poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 20


Taca z jedzeniem dla Harry'ego leżała porzucona w kącie wśród pajęczyn. Podłoga pod nią była betonowa - zimna i szara. Ściany zrobione były z ciemnej cegły, a sufit był w podobnym kolorze. Sprężynowy materac pokryty był pogniecioną białą pościelą, która w innych celach pokryta była licznymi plamami niewiadomego pochodzenia. Jedna cienka poduszka leżała u wezgłowia. I  tyle. Poduszka, pościel i uniform; to były jedyne rzeczy, które Harry Styles posiadał podczas swojego pobytu w Wickendale.
 
Wielu pacjentów na życzenie mogło otrzymać książkę lub dodatkowy koc albo nawet plakat, jeśli bardzo tego chcieli. Ale on jeszcze nie poprosił o żadną z tych rzeczy, pozostawiając swój pokój praktycznie "nagi". Zaledwie parę minut wcześniej nie byłam świadoma tego faktu, kiedy świat wirował wokół mnie, podczas gdy rozkoszowałam się pocałunkiem Harry'ego. Ale ten pocałunek został przerwany i wszystko zaczęło wsiąkać. Każdy szczegół tego budynku, każde pęknięcie i dziura w jego strukturze, każda warstwa brudu stała się widoczna. Ponieważ to nie był świat, który mogliśmy dzielić z Harrym przez kontakt naszych ust; to była instytucja dla chorych psychicznie przestępców.
Jednakże miło było na chwilę zapomnieć o wszystkich zmartwieniach i tajemniczych zdarzeniach na parę krótkich aczkolwiek cennych chwil, które tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłam Rosemary. I nagle wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Co się ze mną stanie, co się stanie z Harrym, kiedy pani Hellman się dowie? Moje serce znowu zaczęło dudnić.
- Kurwa - przeklnął Harry, pierwsze słowa, które wymówił od dobrych paru minut - To był cholernie dobry pocałunek, Rose Winters.
Odwróciłam się do niego, a on się uśmiechał. Uśmiechał.
- Harry, czy ty nie zdajesz sobie sprawy w jakie właśnie wpakowaliśmy się kłopoty? - spytałam.
- Oh nie, zdaję sobie sprawę. Mamy przesrane.
Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- Więc czemu się uśmiechasz?
- Co? - zapytał niewinnie - To, że będziemy mieć z tego powodu nieprzyjemności nie znaczy, że nie mogę cieszyć się tym, co właśnie się stało.
 
Potrząsnęłam głową, zdumiona jego obojętnością. Znaczy, mi też się podobał pocałunek. Prawdopodobnie bardziej niż powinien. Ale nie mogłam pozwolić, aby przyćmiło to fakt, że Rosemary właśnie nas przyłapała. Widziała co robiliśmy, widziała Harry'ego leżącego na mnie. I sądząc po tym co o niej wiedziałam, napewno miała zamiar powiedzieć o tym dyrektorce. Tak jakbyśmy byli w klasie, a ona była pupilką nauczycielki. Zawsze próbowała być jak pani Hellman - rozkazywać ludziom i rozstawiać ich po kątach, tylko dlatego, że należała do najstarszych pracowników. Ale mimo wszystko nie mogłam jej winić. To nie była jej wina. Tylko moja.
Nie mogłam uwierzyć, że byłam taka głupia. NIe planowałam tego pocałunku. To przez te jego pełne usta, dźwięk jego ochrypłego głosu, gładkość jego skóry. Tylko to zaprzątało moje myśli. Nawet przez sekundę nie pomyślałam o tym, że ktoś może nas zobaczyć. Gdybym nie była tak w nim zatracona, może miałabym trochę przyzwoitości, by wyznaczyć pewną linię. Nie ważne jak bardzo mi na nim zależało, wiedziałam, że nie wolno mi było go całować. Przynajmniej nie tutaj.
Ale linie i granice przyzwoitości wyparowały pod wpływem trucizny jaką był urok Harry'ego. Teraz to co pozostało po mojej beztrosce to wisząca nad nami groźba kary. Kto to wiedział, co mogła zrobić pani Hellman albo co mogła kazać zrobić Jamesowi. Najprawdopodobniej wyciągałam zbyt pochopne wnioski, nigdy nie posunęłaby się aż tak daleko z powodu zwykłego pocałunku. Ale nigdy nie mogłeś być pewien i istniała taka możliwość i sprawiała ona, że aż się wzdrygałam. Miałam tylko nadzieję, że Harry nie wyciągnął tych samych wniosków co ja i sądząc po jego beztroskim uśmieszku - nie wyciągnął.
Jego twarz zajaśniała szerokim uśmiechem, kiedy chłonął mnie wzrokiem. I pomimo tego wszystkiego, też się uśmiechnęłam. Może miał na to wpływ nasz gorący pocałunek albo po prostu Harry. Ostatni raz popatrzyłam w jego szmaragdowe oczy zanim wszystko się miało zacząć się walić.
- Muszę iść zanim wparuje tu pani Hellman, okej? Zachowuj się jakbym tylko przyniosła ci jedzenie i wyszła. Nic się nie stało.
- Spoko – pokiwał głową. W końcu udało mi się oderwać od niego oczy i odwrócić, wyślizgując się z jego celi i zatrzaskując ją za sobą.
 
 
HARRY’S POV
 
Leżałem na moim sprężynowym materacu, patrząc na popękany sufit, kiedy wydychałem okrągłe pierścienie dymu. Minęło pół godziny odkąd Rose wyszła. Tak, wiedziałem, że pani Hellman mnie najprawdopodobniej zamorduje i tak, może ich rzeczywiście byłem szalony, ale byłem szczęśliwy. Tak jakby. Oczywiście, że zaniepokojenie, strach i złość przyćmiły to szczęście, ale i tak ciągle tam było.
Ponieważ w końcu, po długich miesiącach coś się zmieniło. A przynajmniej to właśnie sobie wmawiałem. Ale tak naprawdę to nie chodziło o samo to, że pocałowałem kogoś, ale że tym kimś była właśnie Rose. I w tym pocałunku, nie ważne jak ckliwie to brzmi, było to coś. Nie byłem nawet pewien co, ale poczułem coś, czego nie czułem przez długi czas. To nie było tylko fizyczne odczucie, ale coś głębszego.
Odwróciłem gwałtownie głowę, a obraz ust Rose zniknął sprzed moich oczu, kiedy usłyszałem jakiś dźwięk. Pomyślałem, że może to znowu była Rosemary. Ale nie, to był Brian.
 
- Idź sobie – zażądałem zirytowany, że przeszkodził mi w moich rozmyślaniach.
- Wstawaj, pani Hellman chce cię widzieć.
 
Kurwa. Natychmiast posłuchałem, siadając spanikowany i pozwalając, aby mój papieros spadł niedbale na podłogę. Mój żołądek ścisnął się w strachu, kiedy przełknąłem ślinę i wstałem. Więc Rosemary na nas doniosła, co za suka. Brian użył swojego klucza, aby otworzyć metalowe kraty, sprawiając, że bariera pomiędzy mną a resztą Wickendale zniknęła. Stanąłem na betonowej podłodze i powoli powlokłem moje nogi w głąb korytarza, którym zniknęła Rose chwilę temu. Moje wcześniejsze szczęście w końcu zaczęło powoli znikać, jakby było zastępowane przez ciężki ołów, który sprawiał, że każdy krok był coraz trudniejszy. Lecz w końcu dotarliśmy do biura pani Hellman. Wszedłem przez podwójne drzwi do przestronnego pomieszczenia, a moje tętno przyspieszyło.
Zwykle miałem w sobie pewien spokój, obojętność, która sprawiała, że niczym się nie martwiłem i byłem w stanie rozwiązać wiele spraw. Ale teraz nieznane uczucie strachu przejęło nade mną kontrolę. Dyrektorka siedziała za swoim biurkiem na tyłach pokoju, na jej twarzy widniał bezczelny wyraz rozbawienia, a obok niej stała Rosemary. Sterty papierów leżały porozrzucane po mahoniowym zdobionym w dziwne rzeźbione wzory stole. Jedna ściana zapełniona była półkami pełnymi różnych obiektów, a po drugiej stronie znajdowało się coś w stylu garderoby. I w końcu, dwa krzesła, na których leżały bordowe poduszki, stojące przodem do biurka. Wyobraziłem sobie matkę z obłąkanym synem, błagającą o pomoc i przyjęcie; wyobraziłem sobie mężczyznę ze swoją ukochaną żoną siedzących na tych krzesłach i opłakujących jej pogarszające się zdrowie psychiczne. Przez ten gabinet musiał już wiedzieć tyle problemów, tyle konfliktów rozwiązanych, kiedy zamieszani pacjenci siadali przed panią Hellman. Ale teraz tylko jedno krzesło było zajęte. Przez Rose.
 
- Usiądź, Harry – powiedziała pani Hellman. Brian stanął pod ścianą na drugim końcu pokoju razem z innym strażnikiem. Kiedy usadowiłem się na krześle, ośmieliłem się spojrzeć na Rose. Jej włosy ciągle były rozpuszczone i opadały kaskadami luźnych loków. Patrzyła w dół na swoje kolana, jej czerwone usta i jasna twarz miały wyraz nie do odczytania.
- Więc – pani Hellman chrząknęła i zaczęła mówić – Rosemary mówi mi, że się do siebie migdalicie.
Żadne z nas nie odważyło się odezwać, prawda była oczywista. I nie wyglądało na to, że pani Hellman już skończyła.
 
- Razem z paroma innymi pracownikami zauważyłam, że stworzyliście relację, która jest czymś więcej niż przystoi pracownikowi i pacjentowi. Nie wspominając, że dopiero co byłaś w celi Harry’ego, Rose, czyż nie?
- Tylko przyniosłam mu jedzenie i wyszłam – Rose odezwała się cicho – To wszystko. Nie wiem, co zobaczyła Rosemary.
Pani Hellman zlustrowała nas oboje wzrokiem w kompletnej ciszy. Jej usta były zaciśnięte w zamyśleniu.
- Nawet nie próbuj kłamać. – powiedziała – Rosemary jest bardzo zaufanym pracownikiem i zawsze jestem bardziej skłonna uwierzyć jej niż tobie. Spędzaliście ze sobą okropnie dużo czasu, odkąd Harry tutaj jest, byliście w tej samej celi tuż przed tym jak Rosemary powiedziała mi co się stało, twoje włosy są rozpuszczone, Rose, a Harry’ego są również w nieładzie.
Kurwa, jesteśmy idiotami.
- Wiecie co się teraz z wami stanie, prawda? – zastanowiła się pani Hellman – Naturalnie Rose zostanie zwolniona.
I wtedy nadszedł mój strach.
Rose nie mogła mnie zostawić, nie mogłem tutaj zostać sam. Jak będę wiedział, czy wszystko z nią w porządku; jak będę w stanie widzieć codziennie jej twarz, kiedy odejdzie? A co jeśli pani Hellman każe Jamesowi coś jej zrobić? Nie będę o tym wiedzieć, jeśli ciągle będę tu zamknięty. Rose obiecała, że mnie wyciągnie, a jak to zrobi jeśli jej tu nie będzie?
Nie mogłem pozwolić jej odejść. Musiałem zrobić wszystko, żeby ją tu zatrzymać. Musiałem wziąć na siebie całą winę. Miałem pewien pomysł i wiedziałem, że przez to wpakuję się w jeszcze większe gówno, ale to było jedyne co mogłem zrobić.
 
