Wszystko z nią w porządku? - zaciekawił się. I wtedy, jak na zawołanie, wstała.
- Muszę się stąd wydostać! - pisnęła, zwracając na siebie wszystkich uwagę - Muszę wyjść! Wypuście mnie! - jej głos był ochrypły i przepełniony strachem, gdy zacisnęła pięści. Harry przekręcił się, nie wiedziałam, czy żeby pomóc czy pooglądać.
Mizernie wyglądająca dziewczyna chwyciła krzesło, na którym siedziała i rzuciła nim, a wszyscy dookoła niej podskoczyli.
-WYPUŚĆCIE MNIE! - wrzasnęła, uderzając pięścią w stół z każdą sylabą - DŁUŻEJ JUŻ NIE ZNIOSĘ.
Z drugiej strony dojrzałam, że trzyma coś między palcami, ale nie wiedziałam, co to.
- WYPUŚCIE MNIE! - krzyknęła znowu, zrzucając tacę z jedzeniem ze stołu.
- Trzeba jej podać coś na uspokojenie - powiedziałam, właściwie do siebie, wstając szybko i podbiegając do niej. Jej ciemne włosy były poplątane, a jej duże szare oczy i to, jak na mnie patrzyła mnie zaniepokoiło. Sama bym sobie z nią nie dała rady, za bardzo była roztrzęsiona i rozwrzeszczana.
- Niech ktoś mi pomoże! - zawołałam, wzywając do siebie któregokolwiek z ochroniarzy. Ku mojemu zdziwieniu, Harry był przy mnie pierwszy, chwytając kobietę za ramiona i przytrzymując je za jej plecami, zanim zdążyła zareagować. Szarpała się, ale on był zbyt silny.
Sięgnęłam szybko do kieszeni wyciągając strzykawkę z lekami uspakajającymi, które zawsze przy sobie nosiłam, chociaż rzadko używałam. Nawet przy mocnym uścisku Harry'ego ciągle za bardzo się szarpała, żebym mogła jej bezpiecznie wstrzyknąć leki. Więc byłam bardzo wdzięczna, kiedy James i inny ochroniarz, którego imienia nie pamiętałam wreszcie się ruszyli, żeby pomóc.
- Puść, już jesteśmy - powiedział do Harry'ego nieznany mi ochroniarz, pouczając go, jakby był małym dzieckiem, które zrobiło coś, czego nie powinno. Pewnie było im głupio, że pacjent pomaga uspokoić drugiego. Ale myślę, że wszyscy już teraz wiedzieli, że Harry nie był jak reszta.
Jego jasne oczy spotkały moje i na chwilę zapomniałam, gdzie jesteśmy i jak niebezpieczna jest ta sytuacja, zupełnie zatracona w ich szmaragdowym odcieniu. Zdawało się, że poprzez wzrok pyta o pozwolenie, czy zgadzam się, żeby puścił. Przytaknęłam, wiedząc, że ochroniarze dadzą sobie radę.
- Harry, już jesteśmy - powiedział znowu ochroniarz. Harry zrobił, co mu kazał i puścił ją, żeby ochroniarze mogli ją przejąć. Ale zanim James i ten drugi zdążyli ją złapać, wyślizgnęła się podnosząc to, co miała w ręku. Odwróciła się, kiedy próbowali złapać ją za ramiona, żeby z powrotem nad nią zapanować. Lecz najpierw uniosła rękę i krzyknęła "WYPUŚCIE MNIE!", a ja wreszcie zobaczyłam, co trzymała. Długi, zardzewiały gwóźdź. Jednym ruchem cisnęła nim w klatkę Harry'ego przesuwając po jego skórze, a brązowy gwóźdź pokrył się ciemną czerwienią jego krwi. Wciągnęłam powietrze, kiedy twarz Harry'ego wykrzywiła się w bólu. Ochroniarze wreszcie ją złapali. James wyrwał jej pokryty czerwoną cieczą gwóźdź z ręki i rzucił nim o ziemię. Chociaż strasznie chciałam zaopiekować się Harrym wiedziałam, że muszę najpierw zająć się osobą, która wyrządziła mu krzywdę.