ROSE’S POV
Cisza panująca w pokoju była tak samo oczywista jak i napięcie. Pani Hellman właśnie przedstawiła fakt, który wiedziałam, że był nieunikniony, ale wciąż nie chciałam w to uwierzyć. Miałam odejść. Miałam stracić pracę, a wraz z nią mój przyszły samochód, moje mieszkanie, moje pieniądze. I Harry’ego. Moje oczy powędrowały ku niemu, czekając na jego reakcję. Zmarszczka pomiędzy jego brwiami powróciła, ale nie wyraz strachu i smutku. Był zamyślony. Patrzył przez chwilę na swoje dłonie, oddychając równomiernie. Niepewnie w końcu spojrzał w górę, jakby bał się tego, co miał zaraz zrobić. Ciągle mogłam widzieć szmaragd jego oczu, pomimo tego, że nie patrzył na mnie tylko na dyrektorkę.
- Pani Hellman – powiedział, jego niski głos rozległ się w cichym pomieszczeniu – Proszę nie zwalniać Rose. To nie była jej wina, tylko moja. Ja...ja ją do tego zmusiłem. Pocałowałem ją siłą, ona nie chciała zrobić nic złego.
Nie sądziłam, że w pokoju może zapanować jeszcze większa cisza. Nie było słychać nawet najmniejszego dźwięku. Albo może było, tylko ja byłam zbyt zszokowana, aby je usłyszeć. Szczęka mi opadła, kiedy patrzyłam na niego ze zgrozą. Wiedziałam, że Harry był bardzo zaangażowany, ale nie miałam pojęcia, że był tak opiekuńczy. Nie mogłam pozwolić mu ponieść całej winy, kiedy to stało się głównie przeze mnie. Nie mogłam. Ale jego oczy w końcu oderwały się od pani Hellman i spojrzały na mnie. I zauważyłam każdy szczegół. Sposób w jaki jego długie rzęsy okalały jego piękne oczy koloru zieleni lasu i ledwo dotykały jego policzków, kiedy mrugał. Te oczy zdradzały wszystko co czuł, wystarczyło tylko w nie spojrzeć. Jego mocne kości policzkowe i szczęka nadawały idealny kształt jego twarzy. Widoczne żyły znaczyły jego duże dłonie leżące na jego kolanach. Wystarczająco silne, aby roztrzaskać komuś czaszkę o ścianę, ale wystarczająco delikatne, aby rysować kółka na moich udach, kiedy się całowaliśmy. Mój wzrok powrócił na jego twarz, jego wyraz twarzy złagodniał. Przygryzał wnętrze swojej dolnej wargi, jego oczy kryły zdenerwowanie, kiedy patrzyły w moje. Wyglądał o wiele młodziej niż zwykle, jakby był małym zagubionym chłopcem, przyznającym się przed matką do zrobienia czegoś złego.
Ale nie przerwał kontaktu wzrokowego, a ja nie byłam w stanie odwrócić wzroku. Jeśli oczy mogły mieć w sobie siłę, oczy Harry’ego ją miały. Lekko poruszył głową, tak dyskretnie, że wątpiłam w to, żeby pani Hellman zauważyła. Ale ja tak. Jakby mówił mi, że wszystko jest w porządku, że on będzie w porządku. Jakby mówił: „Po prostu pozwól mi to zrobić”.
- Cóż w takim wypadku, myślę, że muszę użyć innej kary – powiedziała pani Hellman. A ja tylko siedziałam w oczekiwaniu, zastanawiając się, co do cholery ona mogłaby mu zrobić. Spojrzałam na Harry’ego ze współczuciem, ale on patrzył na panią Hellman. Patrzyła to na Harry’ego to na mnie, jakby była świadoma naszego zaniepokojenia, ważąc jego losy na naszych oczach. Jednak w końcu się odezwała.
- Przykuć go do biurka.
Ochroniarze musieli być zaznajomieni z tą procedurą, bo wiedzieli co mają robić. Brian i ten drugi mężczyzna podeszli do Harry’ego i chwycili go za ramiona. Popatrzył na nich zaniepokojony, dziecięcy strach ciągle był widoczny na jego twarzy. Rozerwali przód jego uniformu, aby spadając odkrył całe jego ciało powyżej lini bioder. Mój oddech przyspieszył, kiedy popchnęli go na przód, aby upadł na kolana. Pani Hellman wstała i wyciągnęła kajdanki, zakładając je na jego nadgarstki i łacząc je z jej biurkiem.

-  Co chce mu pani zrobić?! – spytałam, jednak nikt nie wydawał się mnie słyszeć. Wszystko działo się tak szybko, pani Hellman otwierająca szafę stojącą po drugiej stronie pokoju. Patrzyła na coś co się w niej znajdowało przez chwilę, a później sięgnęła w jej głąb. Kiedy odsunęła się od szafy trzymała w ręce długi patyk z giętkim zakończeniem. O cholera.
- Będzie go pani chłostała?! – mój głos był tym razem głośniejszy i bardziej piskliwy niż chciałam. Sekundy wcześniej siedział koło mnie na bordowych poduszkach, bezpieczny. A teraz był bezbronny i obezwładniony i zaraz miał doświadczyć jednej z najbardziej bolesnych kar.
- Nie będę go chłostać – powiedziała pani Hellman, podchodząc do mnie ze swoim batem, a pokój pogrążony był w ciszy – Ty to zrobisz.
 
Moje oczy otwarły się szeroko, a moje serce znów zaczęło bić w mojej klatce piersiowej. Miałam ochotę zwymiotować. Nie mogłam tego zrobić. Wiedziałam, że pani Hellman robiła to, żeby mnie przetestować, ale nie ważne jak bardzo oboje chcieliśmy, żebym została, nie mogłam zrobić mu takiej krzywdy.
- Zrób to, Rose. Zasłużyłem – powiedział Harry z drugiego końca pokoju. Spojrzenie pani Hellman przyprawiało mnie o ciarki. Mogłam przytakiwać zmyślonej historii Harry’ego, ale tego nie mogłam zrobić.
 
-Nie. Ja...ja nie mogę kogoś wychłostać, pani Hellman – A w szczególności nie Harry’ego.

Jej oczy pociemniały, kiedy odmówiłam wykonania jej polecenia. Prawdopodobnie nie była przyzwyczajona do ludzi odmawiających jej. Ale to nie miało znaczenia w tym momencie.
- Dobrze – powiedziała monotonnym tonem – Ochrona, wyprowadźcie ją z gabinetu.
Dwaj mężczyźni odsunęli się od Harry’ego i zanim zdążyłam zauważyć, złapali mnie za ramiona.
- Puśćcie mnie! – zażądałam.
Harry odwrócił się na tyle, ile mógł, będąc przykutym kajdankami do biurka, tylko jedna strona jego twarzy była dla mnie widoczna.
- Nie ważcie się jej kurwa dotknąć! – krzyknął, mięśnie jego ramion napięły się, kiedy próbował się uwolnić. Poprzednia cisza została zastąpiona chaosem. Harry wrzeszczał, kiedy ochroniarze mnie odciągali. Ich mocne uściski i strach przed cierpieniem Harry’ego spowodowały, że sama zaczęłam krzyczeć.
- Puście mnie! Nie róbcie krzywdy Harry’emu, to była moja wina. To ja go pocałowałam!
 

Słowa same wyślizgnęły się z moich ust w formie obłąkanych krzyków, Alle pani Hellman nie zwróciła uwagi. Harry wrzeczał, ja krzyczałam, a ochroniarze pochrząkiwali próbując sprawić bym zaczęła z nimi współpracować, kiedy wyrywałam się z ich uścisku.
Ale pani Hellman nie wydawała z siebie żadnych dźwięków. Nie zauważyłam tego w pierwszej chwili, ponieważ gdy centymetr po centymetrze byłam odciągana w stronę drzwi z gabinetu, który służył bardziej jako komnata tortur, nie spuszczałam oczu z Harry’ego. Widziałam gładkość jego nagich pleców i ramion, naprężone mięśnie pod opaloną skórą, obróconą w moją stronę głowę. Jego widok powoli znikał mi z oczu, kiedy zostałam w końcu wyprowadzona za próg i odciągnięta od drzwi. Ale ciągle mogłam go widzieć. Moje spojrzenie tkwiło na jego plecach, tak nagich i bezbronnych. Lecz nagle cienka linia czerni przemknęła przed moimi oczami, obiekt opadł na Harry’ego z ogromną siłą. Wygiął się w łuk z bólu, a z jego gardła wydobył się krzyk. Czarną linię bata po chwili zastąpiła krew Harry’ego.
I to była ostatnia rzecz, którą zobaczyłam zanim drewniane drzwi zostały zatrzaśnięte.
_______________________________________

dzisiaj trochę smutniej :(((
ale jest trochę do omówienia z takich rzeczy technicznych, bo potrzebujemy waszej pomocy. otóż magda ma teraz nawał pracy (egzaminy  gimnazjalne) i poszukujemy zastępstwa. dokładnie nie wiemy jeszcze na ile rozdziałów, ale wstępnie na 4. ciągle będę ja, więc praca idzie na przemian, chociaż nastąpiły pewne roszady, ale to jak już będziemy wiedziały, z kim mamy rozmawiać to się dogadamy. chciałabym was uprzedzić, że to nie jest takie hop-siup, więc jeżeli ktoś z was zamierza się zgłosić to niech to będzie przemyślana decyzja, bo nie chcemy zmieniać tłumaczów i szukać zastępstwa za zastępstwo XD czasu jest dużo, bo pewnie do połowy maja. z tym, że teraz tak... chciałybyśmy, żeby był to ktoś, kto miał już do czynienia z tłumaczeniem. nie szukamy nie wiadomo jakich specjalistów, bo samym nam do nich daleko lol. więc jeżeli myślicie, że dalibyście radę nam pomóc to piszcie na twitterze do mnie @bigdirectionerr. później się dogadamy co do tego, żebyście przetłumaczyli jakiś kawałek dla sprawdzenia albo wysłali nam kawałek czegoś, co już przetłumaczyliście. bardzo na was liczymy, bo bez tego rozdziały mogłyby się opóźniać, A TEGO NIE CHCEMY, HMM? 
haha dobra. mam nadzieję, że rozdział wam się podobał, chociaż zważając na to, co się w nim stało to może niekoniecznie ;-; I DZIĘKI ZA 500 OBSERWATORÓW NA BLOGSPOCIE, WOW ♥X♥X♥ ~natalia :)x
 
Rozdział dedykuję Kasi (@PonczekAnity) - naszej najwierniejszej czytelniczce. Nie dość, że czyta każdy rozdział od samego początku to jeszcze czyta wszystkie komentarze.
Wgl to jutro mam urodziny... 16 lat...ale ja stara już jestem no. I to tak na serio, to nie prima aprilisowy żart xD ~Magda

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 19


*piosenka dziś w połowie rozdziału, dlatego, że ten rozdział jest taką mieszanką różnych emocji, że nie mogłam znaleźć jednej pasującej*
Czekałam ze strachem na odpowiedź Harry'ego, mając jedynie nadzieję, że nie wybuchnie. Tylko wydawałby się przez to jeszcze bardziej obłąkany. Niektórzy uwierzyliby, że ktoś tak opanowany i pewny siebie nie byłby w stanie stracić cierpliwości. Wielu by nie pomyślało, że może poświęcić się tak drugiej osobie, skoro uważali go za seryjnego mordercę. Ale po raz kolejny, Harry był niedoceniany.

Podskoczyłam, kiedy wreszcie eksplodował, wstając nagle i prawie wywracając stolik. Jego ogromna siła wyszła na jaw, kiedy stolik się zakołysał, a karty rozsypały się po podłodze.

- GDZIE ON KURWA JEST?! - wrzasnął Harry, jego ochrypłym głosem pełnym złości. Rozglądał się w poszukiwaniu mordercy, ale nie znalazł tego, czego  szukał. Znalazł za to mnóstwo zmartwionych oczu wpatrujących się w niego.
- Harry, uspokój się - poprosiłam go, ale mój głos był zbyt cichy i wątpiłam w to, że go w ogóle usłyszał. Pacjenci się gapili, a ochroniarze już szli w naszą stronę. Harry robił scenę, a pozostałości jego nieskazitelnej opinii w Wickendale zaczynały się sypać. Jeżeli znalazłby Jamesa byłoby już po wszystkim, pobiłby go, a potem by go za to wychłostali. A jak nie to zostałby związany i zaciągnięty na terapię elektrowstrząsową, a przez jego ciało przechodziłby niesamowity ból.

Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mógłby zostać ukarany. Nie mogłam do tego dopuścić. Był zbyt zaślepiony złością, żeby zobaczyć, jakie mogą być konsekwencje. Chęć zemsty całkowicie nim zawładnęła. Musiałam go powstrzymać.

- Harry! - upomniałam go, ciągnąc go za ramię z całej siły. Chciałam zmusić go, żeby na mnie spojrzał, ale mi się nie udawało. Zawahał się, więc skorzystałam z chwili. Ujęłam jego twarz w dłonie pociągając w dół, żeby musiał na mnie spojrzeć. Miał szerokie oczy, jego źrenice były duże i otoczone jasnym szmaragdem. Ciężko oddychał, ale nic nie robił.

- Posłuchaj mnie! - zażądałam surowo patrząc mu prosto w oczy. Wszyscy się przyglądali, byłam tego świadoma, ale nie obchodziło mnie to. Moim jedynym zmartwieniem było uchronienie Harry'ego przed karą - Nie ma go tu - powiedziałam, ściszając głos, żeby tylko on mógł go słyszeć - Jamesa nawet tutaj nie ma. Wściekanie się w niczym ci nie pomoże - mówiłam poważnie - Proszę, Harry, ukarzą cię jeśli coś zrobisz. Nie mogę znieść myśli, że cokolwiek mogłoby ci się stać.

Ciągle zaciskał szczękę, a między jego brwiami tkwiła głęboka zmarszczka, ale przynajmniej słuchał.

- Ja też nie mogę znieść myśli, że cokolwiek mogłoby ci się stać - prawie wyszeptał - Muszę go dopaść, Rose, muszę - jego oczy powoli opuszczała złość i zastępowała je całkowita bezradność.

Zanim zdążyłam zareagować, Harry został ode mnie odciągnięty, rozłączając moje dłonie z jego policzkami. To byli Brian i Thomas, oboje trzymali go za ramiona.

- Myślę, że powinniśmy go odstawić do celi - powiedział Brian.
- Zostawcie mnie kurwa - odgryzł się Harry, a jego złość powracała. Wyrywał się z ich uścisku, ale bezowocnie.
- Harry, już w porządku - powiedziałam i skinęłam, żeby poszedł. Jakoś się do niego dostanę. Jeżeli  bez problemu poszedłby teraz z ochroniarzami mogłabym się wślizgnąć do jego celi i wszystko mu wyjaśnić. Wątpiłam, żeby przez samo  spojrzenie zrozumiał o co mi chodzi, ale wydawało się, że tak i trochę się uspokoił. Spojrzał na mnie jeszcze raz, zanim niechętnie odwrócił się i poszedł z ochroniarzami.

Ale kiedy patrzyłam, jak wychodzi z pomieszczenia, uświadomiłam sobie, że nie mogę zostawić Harry'ego samego w celi, kipiącego ze złości i knującego plan zabójstwa Jamesa. Musiałam z nim wszystko przegadać i ustalić, co zrobimy z Jamesem poza zabijaniem go, gdy tylko go zobaczymy. Moje nogi zareagowały pierwsze, kiedy poszły po tacę z jedzeniem. Wzięłam ją w obie ręce i podeszłam do drzwi kawiarenki, mijając ochroniarzy.

- Gdzie idziesz? - spytał jeden z nich.
- Zanieść pacjentowi jedzenie, myślę, że dacie sobie beze mnie radę - powiedziałam, modląc się, żebym miała rację. Podczas lunchów nie było zwykle za wiele załamań, chociaż z czasem wydawało się to zmieniać.

Wiem, jaka głupia to była wymówka, skoro Harry i tak rzadko je lunch, ale naprawdę musiałam z nim pogadać. Szłam korytarzami, mając tylko nadzieję, że pamiętałam jeszcze, gdzie jest jego cela. Byłam tam, ale tylko raz, pierwszego dnia, kiedy z nim rozmawiałam. Boże, to się wydawało tak dawno. Nienawidziłam Harry'ego wtedy, nawet się go bałam. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego jak on. A teraz proszę, jak chętnie szłam zobaczyć się z nim w tym samym miejscu. I wszystko, co stało się między tymi dwoma momentami było totalnym chaosem.

Gdy szłam betonową podłogą zauważyłam, że korytarze są coraz brudniejsze, a ściany coraz bardziej zakurzone. Cele na tyłach zajmowali chyba groźniejsi pacjenci i wydawali się odosobnieni. Byłam oburzona, że Harry musiał mieszkać w jednej z nich. Nie powinien tu mieszkać, powinien mieszkać w ładnym domu z własną kuchnią, łazienką, własną przestrzenią. Nie tutaj, zmuszony do przeniesienia się do tak obrzydliwego miejsca za zbrodnię, której nie popełnił.

Byłam wstrząśnięta i zaparło mi dech w piersiach, kiedy po skręceniu za ostatnim rogiem zobaczyłam panią Hellman. Przeszła przeze mnie fala paniki, kiedy przypomniałam sobie, że jest matką człowieka, który jeszcze kilka godzin temu próbował mnie zabić. Ale jeszcze nie reagowałam, nie byłam pewna, czy jest zamieszana w te zbrodnie. A jeżeli o nich nie wiedziała, ja nie miałam zamiaru jej mówić. I tak by mi nie uwierzyła.

- Rose, właśnie chciałam się z tobą zobaczyć - powiedziała. Jej twarz była pokryta zmarszczkami, a jej oczy były oziębłe - Muszę z tobą o czymś porozmawiać.
- Tak? - spytałam, mając nadzieję, że to nie to, co myślałam.
- Chodzi o Harry'ego. Wygląda na to, że go polubiłaś, prawda?

Po jej słowach straciłam nagle potrzebę widzenia się z Harry'm, ta rozmowa wydawała się ważniejsza. Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć, zdając sobie sprawę, że przeze mnie wszystko stało się dość jasne. Każdy był świadomy tego, że coś było między mną i Harrym, wiedziałam o tym. Miałam tylko nadzieję, że inni będą to widzieć tak, że Harry potrzebował dodatkowej pomocy i ja mu ją po prostu zapewniłam. Chciałam, żeby wyglądało to bardziej obojętnie, niż było w rzeczywistości. Z drugiej strony nie do końca wiedziałam, skąd Pani Hellman wiedziała o naszych rozmowach skoro bardzo rzadko pojawiała się w pobliżu mnie i Harry'ego, kiedy byliśmy razem. Ale skądś wiedziała i pewnie coś na nas miała, nie tak jak ochroniarze i inni pracownicy.

Kiedy nie odpowiadałam, mówiła dalej.

- Po co ci ta taca?
- Ja um... muszę zanieść to Harry'emu. Musieli go zabrać z powrotem do celi i nic nie zjadł.

Przytaknęła podnosząc brwi i uśmiechając się rozbawiona.

- No dobrze, zaniesiesz mu tą tacę, a potem wrócisz do mnie. Mamy nowego pracownika, który może cię zastąpić na stołówce. Mam dla ciebie ważniejszą robotę niż siedzenie codziennie i plotkowanie z tym chłopakiem. Poza tym, dobrze wam zrobi ta rozłąka. Gdybym nie znała szczegółów, pomyślałabym, że coś między wami jest.
- Nie - zaprzeczyłam - Nic między nami nie ma, przysięgam. Chciałam się tylko upewnić, żeby dobrze się nim zajmowano, aby nic nikomu ani niczemu nie zrobił.
- Mhmm - powiedziała Pani Hellman - Oczywiście - Z ostatnim pogardliwym spojrzeniem, jakby chciała mnie wystraszyć odwróciła się i poszła. Nie powiedziała tego wprost, ale wiedziałam, o co jej chodziło. Wiedziałam, że jej słowa oznaczały to, że nie mogę się już widywać z Harrym.

Ale nie mogłam jej posłuchać, a przynajmniej nie teraz. Z resztą powiedziała, że mogę mu zanieść to jedzenie. I tak właśnie zrobiłam, skinęłam do Briana i Thomasa, kiedy ich mijałam. Słyszałam tylko echo własnych kroków i odległe płacze oraz wrzaski, kiedy szłam opustoszałymi korytarzami. To było przerażające, chodzić samemu po Wickendale. Przechodząc obok cel dobiegały mnie głosy mamroczące coś do siebie, czasem krzyczące, plecące rzeczy, których nie mogłaś pojąć. Miałam tylko nadzieję, że Harry tak nie skończy.

Wreszcie, na końcu korytarza, gdzie głosy psychopatów były trochę mniej słyszalne, zobaczyłam go. Siedział na skraju łóżka, trzymając się materaca i patrząc na podłogę. Wydawał się zamyślony.

Zamiast przywitać się z nim, po cichu wyjęłam klucz z kieszeni, przekręciłam i otworzyłam kraty. Dzięki Bogu Pani Hellman rozdała klucze po tym jak zabrakło prądu. Nie spojrzał na mnie, kiedy weszłam zamykając za sobą drzwi.

- Cześć
- Hej - powiedział, a jego jasne oczy wreszcie spotkały moje. Na chwilę zapadła cisza, Harry westchnął, a jego furia wydawała się opaść - Rose, powiedz mi, co się stało z Jamesem. I nie próbuj tego złagadzać. Chcę znać każdy szczegół.

Westchnęłam. Wiedziałam, że moja opowieść wywoła u niego jeszcze większą złość. Ale wiedziałam też, że nie da mi wyjść z pokoju bez wyjaśnień. Opowiedziałam mu więc o drodze o jego domu, jego kłamstwie na temat paliwa, tajemniczym pokoju i jak udało mi się uciec, nie pomijając tego, jak mnie uderzył książką w głowę.

Zachował zimną krew, kiedy słuchał, jego ciało spinało się tylko w niektórych momentach. Kiedy skończyłam nie odzywał się przez minutę, tak jak ja. Wreszcie przerwał ciszę.

- Walnęłaś go w jaja?

Skinęłam i uśmiechnęłam się z ulgą, gdy zobaczyłam, że Harry też się uśmiechnął.

- Dobrze, zasłużył sobie.

Ale potem uśmiechy zeszły nam z twarzy, a Harry spoważniał. Jego głos nieco się zniżył.

- Muszę go dopaść, Rose. Wiesz to, prawda?

Przytaknęłam tylko delikatnie. Harry podniósł się z wygniecionej pościeli i zaczął krążyć po małej celi.

- Tylko nie wiem jak.
- Cokolwiek zrobisz - powiedziałam - nie idź i nie stłucz go. Wpakujesz się tylko w jeszcze większe kłopoty i James będzie wyglądał na niewinnego, musisz poczekać.
- Poszłaś na policję?
- Nie mogę, nie teraz. Potrzebuję najpierw niezbitych dowodów, nie chcę tego zawalić.

Zaczynał się znowu powoli wściekać, zaciskając szczękę i spinając ramiona.

- Ale on tu pracuje, Rose. Będziesz z nim w tym samym budynku codziennie i nie możesz powiedzieć dyrektorce, bo ta szmata to jego jebana matka.

Potrząsnął głową sfrustrowany, zatrzymując się przy ścianie. Spuścił wzrok, a jedynym dźwiękiem było jego równomierny oddech. Nieoczekiwanie wyciągnął rękę i uderzył w ścianę, mocno, z gniewem.

- Kurwa! - wrzasnął, a ja nieco podskoczyłam - Gdybym bardziej walczył mógłbym ją uratować.


I nagle zrozumiałam. Mówił o Emily. Był tam, kiedy została zabita? Mógł temu zapobiec?

- Jak to? - zapytałam.
- Pokłóciliśmy się - westchnął, jego ręka opadła, a on oparł się o beton - Muszę zapalić.
- Kto się pokłócił?
- Ja i Emily - powiedział podpalając białego papierosa, zaciągając się porządnie zanim kontynuował - Pokłóciliśmy się o coś, co było raczej z mojej winy i wyszła. Odeszła i nie wróciła. Następnego dnia, gdy się obudziłem ciągle jej nie było, więc poszedłem jej szukać. Ale jej nie znalazłem i uznałem, że miała mnie dosyć, więc przestałem szukać. Zasłużyła na coś więcej niż ja, wiesz?

Skinęłam, żeby kontynuował. Jego oczy się zaszkliły i oparł głowę o zimną ścianą, wydmuchując chmurę dymu.

- Następnego dnia dostałem telefon z policji, że znaleźli jej ciało obdarte żywcem ze skóry w jakieś stodole czy czymśtam. Była martwa. Gdybym ją wtedy znalazł może by tu teraz była i może byłaby ze mną. Ale musiałem to oczywiście spieprzyć i po prostu odeszła. I gdybym tu nie siedział zabiłbym go, żeby nie mógł już nikogo skrzywdzić, nie obchodzi mnie, czy zostanę ukarany. Zabrał mi już Emily, nie może zabrać też ciebie.