Oboje trzymali jej ręce za plecami, tak jak przed chwilą Harry. We dwóch mogli powstrzymać ją od wyrywania się. Kiedy wreszcie była usztywniona mogłam przycisnąć strzykawkę do jej szyi, a lek wpełzł w jej żyły natychmiastowo ją uspakajając. Jej oddech powoli się wyrównywał i osunęła się w ramionach Jamesa.
- Dobra, zabierzcie ją do Lori - zarządziłam tak spokojnie, jak mogłam.
Oboje przytaknęli, a James pokusił się, żeby na chwilę na mnie spojrzeć.
- W porządku? - spytał.
- Tak - powiedziałam, tylko trochę roztrzęsiona. Skinął i ruszył, aby zaciągnąć ją w stronę pokoju pielęgniarek. Mogłam wreszcie skupić się na Harrym. Trzymał rękę na krwawiącym torsie, ale nie wyglądało, jakby doznał poważnych urazów.
- Wszystko okej? - zapytałam, podeszłam, żeby obejrzeć ranę.
- Ta, jest dobrze - odparł, a w jego głosie nie było ani strachu ani bólu ani nic. Był bardzo twardy, nie fizycznie, ale psychicznie. Był przy mnie pierwszy i pomimo tego wypadku pozostawał spokojny i wiedział dokładnie, co robić. W sumie był niesamowity.
- Chodź - westchnęłam - Pójdziemy to oczyścić - położyłam rękę na jego plecach i zaprowadziłam go do pokoju pielęgniarek, zachowując dystans między Jamesem i tym drugim. Miałam nadzieję, że nie będzie już więcej takich incydentów w kafeterii, a jeżeliby były to modliłam się, żeby tych kilku pozostałych ochroniarzy dało sobie radę.
Dotarliśmy do mini szpitala w niecałą minutę. Lori wyglądała na zaskoczoną, kiedy weszliśmy wszyscy w piątkę.
- Co się stało? - spytała wstając od biurka zmartwiona.
- Był mały... incydent - odpowiedziałam. Opowiedziałam Lori każdy szczegół z załamania pacjentki.
Dwóch ochroniarzy pomogło Lori posadzić ją na szpitalnym łóżku na tyłach pokoju, a potem wrócili do kafeterii.
- Dobra, leki powinny działać, dopóki nie wrócę. Muszę o tym powiadomić panią Hellman i psychiatrę, zajmiesz się Harrym?
Spojrzałam na jego wysoką sylwetkę obok mnie, jego klatka piersiowa ciągle była zakrwawiona.
- Tak, zajmę się nim - skinęłam.
Lori podziękowała mi, a potem wyszła, zostawiając mnie z Harrym na osobności. No może poza nieświadomą Molly leżącą kilka łóżek dalej.
- Możesz tu usiąść - powiedziałam wskazując na łóżko z białą pościelą stojące obok mnie. Usiadł na skraju cienkiego materacu, a ja przesunęłam krzesło Lori naprzeciwko niego.
- Musisz, um, zdjąć swój... no - mówiłam, pokazując na jego niebieski kombinezon. Jego pełne usta wykrzywiły się w uśmieszek, kiedy jego długie palce zaczęły odpinać guziki uniformu. O cholera.
Odwróciłam się do szuflad z przyborami, biorąc rzeczy do oczyszczenia rany, żebym nie musiała oglądać, jak materiał powoli odsłaniał jego tors. Nie zniosłabym tego. Wzięłam więc wodę utlenioną, gazy, igłę z nićmi i wszystko inne, czego mogłabym potrzebować, by uniknąć wgapiania się w jego anielskie ciało.