I wtedy zdałam sobie sprawę, że Harry się obwiniał. Nosił to brzemię na własnym karku. To James ją zabił, a Harry musiał za to wszystko cierpieć.

- Harry - powiedziałam podchodząc do niego - To nie twoja wina.

Skinął, ale nie wydawało się, żeby wziął do siebie moje słowa, ciągle patrzył na ziemię.

- Harry, spójrz na mnie - powtórzyłam to, co usłyszałam wczoraj od niego. Posłuchał mnie i jego zielone oczy spoczęły na moich. - To nie twoja wina, okej? - powiedziałam znowu patrząc na niego poważnie - To jest wina Jamesa. Nie zabiłeś Emily, to on ją zabił. Dlatego musi ponieść za to odpowiedzialność. Dopadniemy go jak trzeba, żeby gnił w którejś z tych cel przez resztę życia za to, co zrobił.

Harry przytaknął, niezbyt szczęśliwy na myśl o nie zabijaniu Jamesa gołymi rękami.

- Nie wiem, czy jak go zobaczę to nie stracę nad sobą panowania. Zwłaszcza jak się będzie tak na ciebie gapił. Nie wiem, czy to zdzierżę.
- Spróbuj, błagam - poprosiłam, chociaż w to wątpiłam - Przynajmniej aż cię stąd nie wyciągnę. Bo cię wyciągnę, przysięgam.
- A co jeśli wpędzisz się w kłopoty? Co jeśli pani Hellman coś na ciebie planuje i James cię skrzywdzi, czy coś?
- Nie wiem. Będę nosiła przy sobie scyzoryk, jakoś o siebie zadbam. Ale nie mogę tu siedzieć z założonymi rękoma, Harry - uparłam się, wyprowadzona trochę z równowagi. Nie byłam na niego wkurzona, byłam sfrustrowana, że tkwiliśmy w takim bagnie.
- Możesz. Nie mieszaj się z w nic z panią Hellman czy w ogóle z kimkolwiek, to może być niebezpieczne. Ja się tym zajmę, sam się policzę z Jamesem.
- Nie, Harry, nie możesz go po prostu zabić! - dosłownie wrzasnęłam, dla podkreślenia. Traktował mnie jak dziecko i dużo lepiej wiedział, jak się czym zająć. Ale pobicie Jamesa na oczach ludzi, którzy już myśleli o nim jak o zabójcy tylko by wszystko pokomplikowało - I muszę się mieszać w tą sprawę, jeżeli chcę coś zdziałać - powiedziałam, na samą myśl o "trzymaniu się od tego z daleka" się cała rwałam.
- Rose, posłuchaj mnie! Nie możesz latać dookoła, zbierając dowody i próbując mnie stąd wyrwać, skoro jest tu pani Hellman i James! Nie uważasz, że zaczną coś podejrzewać?
- Ciszej - prawie krzyknęłam broniąc swojego zdania. Ciągle staliśmy niecałe pół metra od siebie i jego głos był zdecydowanie za głośny biorąc pod uwagę naszą odległość - Nie będę tylko siedziała i modliła się, że w końcu go złapią, bo jakbyś nie zauważył karma nie istnieje. Sam się nie wsadzi do pierdla, Harry. I nie mogę dać ci się znowu za niego ukarać!
- Już mnie to kurwa nie obchodzi, Rose!

Jego złość nie wydawała się odpuszczać, ale wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić.

- Muszę się go tylko pozbyć. Nie mogę stracić kolejnej osoby, na której mi zależy - powiedział, zniżając głos do szeptu. Zbliżył się o krok tak, że nasze klatki się prawie dotykały, kiedy spojrzał na mnie - Nie chcę stąd wychodzić, jeżeli to oznaczałoby narażanie cię na niebezpieczeństwo i nie chcę czekać wieki na jakiś dowód.
- Więc czego ty chcesz, Harry? - zapytałam, tak cicho jak on.

Jego kolejne słowo było wypowiedziane tak delikatnie i łagodnie, jakby miało zniknąć, gdyby powiedział je za głośno.

- Ciebie.

Moje serce biło jak dzwon, odbierając mi dech w piersiach.

- Chcę tylko ciebie, Rose.

Spojrzałam mu w oczy i od razu straciłam głos. Wpatrywałam się w nie dość długo, ale Boże, były takie piękne. Iskrzyły troską i namiętnością, jak morze szmaragdów. Mimowolnie zbliżyłam się, jego oczy mnie do siebie przyciągnęły. Kiedy poczułam na sobie jego oddech zdałam sobie sprawę, jak blisko staliśmy, moja twarz zaledwie kilka centymetrów od jego.

- Przepraszam - wyszeptałam, odpychając go delikatnie - Ja po prostu... Nie wiem, co mam dalej robić, żeby powstrzymać się przed pocałowaniem cię - ledwo przytomna, zatracona w jego oczach niechcący powiedziałam to na głos. Gdy zdałam sobie sprawę, co właśnie wyznałam moje policzki zaczęły piec i miałam chęć niemal zapaść się pod ziemię ze wstydu. Byłam tak zaskoczona swoimi własnymi słowami, że prawie nie usłyszałam jak powiedział:
- Więc mnie pocałuj.

Ale jednak usłyszałam. I gdzieś w środku słyszałam krzyki, żebym tego nie robiła, żebym uciekała. To było Wickendale i konsekwencje takich wybryków były nieobliczalne. Z drugiej strony moje ciało i serce nie mogło wyobrazić sobie czegoś lepszego niż przyciśnięcie moich usta do jego.

Zdecydowałam się na tę drugą opcję.

Moje serce wyrywało się z piersi, kiedy pochyliłam się w jego stronę. Myśli, że to nie był dobry pomysł  mnie powstrzymywały i spowalniały cały proces. Ale samo muśnięcie jego ust wystarczyło, żeby zmiękły mi nogi. Były tak pełne, delikatne i ciepłe. I potrzebowałam więcej.

Moja ręka sięgnęła do jego szyi, gdy przyciągnęłam go do siebie opierając o siebie nasze czoła. Harry był tym razem nachalniejszy zasysając moją dolną wargę. To było cudowne uczucie, kiedy zrobił to samo z górną. Te kilka sekund było tak erotyczne, że wystarczyło, by nam obojgu zabrakło tchu. Ręce Harry'ego przeniosły się na moje włosy, aby ostrożnie ściągnąć gumkę z mojego kucyka i rzucić ją na podłogę, a moje włosy opadły w falach wokół moich ramion.

Oddzielił od siebie nasze wargi, tylko żeby powiedzieć, że rozpuszczone podobają mu się znacznie bardziej. A potem kontynuował pocałunek wolno i czule. Przesunął ręce na moje uda i przyciągnął mnie do siebie, nasze klatki podnosiły się i opadały szybko przy sobie. I nagle Harry przycisnął swoje ciało do mojego, a ściany Wickendale powoli zaczęły blaknąć. Znikał brud, zmartwienia odpływały oraz horrory kryjące się w tym budynku odlatywały. Nie było żadnego Jamesa, żadnej pani Hellman, żadnej Cynthii czy Thomasa czy Briana. Był Harry i tylko Harry. Mój świat nie był już mój, bo był przesiąknięty nim. Każdy drobiazg w Harrym i jego ciele, tylko o tym myślałam.

Kiedy wślizgnął się językiem do moich ust, przesuwając po moim, było po mnie. Jego seksowna aura, jego szczupłe ciało, jego burzliwe włosy, jego gładka skóra, jego męski zapach, jego gorący oddech, jego wielkie dłonie trzymające mnie za uda. To było za wiele, jego silne rysy i ruchy odbierały mi siłę i sprawiały, że moje kolana robiły się miękkie. Harry szybko zareagował, jego ręce przesunęły się z moich pośladków do moich ud, kiedy podniósł mnie i oplótł sobie wokół pasa, przyszpilając mnie do ściany. Całowałam się kilka razy, ale nigdy nie tak. Jego kciuki rysowały małe kółka na moich nogach, a moje ręce wplotły się w jego loki. Pociągnęłam je delikatnie, a on cicho jęknął. Jego jęki były jeszcze bardziej pociągające niż bym sobie wyobrażała. Z tym dźwiękiem pragnęłam jeszcze więcej.

- Połóż mnie na łóżku - sapnęłam, wracając do pocałunku, gdy tylko skończyłam mówić.
- Mmm - zamruczał i zaniósł mnie na materac ciągle całując. Nachylił się, żeby położyć mnie na białej pościeli. Zawisł nade mną podpierając się na łokciach. Jego mięśnie odznaczały się na jego szerokich ramionach. Chwilę potem Harry oderwał swoje usta od moich, oboje ciężko oddychaliśmy. Jego usta znaczyły drogę na moim policzku, potem szczęce, a następnie na szyi, gdzie zostawiał delikatne pocałunki - Jesteś taka piękna, Rose - wymamrotał, jego akcent tak cudownie podkreślał jego głos.

Pomimo tych słodkich słówek wiedziałam, że pocałunek nie jest już czuły i niewinny, kiedy Harry uśmiechnął się łobuzersko na mojej skórze wędrując dłońmi po moim ciele. Uznałam, że to dobry moment, żeby rozpiąć jego uniform i samej trochę pozwiedzać. Moje palce przesuwały się po skórze jego torsu. Ku mojemu rozczarowaniu jego pełne wargi oderwały się od mojej szyi. Zamiast mnie pocałować wziął w zęby moją dolną wargę. Z moim jękiem poczułam wybrzuszenie wzrastające w dole jego uniformu. Poczułam je jeszcze lepiej, kiedy przycisnął swoje biodra do moich, poruszając nimi w rytmie pocałunku.

Zanim doszło do czegoś więcej, usłyszałam coś. I to nie było coś ode mnie czy Harry'ego, coś innego. Harry też to musiał usłyszeć, bo oderwał się ode mnie i odwrócił do drzwi celi. I wtedy oboje ją ujrzeliśmy. Rosemary.

Stała za kratami, jakby przechodziła obok, ale zatrzymała, kiedy natknęła się na naszą dwójkę. Nigdy nie sprawiała problemów. Razem ze swoją córką pilnowały się własnych spraw jako pracownice. Ale teraz potwornie się bałam tego, co zrobi. Opadła jej szczęka i była przerażona. Na pewno powie pani Hellman.

- Rosemary! - zawołałam, ale było już za późno. Zdążyła już odbiec.

Harry i ja zostaliśmy przyłapani. I jeżeli pani Hellman by się dowiedziała, już wyobrażałam sobie konsekwencje.

                                                                                                                 
No i macie Rarry kiss no hahah jak się podobało? Wiem, że dla was to i tak za mało, wy zboczeńce;P Zdradzę wam, że to drugi rozdział w moim top 3 hihi Zadawajcie pytania na asku (macie po prawej), bo jak Natalia wrzuci ten rozdział to ja będę na wymianie uczniowskiej w Niemczech, więc mi się będzie nudzić, to będę odpowiadać xD ~Magda

i jeszcze jedna sprawa, że ktoś zrobił bloga, na którym umieścił nasz nagłówek i kopiował nasze rozdziały sam się pod nimi podpisując. więc po pierwsze to nagłówek też jest własnością prywatną i jest nasz, a po drugie rozdziały są tłumaczone przez nas i nie macie raczej prawa ich sobie kopiować i mówić, że to wasze. takie to było chamskie ze strony tego, kto to zrobił, ale myślę, że spora część ludzi już wie, że tutaj było i jest pierwsze tłumaczenie psychotic. ~natalia :)x

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 18

piosenka podesłana przez jedną z czytelniczek, nie jestem pewna której, ale dziękujemy


KELSEY'S POV

Podskoczyłam nagle obudzona trzaskiem zamykających się drzwi. Otworzyłam szeroko oczy i przekręciłam głowę w stronę drzwi, ciągle na wpół przytomna i ledwo świadoma. Czekałam chwilę na jakiś hałas, próbując dojść do tego, czy to był tylko sen czy nie. Nic. Uznałam, że to musiał być sen. Przekręciłam się, znowu próbując zasnąć.

Stuk.

Usiadłam prosto wpatrując się w drzwi sypialni. Tym razem na pewno to słyszałam. Ktoś był w domu. Wyciągnęłam nogi spod ciepłej pościeli i wyszłam z łóżka. Z obawą podeszłam do drzwi, otwierając je najciszej jak mogłam

- Halo? - zawołałam.

Cisza.

Weszłam w ciemność, ledwo wchodząc do kuchni, kiedy usłyszałam sapnięcie. Pstryknęłam światło po mojej lewej stronie, odkrywając źródło tajemniczych odgłosów.

- Jest tu ktoś... o Boże, Rose! Wszystko w porządku?! - gdy światło rozjaśniło moją kuchnię, zachłysnęłam się powietrzem na ten widok. Rose leżała na przeciwko drzwi, jakby nie była w stanie stać, zważając na jej widoczne wyczerpanie. Podbiegłam do niej opadając na kolana - Co się stało?

Ledwo potrząsnęła głową, jakby nie miała siły na nich więcej, wypełniając pokój swoimi ciężkimi oddechami. Kucyk, który zwykle nosiła na czubku głowy rozpadł się i poplątane włosy opadały wokół jej rysów, uniform był pobrudzony, a jej twarz spocona. Z jej rozciętego kolana skapywała krew prosto na mój dywan.

Co się do cholery stało?

- Ktoś ci zrobił krzywdę? - próbowałam z niej coś wydusić. To, jaka była roztrzęsiona i zapłakana podpowiadało mi, że mogły w tym brać udział osoby trzecie. Jej słabe skinienie było dla mnie potwierdzeniem. Popytałabym ją bardziej, ale widziałam, że nie była teraz w stanie rozmawiać.

- Dobra - powiedziałam - Chodź na kanapę.

Oplotłam ją ramieniem wokół pasa podnosząc z wycieraczki. Szurała nogami po podłodze, kiedy ciągnęłam ją do salonu. Położyłam ją na poduszkach i pobiegłam do zlewu nalać jej wody, której zdecydowanie potrzebowała. Oh, i chyba powinnam wziąć też jakiś bandaż na jej kolano.

Podeszłam do niej kładąc wszystko na stoliku przy kanapie. Oddech Rose tylko troszkę się ustabilizował, ale już wcale się nie trzęsła. Podałam jej szklankę wody. Głośno przełykała, a kiedy w kilka sekund skończyła westchnęła głęboko.

- Dzięki - powiedziała, chociaż jej głos ciągle był nieco ochrypły. Przytaknęłam i czekałam cierpliwie, siadając na dywanie przy niej. Popatrzyłam na mnie, zszokowana i przestraszona zarazem. - Nie wierzysz, co się właśnie stało.


ROSE'S POV

Opowiedziałam wszystko Kelsey. Powiedziałam jej, że James jest mordercą; jak uciekałam przez ciemny las. Nie obyło się bez wymiotowania i błądzenia w dezorientacji. I powiedziałam jej też, jakie to było kurwa przerażające stać twarzą w twarz z seryjnym zabójcą. To nie było jak w filmach albo książkach, gdzie mogłaś spojrzeć w oczy śmierci i zachować spokój dopóki kilka minut później nie zjawiła się policja. Nie było tak, że jak tylko uciekłaś wszystko wracało do normy i nie byłaś już wcale roztrzęsiona. Wcale tak nie było.

Najpierw był szok. Byliśmy przyjaciółmi i myślałam, że jest słodki. Śmiałam się z jego żartów, trzymałam go za rękę, nawet go pocałowałam. Ale nic nie było naprawdę. Mogłam to sobie przyśnić. Bo tymi rękami mordował, tymi ustami groził swoim ofiarom. Ale nie zszokowało mnie tak to, że okazał się kimś zupełnie innym, bardziej mnie to przerażało. To jak mnie bolało, kiedy przycisnął mnie do ściany, to jak zostawił siniaki na mojej skórze, chociaż byłam za bardzo przestraszona, żeby to zauważyć. Przerażenie krążyło w moich żyłach i pulsowało w moich uszach. Był w stanie zakończyć mój żywot od tak. Mógł mnie zgwałcić albo obedrzeć ze skóry, albo i to i to. Mógł mi zrobić co tylko chciał i byłabym bezsilna. W ciągu kilku sekund z przyjaciela od gorącej czekolady zamienił się w niebezpiecznego seryjnego morderca. Przeszły przeze mnie dreszcze, a żółć podeszła mi do gardła. Ale na szczęście ciągle mogłam myśleć na tyle jasno, żeby się wyrwać. W chwili, kiedy wyrwałam się z jego domu poczułam wielką ulgę, rozbłysł promyk nadziei. I potem już tylko biegłam.

Moim pierwszym instynktem było pobiec do Harry'ego. Pobiec do niego i przytulić się do jego torsu, jego ramiona by mnie oplotły, duże dłonie głaskałyby moje plecy, a jego głęboki głos powtarzałby mi, że będzie dobrze. Obroniłby mnie przed Jamesem, tak jak kilka tygodni temu przed Normanem. Ale nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam tam wejść bez klucza i dobrej wymówki i nie mogłam pobiec do celi Harry'ego i powiedzieć mu wszystkiego. Bo nie wiedziałam, na ile zaangażowana w zabawy Jamesa była Pani Hellman. Kelsey powiedziała, że już podejrzewała mnie i Harry'ego i nawet jak nie wiedziała o morderstwach Jamesa, to nie był zbyt dobry pomysł.

Więc zamiast tego pobiegłam prosto tutaj, gdzie James nie wiedział, jak trafić. Ledwo znał Kelsey i nie zaciągałby się aż tutaj. Ciągle byłam w strzępkach i roztrzęsiona, kiedy kończyłam opowiadać swoją historię. Horror poprzednich wydarzeń ciągle nie dawał mi spokoju. I nadal byłam wykończona. Biegłam godzinami, nie mogąc odważyć się spojrzeć za siebie. Adrenalina dodawała mi sił, a kiedy opadła ledwo utrzymywałam otwarte oczy.

Wysiliłam się na tyle, by opowiedzieć wszystko Kelsey. Ciągle jeszcze nie przyswoiłam faktu, że James cały czas był zabójcą. Ta świadomość zaczynała powoli wsiąkać, powodując uczucie przerażenia. Niestety odkrycie prawdy nie mogło po prostu zamknąć rozdziału Jamesa i nie mogłam ot tak przewrócić strony. Bo ciągle pracował w Wickendale. I ja też.

- Musimy zawiadomić policję! - krzyknęła Kelsey - Nie możemy pozwolić, żeby to temu choremu dupkowi uszło na sucho!

Miała rację, ale zdążyłam już przemyśleć ten pomysł raz po razie.

- Kelsey, ochroniarze są właściwie powiązani z komendantem. Jest właściwie komisarzem. Poza tym, nawet nie mamy dowodu.
- Więc co mamy zrobić?! Pozwolić żeby mu się upiekło? - wrzasnęła.
- Nie, tego nie powiedziałam. Spójrz, chcę, żeby go aresztowali jeszcze bardziej niż ty, ale chcę, żeby to wyszło. Jeżeli pójdziemy teraz na policję bez żadnego dowodu to nam nie uwierzą, a jak już znajdziemy dowód i spróbujemy się do nich zwrócić to nawet nas nie wysłuchają. Ale jeśli zaczekamy aż zdobędziemy jakiś solidne potwierdzenie, to ich na pewno przekonamy. Nie mogę dać im żadnego powodu, żeby nam nie uwierzyli. Nie chcę tego spieprzyć i żeby mu to uszło na sucho - wyjaśniłam

Kelsey westchnęła ciężko i skinęła wiedząc, że to najrozsądniejsze rozwiązanie.

- Kurna - powiedziała - Czyli Harry jest niewinny.

Gdy tylko wspomniała o Harrym wróciło moje głośne bicie serca i przytaknęłam. Miał rację. Podczas gdy James udawał niewinnego, a tak naprawdę był okrutnym przestępcą, Harry wręcz przeciwnie. Jego poprzednie poczynania zostawiły jakieś blizny na jego duszy, z pewnością, ale był dobry. Harry, pod swoją ciemną otoczką, był dobrym człowiekiem. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć o Jamesie i o tym, co zrobił, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. Bo wiedziałam, że jak tylko mu powiem jego niewinność pójdzie w zapomnienie. Sam też zostanie zabójcą.

Jeśli powiem mu prawdę, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że ubiłby Jamesa na śmierć.


HARRY'S POV

Ciężkie drzwi otworzyły się ukazując Briana, który wyglądał na zniesmaczonego.

- Czas na lunch - oznajmił.

Zwykle bałem się, gdy wchodził do mojej celi. Kończyło się to odprowadzeniem na którąś z sesji terapeutycznych i zajęć "wzbudzających ludzkość w pacjentach". Ale irytacja malała z każdym dniem, spędzonym w tym budynku. W mojej celi z samym sobą, gdzie jedyny hałas stanowiły odległe krzyki i głosy w mojej głowie. Ten sam pokój, te same gołe ściany, ten sam bród i smród. Wszystko było takie same poza moim umysłem, gdzie moje myśli zaczynały wariować i rozbiegać się. Przysięgam, tracę rozum w tym miejscu i jak nie byłem już obłąkany to na pewno w krótkim czasie mnie to czekało, gdybym został w tym okropnym miejscu.

Pomimo niepokoju, który wzrósł z pojawieniem się Briana, myśl o zobaczeniu Rose rozwiała wszelkie obawy. Wydawało mi się, że z każdym dniem, z którym zbliżałem się do punktu kulminacyjnego, myśli o niej były coraz wyraźniejsze. Była najlepszą terapeutką, chociaż wcale nią nie była. Kiedy rozmawialiśmy nie analizowała mojego stanu psychicznego na podstawie tego co mówiłem.

I przyznanie się do tego mnie znacznie osłabiało, bo uważałem się za wyjątkowego silnego indywidualistę, ale rzeczywiście jej potrzebowałem. Była zwyczajnym człowiekiem i mnie też tak traktowała. Czułem, że mnie naprawdę słuchała zamiast uważać moje słowa za nic nie znaczące. To nawet nie musiała być Rose, to mógł być ktokolwiek, kto byłby w stanie poprowadzić ze mną cywilizowaną rozmowę. Bez kogoś takiego byłbym zmuszony do gadania z samym sobą, jak prawie każdy tutaj, co ani trochę nie pomagałoby mojemu zdrowiu psychicznemu. Choć tym słuchaczem mógłby być ktokolwiek, jak już wspomniałem, cieszyłem się, że to była ona. Byłem niewyobrażalnym szczęściarzem, że tym anonimowym słuchaczem była Rose. Naprawdę ją lubiłem. Nie umiała się powstrzymywać i zawsze była strasznie ciekawska, i trochę jakby kapryśna. Była też opiekuńcza i wyrozumiała, jak na przykład wtedy, gdy jej opowiedziałem o moim tacie, Wickendale oraz Emily. Po tej rozmowie utwierdziłem się w moim przywiązaniu do niej.

- Harry - warknął Brian. Wstałem z łóżka i wyszedłem na korytarz. Był on jakoś wyjątkowo pełny dzisiaj, wielu ochroniarzy i pacjencjentów się po nim kręciło. Szedłem w ciszy na stołówkę, nie mając ochoty na wkurzanie Briana dogryzaniem. Dotarliśmy wreszcie do kafeterii i oto była Rose. Skubała paznokcie czekając na mnie.

Brian zatrzymał się jak zwykle przy drzwiach, jakby był moim ojcem i podrzucał mnie do parku, czekając cierpliwie, kiedy szedłem się bawić. Odsunąłem krzesło obok Rose. Spojrzała na mnie z uśmiechem, choć to nie był ten uśmiech, co zawsze, wydawał się nieco... przygaszony. Ale nie był dla mnie wystarczająco przygaszony, żeby o to pytać, więc nie pytałem.

- Jak masz na nazwisko? - spytałem zanim miała szansę się odezwać, siadając.
- Moje nazwisko? - powtórzyła jakbym zadał jej jakieś dziwne pytanie. Skinąłem.
- Winters - odparła.
- Rose Winters - wypróbowałem, przytakując w zrozumieniu. Pasowało jej.

Jej uśmiech nieco się poszerzył, gdy to wypowiedziałem.

- Hej, Harry? - zapytała.
- Tak?
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie.

Jej oczy przeskanowały moją twarz zanim się odezwała, nieco ciszej.

- Czemu od początku nie mówiłeś, że jesteś niewinny?