Ale wiedziałam, że będę musiała w końcu na niego spojrzeć, chociaż byłaby to dla mnie tortura. Kiedy wreszcie się do niego aż sapnęłam na widok jego ciała, kombinezon zaciągnięty był do pasa, pozostawiając wszystko powyżej nagie i wyeksponowane. Rozcięcie na jego skórze rozpraszało mnie trochę od piękna jego ciała, na które aż się śliniłam. Miał opaloną skórę, wystające obojczyki, a jego klatka piersiowa była szeroka i umięśniona. Jego mięśnie brzucha były idealnie opalone, każde zaokrąglenie było pięknie ukształtowane na jego długim torsie. I chyba moją ulubioną częścią jego ciała była głęboka linia V ciągnąca się od jego ud i znikająca pod ubraniem. Jakby to mnie niewystarczająco powalało na kolana, jego ramiona także wyglądały jak wyrzeźbione przez anioły, naprężone mięśnie odznaczały się pod skórą. Był prawie jak jakiś grecki bóg.
Przełknęłam ślinę wygrzebując się z pożądliwych myśli, które zaczynały się wkradać w mój umysł. Podeszłam i usiadłam na wprost niego, odkładając przybory obok. Harry przyglądał mi się z uśmieszkiem, zadowolony z mojej reakcji.
- Dobra, teraz to trochę przeczyszczę - uświadomiłam go, starając się jak najprofesjonalniej - Może trochę zapiec.
Wylałam trochę wody utlenionej na gazę i przycisnęłam ją do jego krwawiącej rany. Zassał powietrze i skrzywił się się zaciskając oczy.
- Przepraszam, przepraszam, wiem, że boli, ale wytrzymaj jeszcze chwilę.
Przytaknął i powoli otworzył oczy, wypuszczając powietrze, gdy ból stopniowo odpuszczał.
- Muszę zapalić - powiedział, wyciągając z kieszeni papierosa. Szczerze to nie wiem, czemu pacjenci i pracownicy mogli palić w budynku, ten smród mnie odpychał. Poczułam jak jego klatka piersiowa powoli się uniosła, kiedy zaciągał się papierosem.
- To, co zrobiłaś było niesamowite - powiedział Harry, zbijając mnie tym z tropu.
- Ja? - spytałam - Nic takiego. Ale dzięki.
- Nie, naprawdę. Nie bałaś nie i bardzo dobrze do zniosłaś. Znacznie lepiej niż James, ta cipa.
- Hej! - upomniałam go, uderzając w ramię, a on się zaśmiał - Przecież pomógł... w końcu.
- No może - wzruszył ramionami uśmiechając się i ukazując dołeczki - Ale serio, to było niesamowite.
Spojrzałam mu w oczy pełne aprobaty. Uśmiechnęłam się do niego, a cholerny rumieniec znowu wkradł mi się na policzki. Opuściłam wzrok i dalej czyściłam jego ranę, nie mogąc już dłużej patrzeć w jego piękne oczy.
- Też byłeś niesamowity - powiedziałam - Nie znam zbyt wielu seryjnych morderców, którzy zachowaliby się jak ty - zażartowałam.
- Ta - odparł Harry, spoglądając na swój tors. - A propos... minął już ponad miesiąc, Rose.
- Co? - podniosłam na niego wzrok, marszcząc brwi zdezorientowana.
- Znaczy nadszedł już czas. Znasz mnie wystarczająco dobrze, jaki jest twój werdykt? - spytał, unosząc delikatnie kąciki ust. Wtedy przypomniałam sobie naszą rozmowę, która odbyła się wiele tygodni temu. Spytał mnie, czy uważam, że jest winny czy nie, a potem dał mi miesiąc, żeby podjąć decyzję. I teraz, wyglądało na to, że musiałam zdecydować.