Nie zapytała o to chamsko, wyglądała na naprawdę zaciekawioną. Musiałem się przez chwilę zastanowić, poskładać myśli do kupy zanim odpowiedziałem.

- Cóż, wiedziałem, jacy są ludzie tutaj, gdy miałem 12 lat. Nauczyłem się, że powtarzanie, że jesteś niewinny czyni cię tylko jeszcze bardziej szalonym. Jeżeli płakałeś, wrzeszczałeś, że jesteś niewinny, krzyczałeś, że chcesz stąd wyjść byłeś tylko jeszcze bardziej ograniczany. Innie dzieciaki myślały, że jesteś słaby, że jesteś najsłabszym celem. Tylko twardziele nie byli bici albo nękani przez resztę dziecięcych psychopatów. Tylko ci, którzy wzięli w garść swoją niepoczytalność i używali jej jako zalety, straszyli innych. Ani razu nie powiedzieli, że są niewinni, więc nikt nie zakładał, że byli. Grali swoje role i każdy się ich obawiał. Byli nietykalni. Więc teraz robię to samo, żeby nie skrzywdzili mnie tacy jak Norman. Odgrywam swoją rolę.

- Nie, nie mówię, że jestem fałszywy - dodałem szybko, próbując ją uspokoić - To była prawda, wszystko, co powiedziałem odkąd się spotkaliśmy - Stwierdzenie, że "odgrywałem swoją rolę" nie było najlepszym doborem słów. Teraz myślała, że cała moja osobowość była na pokaz.

Skinęła, ale nie spojrzała mi w oczy.

- Rose, spójrz na mnie - poprosiłem i mnie posłuchała - Nie próbuj myśleć, że nie byłem sobą w twojej obecności, nie o to mi chodziło. Chodzi mi o to, że staram się być nieco bardziej onieśmielający dla innych pacjentów, serio - Nie podobał mi się ten zdesperowany ton w moim głosie i może moje wariactwo coraz bardziej rosło, ale potrzebowałem jej pełnego zaufania. Tylko jej mogłem się zwierzać i tylko ona znała prawdę, nie mogłem nawet ryzykować tego, żeby się zawahała.

Patrzyła na mnie przez chwilę, nie mogłem odczytać nic z jej twarzy. Czekałem cierpliwe bojąc się jej odpowiedzi z każdą minutą coraz bardziej.

- Więc naprawdę jesteś prowokatorskim, sarkastycznym dupkiem? - odpowiedziała wreszcie. Gapiłem się na nią przez moment, a następnie uśmieszek wkradł mi się na usta. Odchyliłem głowę śmiejąc się. Śmiałem się tak głośno, że kilka osób się do nas odwróciło, a może trochę więcej niż kilka. Szczerze miałem to gdzieś. Potem także Rose zaczęła się śmiać. Uwielbiałem ten dźwięk.

- Żarcik - zachichotała. Powoli się uspokajaliśmy, a pokój cichł. Nasze uśmieszki zniknęły. Rose przybrała poważny wyraz twarzy, patrząc mi prosto w oczy.

- Wydostanę cię stąd, Harry. Obiecuję.

Przytaknąłem na jej wyszeptane słowa, wiedząc, że nie chciałem niczego więcej jak opuścić to miejsce. Na dobre. I część mnie łudziła się małym promyczkiem nadziei, że dołączyłaby do mnie. To była tylko taka niewielka myśl. Poszedłbym z nią albo bez niej, ale byłoby mi znacznie lepiej, gdyby była przy mnie. Sięgnąłem pod stołem po jej rękę, tak dyskretnie jak tylko mogłem. Spojrzałem w dół na nasze dłonie, ale moją uwagę przykuło coś innego. Siniaki. Siniaki na jej nadgarstkach. Zastygłem wpatrując się uważnie w okropne znamiona.

- Co to kurwa jest?

ROSE'S POV

Cholera. To ten moment, którego obawiałam się odkąd dotarłam do domu Kelsey. Ale wiedziałam, że nie mogłam tego uniknąć, musiałabym mu powiedzieć prędzej czy później. Miałam po prostu nadzieję, że to byłoby później. Nie wiedziałam, jak bardzo to nim wstrząśnie, nie wiedziałam, co zrobi. Gdybyśmy byli gdziekolwiek indziej powiedziałabym Harry'emu, żeby się nie wahał, dopingowałabym go obserwując, jak James dostaje to, na co zasłużył. Ale to nie było gdziekolwiek indziej, to było Wickendale. A tutaj, jeśli Harry wystawiłby pięść byłby wychłostany albo trafiłby nawet na terapię elektrowstrząsową. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie mogłam dopuścić to tego, żeby został znowu ukarany przez Jamesa. Przynajmniej nie widziałam dzisiaj tego pojebanego skurwysyna, musiał nie przyjść do pracy.

- Rose, kto ci to zrobił? - dopominał się Harry. Już teraz był wściekły, to nie zwiastowało nic dobrego.
- Okej, Harry, posłuchaj mnie. Nie panikuj, bo inaczej będą mi kazali wstrzyknąć ci coś na uspokojenie, a potem cię ukarzą. Cokolwiek tylko... po prostu nie wkurzaj się.

Przytaknął, ale widziałam dobrze, że mnie nie słuchał.

- To są... no on... on mnie przyszpilił do ściany i złapał na nadgarstki, ale uciekłam...
- Kto? - przerwał mi Harry, jego głos był mroczny i pohukiwał w jego klatce piersiowej.

Wzdrygnęłam się zanim wyrzuciłam to z siebie, kuląc się w sobie przygotowując się na to, co nadchodziło.

- To... to był James. Próbował mnie zabić, on jest tym zabójcą.

Dłonie Harry'ego gwałtownie złapały na stolik, trzymając go tak mocno, że jego knykcie pobielały. Jego oddech pogłębił się i był coraz cięższy. Jego szczęka była tak zaciśnięta, że bałam się, że mogło go to boleć, a żyły pod jego skórą były widoczne jak na dłoni. Dostawał szału, dosłownie trząsł się ze złości.

I wiedziałam, że zaraz eksploduje.
______________________________________________
hejka kochani. co u was? ciągle mamy dużo pracy w szkole, więc zostaje nam mniej czasu na psychotic, ale rozdziały będą zawsze regularnie, więc o to nie macie się co martwić. dziękujemy za wszystkie wasze komentarze, bo pod ostatnim rozdziałem było OKOŁO 240!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! jesteście niesamowici, to aż o niecałe 60 więcej niż pod rozdziałem 16 wowowowowow. jest też około 450 obserwatorów na blogspocie, a konta Harry'ego i Rose mają ponad 1K followers asdfghjkl. nie wyobrażacie sobie, jak bardzo się cieszymy ♥ linki do twitterów bohaterów są po prawo. to tyle chwalenia się hihi. ciągle przysyłajcie nam swoje edity, kolaże i rysunki z #PsychoticPL, a wstawię je na bloga do zakładki wasze prace. najlepiej jakbyście też tweetnęły je ze wspomnieniem mnie albo magdy to wtedy na pewno nie zostaną przeoczone xx

następny rozdział jak zwykle w poniedziałek, trzymajcie się mwah ~natalia :)x

A ja przypominam tylko o naszym asku (macie po prawej), chętnie odpowiem na wszystkie pytania, a teraz idę spać bo jest pierwsza w nocy, jutro wstaje przed 6, a teraz robię korektę;P widzicie jak bardzo was kocham? ~Magda 

poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 17

Wickendale. Miejsce pełne sekretów. Kryło to, o czym się nie rozmawia, uciszało tych co za dużo mówili, więziło szaleńców. Ci załamani ludzie nazywali to miejsce domem lub piekłem, zależało od tego, jak chcieli je postrzegać. Patrząc na jego przyjemną dla oka strukturę i ekstrawaganckie kamienne schody, ktoś mógłby pomyśleć, że jest dobrze utrzymane, a w środku jest miło i przyjemnie.
Ale ludzie którzy tak myśleli nie mogli się bardziej mylić. Mimo wszystko był to szpital psychiatryczny. Wystarczy rzucić okiem na jego ogromne korytarze i główne pomieszczenia i odkryć, że w budynku kryją się horrory. Były tam trzy oddziały, po jednym dla każdej grupy obłąkanych pacjentów. Kiedyś był też oddział dziecięcy, ale minęło dużo czasu odkąd go zamknięto. Każdy oddział miał swój własny gabinet pielęgniarek, główne biuro, ochroniarzy i oczywiście pacjentów.
Schowana w najdalszym kącie instytucji miała swoją celę Ella Faren. Była bliska przeniesienia na drugi oddział, jej choroba stopniowo się pogarszała. Ale prawie nikt nie zauważał. Ponieważ nigdy tego nie pokazywała, nigdy nie wypowiadała na głos swoich pogmatwanych myśli. Jedyny raz, kiedy odezwała się do pracownika był rok temu. Jedynym czego pragnęła była huśtawka, powiedziała. Aby uczynić celę bardziej "jej", zażądała huśtawki. Nienawidziła siedzieć w miejscu. Chciała się poczuć jakby latała. Więc krzyczała i płakała i kopała, dopóki w końcu nie zainstalowano huśtawki w jej celi, aby ją uciszyć. I od tej pory była szczęśliwa. Nawet kiedy padało i było ciemno, siadała w swojej koszuli nocnej na huśtawce i huśtała się w przód i tył uśmiechając i nucąc pod nosem w rytm skrzypienia łańcuchów.
W innej części budynku był Damen Raloff, którego trzymali w kaftanie bezpieczeństwa odkąd pamiętał. Musiał być unieruchomiony i karmiony za każdym razem, gdy jadł i nikt nie śmiał go uwolnić. Ponieważ był samo-kanibalem. A przynajmniej tak go nazywali. Zaczęło się od palców, a później skonsumował całą prawą rękę. Zaczął być groźny, kiedy zaczął polować na innych ludzi pragnąc ich mięsa. Doszło do tego, że o mało nie przenieśli go na Oddział C. Ale polepszało mu się,  więc jak na razie był bezpieczny w swojej celi, z dala od tamtego okropnego miejsca.
I była też Cynthia. Była pacjentem Wickendale na wiele lat przed swoim tajemniczym zniknięciem. Zamordowała swojego ojca. Właściwie to dźgnęła go dokładnie 47 razy w pierś. I za to została wysłana do tej instytucji. Była szalona, mówili. Zadźgała swojego ojca bez żadnego powodu, musiała być szalona. Ludzie wykrzykiwali oskarżenia i myśleli, że wiedzieli o niej wszystko. Myśleli, że była zimnokrwistą morderczynią. Ale nie zdawali sobie sprawy, że każde okrutne dźgnięcie odpowiadało każdemu razowi, kiedy jej ojciec brał ją na dół do piwnicy i molestował. Zrobił to dokładnie 47 razy, więc ta ilość dźgnięć nie wydawałaby się już taka zła, gdyby tylko ludzie wysłuchali i  postarali się zrozumieć. Ale nie, Cynthia nie miała dowodu i nikt nie chciał jej słuchać, więc tak oto znalazła się tutaj.
Wiele różnych kryminalistów odpoczywało w swoich celach każdej nocy, każdy z inną historią. Niektórzy byli w istocie szaleni. Pilnowani przez niezliczonych pracowników i ochroniarzy.
Ci pracownicy, którzy przebywali na co dzień w budynku również mieli w sobie coś z szaleńców, choć tak naprawdę każdy miał. To, co wyróżnia pacjentów, to ich decyzja. Pozwolili swojemu szaleństwu wygrać ze zdrowiem psychicznym. Pomijając tą jedną decyzję pacjenci i pracownicy byli do siebie bardzo podobni. Właściwie to jeden z tych pracowników sam był obłąkany. Ktoś spośród wielu pracowników Wickendale powinien być zamknięty w jednej z cel, nie patrolować korytarze. Ponieważ jeden z pracowników był mordercą. I nie można było przewidzieć, kogo wybierze na następną ofiarę.