Byłam świadoma, że Harry mógł najzwyczajniej mnie okłamać, gdy już bym mu powiedziała, ale z jakiegoś powodu wiedziałam, że by tego nie zrobił. Czułam, że chciał, żeby ktoś znał prawdę.
Najoczywistszym wyborem byłoby powiedzieć, że jest winny. Jest w psychiatryku dla obłąkanych kryminalistów, na litość boską. Ława przysięgłych zdecydowała o jego winie i najrozsądniej byłoby im uwierzyć. Był opanowany i spokojny, jakby wiedział, jak potoczy się każda sprawa. Był inteligentny i miał w sobie ciemną stronę, która sprawiała, że wiedziałeś, że nie niósł ze sobą nic dobrego. Na pierwszy rzut oka każdy mógł przypiąć do niego etykietkę "winny i zdolny do morderstwa".
Ale ja widziałam w nim więcej. Widziałam to światło w jego oczach, gdy mówił, widziałam te dołeczki przy jego uśmiechu, gdy się śmiał, widziałam troskę, gdy uratował mnie od Normana i pomógł mi z Molly. Nie był obłąkany, a przynajmniej nie tak typowo, jak większość by pomyślała.
Przeleciałam oczami po jego sylwetce, kiedy sklejałam do kupy ostateczną decyzję. Zawsze podchodziłam z dystansem do uwierzenia, że może być niewinny, zawsze zakładałam, że sąd miał rację.
Ale siedząc tutaj teraz, przyglądałam się jego potarganym lokom, jego różowym, pełnym wargom i jego błyszczącym szmaragdowym oczom, które sprawiały wrażenie, jakby płonęły. Widziałam papierosa, który zwykle wystawał z jego rozwartych ust, chmury dymu kłębiące się wokół. Widziałam też że, za jego oczami kryła się wiedza i mądrość wyjątkowo duża jak na kogoś jak on. Był mroczny, tak, był też onieśmielający. Przerażał nawet najgorszych pacjentów, wydawał się zdolny do zmanipulowania i strasznie zdeterminowany. Harry mógł być wszystkim naraz, niebezpieczną mieszanką.
Ale nie był mordercą.
- Jesteś niewinny - odparłam wreszcie. Kiedy powiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że wiedziałam to od początku.
______________________________________
HEJKA MISIE. co u was? jak wam się podoba rozdział? macie wreszcie swojego ukochanego Harry'ego hahaaaaaaaaaaaa (: kolejny rozdział wiele wam ujawni, więc bądźcie cierpliwi!!xx
jedna z naszych czytelniczek zrobiła nam taki filmik, który mam nadzieję, że obejrzycie. jeszcze raz dziękujemy @AnnaAbob93 i zapraszamy na jej blogi
lost-harry-styles.blogspot.com (zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=CnFQuWalRL4)
uwierz-w-ducha.blogspot.com,
ppo-drugiej-stronie-lustraa.blogspot.com
lost-harry-styles.blogspot.com (zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=CnFQuWalRL4)
uwierz-w-ducha.blogspot.com,
ppo-drugiej-stronie-lustraa.blogspot.com
jeżeli chcecie, żeby wasze prace w zakładce to proszę tweetujcie je z tagiem #PsychoticPL, ale koniecznie DOPISUJCIE, ŻE TO WY ZROBILIŚCIE, bo musimy mieć pewność, że nie jest to ściągnięte z innej strony!! wysłałam natalie, autorce psychotic linka do zakładki z fanartami, więc miejmy nadzieję, że przekopie się przez interakcje i zobaczy haha. dzisiaj dodała nowy rozdział, więc myślę, że ma niezły rozpierdol w mentions od czytelników. próbowałam wysłać dm, ale się nie chciało idk weird. ~natalia :)x
1. AKSHDUJSA HARRY BEZ KOSZULKI
2. Kocham ten filmik po prostu!
3. W następnym rozdziale wielkie rzeczy, jest w moim top 3 ulubionych rozdziałów:3
Magda