ROSE'S POV
Byłam emocjonalnie wykończona, kiedy wychodziłam z gabinetu Lori. Ciągle byłam oniemiała po historii Harry'ego, a moje myśli kłębiły się bezwładnie w mojej głowie nie mogąc skupić się na niczym innym oprócz rozczochranych loków i pięknego uśmiechu. Ale tym razem zamiast fascynacji, którą czułam, kiedy myślałam o Harrym czułam uwielbienie i podziw. I bałam się o to, jak szybko te uczucia mogły przekształcić się w miłość pod wpływem uroku Harry'ego. Ponieważ jeśli tak by się stało, nie wiem jak długo mogłabym znieść widok jego zamkniętego w brudzie i okrucieństwie tego budynku i nie wiem jak długo mogłabym się powstrzymać przed pocałowaniem go. Czego niestety  nie mogłam nigdy zrobić, bo z pewnością straciłabym pracę, a także rozum.
Ale dowiedzenie się o niewinności Harry'ego w końcu zrzuciło z moich ramion wielki ciężar, a jednocześnie przysporzyło zmartwień. No bo jeśli Harry nie zabił tych kobiet, to kto to zrobił?
Zanim zdążyłam pomyśleć nad tym pytaniem, zobaczyłam Kelsey na końcu korytarza.
- Kelsey! – zawołałam zdając sobie sprawę, że nie rozmawiałam z nią od kilku dni.
- Cześć, Rose! – powitała mnie z uśmiechem przyspieszając kroku – Co u ciebie słychać? – kontynuowała, kiedy znalazła się już obok mnie.
- Harry jest niewinny – wyrzuciłam z siebie czując wewnętrzną potrzebę podzielenia się z kimś tą informacją.
- Co? – spytała.
- Jest niewinny – potrzebowała chwili, żeby przetrawić informację; jej brwi się uniosły tylko po to by zaraz złączyć się w zmieszaniu.
- Skąd to wiesz? – zastanowiła się. Powiedziałabym jej, ale czułam, że historia Harry'ego musiała pozostać bezpiecznie ukryta; jakby nasza więź miała się przerwać, gdybym powiedziała komuś to, co wyznał mi tak szczerze. To nie była moja historia do opowiedzenia. Poza tym pomyślałaby, że jestem łatwowierna i uznałaby oświadczenie Harrego za kłamstwo.
- Po prostu wiem – było odpowiedzią, na którą się zdecydowałam.
- Rose, zdajesz sobie sprawę z tego jak szalenie to brzmi?
- Tak – powiedziałam wiedząc, że będzie trudno przekonać kogokolwiek do tego co właśnie odkryłam – Ale to prawda, Kelsey. Przecież wiesz, że nie jest jak reszta tutejszych pacjentów. I słyszałaś co dziś zrobił?
Kelsey skinęła głową. Lori pewnie już jej powiedziała, kiedy zajmowała się Molly.
- Tak, to było niesamowite. Pomógł mi ją opanować lepiej niż ochroniarze. I nawet nie wykazuje objawów niepoczytalności.
- Najlepsi przestępcy nie wykazują – oznajmiła pewnym tonem.
- Cóż, ja wiem, że nikogo nie zabił. Jestem tego absolutnie pewna. I zamierzam go stąd wyciągnąć i ujawnić światu prawdę o Wickendale, a ty mi w tym pomożesz.
- Nie, nie mam zamiaru! – zaprotestowała – Rose, poczekaj chociaż, aż będziesz miała jakiś dowód. Ale dopóki go nie znajdziesz, ja nie będę brać w tym udziału, a ty zachowasz swoje szalone pomysły dla siebie. Jeśli pani Hellman usłyszy co planujesz, nie będzie różowo. I tak już ma podejrzenie w stosunku do waszej dwójki – powiedziała Kelsey, a razem z jej słowami ciarki przebiegły wzdłuż mojego kręgosłupa.
- Co masz na myśli? – zapytałam zaniepokojona.
Kelsey westchnęła i popatrzyła sobie przez ramię, skanując wzrokiem korytarz.
- Chodź ze mną – poinstruowała szeptem, kiedy chwyciła moje ramię i zaciągnęła mnie do pobliskiego schowka.
- Co robisz? – zażądałam wyjaśnienia, kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi odwracając się twarzą do mnie oraz licznych mopów i mioteł.
- Po prostu słuchaj, okej? Nie możesz powiedzieć o tym pani Hellman ani nikomu innemu. Mówienie o wyciąganiu kogoś z tego miejsca może wpakować cię w niezłe kłopoty, nie masz pojęcia, z czym masz do czynienia – oznajmiła uroczyście; nie słyszałam jeszcze, żeby mówiła tak poważnym tonem.
- I jakie kłopoty masz na myśli, Kelsey? Bo najwyraźniej wiesz coś o Wickendale albo o Cynthii albo obu, czego ja nie wiem i wciąż mi nie powiedziałaś – powiedziałam pasującym do jej tonem.
Wzięła głęboki oddech i popatrzyła w obie strony, jakby sprawdzając czy w schowku nie ukrywa się nikt, kto mógłby ją podsłuchać. Później popatrzyła mi w oczy rozważając czy może mi zaufać czy też nie.
- Dobrze, najwyższy czas, żebyś się dowiedziała – westchnęła – Ale nie mówię ci tego po to, żebyś dalej chodziła po Wickendale zadając pytania na prawo i lewo.
Pokiwałam głową czując ulgę, ale też zaniepokojenie.
- Szczerze mówiąc sama dokładnie nie wiem, co tu się dzieje. Jedyne co wiem to to, że Cynthia zniknęła, a pani Hellman chce wyciszyć całą sprawę. Jesteś stosunkowo nowa, więc pewnie nawet nie martwiła się o takich ludzi jak ty czy na przykład ochroniarze. Ale ludzie jak ja, którzy widzieli się z nią codziennie i mają ją nagraną na taśmie – o takich właśnie ludzi się martwi. Więc przyszła do mojego gabinetu i powiedziała, żebym spaliła wszystkie akta Cynthii i nigdy więcej o niej nie mówiła albo stracę pracę. I tyle, to wszystko co wiem i jestem tak samo zmieszana jak ty.
Byłam zszokowana i nieco zawiedziona tą informacją. Zszokowana bo to dość niespotykane, żeby dyrektor starał się sprawić, by pracownicy zapomnieli o jakimś konkretnym pacjencie, aby zniknęły wszystkie jego akta i po prostu uważać, że nigdy nie istniał. I zawiedziona, ponieważ miałam nadzieję rozwiązać skomplikowaną zagadkę, a nie mieć jeszcze więcej pytań niż wcześniej.
- Okej – westchnęłam – Dzięki, że mi powiedziałaś.
- Nie ma sprawy, ale nie waż się komukolwiek powiedzieć. Po prostu przestań się tym martwić, nie zadawaj pytań. Coś jest na rzeczy i cokolwiek to jest, na pewno będzie lepiej jeśli będziemy się trzymać z daleka.
- Dobrze, tak właśnie zrobię.
- I przestań spędzać tak dużo czasu z Harrym. Pani Hellman kiedyś mnie pytała co jest między wami; już i tak jest podejrzliwa.
- Co jej powiedziałaś? – zastanowiłam się.
- Powiedziałam jej tylko, że nie jestem pewna, ale pewnie po prostu pilnujesz, żeby się nie wychylał i zapewniłam ją, że jesteś profesjonalistką i nie zrobiłabyś niczego czego nie powinnaś.
- Bardzo ci dziękuję – westchnęłam z ulgą – I będę bardziej ostrożna.
- Świetnie. Ale w każdym razie, powinnyśmy gdzieś wyskoczyć w ten weekend. Iść na zakupy, lunch czy coś – zasugerowała i nie mogłam się powstrzymać przed wybuchnięciem śmiechem na jej nagłą zmianę nastroju.
- Brzmi super – powiedziałam – Ale najpierw musimy się wydostać ze schowka na miotły.
Wyszłam z Wickendale na zimne powietrze zwiastujące nadejście zimy, z płaszczem zapiętym pod samą szyję opatulającym moje trzęsące się ciało. Nie widziałam Harry'ego w budynku od czasu naszej rozmowy i zdałam sobie sprawę, że za nim tęskniłam. Chciałam się upewnić, że wszystko z nim w porządku, pragnęłam znów usłyszeć jego głęboki głos, tęskniłam za jego uśmiechem, który podnosił mnie na duchu chociaż trochę. Ale prawdopodobnie był zamknięty na cztery spusty w swojej celi przez cały dzień, albo na jednej z tych grup wsparcia, które podobno miały pomagać, a wiedziałam, że ich nienawidził.
Zaprzątał moje myśli przez resztę dnia, kiedy uprzejmie wypełniałam polecenia, które Lori lub pani Hellman mi wydawały. Ale w końcu długi dzień się skończył i mogłam wrócić do domu z Jamesem, a później dobrze się wyspać. Jednak nie widziałam go wychodzącego z budynku od pięciu minut, kiedy czekałam w dole schodów i było mi zimno. Już miałam się poddać i iść do domu bez niego, kiedy zobaczyłam w oddali światła samochodowe, wnurzające się z mgły; czarny samochód jechał ulicą w moim kierunku. Popatrzyłam na pojazd z zazdrością, desperacko pragnąc mieć jeden dla siebie, a zwłaszcza w takich czasach.
Samochód sunął powoli wzdłuż ulicy i zwolnił jeszcze bardziej, a w końcu całkiem się zatrzymał, kiedy znalazł się obok mnie. Zalała mnie fala paniki, niezliczona ilość teorii co do tego, kto mógł siedzieć za kierownicą wdarła się w mój umysł. Dowiedziałam się, kiedy szyba została opuszczona, ukazując moim oczom Jamesa z szerokim uśmiechem na ustach.
- Cześć, Rose! – niemal krzyknął, aby być słyszalnym pomimo warkotu silnika.
- Hej – opowiedziałam, czując ulgę, że to nie jakiś zboczeniec – To samochód twojego brata?
- Nope – odpowiedział – Jest mój.
- Serio? – spytałam. Nie wiedziałam, że kupił samochód.
- Taa kupiłem go wczoraj po pracy – oznajmił dumnie – Chcesz podwózkę?
- Nie trzeba, mogę się przejść.
- To nie problem, mogę cię odwieźć – powiedział mi. Z jakiegoś powodu się wahałam, chociaż nie wiedziałam dlaczego.
- No chodź, na dworze jest lodowato!
W końcu się poddałam i podeszłam do drzwi od strony pasażera, otwierając je i wślizgując się na ciepły fotel.
- Dzięki.
- Nie ma problemu – uśmiechnął się.
Siedzieliśmy tak, wygrzewając się w cieple przez parę minut. Wsłuchiwałam się w szmer żwiru pod kołami i szum wiatru na zewnątrz. Pomiędzy nami była cisza, wydawało się jakbyśmy nie mieli o czym rozmawiać. Ironicznie w momencie, w którym zwróciłam uwagę na ciszę, James się odezwał.
- Cholera, chyba kończy nam się paliwo – powiedział – Nie wiem czy wystarczy do twojego domu. Miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy wstąpili na moment do mnie? Jest bliżej i mam tam kanister benzyny.
- Nie ma sprawy – powiedziałam, chociaż nagle zaczęłam się denerwować. Nie byłam pewna czemu. Był u mnie w domu już dwa razy, więc nie powinnam tak się czuć na myśl o odwiedzeniu jego.
Rozglądałam się uważnie, kiedy jechaliśmy polną drogą pełną zakrętów przez gęsty las, zanim dotarliśmy do domu z cegły.
- Ładne miejsce – skomentowałam dom średniego rozmiaru z przystrzyżonym trawnikiem i drewnianą werandą.
- Dzięki – powiedział, wyciągając kluczyki ze stacyjki po tym jak zaparkował samochód – Zapraszam do środka – wskazał głową w kierunku domu. Odpięłam pas i wyszłam z pojazdu. Opadłe liście szeleściły pod moimi stopami, kiedy szłam. Wszedł przez niezamknięte na klucz drzwi i przytrzymał je dla mnie. Kiedy przestąpiłam próg, znalazłam się w przytulnym salonie. Kanapa i dwa fotele zwrócone były w kierunku kamiennego kominka. Na każdym z nich leżał koc i kilka kolorowych poduszek. Panowała bardzo domowa atmosfera., co uspokoiło nieco moje nerwy.
- Skoro już tu jesteśmy, masz ochotę na gorącą czekoladę? – spytał James.
- Jasne – uśmiechnęłam się. Nie piłam nic od wieków. James odmaszerował w stronę kuchni, która znajdowała się za salonem. Usłyszałam brzęk naczyń. Siedziałam przez jeszcze około minutę, aż w końcu wstałam w poszukiwaniu łazienki. Poszłam w stronę korytarza odchodzącego od pokoju, suwając nogami po dywanie, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że wciąż mam na nogach buty.
Cóż, pewnie i tak będziemy niedługo wychodzić, a moje buty były stosunkowo czyste. Ciągle szłam wzdłuż korytarza, aż zauważyłam małe drewniane drzwi na prawo. To mogło być to. Uniosłam dłoń i wyciągnęłam ją w kierunku klamki.
- Co ty robisz? – mroczny głos zapytał gdzieś zza mnie. Podskoczyłam zaalarmowana, patrząc przez ramię. Uff, to był tylko James.
- Przepraszam, wystraszyłeś mnie – uśmiechnęłam się – Szukałam łazienki.
Na jego twarzy nie pojawił się jego zwyczajowy uśmiech, jego wyraz twarzy nie wyrażał żadnych emocji.
- Coż, to nie jest łazienka – powiedział – Jest na końcu korytarza – nie ruszył się sprzed drzwi do pomieszczenia jakby nie chciał, abym zobaczyła jego wnętrze.
- Okej – powiedziałam. Moje nerwy powróciły, kiedy pospieszyłam do rzekomej łazienki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i wzięłam głęboki oddech. To było dziwne. Dlczego tak pilnie strzegł tego co było w tamtym pokoju? Co ukrywał?
Nic, wmawiałam sobie. Pewnie po prostu znowu robiłam z igły widły. Ale nawet jeśli to była prawda i tak starałam się spędzić w łazience jak najwięcej czasu na poprawianiu włosów i myciu rąk przez dużo dłuższy czas niż to konieczne. I kiedy otworzyłam drzwi ciekawość znów zaczęła mnie zżerać. Co jeśli rzeczywiście było coś w tym pokoju?
Wiedziałam, że to głupie, ale musiałam się dowiedzieć.
- James? – zawołałam. Żadnej odpowiedzi. Ciągle był w kuchni. W takim razie nie zaszkodziłoby, gdybym tylko zerknęła. Tylko jedno szybkie zerknięcie dla świętego spokoju. Cicho ruszyłam w stronę drzwi, patrząc przez ramię, aby upewnić się, że James nie będzie świadkiem mojej nieufności. Kiedy już upewniłam się, że nie było go w pobliżu, powoli przekręciłam klamkę. Powoli, powoli…już prawie…
- Co ty do cholery wyprawiasz? – znów zabrzmiał głos Jamesa. Jego ciało było tak blisko mojego, że mogłam je poczuć. Ledwie zdążyłam się obrócić, kiedy zostałam brutalnie rzucona na ścianę, jego szeroka pierś napierała na moją. Co to kurwa było?
- Powiedziałem ci, żebyś tam nie wchodziła, Rose.
- Przepraszam – wydusiłam. Kimkolwiek był ten człowiek, nie był to James. Albo przynajmniej nie James, którego znałam. Skuliłam się na jego ciepły oddech na mojej twarzy, próbując wyswobodzić się z jego uścisku, jednak ponosząc sromotną klęskę.
- Głupia, głupia Rose – wysyczał, potrząsając głową z dezaprobatą – Dobrze, że przynajmniej jesteś piękna.
- James, co robisz? – zapytałam, a mój głos zabrzmiał jak pełen strachu pisk.
- Czy to nie oczywiste? – jego zwyczajowy ciepły uśmiech zmienił się w niebezpieczny – Czynię cię moją następną ofiarą.
Oczy niemal wyskoczyły mi z orbit i nie mogłam złapać tchu.
- Nie – wyszeptałam, nie chcąc w to uwierzyć. Odrzucił głowę w tył i głośno zachichotał, a jego klatka piersiowa zawibrowała.
- Tak. To prawda. Boże, Rosy, czekałem na ten moment od miesięcy – powiedział, a ja wzdrygnęłam się na to jak mnie nazwał – Musiałem cię tylko jakoś tu sprowadzić, do mojego domu, ale potrzebowałem najpierw zdobyć twoje zaufanie. I wiedziałem, że je zdobędę; obserwowałem cię odkąd zaczęłaś pracować w Wickendale. Byłaś taka piękna, z takimi fantastycznymi długimi włosami – powiedział nonszalancko, okręcając kosmyk moich włosów wokół swoich palców. Moja warga drgała, a całe moje ciało się trzęsło, próbując go od siebie odepchnąć, ale on pozostawał niewzruszony – I jaka piękna skóra – wyszeptał. Jego palce lekko gładziły moje ramiona, szyję, a w końcu twarz, kiedy przeciągnął palec wskazujący wzdłuż mojego policzka. Z każdym takim pociągnięciem moje serce zaczynało bić szybciej i szybciej, jakby zaraz miało eksplodować. Odwróciłam od niego głowę, ale to tylko dało mu większy dostęp do jednej jej strony.
- Pani Hellman powiedziała, że nie było cię w mieście, kiedy te kobiety zostały zabite – powiedziałam, jakby miało to cokolwiek zmienić. Łzy swobodnie spływały po moich policzkach.
W odpowiedzi otrzymałam kolejny chichot, kiedy palcem przeciągnął pod moim okiem, aby wytrzeć łzy.
- Wcale mnie to nie dziwi. Znaczy to chyba jasne, że moja własna matka by mnie kryła, prawda?
W związku z tym, że niewyobrażalny strach zaczynał przejmować kontrolę nad moim umysłem, zajęło mi to chwilę, aby przetworzyć to co właśnie mi powiedział. Pani Hellman była jego matką.
- Ale wystarczy już tych pogaduszek, piękna. Czas się trochę zabawić – wyszeptał. Jego oddech połaskotał mnie w szyję.
Zaraz miałam zginąć.
Ale w tym momencie pomyślałam o Harrym. Miał rację na temat Jamesa przez cały ten czas, powinnam była go posłuchać. Stracił już Emily przez tego bezlitosnego mężczyznę, którego kiedyś uważałam za swojego przyjaciela. A teraz miał stracić jeszcze mnie. Wyobraziłam go sobie w jego celi, z łzami spływającymi z oczu, kiedy opłakiwał śmierć kolejnej osoby, na której mu zależało. Nie, nie mogłam na to pozwolić. On na to nie zasłużył. Musiałam przeżyć.
Nowo odnaleziona siła zmieszała się z adrenaliną, która zbierała się we mnie; moje mięśnie krzyczały by uciekać, kiedy James wyciągnął mały nożyk ze swojej tylnej kieszeni.
Gwałtownie uniosłam kolano, celując w jego krocze, a później natychmiast nadepnęłam mu na stopę.  Dziękowałam Bogu, że jednak nie zdjęłam tych cholernych butów. Zajęczał z bólu, odwrócił się i zgiął w pół, tym samym mnie uwalniając. Zaczęłam uciekać, ale James szybko ozdrowiał. Dogonił mnie, chwytając po drodze dużą książkę ze stolika kawowego po środku salonu i uderzył mnie nią w głowę. Udało mu się osiągnąć cel, gdyż siła z jaką uderzył mnie owy obiekt powalił mnie na ziemie z głośnym hukiem, a moja głowa zaczęła pulsować. Jeśli chciał, żebym straciła przytomność prawie mu się to udało. Prawie.
Ale ciągle mogłam myśleć, moje myśli pędziły, podczas gdy moje ciało pozostawało w bezruchu. Podszedł do mnie, jego oczy przez moment skanowały moje ciało. Ale nie odważyłam się ruszyć palcem. Pozwoliłam mu myśleć, że byłam nieprzytomna. Mogłam wykorzystać to na moją korzyść.
Wymruczał coś, a w jego głosie słychać było aprobatę. Słyszałam jak odgłos jego kroków ucichł na końcu korytarza. Natychmiast otworzyłam oczy i przeskanowałam nimi pomieszczenie w poszukiwaniu jakiejś prowizorycznej broni. Jednak nic nie rzuciło mi się w oczy, nic czego mogłabym użyć. Wkrótce usłyszałam, że James wraca i tym czego potrzebował. Szybko, Rose, myśl. Ale nie było czasu, żeby myśleć, więc chwyciłam rzecz, która leżała najbliżej – kawałek drewna z koszyka obok kominka. Wzięłam go w dłoń dokładnie w momencie, kiedy przystojna sylwetka Jamesa pojawiła się w progu.
- AHHH! – wykrzyknęłam, roztrzaskując drewno na jego głowie z jak największą siłą. Kiedy moja tymczasowa broń zetknęła się z jego czaszką, jego ciało bezwładnie upadło na ziemię. Nie marnowałam czasu na sprawdzanie czy był przytomny czy też nie, tylko szybko wybiegłam przez drzwi. Przebiegłam trawnik i wbiegłam do lasu. Biegłam, biegłam, biegłam i biegłam. Tak szybko jak tylko mogłam uciekałam w chłodzie zwiększając dystans między mną a Jamesem.
Ponieważ wiedziałam, że będzie mnie gonił, a szanse na to, że uda mi się przeżyć malały z każdym krokiem, który stawiałam.
_________________________________
WRESZCIE SIĘ DOWIEDZIELIŚCIE!!!!!!!!!!!!!!!!!! :') tyle męki z tym czekaniem, co? hihi. od tego wyczekiwania wpadało wam do głowy coraz więcej śmiesznych pomysłów, na przykład, że to Kelsey XD przyznam, że fajnie się to czyta, kiedy znam dalszy ciąg.

DZIĘKUJEMY ZA TYLE WEJŚĆ, KOMENTARZY, TWEETÓW W TAGU #PsychoticPL I FOLLOWERS NA KONTACH BOHATERÓW ♥ pobiliście rekord 157 komentarzy pod rozdziałem 13, bo pod rozdziałem 16 było aż 172 asdfghj. może pobijamy i ten? :> oczywiście nie mówię, żeby jedna osoba 50 komentarzy pisała, chodzi mi tylko o to, że to jest dowód na to, że jest nas coraz więcej YAY. 

przepraszam, ale nie mam czasu na siedzenie i rtowanie was z tagu jak zawsze, a komentarze spod ostatniego rozdziału przeczytałam dopiero w czwartek na informatyce. mam teraz masę problemów, bo nałapałam złych ocen z przedmiotów, które będą już na świadectwie na koniec liceum. nie chcę mieć tak słabych ocen i serio, powinnam się przyłożyć, co oznacza trochę mniej czasu na psychotic. rozdziały będą regularnie, jak zawsze, ale i ja i magda jesteśmy w tym momencie niestety za bardzo zawalone robotą, żeby tu z wami przesiadywać. tak czy inaczej bardzo wam dziękujemy, że czytacie i wam się podoba, jesteśmy wam niesamowicie wdzięczne ily

kolejna sprawa. ROZDZIAŁY SĄ CO PONIEDZIAŁKI. na asku psychotic jakieś 30 osób zadało to samo pytanie "kiedy następny". nie odchodzimy od tradycji i nie macie co nas błagać i prosić, żebyśmy wstawiły wcześniej, bo jak wspomniałam, chociaż jest nas dwie, mamy własne problemy. nie mówię, że tak będzie już zawsze, ale dajcie nam czas. zaraz jak tylko uporamy się ze szkołą postaramy się robić dla was więcej, tylko nie zasypujcie nas błaganiem o wcześniejsze rozdziały, plis. ja rozumiem, że emocje i hormony, ale trzymajcie je na wodzy ok hahaaa.

zaczęłam też oglądać American Horror Story i jeżeli tego nie oglądacie, a czytacie psychotic to serdecznie wam polecam drugi sezon, bo to baaaardzo pomaga zrozumieć perspektywę autorki. szczerze mówiąc, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie pewne sprawy tutaj, a AHS otworzyło mi na nie oczy. naprawdę polecam obejrzeć, choćby z ciekawości dla wizji autorki. i nie bójcie się tego, bo ja sram na najgłupszych horrorach, a tego się nie bałam lol

długa notka, a jeżeli przeczytałaś do końca to cię uwielbiam hihi. starałam się streszczać, ale widać, jak mi to wychodzi. to tylko najważniejsze sprawy i prośby soł. JESZCZE RAZ DZIĘKI, KOCHAMY WAS I NASTĘPNY W PONIEDZIAŁEK, Z BOGIEM.